Microsoft Edge nie jest przeglądarką internetową dla mnie. Jest progres w stosunku do Internet Explorera, ale i tak nie czuję mięty. Firefox był ze mną przez baaaaardzo długie lata. Niemal od początku swojego istnienia. Ale kiedy stał się ciężką kobyłą, przesiadłem się finalnie na Chrome. I tak – były czasy, kiedy przeglądarka od Google była tak lekka i szybka, że nikt nie potrafił jej dorównać efektywnością. Radziła sobie doskonale nawet na bardzo wolnym sprzęcie. Od tamtego czasu wiele się zmieniło i do tej lekkości co niegdyś Chrome już wiele brakuje. Ale Chrome była postrzegana też, jako rozwiązanie dla bardziej zaawansowanych użytkowników. Jeśli uważasz, że jej funkcje już Ci nie wystarczają, to koniecznie wypróbuj Vivaldi!
Jej twórcą jest były szef Opery – Jon S. von Tetzchner – (swoją drogą Opera nigdy mi nie przypasowała i pomimo kilku prób, finalnie nigdy się na nią nie przesiadłem), a Vivaldi doczekał się właśnie pierwszej oficjalnej dystrybucji oznaczonej numerkiem 1.0. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to atrakcyjny wygląd. Od samego początku po instalacji masz możliwość wyboru tego, w jakich kolorach preferujesz oglądać paski nawigacyjne, jakie chcesz mieć tło oraz gdzie ma się znaleźć menu kart. Duży plus – przeglądarka dostępna jest w języku polskim! Oczywiście zdarzają się drobne językowe niedociągnięcia, ale to niuanse. Wszystko jest czytelne i zrozumiałe.
Druga rzecz, to szybkość – niemal zakrzyknąłem – WOW! Bo naprawdę Vivaldi szybko ładuje strony. I jest dokładnie tak samo lekką przeglądarką, jak niegdyś Chrome. Zresztą z projektem Google ma wiele wspólnego, bowiem pracuje na wolnej dystrybucji jądra Chromium. Dzięki temu zabiegowi jest kompatybilna z licznymi wtyczkami i rozszerzeniami, które napisane są specjalnie pod Chrome. Sprawdziłem i działają, chociaż Pulpit zdalny Chrome nie chciał się u mnie dodać.
Rzeczywiście – pod względem konfiguracyjnym – jest tutaj też mnóstwo opcji. Sądzę, że to ukłon właśnie w kierunku power-userów, którzy kochają wszelkie ustawienia. To, co jednak przykuło moją uwagę znacznie bardziej, to niesamowicie funkcjonalny interfejs. Wszystko jest niemal doskonale spasowane pod myszkę, ale aż chciałoby się użyć dotyku, chociaż graficznie nie jest Vivaldi przygotowana pod taką obsługę, to jednak pracuje się z nią ręką bardzo wygodnie.
Piszę to wszystko i już się loguję przez nią do kolejnych usług ;). Sądziłem, że włączę na chwilę, porobię kilka zrzutów, przygotuję wpis, podzielę się własnymi wrażeniami i temat zamknięty – mogę wracać do Chrome. Ale – cholera – trzymam się Vivaldi i jest mi strasznie dobrze w tym środowisku. Kurczę, sądziłem że nie da się już wymyślić lepszej przeglądarki internetowej. A przynajmniej lepszej dla mnie i bardziej skrojonej pod moje potrzebny. Spotyka mnie więc miła niespodzianka.
Wśród funkcji, na które warto zwrócić uwagę, to obsługa gestów myszy, grupowanie kart, kontrolowanie Vivaldi dzięki opcji szybkich komend, tworzenie notatek przy określonych stronach internetowych, łącznie z możliwością zrobienia przy nich zrzutu ekranu lub dodania osobnego pliku z komputera, czy dodawanie skrótów nazw ulubionych stron, dzięki czemu bezpośrednio z paska adresu można je wywołać. Szczerze pisząc nowości i funkcji jest tak wiele, a do tego działają tak intuicyjnie, że bawię się od kilkudziesięciu minut poszczególnymi opcjami i nie czuję się przygnieciony ciężarem możliwych rozwiązań! WOW! To naprawdę świetna przeglądarka!
Zachęcam do pobrania i sprawdzenia na własnej skórze, jak to wszystko wygląda :).