Kolejny cel na ten rok zaliczony. Najpierw była nim Korona Półmaratonów, później pierwszy w życiu maraton. Obydwa wydarzenia mogę uznać za odhaczone, kosztowało mnie to sporo wysiłku i pracy, ale pewne jest, że było warto. Rok ma się jednak ku końcowi i chwilowo cele się skończyły. Główne założenie, jakim było ukończenie maratonu zostało przez mnie zrealizowane więc pytanie brzmi – co dalej?
Spotkałem się z wieloma opiniami, mówiącymi o tym, że maraton skutecznie zabija chęć dalszych startów na tego typu dystansach. 42 kilometry to nie przelewki i trzeba przyznać, że wymaga to ogromnego wysiłku, a przede wszystkim długich przygotowań. To wszystko, połączone z bólem i cierpieniem sprawia, że część biegaczy rezygnuje po maratonie i zdecydowanie woli krótsze dystanse. U mnie na szczęście jest zupełnie odwrotnie. Ukończenie maratonu, jeszcze bardziej zachęciło mnie i zmotywowało do biegania, a także pociągnęło ku chęci startu w kolejnych imprezach, gdzie trzeba zmierzyć się z królewskim dystansem. Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak rozpocząć kolejny projekt i wyznaczyć sobie nowy cel, którym jest… Korona Maratonów Polskich.
Teoretycznie prosta rzeczy. W ciągu 24 miesięcy trzeba ukończyć 5 maratonów odbywających się w naszym kraju. Imprezy organizowane są w Dębnie, Krakowie, Warszawie, Wrocławiu i Poznaniu. Czas liczony jest od daty ukończenia pierwszego maratonu, który zgłosi się we wniosku. No i jeśli liczyć, że Poznań będzie moim pierwszym startem, to zostały mi „tylko” cztery maratony i czas do października 2018 roku. Wykonalne? Jasne, że tak! Nie ma rzeczy niemożliwych! Będzie okazja do poprawienia wyników, a że jest co, to tym bardziej motywacja powinna być większa. I choć zdobycie tej Korony jest czysto symboliczne, to niewielu może pochwalić się takim wyczynem, a już na pewno nie każdy. Chcę również należeć do tego grona i choć maratończyk ze mnie póki co kiepski, to jest dużo czasu na to, by solidnie się przygotować.
Tuż po ukończeniu 17. PZU Poznań Maraton, przeszła mi myśl o Koronie i pomyślałem, że jestem chyba głupi, że w ogóle o tym myślę i wspominam. Sam najlepiej wiem, jak było ciężko na trasie, ale teraz – kiedy ból nóg już minął, a wchodzenie po schodach nie jest już mordęgą, ciągnie mnie do tego rodzaju wyzwań. Daje to niezłego motywującego kopa oraz chęć przekroczenia kolejnych barier. I już teraz nie mogę się doczekać!