SŁOWEM WSTĘPU
Kreatywność Microsoftu nie ma dla mnie w ostatnim czasie granic. Mam wrażenie, że swoista namiastka wielkiego American Dream, realizuje się właśnie w produktach giganta z Redmond. Jeszcze nigdy nie byłem na tak zaawansowanym etapie korzystania z rozwiązań MS. A Surface Laptop pozwolił mi oswoić się z dedykowanymi usługami, po które sięgałbym raczej z konieczności, aniżeli lubości. I tak, są wśród nich: Sklep Microsoft Store, przeglądarka Edge, dedykowane jej rozszerzenia, czy po prostu pakiet Office 365. Wszystko to funkcjonuje, jak jeden żywy organizm. Wszelkie elementy układanki pasują do siebie wyjątkowo dobrze, chociaż jest też kilka przystanków na tej drodze angażującego poznania, które wyrażają niespełnione oczekiwania.
Z drugiej strony, przy Surface Laptopie nie gonisz niedoścignionego ideału. Ale idziesz w parze z dobrze zgranym zespołem, w którym każdy z jego członków wie doskonale, co należy do jego zadań. I z taką ekipą, pracuje się naprawdę wygodnie!
WZORNICTWO I WYKONANIE MICROSOFT SURFACE LAPTOPA (2017)
Stop magnezu plus Alcantara, to w tej chwili moje wymarzone połączenie, jeśli idzie o materiały, z których stworzony mógłby być mój ulubiony pod kątem produktowym – notebook. W Surface Laptopie – inaczej niż w Surface Booku i Pro – postawił Microsoft na Alcantarę, ale z obudową z aluminium, która do złudzenia przypomina magnezową. Taki przeskok nie jest wcale złym wyborem. Cechuje bowiem Surface Laptopa najwyższy poziom jakościowy w kwestii wykonania, rewelacyjnie uformowana bryła, oszczędny, utylitarny charakter wzorniczy, symetrycznie pociągnięte wykroje prostych linii oraz najprzyjemniejsze w dotyku tworzywo stosowane we wzornictwie przemysłowym, czyli tapicerkowy materiał tekstylny, którym jest wspomniana Alcantara.
Po czym poznasz najprawdziwsze arcydzieło designu? Że nie tylko jest ono efektowne pod kątem wizualnym, ale też praktycznym (utylitarnym). I tak – zimny chłód aluminium – charakteryzują wytrzymałość oraz trwałość, co przy notebookach, jest jedną z najważniejszych zalet. Drugim plusem, jest oczywiście tworzywo tekstylne, które nadaje wyjątkowego charakteru klawiaturze, jego dotykanie sprawia sporo przyjemności, a w dodatku jest łatwe w utrzymaniu czystości.
Łącząc ze sobą te składniki, okazuje się, że dostajesz produkt, którego nie sposób okraszyć oksymoronami w stylu: nieskończenie wyrazisty, ale subtelny; lodowaty, ale zarazem ciepły. Jak to możliwe? Obudowa Surface Laptopa jest zimna (odczuwalne o tej porze roku – tekst ten powstaje w mroźne lutowe dni), oszczędna, nieco zadziorna na krawędziach – szczególnie tych przy pokrywie.
Z drugiej strony – po jej podniesieniu – opierasz nadgarstki na luksusowym materiale włoskiej Alcantary, impregnowanej powłoką poliuretanową, w celu ochrony przed zalaniami, która jest miękka, delikatna, ale też trwała. Praktyczne funkcje związane z utrzymaniem na nim estetycznego porządku są kluczowe dla długiej, wytrwałej i owocnej pracy.
Surface Laptop nie jest najpiękniejszym notebookiem świata. Obecność stopu magnezu byłaby bez dwóch zdań bardziej emocjonująca. Nazwanie tego produktu po prostu ładnym, jest zbyt daleko idącym uproszczeniem. Surface Laptop, jest jak Laptop-Demiurg. Jeśli miałbym szukać praojca wszystkich komputerów przenośnych, to za takowego Surface Laptopa najchętniej bym uznał. Jego się nie ocenia. Jego się kontestuje! Ten design zobowiązuje.
WYŚWIETLACZ W MICROSOFT SURFACE LAPTOPIE (2017)
Fantastycznie zbalansowany 13,5-calowy wyświetlacz PixelSense, osadzony w węższych ramkach aniżeli ma to miejsce w Surface Booku pierwszej generacji (TUTAJ opasła recenzja), który jest moim podstawowym komputerem sprawia, że od razu wyczułem bardziej kompaktową, wysublimowaną konstrukcję Surface Laptopa. Dopasowano do niej pełnowymiarową klawiaturę, która nie odciska się na powierzchni szkła chroniącego ekran, którym jest Corning Gorilla Glass 3.
Jeśli idzie o samą technologię, to mamy do czynienia z panelem wykorzystującym technologię Microsoftu – PixelSense. Dzięki niej matryca może pochwalić się genialnym kontrastem 1700:1, niesamowicie głęboką czernią (chociaż przecież to ekran LCD!), bardzo jasnym wyświetlaczem, świetnie zaprojektowanym systemowo Wyświetlaniem Nocnym, a także bardzo udaną responsywnością pod kątem obsługi panelu dotykiem.
Kąty widzenia są idealne. Do tego wysoka rozdzielczość wynosząca 2256x1504px, co przekłada się na 201 punków na cal (3,4mln pikseli). Współczynnik proporcji – to charakterystyczne dla urządzeń Microsoftu – 3:2. Matryca jest naprawdę świetna. Jakość obrazu – po prostu genialna! Gęstość ułożenia pikseli nie jest wprawdzie tak wysoka, jak w moim Surface Booku, ale nie odczuwam z tego powodu właściwie żadnego dyskomfortu.
Co jest pewnego rodzaju nowością – ekran nie jest wyczepiany, więc w Surface Laptopie mamy do czynienia z klasycznie rozumianym notebookiem. Cały sprzęt jest za to absolutnie genialnie wyważony, dzięki czemu można otworzyć pokrywę tylko jedną ręką, a cała konstrukcja nieporuszenie tkwi na biurku/stoliku. Świetna sprawa, robiąca bardzo przyjemne wrażenie potwierdzające tylko, jak wielki nacisk położono na maksymalne dopracowanie detali konstrukcyjnych.
Niestety – nie ma w zestawie z Surface Laptopem rysika Surface Pen. Ekran obsługuje oczywiście wielodotyk (do dziesięciu punktów jednocześnie) oraz interakcję ze stylusem, ale trzeba piórko po prostu dokupić. Szkoda, bo pozostaje minimalne poczucie niedosytu, potęgowane też przez fakt, że nie ma żadnego magnetycznego miejsca na obudowie, do którego ewentualnego Surface Pena można by przyczepić.
Poza tym – nieco ograniczony jest kąt odchyłu wyświetlacza, bo np. w czasie pracy na kolanach brakuje tych kilkunastu stopni, no ale nie można mieć wszystkiego. Jakościowo jest bardzo, bardzo dobry poziom i nie mam absolutnie niczego do zarzucenia Microsoftowi pod tym względem.
WYPOSAŻENIE, SPECYFIKACJA TECHNICZNA, BATERIA W MICROSOFT SURFACE LAPTOPIE (2017)
Recenzowany Surface Laptop, firma Microsoft dostarczyła mi w wariancie z procesorem Intel Core i5 siódmej generacji, 8GB RAM oraz 256GB pamięci SSD. Jest to więc przyzwoity zestaw, ciut lepszy od podstawowego wariantu, ale też już solidnie wyceniany, bo na blisko 6,5tys. zł. Tak, nie kryję, że do pracy blogowo-biurowej, czy też agencyjnej szczególnie więcej nie potrzeba, ale kiedy dochodzi już do vlogowo-amatorskiego obrabiania filmów, to jednak podstawowa jednostka obliczeniowa mogłaby być w postaci Intel Core i7, ale wówczas ceny Surface Laptopa mocno idą w górę. W tychże jest również lepsza grafika, ale wciąż zintegrowana z układem Intela.
Jakkolwiek więc wydajnościowo większych życzeń przy Surface Laptopie nie miałem, bo wszystko pracuje tutaj na wzorcowym poziomie, tak już pod kątem zewnętrznych interfejsów poczułem największe rozczarowanie. Po pierwsze ciężko mi odżałować, że dostępny jest tylko jeden port USB, który z automatu zajmuje myszka. No chyba, że ma się taką, która od razu łączy się z Bluetooth-em komputera (w sensie bez konieczności wkładania w USB mini-dondla/odbiornika sygnału), no ale to już wydatek. Co więcej – nie ma portów USB typu C, które w większości wiodących laptopów są po prostu standardami.
Urządzenia Surface przyzwyczaiły mnie do braku HDMI, ale jest za to Mini DisplayPort, który sprawdza się rewelacyjnie, ale zakup odpowiedniego kabla lub przejściówki jest po stronie klienta. Oryginalne – od Microsoftu – są bardzo drogie, więc trzeba szukać alternatyw. Ale mimo wszystko nie to było dla mnie najbardziej bolesne, co fakt, że w Surface Laptopie nie znajdziesz slotu na karty SD. I łączność bezprzewodowa wcale nie rozwiązuje tutaj problemu. Jak ktoś ma do zgrania kilka-, kilkanaście zdjęć ze spaceru to OK, da się z tym żyć. Ale nie, kiedy wychodzę na sesję zdjęciową, na której wykonuję około 300-500 zdjęć albo nagrywam filmy wideo w FHD 60kl./s lub w 4K. I tak – nieobecność slotu dla kart SD jest dużą, odczuwalną wadą po stronie Laptopa.
Specyfikacja techniczna – Surface Laptop (2017) | |
Procesor | Układ siódmej generacji: Intel Core i5 (7200U) |
Wyświetlacz | PixelSense 13,5 cala, 2256x1504px = 201ppi, obsługa pióra Surface Pen i dotykiem: 10-punktowy wielodotyk, szkło ochronne Corning Gorilla Glass 3 |
Pamięć masowa i RAM | 256GB SSD, 8 GB RAM |
Zabezpieczenia | Układ TPM, Zabezpieczenia klasy biznes dzięki funkcji uwierzytelniania przez rozpoznawanie twarzy Windows Hello |
Oprogramowanie | Windows 10 S |
Czujniki | światła otoczenia |
Waga | model z procesorem i5: 1,25kg |
Czas pracy baterii | Do 14.5 godzin odtwarzania filmów wideo |
Grafika | Intel HD 620 (dla wariantu z układem i5) |
Złącza | USB 3.0, jack 3.5mm, Mini DisplayPort, Surface Connect (do ładowania baterii) |
Kamera, wideo i dźwięk | Kamera720p HD do logowania przy użyciu rozpoznawania twarzy przez usługę Windows Hello, mikrofony stereofoniczne, głośniki Omnisonic z funkcją Dolby Audio Premium, Gniazdo słuchawkowe jack 3.5mm |
Sieć bezprzewodowa | Wi-Fi: 802.11 a/b/g/n/ac, Bluetooth 4.1 |
Wymiary | 308,1 mm x 223,27 mm x 14,48 mm |
Na wyróżnienie zasługują dwie rzeczy. Pierwsza to głośniki, druga to bateria. I rzeczywiście – z systemem Omnisonic z funkcją Dolby Audio Premium Surface Laptop po prostu grzmi, jak wściekły! Robi przy tym niesamowicie dobre wrażenie, a dźwięk jest nie tylko głośny, ale i dobry – jak na notebooka – jakościowo. Przyznaję – oglądałem przy asyście zewnętrznych głośników wiele filmów, odczuwając autentyczną przyjemność. Tak – nie spodziewałem się tego!
To, co zasługuje na naprawdę spory aplauz, to zaanonsowana przed chwilą, świetna bateria, która pozwala na spokojnie przez cały dzień pracować z tym komputerem bez szukania gniazdka elektrycznego. To doskonały sprzęt do wszelakich zadań w podróży lub dla osób celujących w rozwiązania maksymalnie efektywne na jednym ładowaniu. Oczywiście każdy freelancer i freelancerka docenią zalety płynące z takiej baterii. Microsoft deklaruje, że w jego testach wyszło mu, że można w jednym ciągu oglądać do 14,5h filmów. I jest to wynik przy włączonej sieci WiFi oraz na dokładnie tej specyfikacji, którą i ja testowałem.
W praktyce tych 14,5h nigdy nie wyciągnąłem, bo moje oglądanie filmów jest zupełnie inne od tego, jakiemu poddane zostaje urządzenie w warunkach laboratoryjnych. Ale ja też oglądałem z niemal maksymalnie rozkręconą głośnością i jasnością ustawioną na 100-proc. poziomie. Poza tym – moje odtwarzanie filmów było bezpośrednio zależne od sieci, bowiem preferuję pozycje wyłącznie dostępne legalnie w streamingu typu VOD. W takich warunkach obejrzeć mogłem cztery tytuły trwające około 100 minut. Przy typowo biurowo-sieciowej pracy z ekranem rozjaśnionym na 50 proc., możesz liczyć na dobre 10h na baterii. Tak, to kapitalny wynik.
Podsumowując – nawet “najsłabszy” wariant z i5, 4GB RAM i 128GB SSD będzie pracować bardzo dobrze, bo zarówno układy dostarczane przez Intela, jak i jakość samego systemu – stoją na świetnym, wysokim poziomie. Mój model miał dwa razy więcej pamięci i nie czułem absolutnie żadnych przestojów, ale rozczarowało mnie, że jednak jest tutaj mało interfejsów do pracy z peryferiami, a dodatkowo brakuje w zestawie Surface Pena. Pewną rekompensatą jest bateria oraz świetne głośniki, które potrafią naprawdę solidnie dudnić, ale dla mnie rozrywka przy takim sprzęcie, jest na końcu łańcucha pokarmowego.
WINDOWS 10 S I PRZEGLĄDARKA EDGE W MICROSOFT SURFACE LAPTOPIE (2017)
Nie owijając w bawełnę… Windows 10 S jest świetny. Ale przede wszystkim dlatego, że ja osobiście, nie widziałem na poziomie swojego zaawansowania wielkich różnic względem Windowsa 10 Pro, którego mam na Surface Booku. Żebyś jednak nie czuł/-a się zmylony/-a, pozwól że wyjaśnię – różnice są chociażby w systemowym zarządzaniu korporacyjnym, ale nie w tym rzecz. Przeciętny użytkownik właściwie nie poczuje żadnych konkretnych zmian na korzyść lub niekorzyść systemu W10S lub zwykłej “Dziesiątki”.
Natomiast o jednej kluczowej zmianie napisać trzeba, bo ma ona duży wpływ na to, jak finalnie z Surface Laptopa się korzysta. Otóż nie można zainstalować żadnych aplikacji z zewnątrz. Jedyne miejsce z apkami to Sklep Microsoft Store. Zaopatrzony już całkiem nieźle, chociaż do poziomu Androida i iOS-a mu jeszcze wiele brakuje.
Ale też – dla kogoś, kto gł. pracuje w mediach, Internecie, w sieciach społecznościowych, na usługach chmurowych etc., właściwie nie da się odczuć, że czegoś nie ma. Na pewno na minus wypada fakt, że apki – nawet niewiele ważące (po kilka MB) – długo się instalują. Nie do końca poprawnie działa też wyszukiwanie. Jak wpiszę hasło “tech 365” ze spacją to nie znajdę szukanej aplikacji. Ale, jak wpiszę “tech365” bez sapcji, to wówczas już tak. Stąd wielokrotnie podejmowałem próby szukania czegoś, wspierając się różnym nazewnictwem, co bywa męczące i nużące. Co więcej – mam w bibliotece aplikację Gazety Wyborczej, ale ta jest w samym Sklepie Windows nieznajdywalna. Z poziomu jednak własnej biblioteki apek, mogę ją zainstalować i z niej korzystać… Dziwne, prawda? Jakby algorytm wyszukiwania nie kierował się sensowną logiką skojarzeń.
No dobrze – ale co innego, kiedy masz jakieś aplikacje, na konkretnej licencji, jak Adobre Premiere, czy CorelDraw lub też inne – darmowe czy mniejszego znaczenia, jak chociażby do oglądania filmów z płyt DVD i są one instalowane z zewnątrz, po wcześniejszym pobraniu. Wówczas okazuje się, że – jeśli nie ma ich w Sklepie Microsoft Store, to nie ma szans, żeby je zainstalować. I tak – to jest problem. Z tego powodu kupiłem jedną ze swoich pierwszych apek w Sklepie MS, właśnie do oglądania filmów z płyt (Dzieci dostały pod choinkę kilka tytułów). Co więcej – tym samym Microsoft ukręcił bat też na siebie. Jeśli np. chciałem włączyć jakiś film na jednym z rodzimych serwisów VOD, okazywało się, że wiele pozycji wymaga do oglądania wtyczki Silverlight. A tą dostarcza oczywiście Microsoft. Nie dość, że po pobraniu nie można jej zainstalować, to jeszcze nie ma jej w Microsoft Store, i to nawet w postaci wtyczki, którą można by podłączyć pod przeglądarkę Edge.
Z drugiej strony aż takiego dramatu być nie musi, bo… Microsoft pozwala przez krótki czas od zakupu Surface Laptopa na bezpłatną przesiadkę do w pełni funkcjonalnego Windowsa 10. Ja oczywiście zrobić tego nie mogłem, ale sądzę, że lwia część użytkowników po prostu wybierze tę opcję. Nie ma sensu się męczyć. Niemniej – i chcę to wyraźnie podkreślić – pracuje się z Windowsem 10 S w przeważającej większości sytuacji właściwie bez żadnych zakłóceń. Jego działanie jest idealne, perfekcyjne, supergładkie, ultraszybkie. Po prostu miód! Niemniej – żeby przesiąść się na niego w obecnej formule na stałe – jest jeszcze za wcześnie.
Nie ukrywam też, że lwią część mojej pracy opierałem o przeglądarkę Edge. Był to też sposób, aby spróbować się z nią polubić, wyczuć nawzajem i rzeczowo podejść do jej możliwości, kiedy nie ma się możliwości wyboru innego narzędzia – nawet w sytuacjach podbramkowych. I tutaj niespodzianka – otóż również (poza zmianą pewnych przyzwyczajeń), znalazłem sporo dobrego! Przesadzone są więc wg mnie niektóre opinie a temat Edge. Sądzę, że warto do niej podejść nie, jak do jeża, ale do alternatywnego narzędzia, które pełne jest wielu opcji użytkowych. Brakuje natomiast czegoś na kształt podejścia fanowskiego. Otwarcia się społeczności na to, że jednak Edge to nie jest nasz wróg.
Prawda jest taka, że wtyczek do Edge jest już coraz więcej, a niektóre – tak, jak i sama przeglądarka – są bardzo zmyślnie napisane, szczególnie pod kątem wykorzystania interakcji z rysikiem. Szkoda więc, że go brakowało w Surface Laptopie, bo sprawdziłby się wyśmienicie. Natomiast wracając do fajnych rozwiązań z Microsoft Edge:
- po uruchomieniu możesz skonfigurować stronę tytułową. W górnym rzędzie możesz przypiąć strony, po które najczęściej sięgasz. Aplikacja rozpoznaje, które posiadają własne aplikacje w Sklepie Windows i proponuje (w nieinwazyjny sposób) możliwość ich zainstalowania, właściwie dwoma kliknięciami;
- pojawiła się opcja Zapisu Kart na Później, dzięki której możesz porządkować zakładki, z którymi aktualnie pracujesz. Mi się to przydaje, kiedy np. piszę recenzję na temat jakiegoś produktu. Wówczas otwieram wiele stron o danym sprzęcie w osobnych kartach. Recenzja powstaje przez wiele dni, więc jeśli nie chcę mieć bałaganu przechodząc do nowych zakładek z innymi tematami, po prostu wybieram opcję Zapisz Te Karty na Później, a w czystym pasku na nowo otwieram te strony, które mnie w danym momencie interesują. Jeśli zechcę je porzucić i wrócić do pisanej recenzji – po prostu klikam w odpowiednią ikonę i przywracam stos kart zapisany w bocznej zakładce. Bardzo wygodne, kiedy np. szukasz czegoś do zakupu w Internecie, otwarłeś/-aś ileś stron i nie chcesz każdej zapisywać osobno. Działa wyśmienicie!
- dostępny jest tzw. Widok do Czytania w układzie poziomym. Tło nabiera lekko żółtawego koloru, a treści bez zbędnych dodatków i reklam ze stron są justowane do wygodnej – pod kątem czytania – formy;
- nawet, jeśli nie ma piórka Surface Pen, można dotykowo lub po prostu myszką korzystać z narzędzia Dodaj Notatki, które jest swego rodzaju nakładką OneNote’a na przeglądarkę Edge i dysponuje całą masą świetnych opcji do użycia, jak np. możliwość zaznaczania treści, wycinania całych obszarów ze stron lub artykułów, kolorowania interesujących fraz, dodawania notatek w postaci kwadratowych chmurek przy kluczowych zagadnieniach w celu wysłania komuś z własnymi przemyśleniami etc. Później można wybrać opcję zapisu: albo do OneNote’a (tutaj decydujesz, do którego notesu), albo do sekcji Ulubione lub też do późniejszego przeczytania. Jeśli chcesz – możesz to, co w danej witrynie znalazłeś/-aś, udostępnić komu tylko zapragniesz, nie tylko w społecznościówkach, ale i innych aplikacjach! Absolutnie genialna funkcja!
- coraz więcej rozszerzeń – tak, to bardzo, ale to bardzo ważny punkt. Dzięki rozszerzeniom Edge staje się jeszcze lepszą przeglądarką. Można do niej dopiąć Office Online, dzięki czemu z automatu dostaje się dostęp do ostatnio edytowanych i zapisanych plików w usłudze OneDrive lub po prostu do internetowych wersji Worda, Excela, poczty Outlook etc. Możesz dodać Translator Microsoftu i tłumaczyć całe witryny z jednego języka na drugi (tak – Tłumacz Google ma godnego rywala), jest świetna wtyczka o nazwie Mouse Gestures, która pozwala przypisać poszczególne akcje w Edge konkretnym ruchom myszki, Evernote Web Clipper podobny w działaniu do OneNote’a, Pocket do zapisywania stron do czytania na później, i wiele, wiele innych, które urozmaicają i ułatwiają pracę w Sieci lub po prostu wydobywanie informacji ze stron, na których przebywamy.
Oczywiście Microsoft Edge nie jest przeglądarką bezawaryjną. Na swój sposób interpretuje justowanie w komunikatorze Hangouts zostawiając tzw. sieroty na końcu linii przy marginesie okna komunikatora, źle dzieląc słowa (a właściwie to ich nie dzieląc). Zdarza się też, że pisanie w Dropbox Paper odbywa się z ogromnym opóźnieniem. Zdążę napisać zdanie, a litery dopiero się pojawiają na ekranie… Kuleje też wklejanie tekstów, bowiem brakuje opcji “Wklej jako tekst”, dzięki czemu, kiedy coś jest przenoszone z jakiejś strony internetowej lub edytora kodu, nie jest kopiowane z aktywnymi linkami lub formatowaniami, co przy pracy blogowej jest chlebem powszednim. Ile się z tym natrudziłem, wiem tylko ja.
Wspominam o tych wadach, bo nic nie jest kryształowe. Ale sumiennie korzystając z Edge przekonałem się do tej przeglądarki w całej jej rozciągłości, aczkolwiek używałoby się jej lepiej, gdyby zniwelować powyższe niedociągnięcia. Niemniej – pomiędzy Internet Explorerem, a Edge – jest przepaść. Widać też, że coraz mniejszy dystans dzieli tę przeglądarkę od Chrome’a. Korzysta się z niej coraz wygodniej, chociaż wiadomo – dogonić wieloletni dorobek Google, ciężko w tak krótkim czasie.
Nie patrzyłem do tej pory na Windowsa 10 S (pod kątem alternatywy dla Chrome OS) lub w ogóle Surface Laptopa, jako odpowiedzi na Chromebooki. Jeśli już – to na te naprawdę drogie maszyny z rodziny Pixel. Czego mi tutaj brakuje? Wspomnianego wyżej podejścia fanowskiego. Wysypu świeżych apek, większej ilości rozszerzeń, czegoś w rodzaju mniejszej spiny rywalizacyjnej – większego luzu w podejściu do rozwiązań webowych. Natomiast sam pomysł na W10S, jak i coraz lepiej zaopatrywany Sklep MS Store – jest już jak najbardziej OK. Wychodzą buble w postaci kiepskiego algorytmu skojarzeń, czy brak niektórych funkcji w Edge albo niedostępność rodzimych rozwiązań, jak Silverlight i wówczas czuć spory niedosyt. Jednak Microsoft przyzwyczaił nas do swego rodzaju komplementarnego podejścia, co teraz pokutuje. W tym kontekście łatwiej więcej wybaczyć Google, który też jest w swoim wizerunku mniej korporacyjny.
Prawdą jest też fakt, że gdyby poruszać się wyłącznie w ekosystemie giganta z Redmond, można by szybko poczuć się, jak w domu. Surface Laptop jest bardzo szybki, aplikacji ze Sklepu coraz więcej, sam Windows ciągle aktualizowany, działa płynnie, a przeglądarka Edge to coraz ambitniejszy projekt. I w tym duchu widać duży potencjał. Na tyle istotny, że z pozycji człowieka z rezerwą, wchodzę na pozycję umiarkowanego entuzjasty, który chętnie sięga po wszystkie poznane lepiej z Surface Laptopem narzędzia.
Aplikacji szukam więc w pierwszej linii w Sklepie Microsoftu, subskrybuję Office 365, alternatywnie zaglądam do Sieci przez Edge, aktywnie korzystam z OneNote’a. Ze swoim doświadczeniem mógłbym być bardziej uprzedzonym. A nie jestem. Jestem za to zachęcony. Poczułem marchewkę i póki co za nią idę.
OPINIA NA TEMAT MICROSOFT SURFACE LAPTOPA (2017)
Microsoft Surface Laptop jest kapitalnym notebookiem. Tak pod względem designu, jak i zastosowanych materiałów, wybija się na niepodległość, dzięki czemu cieszy oko, jest praktyczny, a do tego wytrzymały i wciąż bardzo mobilny. Szkoda mi tylko ubogiej ilości interfejsów oraz braku piórka w zestawie. Reszta hardware’u broni się jednak dzielnie. Dla mnie oczekiwana za ten produkt (w testowanym przeze mnie wariancie) cena nie jest jakimś dramatem. W końcu za podobne pieniądze nabyłem w brytyjskim oddziale Microsoftu własnego Surface Booka. Poziom zadowolenia do tej pory się nie wyczerpał, więc wiem o czym piszę. Mam go już ponad półtora roku i tylko raz przywróciłem system do ustawień fabrycznych. Kiedyś taki proces przechodziłem raz na pół roku.
Surface Laptop jest więc idealnym kontynuatorem tego, jak Microsoft konstruuje swoje komputery przenośne. Dla mnie to prawdziwa rewelacja. Laptop jest bowiem również ucieleśnieniem wszystkiego tego, czego oczekiwalibyśmy od idealnie spasowanej maszyny, na której dedykowany system pracuje wzorcowo, a po wielu intensywnych miesiącach, licznych aktualizacjach, ogromnych falach przerzucanych danych, nadal wszystko działa, jak należy.
Windows 10 S, jest miłą niespodzianką. Działa naprawdę świetnie. Ograniczony do aplikacji ze Sklepu Windows, ale za to ciągle aktualny, bezpieczny, szybki. I to na hardware, który wcale zawrotnym nie jest. Niemniej – jako baza do aktywnej i efektywnej pracy – nadaje się w każdym calu. No i samych apek też przybywa, więc jeśli nie ma się jakiegoś specjalnego przywiązania do ulubionych, alternatywnych, zewnętrznych programów, to można ze spokojem stawiać na taki sprzęt. Po drugie – jest opcja darmowej aktualizacji do Windowsa 10 (ograniczona czasowo – ale jednak, więc kto chce, ten/ta skorzysta), więc po jej uskutecznieniu instalować można wszystko co się chce, również spoza Microsoft Store.
Dla mnie najważniejsze jest to, że z Surface Laptopa świetnie się korzysta. Dzięki ultrawydajnej baterii jedzie bardzo długo na jednym ładowaniu, pracę można z nim zaczynać i odkładać na później, jest źródłem multimedialnej rozrywki, a szczególnie brzmieniowej rozrywki, bo system dźwiękowy – jak na notebooka – posiada wyśmienity.
Microsoft zdecydowanie dobrze czuje się w Internecie. Stworzył już kompletny ekosystem usług i własnych kluczowych aplikacji (jak Office 365), po które wygodnie się sięga. Mając komputer dedykowany takiemu systemowi pracy, dostaje się ostatnie ogniwo w tym łańcuszku zależności. I osobiście – bardzo mi się to podoba, bo widać w tym spójny, jednorodny zamysł. I do tego żywy – a to oznacza, że rozwojowy.