SŁOWEM WSTĘPU
OK, doczekałem się! Wreszcie w moje dłonie wpadł jeden z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie modułów z serii Moto Mods. Wystarczy przyłożyć je do plecków smartfona z rodziny Moto Z, a ten zamienia telefon w boomboxa (z modułem JBL SoundBoost 2), kontroler do gier (moduł Gamepad), projektor do rzucania obrazu na dowolna powierzchnię (moduł Projector Insta-Share), powerbank (z baterią modułową TurboPower Pack), czy zaawansowany aparat cyfrowy, z potężnym optycznym zoomem, ksenonową lampą błyskową i zaawansowaną optyką firmy Hasselblad (obiektyw True Zoom).
I właśnie ten ostatni jest bohaterem tej recenzji. O innych Moto Mods oraz o tym, jak funkcjonują w praktyce, możesz przeczytać w moich wcześniejszych tekstach: TU, TU i TU. Natomiast w tym materiale, skupiam się wyłącznie na Hasselblad True Zoom. Nie doczekał się on jeszcze swojego następcy, ale już teraz wiem, że ten byłby pożądany. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli kupowałbym dzisiaj jedną z Moto Z, to bezwzględnie w krótkim czasie dokupiłbym do niej dwa moduły, a pierwszym z nich byłby na sto procent właśnie Hasselblad True Zoom (i to nawet po uwzględnieniu jego wad)!
WZORNICTWO I WYKONANIE OBIEKTYWU HASSELBLAD TRUE ZOOM
Polecam przyjrzeć się temu modułowi z bliska i do tego uważnie. Otóż do czynienia miałem z różnymi wariantami obiektywów, czy też rozwiązań, które były jednocześnie bardziej zaawansowanymi cyfrówkami. Były to Galaxy S4 zoom (recenzja), później Galaxy K zoom (recenzja), oprócz tego kieszonkowa optyka Sony DSC-QX10 (recenzja), czy totalny niewypał w postaci LG CAM Plus (recenzja), który był dedykowany modułowemu LG G5. Ale finalnie żadna z tych rzeczy – aczkolwiek mogliśmy o nich wypowiadać się na tym blogu bardzo ciepło – nie była tak rewolucyjna, jak właśnie Moto Mods Hasselblad True Zoom. Tak – REWOLUCYJNA.
Teraz, z perspektywy czasu, wyraźnie widzę, że mimo wielu licznych zalet Galaxy S4 zoom, był bardzo nieporęczny z uwagi na małe wymiary, sporą grubość, śliską powierzchnię plecków, i jednak posiadał nie tak jak trzeba dopasowany grip do chwytu. Super rozwiązano to w Galaxy K zoom, ale za to model ten był bardzo spuchnięty i swoje ważył. No i tak samo, jak jego poprzednik z rodziny Galaxy – moduł fotograficzny zintegrowany był z całym body. Było się więc skazanym na niedogodności gł. natury ergonomicznej.
Z Sony DSC-QX10 było zupełnie inaczej. To rozwiązanie było parowanym przez NFC dodatkiem do aparatu w dowolnym smartfonie. Ale raz, że było niewygodne w montażu, a dwa – jednak kłopotliwe w przenoszeniu – pomimo swoich mobilnych rozmiarów – gdyż miało się do czynienia z owalnym (bądź co bądź) obiektywem. Wydawało się, że na tym tle LG chwycił Pana Boga za nogi… Zaoferował moduł fotograficzny CAM Plus, który okazał się… marnym dodatkiem do wbudowanego w smartfon aparatu, z migawką wyciągniętą na grip i regulowaną z tej pozycji perspektywą zoomowania. Cóż… słabo, ale już bliżej tego, co pokazał Lenovo wraz z premierą pierwszej Moto Z w czerwcu roku ubiegłego, a z czym spotkałem się namacalnie kilka miesięcy później na IFA 2016 w Berlinie.
Już wówczas, odwiedzając stoisko tego producenta, byłem w totalnym szoku, jak rewelacyjnymi konceptami w postaci modułów Moto Mods, zaskoczony został rynek. Nadal jestem zdziwiony, że ludzie nie biegają po ulicach i nie wyrywają sobie tych produktów z rąk, bo są one autentycznie prawdziwą innowacją, która zmienia system pracy z typowym smartfonem. Więcej nawet – zmienia smartfona w całkowicie inne urządzenie!
Dlaczego o tym wszystkim napisałem? Bo cała magia z Hasselblad True Zoom dzieje się właśnie od samych podstaw, czyli już od strony wzorniczej i wykonawczej. A to rozwiązanie jest naprawdę kapitalnie zaprojektowane! I zdecydowanie o kilka kroków dalej, aniżeli wszystko to, co do tej pory wymyślono w tym względzie. Tym samym jest to również solidny przeskok względem jakiejkolwiek konkurencji. Czuć, że są rozwiązania, które powinni tworzyć weterani rynku, a więc w tych okolicznościach tuzowie, którzy na aparatach zjedli zęby, jak Hasselblad. I właśnie dzięki temu, że firma technologiczna połączyła siły z legendą ze świata fotografii, udało się to tak rewelacyjnie wykonać!
Po pierwsze wymiary Haselblad True Zoom, wynoszące: 152,3 x 72,9 x 9,0-15,1 mm sprawiają, że nie mamy do czynienia z najmniejszym rozwiązaniem (w końcu ta optyka musi gdzieś się zmieścić), ale bardzo dobrze pociągniętym ergonomicznie. Postawiono nacisk na kilka kluczowych rozwiązań w tym punkcie. A zatem grip jest lekko perforowany, przez co nie ślizga się w dłoni. Co więcej – jest na nim tyle miejsca, że daje się trzymać jedną dłonią, chociaż tutaj akurat trzeba sobie wyrobić swój chwyt, tak aby wewnętrzną częścią dłoni, która nachodzi na front telefonu, nie wyłączać aplikacji aparatu.
Oczywiście mnie więcej na środku jest obiektyw, ale zadbano, aby przy opcji zamkniętej, nie wystawał zbytnio ponad sam grip, jest więc stosunkowo linearnie i równo. W lewym górnym narożniku jest ksenonowa lampa błyskowa, a po prawej stronie – w tej samej linii – wspomaganie autofocusu. Nad samym gripem znalazł się spust migawki, dźwignia zoomowania oraz tuż obok – włącznik. Tutaj mam jednak trzy zastrzeżenia. Po pierwsze – dźwignia, jak i sam spust mają dość duży luz i potrząsając samym modułem słychać wyraźnie, jak się poruszają. Jasne, to mechaniczne części, więc z czasem się wyrabiają, no ale tak być w cenie około 1100zł brutto być nie powinno.
Drugą wadą jest bardzo głęboki skok spustu migawki. Naprawdę trzeba go mocno docisnąć, aby wykonać zdjęcie. Oczywiście jest on dwustopniowy, ale ja nie wyczuwałem dokładnie tego pod palcem – bardziej wychwytywałem to widząc ustawiający się fokus na wyświetlaczu smartfonu. Dlaczego to wada? Bo im mocniej dociskasz spust, tym większe ryzyko większego ruszenia aparatem przy każdorazowym pstryknięciu oraz – co zdarzało mi się nagminnie – wychodzą po dwa zdjęcia, jak w serii – raz za razem, zamiast jednego. O ile przy wykonywaniu fotek w formacie JPG nie ma to aż takiego znaczenia, to przy RAW-ach już tak, bo zapis takiego ujęcia trwa dłużej, więc nierzadko to drugie zdjęcie powstaje, kiedy postanawiasz zmienić ujęcie, a tu się okazuje, że z opóźnieniem leci kolejna fotka. Niemniej – do wyczucia i opanowania.
Trzecia wada związana jest z samym włącznikiem. Jest on płasko zlany z całym korpusem obiektywu Hasselblad True Zoom, przez co uruchamianie aparatu z tym modułem przy użyciu własnie włącznika, jest po prostu mało wygodne. Lepiej tapnąć w ikonkę aparatu na wyświetlaczu Moto Z. Czego mi tutaj brakuje? Niezależnej baterii, która mogłaby być w gripie. Natomiast na odwrocie są znane piny, przy pomocy których łączy się telefon z modułem oraz wydrążony otwór wraz z umieszczoną wewnątrz pianką, który zakrywa tradycyjny obiektyw aparatu, znajdujący się na pleckach Moto Z. Fajnie też, że od strony gripu znalazło się solidne wcięcie pozwalające zdjąć moduł Hasselblad True Zoom, który bardzo silnie łączy się przy użyciu magnesu ze smartfonem i trudno go zdjąć. Nie ma przy okazji obawy, że coś spadnie lub się wyrobi i nie będzie właściwie łączyć.
Pomimo wymienionych wad, jest moduł fotograficzny dla smartfonów z linii Moto Z wykonany bardzo dobrze i przemyślanie. Te niedociągnięcia, które wymieniłem, można bez problemów poprawić w kolejnym wydaniu tejże przenośnej optyki. Na pewno jednak wszystko zostało tutaj zdecydowanie lepiej zaprojektowane niż w rozwiązaniach konkurencji, które przywoływałem powyżej, a mobilność modułu i jego wariantywność sprawiają, że nie jesteśmy zmuszeni do noszenia ze sobą bez przerwy niewygodnego akcesorium. Co więcej – w tym względzie – producent dorzuca od siebie świetne, stylowe etui na Hasselblad True Zoom, wykonane z przyjemnego matowego materiału, który doskonale trzyma się każdej powierzchni, a jego zamknięcie wyposażone jest w neodymowy magnes, który dba o to, aby moduł się nie wysunął.
Całość jest więc bardzo stylowa i profesjonalna od strony wzorniczo wykonawczej i… droga. Jak wspomniałem – 1100zł to nie jest mało, a sądzę, że gdyby moduł ten dostał własną baterię, to mógłby działać, jako niezależny aparat. Płaci się więc nie tylko za markę i sensowną optykę, ale i fakt, że to właściwie osobny sprzęt, z porządnego segmentu średniopółkowego. Zresztą, jak na ceny aparatów Hasselblad, to i tak nie jest to szczególnie drogo.
SPECYFIKACJA TECHNICZNA OBIEKTYWU HASSELBLAD TRUE ZOOM
OK – chyba najważniejszy punkt. To, co jest kluczowe dla nas, to jak to wszystko – co zostało zastosowane w obiektywnie modułowym Hasselblad True Zoom – przekłada się na finalny efekt fotograficzny? Najwięcej w tym względzie powiedzą nam oznaczenia znajdujące się bezpośrednio na obiektywie aparatu i wyglądają one następująco: 3.5-6.5 / 4.5-45mm. Jak należy to odczytywać?
Oczywiście opis ten odnosi się do tego, jaką obiektyw posiada ogniskową, a więc ile wynosi odległość od fotografowanego obiektu, w stosunku do punktu przecięcia w obiektywie światła skupiającego obraz, który pada na matrycę. Jeśli więc podzielimy 4.5 przez 45mm, wówczas otrzymamy, jakim przybliżonym zoomem optycznym dysponuje dany tutaj obiektyw. W naszym przypadku jest do krotność 10. Natomiast oznaczenie 3.5-6.5 oznacza wielkość otwarcia przysłony, która definiuje ile światła trafia na matrycę. Oznacza to, że wynosi ona f/3.5 tuż po uruchomieniu aparatu, ale im większy zoom, tym bardziej się zamyka, przez co wpada na czujnik mniej światła, a finalnie przy przybliżeniu maksymalnym (10-krotnym) otrzymujemy wartość f/6.5.
Jak należy to odbierać? Generalnie zasada jest następująca: im niższa wartość f, tym jaśniejszy obiektyw i zarazem – tym więcej światła trafia przezeń na matrycę. W związku z tym, przy maksymalnym przybliżeniu Hasselblad True Zoom da nam światło f/6.5, czyli na końcówce zoomu będzie już dość ciemno. Kiedy ma to znaczenie? Oczywiście w sytuacji, kiedy na dużym zbliżeniu fotografujesz w bardzo pochmurny dzień, pod wieczór lub w nocy. Uzyskasz wówczas mniej szczegółowy obraz, więcej szumów i po prostu ciemny kadr. Niemniej – jak na rozwiązanie dedykowane smartfonowi – jest to do przyjęcia, niemniej każdy fotograf-amator o bardziej zaawansowanych potrzebach – będzie czuć spory niedosyt w tym względzie.
Druga rzecz, to wyposażenie modułu Hasselblad True Zoom w optyczną stabilizację obrazu. Co to oznacza? Że obiektyw porusza się wraz z drżeniem Twoich dłoni, korygując jednocześnie swoje położenie, tak aby zdjęcia nie wychodziły rozmazane. Jest to o tyle ważne, że jeśli masz tak duży zoom, jak w True Zoom, to uchwycenie idealnego kadru jest bez stabilizowanej optyki właściwie niemożliwe, no chyba że pracujesz ze statywem. Ja natomiast wszystkie zdjęcia, które tutaj prezentuję wykonywałem z ręki, bez żadnych podpórek i zewnętrznych stabilizacji. Sądzę, że to również pokazuje, co można myśleć o recenzowanym tu module.
Sama matryca to 12 Mpx przetwornik obrazu, pozwalający wykonywać zdjęcia w proporcjach 4:3 i rejestrować wideo Full HD 1080p w 30 klatkach na sekundę. Oprócz 10-krotnego powiększenia optycznego, jest również dostępny zoom cyfrowy x4 – który jest domyślnie wyłączony i można go aktywować w menu ustawień aparatu. Hasselblad True Zoom potrafi zapisywać zdjęcia w kolorze i czarno-białe w formacie JPEG, a także kolorowe jako JPEG i bezstratny RAW. Ten ostatni format jest oczywiście bardzo praktyczny, bowiem obraz nie jest kompresowany, a fotografia zapisuje wszystkie informacje na swój temat i ustawień aparatu oraz możliwe jest znacznie lepsze edytowanie plików w zaawansowanych programach do obróbki zdjęć. Takie fotografie ważą też odpowiednio dużo, dużo więcej.
OBIEKTYW MOTO MODS HASSELBLAD TRUE ZOOM W AKCJI
No dobrze, koniec teorii – czas na praktykę! Jak w rzeczywistości sprawuje się Hasselblad True Zoom? Cóż, mnie zachwyca już sam fakt, że takie rozwiązanie istnieje i jest tak genialnie funkcjonalne! Wbrew różnym opiniom w Sieci, uważam że moduł ten może pochwalić się bardzo ładnymi kadrami. Obraz jest wyrazisty, chociaż przepalenia nieba też się zdarzają, ale niezbyt często i są łatwo regulowalne w nastawach ręcznych. Szare dni ujawniły również, że nie ma aż takiego dramatu z jasnością zdjęć przy maksymalnym przybliżeniu. Plastyka fotek mogłaby być cieplejsza, ale i tak nie jest najgorzej, jak na tego typu rozwiązanie!
Ale dla przeciwwagi muszę oddać, że bliższe przyjrzenie się samej praktyce fotografowania z Hasselblad True Zoom pokazuje, że jest jednak sporo rzeczy do poprawy… Tak nie kryję, że kilka kwestii jest tutaj dość dyskusyjnych. Po pierwsze – aparat z modułem włącza się kilka dobrych sekund. Jeśli więc polujesz na dynamiczny, spontaniczny kadr – lepiej miej już wszystko uszykowane, aby tylko dotknąć spustu migawki. Fakt – montaż z pleckami Moto Z jest superwygodny i superszybki. Ale już proces włączania kamerki trwa…
Po drugie – ustawianie ostrości też zajmuje Hasselblad True Zoom dłuższą chwilę. Zawsze wygląda to mniej więcej tak samo – punkt, na którym koncentrujesz fokus jest ostrzony, przeostrzany, w końcu rozmywany, aż finalnie – zupełnie nagle – wskakuje ostry fokus na kadrowanym obiekcie. Po wykonaniu zdjęcia jest oczywiście wszystko OK, bez rozmyć, natomiast nie ukrywam, że i ten proces trochę trwa. Jeśli więc policzysz te sekundy potrzebne do zainstalowania modułu, jego uruchomienia, a później uchwyceniu ostrości, to okazuje się, że mija sporo czasu, co potrafi być dość frustrujące, kiedy naprawdę zależy Ci na dobrym kadrze.
UWAGA – PONIŻSZE ZDJĘCIA W UKŁADZIE: ZDJĘCIE NORMALNE BEZ POWIĘKSZENIA, A OBOK Z MAKSYMALNYM OPTYCZNYM ZOOMEM x10. OD TEJ ZASADY JEST ZALEDWIE KILKA WYJĄTKÓW
Po trzecie – bardzo często zdarza się, że optyka ma problem z natychmiastowym ustawieniem balansu bieli i ekspozycji. Wówczas na ekranie telefonu pojawiają się jasne, migoczące na zmianę z ciemnymi przebłyskami sekwencje, które nie powinny w ogóle występować. Poza tym mogłyby – jeśli już – być bardziej płynne, a takowe przeskoki w jasności zdarzać się winny wyłącznie wtedy, kiedy np. z jakiegoś ciemniejszego obiektu fotografowanego np. na lądzie, nagle skierujesz obiektyw w niebo. Ale nie przy próbie wykadrowania statycznej, pejzażowej sceny. Oczywiście aparat radzi sobie z finalnym właściwym ustawieniem parametrów w automacie, ale jednak nie wygląda to zachęcająco.
Po czwarte – w trybie makro zdjęcia po prostu wychodzą źle. Optyka pozwala na naprawdę solidne zbliżenie się do obiektu na dosłownie kilka centymetrów (jak na moje oko pomiędzy ok. 5cm), ale na zdjęciach jest za dużo rozmyć, jakby nagle przestawała pracować stabilizacja obrazu, albo samoistnie uaktywniał się (nieobecny tu zresztą) efekt makiety, który można uzyskać i znaleźć w dowolnej cyfrówce. To makro jest o tyle istotne, że jak ktoś chciałby fotografować produkty na bloga i skupiać się na detalach, to może czuć się zawiedziony/-na.
Po piąte – nie często, ale jednak – zdarza się, że po złączeniu z modułem fotograficznym smartfonu, aparat nie chce się włączyć. Pojawia się komunikat o błędzie. Wówczas trzeba wyłączyć apkę foto i włączyć ją raz jeszcze, a wówczas wszystko będzie już OK. Raz jednak zdarzyło się tak, że otrzymałem zupełnie inny komunikat, który sugerował, że jeśli nadal nie będę mógł uruchomić aparatu, to powinienem zrestartować Moto Z2 Play. I niestety, ale właśnie tym się to skończyło. Co więcej – przeglądanie zdjęć bezpośrednio z aplikacji fotograficznej w Zdjęciach Google, powodowało częste wyłączanie się ów przeglądu. Sporo więc błędów na poziomie softu, czego po ponad rocznej obecności na rynku widzieć już bym nie chciał…
Po szóste – bardzo mało opcji dedykowanych w aplikacji aparatu od Hasselblad. Do tego szkoda, że nie są one bardziej zintegrowane z oprogramowaniem systemowym. Stąd zupełnie przypadkiem odkryłem, że nastawy manualne przypisane wbudowanemu aparatowi w Moto Z2 Play, również mają swoje zastosowanie w Hasselblad True Zoom… Oczywiście operuje się nimi bardzo wygodnie i obsługa jest OK, ale jednak do dyspozycji jest finalnie od twórcy modułu foto, jest tylko kilka opcji nastawów, jak wspomniane już wcześniej trzy tryby zapisu zdjęć oraz ledwie kilka programów: Automatyczny, Portret Nocny, Nocny Pejzaż, Sport, Podświetlony Portret, Poziomy… I zasadniczo wielkiej różnicy pomiędzy nimi nie dostrzegam…
Kiepsko, prawda? Żadnych filtrów, czy opcji znanych z klasycznych cyfrówek… Nikt tu nie wymaga nie wiadomo czego, ale ten moduł kosztuje tyle, co właśnie nieco bardziej rozwinięta cyfrówka, a przy dołożeniu dosłownie 400-500zł można mieć już naprawdę świetny aparat kompaktowy (mam na myśli Canona G9 X). Inna sprawa, że chociażby Honor 9 (TU recenzja) może pochwalić się naprawdę rewelacyjnymi funkcjami foto. Pod tym kątem Lenovo/Motorola wraz z Hasselbladem powinni przemyśleć doposażenie obecnego rozwiązania. Tym bardziej, że nie ma tutaj tak podstawowego i lubianego Trybu HDR. A ten jest naprawdę prawdziwą perłą w sprzęcie z taką optyką. O ile oczywiście do niego trafia…
Po siódme – cóż, dla mnie to punkt najboleśniejszy… Niestety… Zdjęcia zapisywane w formacie RAW może i oferują bardziej zaawansowane możliwości pod kątem późniejszej obróbki, ale w Hasselblad True Zoom posiadają liczne dystorsje. Obiekty na krawędziach w kadrach są po prostu mocno pokrzywione, jak w zwierciadle… Co więcej – pojawia się… przypadkowe winietowanie w narożnikach. Oto przykłady (dokładnie te same ujęcia, tyle że jeden to JPG i drugi pogięty to RAW):
Wygląda to tak, jakby listki przysłony nie zdążyły odskoczyć przy dociśniętym spuście migawki, kiedy dochodzi do wykonania zdjęcia. I dzieje się tak wyłącznie przy opcji zapisu JPEG+RAW. Idąc dalej – pliki RAW (pomimo działającej stabilizacji) wychodzą bardzo nieostre, a już te zapisane, jako JPG – bez najmniejszych problemów. Innym mankamentem jest niedokładne spasowanie ręcznego ustawienia ostrości na nieskończoność. Wówczas zdjęcia wychodzą po prostu całe lekko rozmazane.
Podsumowując – tak, wyłapałem tych niedostatków trochę. I stoi to w mocnej opozycji do tego, że zdjęcia tym modułem wykonuje się całkiem przyjemnie w ostatecznym rozrachunku. Jakościowo wciąż przecież stoją one na dobrym poziomie i obecne/powyższe uwagi mogę podciągnąć pod jedną zasadniczą kwestię. Otóż na przykładzie tego modułu widać, jak fotografia mobilna w smartfonach skoczyła do góry pod kątem funkcjonalności i możliwości.
W połowie 2016 roku, kiedy Hasselblad True Zoom razem z Moto Z debiutował, najlepszymi aparatami chwalili się wyłącznie starzy wyjadacze z najwyższych półek cenowych. A to oznacza, że jednak tegoroczne premiery, w tym w średnim segmencie sprzętowym, sporo pod kątem aparatów i zdjęć namieszały, co widać po niesamowitych możliwościach, jakie oferują smartfony z podwójnymi aparatami, czy niezwykle ubogacone fotograficznie Honor 8 (recenzja), Honor 8 Pro (recenzja), czy Honor 9 (recenzja). Ostatnio publikowałem recenzję Huawei P9 Lite Mini, który kosztuje 600zł, a posiada tak fantastyczne funkcje w aparacie, że aż dziw bierze, że takie rzeczy są dziś możliwe w budżetowcach!
Zdecydowanie więc za Hasselblad True Zoom przemawia świetna technologia oraz stojącą za tym modułem mocna tradycja, która ceniona jest w świecie fotografii. OK, dziś może ten szwedzki producent sprzętu foto musi mocniej walczyć o swoją pozycję, ale mariaż z nowymi technologiami przy współpracy z Lenovo poszedł mu nieźle. A skoro baza jest mocna, a wiemy, co jest do poprawy, to nic, tylko czekać na odświeżone, poprawione wydanie Hasselblad True Zoom.
WSZYSTKIE ZDJĘCIA W ORYGINALNYM ROZMIARZE NA NASZYM KONCIE FLICKR
PLIKI RAW WYBRANYCH ZDJĘĆ DO POBRANIA TUTAJ
OPINIA NA TEMAT OBIEKTYWU HASSELBLAD TRUE ZOOM
No dobrze – zbierając to wszystko – powtórzę raz jeszcze: fotografowanie z Hasselblad True Zoom, jest czynnością przyjemną, ale w sytuacji, kiedy masz na nią więcej czasu. Spontaniczne zdjęcia się nie udają, fokus pracuje dość długo, a zdarzają się też problemy ze stabilnym działaniem apki fotograficznej. Z drugiej strony, nie jest też tak, że nie da się wykonać tym modułem udanych zdjęć – wręcz przeciwnie – wychodzą świetnie, pod warunkiem oczywiście, że wszystko dobrze zaskoczy natychmiast po złączeniu modułu ze smartfonem.
Do jakości fotografii w ładne dni przyczepić się nie mogę. Nawet w późnojesiennej szarówie jest nieźle, chociaż szare niebo też odznacza się różnymi odcieniami i tutaj jeśli nie automat, to na pewno robotę wykonywałby HDR, ale jego akurat brakuje… Tak samo, jak brakuje mi większej ilości innych trybów, płynniejszej kompensacji ekspozycji i balansu bieli przy statycznych ujęciach. Nie kryję, że z żalem oglądałem kiepskie zdjęcia wykonane z trybie makro, po który często lubię sięgać. Zresztą nie chcę tutaj przepisywać uwag, które wypunktowałem powyżej, ale kilka z tych rzeczy powinno być załatwionych lepiej.
Na plus zasługuje natomiast to, że solidne przybliżenie w Hasselblad True Zoom pozwala na dużo przyjemniejsze eksperymenty fotograficzne. Można też śmiało polegać na niezłej stabilizacji optycznej, a jedynie w gorszym oświetleniu pełny zoom będzie pozostawiał coś do życzenia, chociaż sądzę, że zdjęcia mojego autorstwa, które dokumentują możliwości tego sprzętu pokazują, że tak źle wcale nie jest. Do tego moduł w wykonaniu Szwedów jest bardzo poręczny, świetnie zaprojektowany i nieźle wykonany. Pewne niedociągnięcia się znalazły, jak dość miękki i wymagający głębokiego dociśnięcia spust migawki, czy trudniejszy w obsłudze przycisk włączania, ale można to rozpracować przy częstym używaniu.
Jakkolwiek to nie zabrzmi – podtrzymuję swoją opinię o Hasselblad True Zoom, którą wyraziłem już na początku tej recenzji, w Słowie Wstępnym – gdybym miał którąś z Zetek, moduł ten byłby jednym z pierwszych zakupów, który bym do tego smartfonu dokonał. Osobiście bardzo lubię fotografować na dużych zbliżeniach, podoba mi się obsługa manualna, samo zoomowanie jest szybkie i płynne, moduł poręczny, a jakość zdjęć – bardzo satysfakcjonująca – czym wpisuje się w bardzo dobre jakościowo poziomy utrzymywane przez nowoczesne smartfony.
Inna sprawa, że pomimo upływu roku z okładem, trudno znaleźć na rynku wtórnym właśnie ten moduł, a te które są dostępne w sklepach – cały czas trzymają cenę. Dla mnie to jasny sygnał, że ludzie sięgają po Hasselblad True Zoom i nie rozstają się. Bo nawet, jeśli gdzieś tam dają im się w znaki wypisane przeze mnie minusy, to jednak ostatecznie efekt nie jest najgorszy, a przydatność dodatku bardzo efektywna!