Śmiało mogę napisać, że w pełni jesteśmy już w roku 2017. Nowy Rok to zawsze czas, kiedy wszyscy stawiają przed sobą jakieś postanowienia. Osoby, które biegają lub preferują jakąkolwiek aktywność fizyczną, mogę się założyć, że w zdecydowanej większości postawiły przed sobą większy kilometraż niż rok temu. Do końca roku jeszcze mnóstwo czasu, ale ciekaw jestem, czy postanowienia w stylu „będę więcej biegał/-a”, „będę biegał/-a minimum 50 kilometrów tygodniowo”, udaje wprowadzać się w życie? Nie wiem, jak jest u Ciebie, ale ja już bym je dawno złamał.
Sam się kiedyś nawet zapisałem do grupy na Facebooku „Przebiegnę 2000 km w roku”. Wyzwanie dla niektórych ambitne, dla niektórych to bułka z masłem. Zapisałem się, ale nie wykonałem planu. Wydawało mi się, że będzie mnie to motywować, w końcu publiczna deklaracja zawsze do czegoś zobowiązuje, prawda? Nie wiem jak działa to na innych, ale zdałem sobie sprawę, że w ogóle nie wzbudza to u mnie żadnej żądzy rywalizacji czy motywacji. W pewnym sensie nawet zniechęca.
To oczywiście indywidualna kwestia, bowiem jeśli chce się w czymś być dobrym, to trzeba podjąć rękawicę i rywalizować z najlepszymi. Może nie mam takiej woli walki, ale gdy widzę że w tygodniu ja przebiegam dajmy na to 50 kilometrów, a ktoś 160 – ostatecznie mnie to wręcz demotywuje. Bierze się to stąd, że mimo wszystko nie jestem w stanie wygospodarować więcej czasu na to, by wyjść potrenować. Wiem, taka wymówka wydaje się słaba, ale u mnie tego czasu naprawdę brakuje. Niestety doba ma tylko 24 godziny i tego nie przeskoczymy. Bezpośrednia rywalizacja nie każdemu pomaga. Na mnie to nie działa, dlatego też w postanowieniach idę krok dalej i patrzę z innej perspektywy. Nie narzucam sobie ile kilometrów muszę przebiec w tygodniu, miesiącu czy roku. Wiem, że w tym roku chcę przebiec dwa maratony i to jest dla mnie cel, a zarazem postanowienie, które chcę zrealizować.
Teraz – gdy już liznąłem trochę maratońskiego tematu – wiem, że trzeba się znacznie solidniej przygotować niż za pierwszym razem, więc to już daje motywacyjnego kopa. Oczywiście nie biegnę, by się ścigać, robię to dla siebie i wystarczy mi, że chcę się poprawić i przesunąć swoją granicę. Niby tak mało, a zarazem tak dużo, natomiast perspektywa motywacyjna zmienia się dla mnie drastycznie. Skupiam się na sobie, i jeśli będę trenował odpowiednio, to wynik przyjdzie sam. Jeśli temat potraktuję po macoszemu to będę bardziej cierpieć. Owszem warto inspirować się wynikami innych, ale motywację do poprawy własnych wyników można szukać w trochę inny sposób. U mnie to się sprawdza. Bieganie rzeczywiście przynosi mi radość, nie ma stresu z osiągnięciem konkretnych wyników. Zapewne nigdy nie przebiegnę maratonu poniżej 3 godzin i nie ma się co oszukiwać. Takie wyniki zarezerwowane są dla osób, które nie traktują amatorsko biegania. Może i nie mam tak dużych ambicji, ale nie przeszkadza mi to w tym, by czerpać z tego przyjemność.
Dlatego też, jeśli założyłeś/-aś sobie jakiekolwiek limity tygodniowe czy miesięczne, zapisałeś/-aś się na różne wyzwania na Fejsie to daj sobie spokój. Tylko nieliczni i najlepsi wytrwają trzymając się zasad. Jeśli biegasz dla siebie i dla zwykłej przyjemności, warto przemodelować swój cel. Spójrz z szerszej perspektywy. U mnie oprócz wspomnianych dwóch maratonów, jest jeszcze bieg 3xŚnieżka, o którym pisałem jakiś czas temu. Do tych imprez muszę się przygotować i nie potrzebuję do tego wyznaczać sobie wąskich zasad. A takie podejście motywuje mnie najbardziej. Może i Ciebie będzie :).