SŁOWEM WSTĘPU
Huawei Mate10 Lite nie spędzał snu z moich powiek. Nie jest smartfonem świetnym, wybitnym, wyjątkowym. Nawet, jak na średniej klasy produkt nie za bardzo się wyróżnia. Szczerze pisząc – byłby najlepszym kandydatem na udany smartfon w początkach roku 2017., ale nie pod jego koniec i początek 2018 roku. Jeśli ktoś zapyta mnie o rekomendację, to i ja będę musiał zadać pytanie – A co chcesz kliencie z Huawei Mate10 Lite robić? Bo jeśli magnesem ma być ekran FullView, to jest nim tylko połowicznie. A może podwójny aparat? Czemu nie, ale gdzieś już to wszystko widziałem w innych słuchawkach tego producenta. To może postawić na wydajność? Lepiej tego nie robić, jeśli ma się do wykonania sporo rzeczy na raz. No, a jak jest na tle konkurencji? Blisko stawki, ale o ten jeden, dwa kroki z tyłu. Bo to, na czym mi zależy, wciąż jest tutaj niedostępne, czyli szybkie WiFi 802.11ac czy NFC… Dla przykładu – w Galaxy A5 2017 (TU recenzja), czy HTC U11 Life (TU recenzja) nie ma z tym żadnych problemów.
Problem (a może celowy to zabieg) z Huawei Mate10 Lite jest taki, że ten smartfon przyjechał i pojechał. A we mnie nie został po nim nawet cień wspomnień. Kto go kupi, będzie zadowolony/-na przez – jak sądzę – mniej więcej pół roku. Jeśli masz już jakiś smartfon od Huawei z podobnego segmentu, to Mate10 Lite nie przekona Cię do przesiadki. Jeśli myślisz o czymś od tej firmy po raz pierwszy, to ten model jest dobry nie tylko na start, ale i nieco dłuższą przygodę. Ale do czasu, aż nie dosiądzie się znajomy ze swoim smartfonem. Moim zdaniem szybko poczujesz, że trochę przy Mate10 Lite brakuje oddechu, wizji, progresu.
WZORNICTWO I WYKONANIE HUAWEI MATE10 LITE
Pod kątem designu Mate10 Lite jest umiarkowanie udany. To nie jest brzydki smartfon, ale też nie jest zachwycający. Średniak oczywiście nie może łapać za serce mocniej niż czołowa słuchawka w portfolio, ale kiedy wydaje się tyle smartfonów w ciągu roku, co Huawei, można przypłacić to wzorniczą wtórnością. Tutaj wyraźnie zabrakło pomysłowości, chociaż bardzo lubię modernistyczne szlify designerskie forsowane przez tę korporację, które są zresztą akcentowane niemal na każdym kroku, kiedy obcuje się z produktami Huawei. W związku – biorąc w dłoń Mate10 Lite widać, że jest dobrze i… właściwie tylko tyle (moim zdaniem najbliżej mu do konstrukcji iPhone’a 6). Nudno? Tak, to właściwie słowo. I dorzuciłbym jeszcze dwa kolejne: zero emocji.
Huawei Mate10 Lite wykonany został z aluminium, jest obły na krawędziach i dość nienaturalnie wysoki. Producent chciał, aby w jego średnim segmencie sprzętowym był produkt, który będzie wpisywał się w nowe trendy bezramkowych proporcji ekranu – w tym przypadku – w układzie 18:9. Bryła – pomimo swojej wieżowatowości – jest smukła. Na tyle, że zarówno szerokość (75.2mm), wysokość (156.2mm), grubość (7.5mm) i waga wynosząca ok. 164g z baterią – bardzo dobrze formują Mate10 Lite w dłoni. Trzyma się go wygodnie, dość dobrze nawiguje palcami po panelu, aczkolwiek tylko do pewnego momentu, bowiem sięganie do najwyższych partii ekranu, jest dość kłopotliwe.
Nie przeszkadza mi, że obiektywy kamerek na pleckach wystają i otoczone są osobną ramką, ale zawiedziony jestem że zamiast USB typu C znalazło się na spodzie zwykłe micro-USB, które przechodzi już do lamusa i przy konkurencji od chociażby wspomnianych już HTC czy Samsunga – wygląda to niedorzecznie kiepsko. Szczególnie w tej cenie, która za Mate10 Lite oscyluje w okolicach 1500zł brutto. Nie zachowano też równowagi i mocno srebrzysty podpis producenta pod wyświetlaczem jest zanadto pretensjonalny.
Naprawdę – napisał bym więcej i chętniej o wzornictwie Mate10 Lite, ale Huawei nie popisał się tym razem i nie zaoferował średniopółkowca, który powoduje efekt miłego zaskoczenia. Tym bardziej, że jak na wiek telefonu (jest w obrocie od niedawna), nie powinny zdarzać mu się takie sytuacje, jak u mnie, czyli że odpada farba na narożniku. I to bez powodu – smartfon nie upadł ani nie został uderzony. Po prostu – nagle wyjmuję z kieszeni i dostrzegam taki ubytek. Nie przepadam za takimi niespodziankami, które w nijakim wzornictwie – dodatkowo stawiają wykonanie w dość kiepskim świetle. Nie chcę się pastwić na tym projektem. Zły on nie jest, ale oczu cieszyć nie będzie. Nawet jeśli udał się ergonomicznie, to tylko częściowo, bo przy angażującej obsłudze – wymusza asystę dwóch dłoni.
Niby wszystko trzyma się tutaj kupy, ale brakuje smaku. Słaba czwórka z minusem lub mocna trójka z plusem. Tak ja to widzę!
WYŚWIETLACZ W HUAWEI MATE10 LITE
Jeden z najmocniejszych punktów tego smartfonu. Bardzo, bardzo przyjemnie połyka się oczami wszystko, co prezentuje! Natomiast – jak wspomniałem wyżej – z powodu swojej wysokości – od pewnego momentu trudno obsłużyć go jedną dłonią. Do dyspozycji mamy przekątną 5,9 cala, ale mam co do niej jedno zastrzeżenie. Przyciski są ekranowe, a nie pojemnościowe pod wyświetlaczem, więc pasek nawigacyjny zajmuje trochę miejsca z tych niemal sześciu cali. Dobrze więc, że jest ukrywalny, bo w pewnym sensie można tych kilka milimetrów odzyskać. Bardzo dobrze też skalują się aplikacje do formatu ekranu FullVision 18:9. Również korzystnie wypada rozdzielczość wynosząca Full HD+, czyli 1080×2160 pikseli, dzięki czemu udało się uzyskać świetną ostrość na poziomie 407 ppi.
Jak na ekran LCD dobrej klasy przystało, kąty widzenia są na świetnym poziomie, a jasność sprawdza się rewelacyjnie nawet przy niższych nastawach, więc przy słonecznym dniu można być spokojnym o wyraźne treści, a kiedy zapada zmrok daje się tak ściemnić panel, że zupełnie nie drażni oczu. Dla nocnych Marków – jak znalazł. Poza tym, jest sporo dodatkowych ustawień, które pozwalają zarządzać ekranem. Dopasujesz siatkę ikon, możesz sterować wielkością czcionki, jak również temperaturą barwową. Znalazł się także tryb redukcji światła niebieskiego, dzięki czemu o określonych porach kolory stają się cieplejsze i bardziej pomarańczowe.
Jeśli dla kogoś wymiary ekranu nie są komfortowe może przełączyć się do trybu Miniaturowego Podglądu Ekranu, który odpowiednio pomniejsza przestrzeń roboczą. Podobnie do jednej z krawędzi można dosunąć klawiaturę, aby wygodniej pisało się jedną dłonią. Jeśli komuś nie wystarcza zwykłe menu nawigacyjne u dołu wyświetlacza, może włączyć Przycisk Wiszący i przenosić go pomiędzy prawą i lewą krawędzią, z łatwiejszym dostępem do ulubionych opcji związanych z poruszaniem się po systemie etc. Tak – jestem zadowolony z możliwości ekranu. Oferuje kompletne wyposażenie na poziomie bardzo dobrego hardware, jak i kompleksowego softu do zarządzania nim.
WYDAJNOŚĆ I WYPOSAŻENIE HUAWEI MATE10 LITE
W tym punkcie mam największy problem z Huawei Mate10 Lite. Jestem zawiedziony pod kilkoma kluczowymi względami. I są to dla mnie bardzo ważne punkty. Po pierwsze – największą bolączką tego modelu jest jego procesor Kirin 659, który jest produkowany przez spółkę-córkę Huawei – firmę HiSilicon. Ja wiem, że Chińczycy w ten sposób oszczędzają sporo pieniędzy, bo nie muszą kupować układów od np. Qualcomma, czy swojego lokalnego konkurenta MediaTek. Ale niestety tak się składa, że ten procesor, który zastosowano w Mate10 Lite jest tylko powierzchownie szybkim układem. W praktyce, jeśli nie zasypujesz go licznymi zadaniami, to właściwie wszystko działa bardzo płynnie. Ale, kiedy tylko dochodzi multizadaniowość, na wielu otwartych aplikacjach, w okolicznościach, kiedy MUSISZ przełączać się pomiędzy nimi – to zaczyna się lagująco-przycinająca katastrofa.
Wiem – częściowo można zrzucić winę na apki firm trzecich, ale aż tak naiwny nie jestem. Mi wystarczyło, że musiałem przełączać się pomiędzy przeglądarką Chrome, działającą nawigacją Google Maps, apkami Dropbox Paper i WordPress, a na końcu Facebookiem, Google Plus i Twitterem – by Huawei Mate10 Lite dostawał niesamowitej czkawki. Kiedy po skończonych testach przywracałem telefon do ustawień fabrycznych i włączyłem go raz jeszcze bez jakiejkolwiek konfiguracji, to śmigał jak iPhone. I wiem, że na Tobie zrobi to wrażenie, kiedy go odpakujesz i po raz pierwszy uruchomisz. Ale ja Ci dzisiaj wyraźnie chcę to napisać – to jest pozór, który – jeśli tylko wykonujesz wiele zadań symultanicznie na kilku apkach – szybko da Ci się w znaki. Wówczas przekonasz się, jak złudnie potrafi sprawować się w prawdziwej akcji Kirin 659.
Po drugie – co wynika też z powyższego – nie ma wsparcia dla WiFi 802.11ac. Testuję masę smartfonów i każdy, który tego nie obsługuje, przy dzisiejszych transferach – wypada odczuwalnie gorzej. To nie jest moje widzimisię, a porządnych średniaków z obsługą WiFi 802.11 b, g, n na częstotliwości 2.4GHz, jest dziś już coraz mniej. Tak się składa, że łączność bezprzewodowa lokalizowana jest na procesorze, więc rozmyślnie producent ten nie udostępnia tego standardu. I znowu – jeśli masz dostęp do zaprzyjaźnionych sieci WiFi w pracy i domu, to w ogóle nie odczujesz, że z prędkością jest coś nie tak. No chyba, że – ponownie odwiedzi Cię znajomy np. z HTC U11 Life (TU recenzja) – albo wyjedziesz na urlop, gdzie ulokują Cię w pokoju z dala od routera, i wówczas zobaczysz i poczujesz, o czym piszę. A szanujące się smartfony z tego przedziału cenowego – jak już wspomniałem – bez problemu pracują na dwóch częstotliwościach 2.4GHz i 5GHz oraz obsługują WiFi 802.11ac. Sorry Huawei, ale bez tego w moich oczach nawet nie jesteście konkurencyjni, tym bardziej, że…
…po trzecie – nie ma modułu NFC w Mate10 Lite… (sic!) Może do tej pory nie musiałeś/-aś specjalnie się tym przejmować – w końcu tylko garstka ludzi wykorzystywała ów standard do wymiany danych. Ale dzisiaj NFC, jest przede wszystkim potrzebne do dokonywania płatności bezstykowych smartfonem! I ja z tego korzystam od tak dawna, że zapomniałem nawet, jak wygląda moja karta bankomatowa. A jednak – musiałem sobie odświeżyć pamięć. Dziękuję Huawei, ale nie tak sobie przygodę z Mate10 Lite wyobrażałem. I żeby było jasne – nie jestem wyjątkiem – ludzi ze smartfonami w celach płatniczych przy kasach w sklepach widuję sporo.
Specyfikacja Huawei Mate10 Lite | |
Procesor i grafika | Huawei Kirin 659, osiem rdzeni: 4xCortex-A53 2.36GHz + 4xCortex-A53 1.7GHz |
Wyświetlacz | 5.9 cala, IPS, 1080x2160px, 407ppi, proporcje18:9 |
Pamięć RAM i ROM | 4GB / 64GB (dostępna dla użytkownika 48GB) + microSD do 128 GB |
Aparat z przodu | 13Mpx + 2Mpx |
Aparat z tyłu | 16Mpx + 2Mpx, autofocus, PDAF, panorama, HDR |
Łączność | WiFi 802.11 b/g/n, 2.4GHz, USB 2.0, BT4.2 (wspiera BLE, aptX), GPS, A-GPS, GLONASS |
Sensory | Czytnik linii papilarnych, kompas cyfrowy, czujnik światła zewnętrznego i wewnętrznego, akcelerometr |
Bateria | 3340mAh |
System | Android 7 Nougat z nakładką EMUI 5.1 |
Konstrukcja, Wymiary i Waga | 75.2 x 156.2 x 7.5mm; ok. 164g (wliczając baterię) |
Szczerze? Zamiast słuchawek w zestawie ze smartfonem, wolałbym za tę cenę lepszy moduł łączności lub NFC. Tak samo, jak obecność aż czterech kamerek (dwie na froncie i dwie z tyłu) – po co to komu, skoro to łączność ze światem i udogodnienia funkcjonalne, są fundamentem wszelkich technologicznych przemian! Bez tego – w Mate10 Lite – po prostu, jest zbyt kompromisowo! Brak pierwszego rozwiązania można jeszcze jakoś przeżyć – ot Sieć będzie wolniejsza, ale wciąż działać. Ale bez NFC nie ma konkretnego ficzeru, który oficjalnie w naszym kraju działa, ale obsługiwany przez jedną z czołowych słuchawek w portfolio Huawei nie będzie. Można więc mieć poczucie, że wszystko jest na właściwym miejscu i śmiga aż miło, ale tak nie jest. I stwierdzam to nie kryjąc zawodu.
SYSTEM, APLIKACJE, MULTIMEDIA W HUAWEI MATE10 LITE
Wiele wskazuje na to, że krytycznie będzie też i tutaj. System obudził we mnie mieszane uczucia… Całość działa na Nougatcie 7.0 z nakładką EMUI 5.1. Praca samego OS-u, jest bardzo szybka, płynna, efektywna. Nie mogłem się uskarżać na większość sytuacji, poza tymi wyjątkowymi pod presją czasu – o których wspomniałem opisując wydajność. Skoro jest więc w większości sytuacji tak dobrze, to na co narzekam? Otóż mamy styczeń 2018 roku. Ta recenzja powstaje w pierwszej dekadzie tego miesiąca, a łatki bezpieczeństwa są z listopada 2017 roku… Niby nie jest najgorzej, ale telefon jest bardzo świeży, więc w sumie – dlaczego nie ma aktualniejszego softu? Sam system też nie jest najnowszy. Wersja 7.0 to bardzo wczesny Nougat. Do tego z końcówki 2016 roku… A przecież na rynku jest już Oreo i Mate10 Lite śmiało mógł zadebiutować wraz z nim. Tym bardziej, że Google udostępnia swoje oprogramowanie do testów od najwcześniejszych wersji developerskich – i to na wiele miesięcy przed debiutem!
Czepiam się tego tak bardzo, bo jednak klasyczny Mate10 Pro był bardzo wyczekiwany i na Androidzie 8.0 Oreo pracuje! Jak więc to możliwe, że debiutujący u jego boku model Lite już nie? Oczywiście, że ta druga wersja nie jest tym samym co Pro, ale mamy początek 2018 roku! No halo! Recenzuję produkt, który ma solidną ochotę poważnie ugryźć w tyłek segment średniopółkowy! W zeszłym roku rozpaczałem, że Xperie XA1 i XA1 Ultra nie mają WiFi 802.11ac, a dzisiaj wchodząc na rynek ich następczynie XA2 i XA2 Ultra, już to obsługują! O NFC nawet nie wspominam… Huawei Mate10 Lite jest więc – w moim odbiorze – szczególnie zobligowany do trzymania jakiegoś poziomu, a nie że brakuje NFC, czyli rozwiązania, które przed blisko siedmiu laty znalazłem po raz pierwszy w Galaxy Nexusie od Samsunga!
Takie defekty sprawiają, że moje uczucia i oczekiwania względem softu, też są już dziś na innym poziomie. Dopiero co skończyłem testować HTC U11 Life z programu Android One, który działa na 8.0 Oreo z prawie wszystkimi funkcjami tego OS-u. Do tego ma aktualne łaty bezpieczeństwa, mknący jak błyskawica system, dwuzakresowe WiF 802.11ac oraz NFC i wyraźnie wyakcentowane – szybkie ładowanie, którego to pewny w Mate10 Lite w stu procentach nie jestem. Zresztą i ta funkcja zależy od dostawcy układu obliczeniowego, a wydajna ładowarka sprawy przecież nie załatwia. W każdym razie można w tym wszystkim przy recenzowanym tu smartfonie Huawei poszukać plusów w samej nakładce systemowej. No i OK – jest ona naładowana fajerwerkami, ale czy potrzebnymi? Czy w świetle wysoko stawianych standardów bezpieczeństwa, w średnim segmencie wypada, aby pudrowana nakładka przykrywała poważne dziury?
Chciałbym, aby to było jasne – to nie jest krytyka. To jest retoryka człowieka, który obserwuje określone tendencje od wielu lat, więc stać go na to, aby pewne pytania przy tej okazji zadać. Huawei jawi mi się dzisiaj, jak taki trochę przegrzany pociąg. Gigant nabrał prędkości, zabrał wielu pasażerów, chce wszystkim zagwarantować satysfakcjonująca podróż, ale po drodze gubi gdzieś innowacyjność, która wcale nie jest przeznaczona tylko dla telefonów premium. A średni segment, to dzisiaj ten, który zarabia krocie, i w którym dzieje się też najwięcej! Wystarczy popatrzeć na smartfony Samsunga, Lenovo/Motoroli, LG, Xiaomi, czy wspomnianego HTC. Wg mnie – to nie może tak wyglądać, chociaż – powierzchownie – bajerami samej platformy EMUI 5.1 będziesz usatysfakcjonowany/-a.
Docenisz ją za to, że czytnik linii papilarnych nie tylko służy do autentykacji przy odblokowywaniu telefonu, ale też możesz przejeżdżając po nim palcem – zsuwać belkę powiadomień, odbierać przychodzące połączenia, wyłączać budzik dotykając go opuszkiem, używać jako spustu migawki w aparacie, albo po prostu przeglądać zdjęcia. I znowu – to są świetne rzeczy, ale z generacji na generację obsługiwalne gł. w zakresie aplikacji dedykowanych od Huawei. Chociażby w natywnych i totalnie powszechnych Zdjęciach Google, ta ostatnia funkcja już nie działa. Po co mi więc ten ficzer? Żeby korzystać z niego wyłącznie w Galerii producenta smartfonu? Innym przykładem, którego nie jestem w stanie do końca rozszyfrować to Manager telefonu, który analizuje ile jest plików tymczasowych, co należy usunąć bo zaśmieca pamięć, co jest odpowiedzialne za największe użycie energii etc. Nie ważne, ile razy bym wyrzucał zbędne dane przy użyciu tego narzędzia, i tak po ponownej analizie wciąż będą pojawiały się setki megabajtów do kasowania. Co to za pliki? Skąd się biorą? Niby fajne narzędzie, ale gdzieś tam z tyłu głowy zostaje rodzące się pytania o jego efektywność.
Na pewno świetnym posunięciem jest pozostawienie wyboru, czy chcemy mieć dostęp do szuflady z aplikacjami, pojawia się Chmura Huawei Cloud, aplikacja do monitorowania zdrowia jest kompatybilna z zegarkiem tego producenta oraz jego wagą, więc można kompleksowo zadbać o zbieranie danych na temat siebie samego/samej w ramach jednego środowiska. Bardzo przydatna jest aplikacja Sejf pozwalająca szyfrować wybrane dane, do których postronni użytkownicy naszego telefonu (np. dzieci) mieć dostępu nie będą. Tak – docenia się takie dodatki, bo pozwalają rzeczywiście wygodnie rozsiąść się w zestawie usług oferowanych przez tego producenta. Jeśli dołożysz do tego mnogość funkcji personalizacyjnych, to rzeczywiście odczujesz, jak fajnie z tego wszystkiego się korzysta. Gorzej tylko, że poczucie bezpieczeństwa jest mimo wszystko mniejsze i chciałoby się widzieć progres w tym zakresie.
DŹWIĘK I BRZMIENIE HUAWEI MATE10 LTE
Jeden ze stałych Czytelników bloga 90sekund.pl – o pseudonimie Peter Zetski – prosił mnie po raz wtóry w komentarzu pod kolejną z recenzji o to, abym zwracał większą uwagę w swoich materiałach na brzmienie danego sprzętu. Przychylam się do tej prośby, rzeczywiście pod kątem jakości dźwięku wiele smartfonów zaskakuje mnie bardzo dobrymi wrażeniami. Nie zawsze jednak mam okazję słuchać muzyki tak wnikliwie podczas testów i zwyczajnie gdzieś mi ten wątek uciekał. Chciałbym to zmienić – rzućmy więc okiem, jak to wygląda w Huawei Mate10 Lite?
Mogę napisać z czystym sumieniem – zawodu nie ma! Jest po prostu świetnie! Zwłaszcza, że producent dodaje od siebie bardzo fajną aplikację muzyczną Muzyka. Nie jest ona napakowana nie wiadomo czym, ale dostępny equalizer rewelacyjnie radzi sobie z brzmieniem na określonych typach słuchawek. Sam/-a możesz wybrać, czy te, z których korzystasz są douszne, dokanałowe, czy nauszne. Różnica jest słyszalna – chociaż subtelna, ale ja ją wyłapałem, bo dokanałowe przy aktywnej opcji nausznej – delikatnie rzęziły przy maksymalnej głośności. Po zmianie wyboru słuchawek – problem ten ustąpił.
Co jeszcze? Jest opcja – podczas odtwarzania – podglądania tekstów słuchanych utworów, a poszczególne frazy wyśpiewywane przez artystę/artystkę, są idealnie w punkt podświetlane, wiesz więc dokładnie, jaka partia jest aktualnie wyśpiewywana. Nie korzystałem z takiego czegoś wcześniej i zrobiło to na mnie naprawdę fajne wrażenie. Na pochwałę zasługują efekty brzmieniowe, jak chociażby 3D, czyli przestrzennego dźwięku. Nie lubię takich dodatków, bo moim zdaniem zniekształcają oryginalny kawałek. Tutaj jednak nie było to takie agresywne. Co więcej – opcja nazwana Przy Uchu, pozwalała na lepsze/bliższe wyakcentowanie partii wokalnych.
To, co mnie najbardziej i najmilej zaskoczyło w jakości odtwarzanej przez Huawei Mate10 Lite muzyki – to czystość brzmienia. Jest ono bardzo subtelne. Do tego stopnia, że nawet, kiedy możesz podkręcić basy, to i one nie wchodzą w tak niskie rejestry, ażeby pojawiało się rzężenie. Może nie jest to dudniące brzmienie i fani techno oraz agresywnego hip-hopu nie będą skakać z zachwytu, ale muzyka POP oraz – co wyjątkowo mnie dziwiło – klasyczna – wypadają znacznie powyżej przeciętnej. Jak pewnie wiesz – z moim poprzednich recenzji – dla mnie numerem jeden pod kątem muzycznym jest firma Sony i jej Xperie. Huawei w Mate10 Lite nie wykonał tak dobrej roboty, ale zdecydowanie bym się nie powstydził postawić na ten telefon, jako urządzenie muzyczne. Dźwięk jest przede wszystkim wyważony, w słuchawkach głośno, ale nie rozsadza głowy, a nastawy dopasowane w taki sposób, aby nie przekombinować z tonami w żadną ze stron.
A co, jeśli słuchasz muzyki na słuchawkach bezprzewodowych? Otóż jest wsparcie dla kodeka aptX, który odpowiada za kodowanie i przepuszczanie większych paczek dźwiękowych pomiędzy telefonem, a słuchawkami. Jako, że w tym standardzie może płynąć więcej danych, obiecuje brzmienie równie dobre, co na kablu. Jestem tym faktem bardzo mile zaskoczony, bo Huawei mógłby śmiało promować Mate10 Lite, jako smartfona muzycznego.
APARAT I FUNKCJE FOTOGRAFICZNE W HUAWEI MATE10 LITE
Z aparatów jestem w Huawei Mate10 Lite zadowolony względnie. Zarówno dwie frontowe kamerki (13Mpx i 2Mpx), jak i tylne (16Mpx + 2Mpx), wypadają dobrze, ale pozostawiają pewien niedosyt! Na plus zasługują niezłe ujęcia, które przecież wychodzą z kamerek bez jakiejkolwiek stabilizacji (lub jeśli takowa jest, to nie została wyspecyfikowana). Zdarzają się poruszone kadry, ale jeśli nie trzęsiesz nie wiadomo jak telefonem, to uchwycisz bardzo przyjemne sceny. Niestety – nie doszukałem się, jakie matryce odpowiadają za zdjęcia, więc mogę swoje wrażenia opierać wyłącznie na tym, jak poszczególne fotki zostały uwiecznione przez Mate10 Lite.
Na pewno nie pasuje mi tutaj, że przy trochę gorszym oświetleniu lub po prostu – w szare dni oraz w okolicznościach, w których dominującym źródłem światła, jest to sztuczne, generowane przez żarówki lub jarzeniówki – fotografie ujawniają sporo szumów. Najbardziej ciekawi mnie, czy gdybym testował Mate10 Lite w innej porze roku, nie byłoby lepiej? Wiele bowiem wskazuje na to, że potencjał aparatów w tym smartfonie będzie większy, kiedy dni się wydłużą, a kolory wiosny i lata staną się dominującą scenerią uwiecznianych sytuacji. Z drugiej strony, trudno przymknąć oko na liczne przepalenia nieba, nawet w trybie HDR, co przywitałem z niemałym zawodem…
Dwuznacznie wychodzą zdjęcia nocne. Zdarza się bowiem, że ciężko uchwycić focus, więc finalnie fotka jest rozmyta. I to nawet wówczas, kiedy ręcznie tą ostrość ustawiam. Ale kiedy pojawia się już towarzystwo jakiegoś lepszego oświetlenia (gł. sztucznego), to robi się bardziej obiecująco. W tym kontekście bardziej klarowny jest dalszy plan od tego pierwszego, który w mojej opinii jest nieco niedoświetlony. Za to, kiedy używa się lampy błyskowej, jest już o niebo lepiej. I tak, jak nie mam tego w zwyczaju, tak przy kadrach nocnych – sięgałem częściej po flash.
Najwięcej o aparacie są w stanie powiedzieć zdjęcia typu makro, czyli z bardzo, bardzo bliskiej odległości. Tutaj zdecydowanie lepiej wyglądają na smartfonie aniżeli w rzeczywistości, na dużym ekranie. Udają się tylko niektóre zdjęcia, ujawniają defekty związane z brakiem stabilizacji, jest sporo rozmyć, a ostrość tak niesprecyzowana, że ciężko było mi jednoznacznie stwierdzić, co konkretnie chciałem wyostrzyć. W Huawei Mate10 Lite – typ pracy z aparatem raczej dla cierpliwych i opanowanych, którym mniej drżą dłonie.
WSZYSTKIE ZDJĘCIA W ORYGINALE W ALBUMIE NA FLICKR
BATERIA I CZAS PRACY HUAWEI MATE10 LITE
W zasięgu Huawei Mate10 Lite na jednym ładowaniu baterii, jest blisko jedna, godzinowa doba, chociaż raz dojechałem do ponad 1,5 dnia! Czas działania smartfonu wynosił jednak zazwyczaj około – lub nieco ponad – 20h. W rezultacie dawało to realnie dobre 4h pracy włączonego ekranu (SoT). Oczywiście to wyniki, które są zależne od faktycznego użycia, ale średnia tak mniej więcej się kształtuje. Szczerze? Powalony nie jestem… Tym bardziej, że Mate10 Lite jest dobrym punktem odniesienia dla tego, jak sprawuje się na jednym ładowaniu HTC U11 Life. Pomimo bowiem, że jest w nim bateria o pojemności 2600mAh, to wykręca na tym tle niezłe wyniki (a momentami nawet takie same), jak Mate10 Lite, w którym producent zastosował ogniwo 3340mAh! Pod recenzją smartfonu HTC wiele osób – pomimo zachwalanego przeze mnie akumulatora w tym telefonie (co poparłem zrzutami ekranu z czasu pracy), przekreślało tę słuchawkę z uwagi na baterię. A tutaj niespodzianka – dużo pojemniejsze ogniwo – potrafi dawać nawet 1h przewagi w SoT, aniżeli uboższy pod kątem mAh konkurent, ale i tak wypada on w tym zderzeniu bardzo dobrze!
Czy możemy robić takie porównania? Patrząc po wyposażeniu i cenie sprzętu – jak najbardziej! Oczywiście, nie wszystkie elementy układanki tutaj do siebie pasują, jak chociażby rozdzielczość – w U11 Life jest ekran FHD, a w Mate10 Lite FHD+, a przecież to wyświetlacz jest zawsze najbardziej prądożerny. Różnice są też w wielkości ekranów. Dla równowagi można dodać, że przecież HTC U11 Life dysponuje standardami, których nie ma w recenzowanym tu smartfonie, jak np. NFC i lepsze WiFi, a przy ciągłej transmisji jego przepustowość jest pokaźniejsza, więc i bardziej energochłonna. Ktoś odpowie, że w Mate10 Lite jest więcej aparatów, więc i tutaj jest co obsługiwać, ale realnie – nawet pomimo przewagi Chińczyków nad Tajwańczykami, skok nie jest aż tak duży.
Tak, możemy się licytować, ale fakt jest faktem. Większa bateria w Mate10 Lite z ciężką nakładką, mniej efektywnym procesorem Kirin i starszym Androidem, średnio rywalizuje z mniejszym akumulatorem w HTC U11 Life, który napędza czysty soft, aktualne oprogramowanie i lepszy Snapdragon. Nie umniejszając niczego Mate10 Lite – jego wynik nie jest zły, bo ja swoje osiągi wykręcałem na pracy, której większość zwykłych użytkowników oddawać się nie będzie, ale tak samo intensywnie korzystałem z jego konkurenta. Dla mnie jednak to sygnał, że Huawei pewne rzeczy znowu pudruje. Fajerwerki robią efekt WOW tylko przez chwilę, ale kiedy światła gasną, wówczas zostaje się z królem. I może się okazać, że w tym wypadku jest on nagi…
OPINIA NA TEMAT HUAWEI MATE10 LITE
W średnim segmencie sprzętowym, każdy szanujący się producent smartfonów, ma dzisiaj idealne warunki do tego, aby się popisać możliwościami swoich technologii. Kiedyś trzeba było liczyć się z poważnymi kompromisami, ale nie dzisiaj, kiedy walka jest nie tylko wyrównana, ale wręcz drobiazgowa pod kątem dysproporcji. Różnice na grubość włosa są wśród telefonów premium. Ale średniaki mają szersze pole do popisu. I na tym tle, w przedziale cenowym do 1500zł, Huawei Mate10 Lite wypada tak sobie. Pozornie oferuje szybką pracę, ale jak włączysz multizadaniowość, intensywną z wieloma aplikacjami, zaczniesz po nich skakać, bo staniesz do wyścigu z czasem, aby wykonać coś pilnego na już – to wówczas okaże się, że ani 4GB pamięci RAM ani też Kirin 659 nie są w stanie sprostać tym wymaganiom. Trzy czwarte Twoich codziennych akcji będą posuwać się z Mate10 Lite w przyzwoitym tempie, ale upływ czasu pod kątem wydajnościowym ten smartfon odczuje szybciej niż konkurencyjne telefony.
Wzorniczo recenzowany tutaj produkt ani nie powala ani też nie pozostawia złych wrażeń. Ale nie oferuje też niczego szczególnego. Brakuje mu pieprzu i sprawia wrażenie dość przeciętnego. Może nie miałbym takich oczekiwań pod kątem designu, ale Huawei naprawdę wyrobił się pod tym względem i z trudem przyjmuję przeciętność Mate10 Lite. Dość pobłażliwe podejście widać ze strony producenta w kontekście oprogramowania. Android jest stary z nieaktualnymi łatami bezpieczeństwa, a te niedostatki ma pudrować napakowana bajerami nakładka EMUI 5.1. Dla większości pewnie i to wystarczy, aby zakrzyknąć z zachwytu, ale na takim wózku za długo nie da się jechać.
Tylko dobry jest aparat. No dobrze – aparaty. W sumie – nie wiem, po co aż cztery? Aplikacja fotograficzna też nie wnosi żadnej świeżości. Szczerze? Smakuje to, jak odgrzewany kotlet. Wprawdzie jakość zdjęć jest nie najgorsza, a przewiduję, że wiosną i latem wyciągną matryce tu użyte bardzo ładne ujęcia, niemniej pozostaje spore poczucie niedosytu. W słabszym, zimowym oświetleniu jest dużo szumów, nie ma stabilizacji, zdjęcia z bliska za bardzo się rozmazują, ostrzenie jest wybiórcze, a fotki nocne nie zawsze się udają. Na plus zasługuje lampa błyskowa, która ładnie doświetla sceny.
Również – pomimo swej pojemności oraz pomimo całkiem przyzwoitego czasu na jednym ładowaniu – nie czuję się porwany przez baterię. I to gł. dlatego, że zaraz po HTC U11 Life, gdzie jest dużo mniejsze ogniwo, przesiadłem się na Mate10 Lite z akumulatorem obiecującym znacznie więcej… Wyszło więc na to, że niby jest OK, ale oczekiwania pozostają niezaspokojone. Telefon Huawei powinien działać dłużej. Ostatnie dwa minusy to brak NFC i szybkiego, dwuzakresowego WiFi. Dla mnie dwie wady, które są absolutnie nie do przeskoczenia. Bo na wiele kompromisów można pójść, ale jak czegoś nie ma, to nie da się tego niczym zastąpić.
Huawei Mate10 Lite, jest smartfonem na czwórkę z minusem. Pozornie oferuje sporo, w praktyce konkurencja ma w zanadrzu więcej. Szczerze? Przy wyborze telefonu za około 1500zł, radzę się nieco rozejrzeć, bo zupełnie blisko są rozwiązania, które kompromisów z Mate10 Lite nie powielają.