W ostatnim czasie przekonałem się, że próba przywrócenia systemu Windows z partycji Recovery może skończyć się dużym bólem głowy ;) I oczywiście nie z winy Windowsa, ale mojej, o czym napisałem na moim drugim blogu – 90sekund.pl. Tutaj jednak chciałbym dopisać epilog tej historii, bo jednak po głębszym namyśle dochodzę do wniosku, że prawdziwym zwycięzcą jest w tej sytuacji mój Chromebook, któremu przecież wciąż wiele brakuje do doskonałości!
Przed przystąpieniem do pełnego przywracania systemu anulowałem proces, a czekając na powtórne uruchomienie komputera ręcznie go zresetowałem. Okazało się to brzemienne w skutki. Reasumując – sporo namęczyłem się, aby przywrócić wszystko do stanu sprzed kilkunastu godzin i ocalić swoje dane. Mocno pluję sobie w brodę, jak mogłem być tak nieostrożny!
Niemniej, jak już zauważyłem w pierwotnym wpisie, po licznych godzinach i nieprzespanej nocce, kiedy w końcu w sobotnie południe udało mi się postawić komputer znowu na nogi, dotarła do mnie dość ironiczna prawda. Wszystko to robiłem wyłącznie po to, by na swoim mocnym, multimedialnym Asusie NX90JQ ostatecznie zainstalować dwie aplikacje. Była wśród nich oczywiście przeglądarka Chrome oraz popularny IrfanView do przeglądania i prostej edycji grafiki. Nic więcej nie dodałem.
Siłą rzeczy skonfrontowałem te doświadczenia z przywracaniem systemu Chrome OS na moim Chromebooku, które trwa… kilka minut! Co więcej, wystarczy się zalogować i natychmiast wszystkie wtyczki i aplikacje lądują w moim systemie. A co z aktualizacjami systemu? Nie ma z nimi problemu. Tak, jak prawie 4h komputer z Windowsem pobierał jakieś paczki, łatki itp. pliki, resetując przy tym kilkakrotnie, tak Chrome OS nie ma z tym żadnego problemu. Zresztą do dzisiaj ciągle coś się w Windowsie doinstalowuje, pobiera itp. i końca nie widać.
Wszedłem w nowe środowisko. W nowy świat. W nowe rozwiązania. I odczuwam dopiero teraz, jak integralnie ta rzeczywistość jest ze mną złączona. Nie mam pretensji do Microsoftu. Za to mam coraz więcej radości z korzystania z Chrome OS na Chromebooku.
Dla niezorientowanych – pojawia się coraz więcej aplikacji do pracy offline. Rozwiązania do pracy biurowej, obróbki zdjęć, czy zarządzania sieciami społecznościowymi są już na wystarczającym poziomie, by obejść się bez Windowsa. Zresztą pakiet swoich podstawowych aplikacji opisałem na tym blogu niedawno, więc jeśli zaczynacie przygodę z Chromebookiem – koniecznie się zapoznajcie z tym wpisem.
Trudno nie kryć, że mimo wszystko Chrome OS nie starcza do wszystkiego. Ostatnio ktoś poruszył temat w społeczności Chromebook Polska braku wsparcia wtyczek pozwalających na odtwarzanie dźwięku w filmach. Ja sam narzekałem nie raz na brak fajnej aplikacji do obróbki wideo. Ale zmiany postępują bardzo szybko. Widać to po pojawiających się aktualizacjach, które przebiegają całkowicie bezkolizyjnie, a system sprawuje się po nich bardzo dobrze.
Tak – wolę dzisiaj Chromebooka z Chrome OS niż multimedialnego Asusa NX90Jq (którego swoją drogą uwielbiam) z Windowsem. Po prostu – idzie nowe. I argumenty, że Chromebooki to maszyny do pisania, bardzo proszę – włóżcie na półkę z bajkami na ten temat. Przy tym sprzęcie i tym systemie liczy się zupełnie inny sposób myślenia. Komputer to furtka, przez którą dostajecie dostęp do nieograniczonych możliwości w sieci. Możecie za nią zapłacić 5 tys. zł, a możecie zapłacić 1000zł.
Oczywiście pod warunkiem, że nie jesteście specjalistami, jak np. graficy, bo tutaj jeszcze wiele przed Chrome OS do zrobienia. Ale większości z nas możliwości Chromebooka wystarczą.
OK – to tyle w temacie ;)