Kilka tygodni temu sprzedałem swojego Nexusa 6P. A tak naprawdę mam ochotę napisać, że się go zwyczajnie pozbyłem. To był najgorszy Nexus w historii. Taka jest moja opinia na temat tego produktu. Zresztą, co o nim myślę – napisałem już w swojej recenzji, którą opublikowałem wieki temu, a dziś utwierdzam się tylko w przekonaniu, że w błędzie nie byłem. Oczywiście pod kątem pracy i wydajności podzespołów wszystko z tym smartfonem było i jest nadal OK. Fakt, że testuję sporo telefonów wpłynął na to, że dużo czasu przeleżał też w szufladzie, więc nowy nabywca może mieć pewność, że bubla ode mnie nie kupił. Skąd więc ten mój brak sympatii do Neuxsa 6P?
Nie poczułem z nim więzi. Zdaję sobie sprawę, że niektóre osoby mogą parsknąć teraz śmiechem. No, bo jak to? Więź z telefonem? Facet – więzi, to się z ludźmi buduje, a nie z kawałkiem elektroniki. Tak, zgadzam się. Ale w mojej pracy z technologiami nie liczą się (lub liczą zdecydowanie mniej): benchmarki, gigaherce, megapiksele, RAM-y. Głównym trzonem bloga technologicznego 90sekund.pl – tak dla przypomnienia – jest (że zacytuję samego siebie):
(…)Koncentracja na relacji człowieka i maszyny. Myślenie produktem – to jego kluczowy fundament. Szukanie wspólnych dróg dla tego co (z)digitalizowane i wirtualne oraz tego, co rzeczywiste i analogowe. W myśl tej zasady, człowiek wchodzi w relację z technologią i poddaje się jej lub próbuje jej oprzeć. Niemniej osadzony jest w kontekście, w którym to co cyfrowe, odgrywa zasadniczą rolę w kształtowaniu relacji (…).
Tak, jestem blogerem technologicznym. Fascynuję się technologiami. Kręcą mnie nie tyle same rozwiązania, co to, w jaki sposób z nami wchodzą w interakcję, jak możemy z nich korzystać, na co wpływają, co w naszym życiu zmieniają. Stąd w moich tekstach i ocenach tyle emocji. Bo każda relacja i każda więź opiera się na tym nieuchwytnym doświadczeniu i moim zdaniem, jest to też coś, co czujemy z nowoczesnymi rozwiązaniami tech. Trochę tak, jak ma się sentyment do nakręcanego zegarka, który odziedziczyło się po ojcu, a ojciec po dziadku etc.
Natomiast moja przygoda z Nexusem 6P tych dobrych emocji była całkowicie pozbawiona. Produkt ten nie zmienił w moim życiu absolutnie nic. A co gorsza – nie pojawił się po nim kolejny Nexus, tylko urządzenia z linii Pixel, które de facto nadal są swego rodzaju Nexusami, ale już o zupełnie innej filozofii produktowej. Co więcej – dostając nowe wersje Androida, zostałem pozbawiony wielu funkcji, które pojawiały się z Pixelami. Niby byłem zapisany do programu developerskiego wczesnych Androidów 7 i 8, i miałem od samego początku świeże warianty softu, ale finalnie i tak dopiero na filmikach widziałem nowy launcher, funkcjonowanie nowego app drawera, a nawet miesiącami czekałem, aż zostanie mi w N6P udostępniona funkcja rozwijania menu powiadomień z wykorzystaniem czytnika linii papilarnych. O Asystencie Google nie wspomnę – mogłem obejść się wyłącznie smakiem (bez względu na to, że w PL nie był dostępny).
Okazało się więc, że Nexus, którego potrzebowałem do tego, aby być zawsze na świeżo, na gorąco z nowościami Google, stał się urządzeniem wtórnym, odciętym od prawdziwych nowości i odizolowanym od nich do tego stopnia, że w smartfonach za około 1000zł mogłem spotkać niektóre rozwiązania z Androida 7.1.1, których nie było w tym samym Androidzie dla N6P, którego nadal możesz kupić (pomimo dwóch lat od premiery) za blisko 2000zł… Poczułem więc, że trzymanie tego produktu, jest całkowicie bezcelowe. Sfotografowałem go, opisałem zgodnie z prawdą wszystkie wady i skazy, wyczyściłem, przywróciłem do ustawień fabrycznych, wystawiłem na aukcji i po kilku dniach już go nie było.
I absolutnie nie czuję po nim żalu. Dla kogoś, kto nie musi być tak na bieżąco, jak ja z tym, co w Androidzie słychać, będzie to wciąż bardzo dobry, wydajny smartfon. Smartfon szybki i z aktualnym softem, ale softem pozbawionym kluczowych funkcji, których kontestowanie było zawsze najmocniejszą cechą Nexusów. Nie mam wątpliwości co do tego, że zrobiłem bardzo dobrze. Finalnie jednak, jestem dziś bez własnego smartfonu. Nie rozpaczam z tego powodu, bo urządzeń w testach mam tyle, że nie musiałbym kupować w ogóle swojego telefonu. Ale nie w tym rzecz. Bo jednak własny sprzęt jest ważny i do jakiegoś zakupu się przymierzam. Do niedawna myślałem, że postawię na Pixele pierwszej generacji, ale dziś nie czuję z nimi takiej więzi, jaką czułem z Nexusami w ogóle. W pewnym sensie poczułem się też porzucony i zaniedbany przez Google, bowiem moja wierność Nexusom miała swoją wysoką cenę. Nagle seria się skończyła, a teoretyczne wsparcie w postaci aktualizacji zostało mocno ograniczone pod kątem funkcjonalności nowego softu.
Tym tekstem żegnam się z jakąś cząstką mnie. Pierwszym Nexusem, którego kupiłem był Galaxy Nexus od Samsunga. Swoją drogą leży z uszkodzonym slotem SIM gdzieś w szufladzie i – o dziwo – wciąż działa. Nabyłem go za gotówkę na początku 2012 roku i każdym kolejnym moim smartfonem był jakiś Nexus. Wychodzi więc na to, że przez ostatnie 5-6 lat, korzystałem w głównej mierze wyłącznie z telefonów pochodzących z tej serii i firmowanych przez Google. Nigdy – pomimo bardzo bogatego doświadczenia recenzenckiego – nie przesiadłem się na nic innego. Mogę napisać, że to było coś znacznie większego niż tylko sympatia do konkretnej linii produktowej. Wsiąknąłem z Nexusami w cały ekosystem Google, a jako jeden z pierwszy w Polsce zacząłem regularnie publikować o Chromebookach i sam kilka z nich kupiłem, ściągając je ze Stanów i Wielkiej Brytanii srogo przepłacając wszystkimi dookolnymi opłatami. I było to w czasach, kiedy ledwie promil ludzi o tym sprzęcie słyszał, a za granicą był bodajże jeden blog anglojęzyczny na temat Chromebooków. Czyli technologiczne wieki temu.
Trochę jestem niepewny, bo mam swoje typy, na co się przesiąść. Natomiast czuję też, że przeholowałem z uwielbieniem dla Google. Zarówno płacąc za firmowany przez niego sprzęt, jak i afirmując jego usługi w życiu codziennym. Oczywiście nie porzucę tego wszystkiego teraz. To byłby nonsens, ale dziś kolejnym etapem powinno być z mojej strony wejście w świat Pixeli. A przed tym krokiem – tak czuję – że jednak sam siebie wstrzymuję.