W pierwszym maratonowym wpisie, pisałem Ci o tym, że czuję się strasznie naładowany energią, czuję już zbliżające się święto. Ogólnie to chodzę podjarany całym tym maratonem, a tak naprawdę w głębi duszy – boję się jak cholera. Jest kilka rzeczy, których się naprawdę obawiam i być może niepotrzebnie zaprzątam sobie tym głowę. Mimo wszystko to mój pierwszy maraton, więc strach jest zrozumiały.
- Ściana – Wspominałem już o tym, i o ile gdzieś tam czuję się świetnie z tym, że w końcu dowiem się na własnej skórze, jak to jest, to chciałbym jednak wyjść ze starcia z nią obronną ręką. Każdy przeżywa to na swój sposób, niektórzy nie zderzają się z nią, nie mniej coś takiego istnieje. W maratonie ma szczególne znaczenie i obok tej ciekawości jest jednak wielka obawa… Co się stanie, gdy stanę już pod ścianą? Paliwo odcięte, brak całej energii, nogi ciągną się za mną, a w głowie tylko myśl, która sugeruje jedno – zejście z trasy. To będzie nie tylko najtrudniejszy moment, ale także chwila, od której zacznie się prawdziwy maraton. Walka o przetrwanie. O glorię i własne ego. To jest ta faza, w której nie liczą się już tak mięśnie, ale głowa. Psychika i nieustanna walka z myślami. Znam to uczucie trochę z półmaratonów i choć bywały gorsze chwile, to jestem przekonany, że to pestka w porównaniu z tym, co mnie czeka na 25. czy 30. kilometrze.
- Ściana po raz drugi – Gdy już dobiegnę do tego momentu – taką mam przynajmniej nadzieję – pojawi się kolejny problem. Zakładając, że będzie bardzo ciężko ożywi się również pokusa, by się zatrzymać i iść. Sam pisałem, że to jedna z gorszych rzeczy, jaką można zrobić. Coś mi się jednak zdaje, że ta zasada nie będzie obowiązywać na tym etapie.
- Skurcze – bardzo nieprzyjemna rzecz. Każdy nie raz poczuł na sobie, jak to jest, gdy chwytają. Podczas biegu, czy też ogólnie wysiłku fizycznego taka przypadłość może nie tylko nadszarpnąć mocno siły, ale także wykluczyć z biegu. Tego bardzo bym nie chciał. Czułbym, że przez drobiazg zostałem zmuszony, by zrezygnować. Ale jest na to na szczęście sposób. Codzienna dawka magnezu, a także „shot” w trakcie biegu – mam więc nadzieję, że taka kuracja będzie wystarczająca.
- Toaleta – Czyli tak zwana „dwójeczka”. Może i trochę wstydliwa sprawa, ale jakże ważna! Idealnie byłoby zaliczyć WC rano przed biegiem. Taki przynajmniej jest plan. Nie ma bowiem nic gorszego niż…
- Problemy żołądkowe – Ból brzucha, czy też niestrawność. Podczas wysiłku problem się potęguje, co miałem okazję przeżyć nie raz na treningu, a także w Pile na półmaratonie. Nie polecam… Przewidzieć tego się nie da, ale da się temu zapobiec w postaci zbilansowanej diety, braku eksperymentów żywnościowych przed zawodami oraz dzięki porannej toalecie. Wiem też, że w trasie nie warto pić mi izotoników. Żele energetyczne mam już swoje sprawdzone, do tego woda i magnez. Liczę, że na tym doniegnę do mety.
- Stres – Dobrze, gdy przed startem pojawia się lekki stres, choć u mnie wynika on z niecierpliwości. Mam jednak nadzieję, że z tych wszystkich emocji nie pojawią się problemy nr 4 i 5 ;).
Kilka punktów się zebrało. Być może na wyrost się martwię, niemniej są to rzeczy, które przytrafiły się każdemu kto biega. Poza tym – pocieszam się myślą, że są jeszcze tacy, którzy mają takie obawy jak ja. W grupie będzie nam raźniej!