SŁOWEM WSTĘPU
Huawei Mate S jest smartfonem, który ze wszech miar mnie zaskoczył. Po pierwsze potwierdził, że jego producent wszedł na bardzo udaną wzorniczo ścieżkę. Po drugie zachwycił rewelacyjnym wykonaniem. Po trzecie Chińczycy dostarczyli sprzęt fajnie wyposażony hardware-owo, ale… z pewnymi kompromisami, których ja w cenie utrzymującej się na poziomie 2,5 tys. zł nie uznaję. No i jeszcze jedna rzecz – Huawei chyba nie jest do końca pewien, w jakim segmencie ten smartfon powinien siedzieć. Bo moim zdaniem to idealny kandydat na flagowca, a przecież w zamyśle Huawei tworzy zupełnie inną działkę produktową. Samsung ma w połowie roku swojego Note’a, LG udaną serię G Flex, a Chińczycy chcą mieć Mate S, a skoro tak, to na pewnych rozwiązaniach oszczędzać po prostu nie mogą! A tutaj oszczędzają…
WZORNICTWO I WYKONANIE
Jedna z najmocniejszych stron tego smartfona – i jak w swoich materiałach promocyjnych zaznacza Huawei – korzeniami wywodząca się od modelu Mate 7. Zresztą w całej serii wypuszczanych przez Huawei smartfonów, które w ostatnim czasie trafiają na rynek, to przede wszystkim wykonanie zachwyca. Rewelacyjne, piękne, bogate w szczegóły, które zostały przemyślane i dopracowane. Wszędzie rządzą kapitalne materiały i… pomysłowość, ale w dobrym i stonowanym stylu.
Dokładnie to wszystko reprezentuje Huawei Mate S. Wykonany jest z najwyższą dbałością o wszelkie niuanse wzornicze. Aż nie mogę się nadziwić, że z takim namaszczeniem opisuję smartfona od tego producenta, ale rzeczywiście Mate S to prawdziwy kunszt i rewelacyjny warsztat. Urządzenie jest sporych rozmiarów, ale posiada ultracienkie ramki (ich krawędzie szerokie są tylko na 2,65 mm), a wyraźnie odchudzone zostały nie tylko te boczne, ale i górne oraz dolne, przez co dominuje przede wszystkim tafla 5,5-calowego ekranu. Nad nim szkło ochronne wykonane w standardzie 2.5D, czyli stosunkowo grube, wychodzące poza obudowę, ścięte na krawędziach i przywodzące na myśl solidność i pewność.
Sama ramka biegnąca wokół urządzenia jest stalowa, tak samo, jak stalowe są plecki i przyciski włączania oraz regulacji głośności (które nieszczęśliwie złapały mały luz…). Ale bryła jest jednocześnie supercienka (zaledwie 7,2mm), przez co Mate S trzyma się dość wygodnie w dłoni (waży ok. 156 g z baterią – tak deklaruje producent), a plecki dodatkowo lekko zakrzywione. W efekcie widać, a przede wszystkim czuć – jak udało się wypracować genialną ergonomię przy wykrawaniu całego body i uzupełnianiu go o poszczególne elementy wyposażenia hardware-owego.
Huawei usiłuje też przy okazji Mate S (co było też mocno widoczne przy flagowym P8), iść własną drogą autorskiego designu, zatem stara się wypracować jednoznacznie rozpoznawalny styl, który po jednym spojrzeniu jesteśmy w stanie zakwalifikować do właściwego producenta. Ta ścieżka wiedzie nie tylko przez świetnie wykonany smartfon, ale również rzutuje na stylowe peryferia, jak dołączone do zestawu słuchawki oraz świetne skórzane etui z pokrywką, czy po prostu rewelacyjne pudełko. Sam już tylko unboxing, dostarcza wielu przyjemnych wrażeń estetycznych.
Podsumowując – Huawei Mate S jest przepięknie wykonany, doskonale zaprojektowany, idealnie wyważony i świetnie skrojony pod względem wymiarów, a więc kapitalnie leży w dłoni i dostarcza maksimum przestrzeni ekranowej do wykorzystania. Szukasz smartfona stylowego, eleganckiego i takiego, na którego po prostu miło popatrzeć – Mate S takim właśnie jest produktem.
EKRAN
Huawei Mate S (CRR-L09) otrzymał ekran AMOLED z rozdzielczością 1920×1080 px. Może to trochę dziwić, bo czołowa konkurencja stawia już na panele QHD, ale ma to swoje plusy. Ten w Mate S jest po prostu ładny, czytelny i wyraźny. Posiada wszelkie najważniejsze zalety ekranów AMOLED-owych, chociaż nie uniknął też kilku wad.
Na zdecydowaną pochwałę zasługuje odwzorowanie kolorów, a szczególnie czerni. Huawei pozwala w tym modelu regulować natężenie barw, zatem jeśli ktoś uważa, że wg niego/niej są one zbyt słodkawe, może przesunąć odpowiedni suwak w ustawieniach i otrzyma bardziej zimną tonację. Sądzę jednak, że tak, jak to jest domyślnie ustawione, w zupełności zadowoli niemal każde oko.
Jako, że na co dzień pracuję ze smartfonem z wyświetlaczem 2K, toteż teoretycznie powinienem dostrzegać piksele na tym o przekątnej 5,5 cala bez większego problemu. Ale tak nie jest, co jeszcze mocniej upewnia mnie w przekonaniu, że Huawei nie idąc za powszechnym pędem, śmiało może konkurować z wiodącymi producentami, a przy okazji bez kłopotów dostarczać wciąż fajny jakościowo produkt. Bo na niego składa się nie tylko hardware, ale i soft, a ten w smartfonach tego chińskiego producenta stoi na zaskakująco wysokim poziomie. Mam tutaj na myśli w dużej mierze fajne pomysły kolorystyczne, które pozwalają barwom na zastosowanym ekranie oddychać, a dzięki temu jakość obrazu jest finalnie bardzo dobra.
Minusem tego wyświetlacza jest jego jasność, która jest po prostu kiepska. W słoneczne dni lepiej szukać cienia, bo komfort pracy znacznie spada. Dodatkowo widać to po – w moim odczuciu – nie do końca trafnie dobranej kolorystyce motywu wiodącego, który jest zwyczajnie za ciemny i mnie osobiście trochę to drażniło. Szukałem większego balansu i oczywiście go znalazłem, bo motywów jest naprawdę sporo, ale zdecydowanie popracowałbym nad właściwą ekspozycją jaśniejszych barw.
Sama obsługa to oczywiście miód. Zwracam na to uwagę, bowiem Mate S został pomyślany przede wszystkim, jako produkt do zmysłowej interakcji z odbiorcą. Dlatego strasznie ubolewam nad faktem, że zabrakło w testowanym modelu nowej technologii – Force Touch. W skrócie – działa ona tak samo, jak 3D Touch w iPhonie 6s i iPhonie 6S Plus – a mianowicie rozpoznaje siłę nacisku naszego palca na ekran, a dzięki temu pozwala wykonywać kontekstowo konkretne akcje. Nie trzeba np. otwierać aplikacji aparatu, tylko wystarczy mocniej przytrzymać jego ikonkę, a pod palcem wysunie się menu, które pozwoli wybrać rodzaj zdjęcia, które chcemy wykonać, jak np. selfie czy panoramiczne, bez konieczności wchodzenia w ustawienia samej kamerki.
Oczywiście technologia Force Touch to znacznie szersze zastosowania. Ze smartfona można np. zrobić wagę i ważyć na nim pomniejsze przedmioty, jeśli istnieje taka konieczność. W każdym razie jest to funkcjonalność, którą otrzymał tylko najmocniejszy Mate S ze 128 GB pamięci na pliki. Żałuję strasznie, bo dzięki temu smartfon ten byłby wyposażony w ciekawe rozwiązanie, którego próżno było jeszcze wtedy szukać u konkurencji i miał szansę bardziej wpłynąć na to, co się dzieje technologicznie w branży. Tak się niestety jednak nie stało, co uważam za pierwszy poważny i solidny minus.
WYDAJNOŚĆ
Jeśli odpakowujesz pięknie zapakowany produkt, w pudełku znajdujesz kapitalnie wyglądające urządzenie, po włączeniu którego już wiesz, że pokochasz go za jego ekran i kolorystykę, to po prostu nie możesz mieć obaw, że przy jakimkolwiek zadaniu, które jest wykonywane, smartfon ten złapie chociażby najmniejszą zadyszkę. Dzierżąc w dłoni Mate S możesz być pewien/pewna, że nic nieprzyjemnego pod względem szybkości działania Cię nie zaskoczy.
- procesor – ośmiordzeniowy Hisilicon Kirin 935, Cortex-A53,
- typ układu – 64-bitowy,
- ilość rdzeni: 4 rdzenie taktowane zegarem 2.2 GHz plus 4 rdzenie taktowane zegarem 1.5 GHz,
- grafika: Mali-T628 MP4,
- pamięć operacyjna: 3 GB RAM,
- wewnętrzna pamięć masowa na pliki: 32 GB (jest też wersja z 64 GB oraz 128 GB),
- slot kart microSD – tak do 128 GB.
Muszę przyznać, że po zawodzie, jakiego doświadczyłem przy Hisiliconie Kirinie 930 we flagowym Huawei P8, tutaj jest zupełnie inaczej. Kirin 935 sprawuje się zupełnie inaczej i trudne graficznie rzeczy obsługuje na wysokim poziomie wydajności. Do tego – właściwie zupełnie się nie grzeje, dzięki czemu komfort pracy z Mate S jest niemal bez przerwy na tym samym – wysokim poziomie. Aż mam ochotę zakrzyknąć – Qualcommie, masz naprawdę silnego konkurenta, chociaż nie wszystko jest tutaj takie różowe. Wydajność jednak bardzo dobra!
Oczywiście Huawei napompował swojego Mate S jeszcze innymi hardware-owymi dodatkami, o których tutaj nie sposób nie wspomnieć:
- łączność: USB 2.0 high speed, Bluetooth 4.1 (w tym wsparcie dla LE), Wi-Fi 802.11 b/g/n 2.4 GHz, NFC, GPS;
- czujniki: Akcelerometr, ALS (czyli Ambient Light Sensor – innymi sowy czujnik oświetlenia), kompas, żyroskop, czujnik zbliżeniowy oraz HALL-a.
Co niestety w tej powyższej litanii uderza i wybrzmiewa negatywnie? Brak standardu WiFi 802.11ac, co uznaję za drugi bardzo poważny minus Huawei Mate S. Teoretycznie niby nic takiego, prawda? Ale niech Cię to nie zmyli. Sęk w tym, że to koszmarny brak dla kogoś, kto sporo jeździ, pracuje w terenie i zdany jest na najróżniejsze jakościowo sieci WiFi. Po prostu – w produkcie za 2,5 tys. zł, który pozycjonowany jest także dla biznesu, nie może takiego czegoś zabraknąć. I mam kilka mocnych przykładów.
Po pierwsze dane pobierane są wolniej niż przy wyposażeniu w dwuzakresowe podzespoły i to wyraźnie czuć. Po drugie – zasięg WiFi jest bardzo krótki. Czułem się, jak bym był na smyczy. Po trzecie – całkowity chaos w okolicznościach, w których dominuje wiele innych sieci, przez co Mate S nie radził sobie z utrzymaniem sygnału. I mam na to niezbity dowód. Tak się złożyło, że model ten razem z Lumią 950XL (TUTAJ jej recenzja) towarzyszyli mi w wyjeździe do Barcelony na targi mobilne MWC2016. Wszędzie tam, gdzie produkt Microsoftu z dwuzakresowym WiFi 802.11ac posiadał łączność z WiFi, tam Mate S leżał i kwiczał. Dosłownie! Możliwość dobrego jakościowo połączenia była możliwa jedynie w bardzo bliskiej odległości od nadajnika, a co gorsza – brak wsparcia dla częstotliwości 5 GHz sprawiał, że miałem kłopot, by skorzystać z szybkiej sieci udostępnionej dla mediów.
Oczywiście nie mogę wykluczyć wady konstrukcyjnej. W końcu cały smartfon jest ze stali, a ta potrafi pochłaniać skutecznie sygnał. Niemniej Huawei zapewnia w swoich materiałach, że wszystkie czujniki udało się ukryć pod cienkimi osłonami (widoczne na pleckach i bokach ramek), które znajdują się pomiędzy metalem, a podzespołami. U innych producentów się to sprawdza, nie rozumiem więc, dlaczego miałoby być inaczej tutaj?
Reasumując – gdybym był biznesmenem ze swoim stoiskiem na takich targach, jak te barcelońskie, gdzie dominują setki sieci WiFi, i nie mógłbym komfortowo korzystać ze swojego smartfona wartego grube pieniądze, to byłbym cholernie zawiedziony. Tak się złożyło, że nie jestem biznesmenem, a blogerem technologicznym, i niestety – ale nie mogłem czuć się z Mate S na tyle swobodnie, by na prawdziwym polu walki wykorzystać maksimum jego mocy. Huawei – ten punkt do natychmiastowej poprawy w każdym kolejnym smartfonie premium – bo przypomnę, że flagowy P8 również nie jest wyposażony w standard 802.11ac.
Reszta bebchów wypada już bardzo dobrze. Nie narzekałem na łączność Bluetooth ze smartwatchem LG G Watch, nie miałem też kłopotów z czujnikami, a wzorcowo zachowywało się NFC, które wreszcie mogło „poszaleć”, bo na wspomnianych targach MWC2o16, co krok była okazja do użycia tego rozwiązania.
W tym miejscu nie mogę zapomnieć o jeszcze jednym i ogromnym plusie Huawei Mate S – rewelacyjnym czujniku linii papilarnych z technologią Fingerprint 2.0. Jest on umiejscowiony na pleckach smartfona i bardzo dobrze wyczuwalny, bowiem palec sam wie, gdzie ma wylądować, aby odblokować telefon.
Ale tak naprawdę nie kończy się na tym jego funkcjonalność. Huawei postarał się, aby praca z czujnikiem była jeszcze efektywniejsza. Przesuwając palcem po czytniku linii papilarnych z góry na dół rozwinie się belkę z powiadomieniami. Jeśli wejdziesz do Galerii, ruchem palca prawo-lewo będziesz mógł/mogła przewijać fotki. A w sytuacji, gdy zechcesz zrobić sobie selfie – czujnik posłuży, jako migawka.
Wbrew pozorom korzysta się z tego bardzo intuicyjnie – a co jest tutaj najważniejsze – po prostu szybko i skutecznie. Polubiliśmy się z tymi rozwiązaniami w Mate S ;).
SYSTEM, APLIKACJE, MULTIMEDIA
Nie jestem wielkim zwolennikiem nakładek systemowych. Ale te, które pisane są pod chińskie produkty mobilne, posiadają jedną istotną zaletę – są prawdziwym rajem dla tych, którzy kochają wszelkie możliwe funkcje smart. Huawei w modelu Mate S też pod tym względem nie zawodzi. Więcej – dostarcza tak wiele rozwiązań, że aż trudno spamiętać zasadę działania każdego ficzeru. Sądzę, że to dla tych, którzy naprawdę kochają markę i lubią odkrywać tego typu rozwiązania. I mimo swojego dystansu, sam finalnie z kilku korzystałem.
Mate S pracuje na Androidzie Lollipop w wersji 5.1.1, ale wygląd systemu nie ma absolutnie nic wspólnego z tym, co faktycznie zrobił z nim Huawei za sprawą nakładki EMUI. Ubolewam, że do tej pory producent nie postarał się o Marshmallowa, bo przecież Mate S miał swój debiut na IFA 2015 w Berlinie, a mamy w chwili pisania tego tekstu kwiecień 2016 roku. Ale rozumiem skąd ta opieszałość – nakładka rzeczywiście całkowicie przeprojektowuje system, więc pisanie jej pod nowego Androida to po prostu ogromne wyzwanie. Na osłodę można dodać, że jest aktualizowana co jakiś czas.
Po pierwsze nie ma menu głównego z aplikacjami. Jest to coś, co mnie osobiście strasznie denerwuje. Prawdopodobnie nowy system Android będzie miał w standardzie takie rozwiązanie, a producenci tacy, jak Samsung już je testują (choćby w swoim flagowym Galaxy S7, bowiem opcjonalnie można się na taki tryb bez menu przełączyć). Ale dla mnie oznacza to tylko jedno – chaos, chaos, chaos. Mam ponad setkę aplikacji. Nie ze wszystkich korzystam równo, a z niektórych bardzo rzadko. Ale pamiętam, jak się nazywają, więc wyszukanie ich wg alfabetu w menu głównym nie stanowi problemu, kiedy muszę po nie sięgnąć.
Tutaj natomiast – w Mate S z EMUI 3.1 – wszystko wyrzucone jest na kolejne pulpity. Najgorsze jest jednak w tym to, że aplikacje można pogrupować w konkretne foldery, czego osobiście nie lubię i stosuję rzadko, bo nie wszystko da się intuicyjnie posegregować. Google Plus lubię trzymać z innymi apkami Google, a nie w folderze z socjalami. Tak samo jest w przypadku apek do edycji zdjęć, a dużo korzystam ze Snapseed – również od Google – i nie chcę mieć tego w folderze z Aviary czy Polarr-em. Przykładów mógłbym przytoczyć więcej. Prawdopodobnie Ty nie masz takich problemów, ale szukanie po całym interfejsie jakiejś aplikacji, to totalny koszmar.
Częściowo Huawei rozwiązuje to dając możliwość przeciągnięcia palcem – w okolicy górnej belki powiadomień – w dół. Wówczas wysunie się pasek kontekstowy z polem szukania (akcja bliźniacza z systemu iOS). Ale ja tak nie działam. Nie znoszę wpisywać nazw aplikacji, by je zlokalizować, kiedy jestem np. w ruchu. A, że jestem często, toteż zupełnie nie zdaje to u mnie egzaminu.
Pochwalić muszę za to rewelacyjną kolorystykę nakładki systemowej. Jest ona bardzo zbliżona do tego, co znasz ze środowiska iOS, ale nie jestem pewien, kto się kim tutaj bardziej inspiruje. Niemniej czuć naprawdę sporo oddechu w tym interfejsie, barwy są pastelowe, pięknie wzorniczo zaprojektowano ikony i poszczególne sekcje menu, a całość wychodzi do odbiorcy z jakimś rodzajem łagodności. Odbiór tego przez oko jest naprawdę przyjemny, stonowany i w jakimś sensie kojący. Jeśli dodać do tego, że tak fajnie to wszystko prezentuje się na żarówach kolorystycznych, którymi są ekrany AMOLED, to już w ogóle robi się pysznie!
Huawei w Mate S dodaje od siebie aplikacje znane już z jego innych smartfonów, jak Menedżer telefonu, Lustro, Pliki, Kopię zapasową, czy Sejf (umożliwia szyfrowanie zdjęć, filmów i plików w pamięci). Ale osobiście żadna nie jest mi potrzebna do szczęścia. Wszystkie dane trzymam w Chmurach OneDrive, Dropbox i na Dysku Google, a konto pocztowe przywracam razem z ustawieniami mojego smartfona zawsze z serwera Google, więc nawet nie silę się na wyszukiwanie kolejnych aplikacji, bo wszystko ściąga się samo.
Co znacznie bardziej zainteresuje Ciebie, to przebogata baza możliwości tego, co można z Mate S zrobić. Pod tym względem dużo bardziej bliżej Huawei do polityki Samsunga z czasów Galaxy S3 i Galaxy S4. Moim zdaniem nie jest to udana ścieżka, ale zdaje się, że Huawei ma na to swój pomysł. Pomimo naprawdę ogromnego ładunku funkcji smart, w których czasami ciężko się połapać, jest dość nienachalny styl nie tyle narzucania, co proponowania tych rozwiązań. Wiele z nich jest po prostu wyłączone.
W każdym razie, jeśli już się uprzesz, to oto co możesz zrobić z Huawei Mate S przy użyciu konkretnych gestów (lub też co potrafi Twój smartfon dzięki zastosowanej technologii):
- dwukrotne stuknięcie w ekran wybudza smartfona;
- na zablokowanym, wyłączonym ekranie, wyrysowanie zgiętym palcem liter e, c, m, w uruchomi konkretne aplikacje bez konieczności odblokowywania Mate S. Domyślnie przypisane są apki Huawei, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by zmienić to na własne, takie jak Chrome, Deezera, czy nawet Facebooka. Minus? Szkoda, że nie można tworzyć swoich literowych skrótów, aby np. Twitter uruchamiał się po wyrysowaniu litery t, a kalendarz po wyrysowaniu litery k; Za to rozwiązanie odpowiada technologia FingerSense by Qeexo;
- zostawiłe(a)ś gdzieś wokół siebie Mate S i nie możesz go znaleźć? Wypowiedz na głos Okay emy, where are you, a smartfon nagle się znajdzie. Pod warunkiem oczywiście, że nie leży pod poduszką ;). W podobny sposób można też np. nawiązywać połączenia. Niestety działają tylko komendy anglojęzyczne, więc zachęcam do korzystania z Google Now, które szczegółowo opisałem TUTAJ. Można zrobić znacznie więcej i po polsku;
- potrząsanie telefonem pozwala posortować ikony na pulpitach;
- przytrzymanie palcem dowolnej apki lub widgetu i obracanie Mate S umożliwia przenoszenie ich z jednego ekranu na następny;
- podniesienie dzwoniącego smartfona ściszy głośność dzwonka, a przyłożenie urządzenia do ucha odbierze połączenie; w podobny sposób można dzwonić, gdy tylko otwarta jest książka telefoniczna na jakimś kontakcie;
- odwrócenie Mate S ekranem do dołu wyciszy dzwoniący telefon lub alarmy i minutnik;
- przytrzymanie palcem ikony ostatnich aplikacji (kwadrat) uruchomi tryb dwóch okien, w którym mogą obok siebie pracować dwie aplikacje. Niestety działa tylko z natywnymi apkami od Huawei;
- możliwe jest wyciągnięcie tzw. przycisku wiszącego, który umiejscowiony jest po jednej ze stron ekranu i imituje działanie przycisków nawigacyjnych systemu, bez konieczności sięgania do nich na dół wyświetlacza;
- istnieje tryb wyłączania dotyku, który dba, aby smartfon znajdujący się w Twojej kieszeni lub torebce nie aktywował wyświetlacza przez przypadkowe dotknięcie.
Zasadniczo takich opcji jest dość sporo w Huawei Mate S CRR-L09, dzięki czemu pozwala on na wygodną pracę właściwie niemal na każdym kroku, ale – pragnę to podkreślić raz jeszcze – wyłącznie w sytuacji, kiedy rzeczywiście fascynujesz się takimi ficzerami. Nieco one kontrastują z minimalistycznym wzornictwem i interfejsem systemu, ale z drugiej strony – uzupełniają sporą lukę po ciągłym wyczekiwaniu na tzw. the next big thing. Zamiast ciągle czekać – zacznijmy wreszcie używać tego, co jest!
Oczywiście jest też dzięki EMUI 3.1 sporo innych ciekawych dodatków, jak te odpowiedzialne za personalizację smartfona. Zmienić można sporo, w tym również wybrać układ przycisków ekranowych. Wiem, że inni producenci też czasami dają taką możliwość, ale Huawei poszedł o krok dalej, a mianowicie udostępnił wariant z możliwością rozwijania menu powiadomień osobnym przyciskiem. Wiem – to nic nadzwyczajnego, niuans, pierdoła i drobiazg, ale w codziennym użytkowaniu dużego ekranu – jak najbardziej sprawdzający się ficzer.
Przyznam szczerze, że w natłoku tych wszystkich funkcji, gestów, opcji personalizacyjnych, motywów i Bóg wie, czego jeszcze – brak Force Touch jest bardzo dojmujący, bo najzwyczajniej byłby zwieńczeniem tego, co faktycznie ten sprzęt potrafi. Funkcjonalnie Mate S jest przygotowany na wiele wymagających zadań, ale momentami zamiast tychże wodotrysków, wolałbym po prostu jeden solidny, a nie dziesiątki innych.
Ostatnie słowo muszę poświęcić jeszcze jednej rzeczy – Huawei zadbał bardzo szczegółowo, aby jak najdokładniej przetłumaczyć nakładkę na język polski. Nie ma właściwie żadnych zauważalnych literówek, treści są eksponowane jednoznacznie i zrozumiale, nic się nigdzie nie ucina etc. Wcześniej, np. w pierwszych Honorach było z tym kiepsko. Tutaj naprawdę nie mogę napisać złego słowa, i tak jak tam krytykowałem, tak tutaj odnoszę się do tego z uznaniem.
APARAT
Od jakiegoś czasu zastanawiam się, czy o aparacie nie powinienem pisać znacznie wyżej. Obecnie w topowych smartfonach jest to tak istotny punkt, że chyba jeszcze nigdy matryce fotograficzne w urządzeniach mobilnych nie cieszyły się tak genialnym rozwojem. Swój nacisk kładzie na ten aspekt również Huawei i w Mate S jest kilka punktów w aparacie, które mnie szczerze urzekły.
Pierwszy, to sam wygląd aplikacji fotograficznej. Bliźniaczo podobny do tej z P8, ale to nic – działa błyskawicznie, jest przejrzyście, wszystkie funkcje właściwie wyeksponowane, a do tego nie narzuca się swoją pretensjonalnością migawki czy innymi dodatkami. Nawigowanie jest płynne, sprawne i szybkie oraz – przy tym wszystkim – bardzo intuicyjne. Po drugie – spotykam się z tym pierwszy raz – we frontowym aparacie lampa błyskowa zamaskowana jest w lewym górnym narożniku szarą siateczką, więc nie bije po oczach przy wykonywaniu selfie w gorszych warunkach oświetleniowych. Błysk pochłania w cudowny sposób obudowa, aczkolwiek wyraźnie go widać. Rozlanie światła nie jest może równomierne, ale przy tego typu fotografii sprawdza się idealnie. Trzecia rzecz, to oczywiście obydwie matryce i jakość zdjęć, które można dzięki nim uzyskać.
Aparat tylny w Huawei Mate S (CRR-L09):
- ilość efektywnych pikseli – 13 Mpx,
- przysłona – f/2.0,
- wielkość matrycy – 1/2.6 cala, 28mm,
- optyczna stabilizacja obrazu (OIS) – tak,
- doświetlenie – podwójna lampa LED,
- autofocus – tak,
- wideo – nagrywanie filmów 1080p (30fps).
Aparat przedni w Huawei Mate S (CRR-L09):
- ilość efektywnych pikseli: 8 Mpx,
- przysłona – f/2.4,
- wielkość matrycy – 26mm,
- typ matrycy – FF BSI (Backside Illumination), czyli zbierająca więcej światła, dzięki czemu fotografowane obiekty są lepiej doświetlone, a zdjęcia w fotografii nocnej w lepszej jakości i czytelniejsze,
- doświetlenie – frontowa dioda LED.
Tyle teorii. W praktyce – prawdziwa rewelacja, chociaż kilka kompromisów też wyłapałem. Mam na m,yśli szczególnie ostrość, która w dużej mierze na krawędziach obrazu jest wyraźnie zachwiana i nie udaje się jej utrzymać tak, jak by można było sobie tego życzyć. Oczywiście w opozycji stają tutaj nowsze smartfony, takie jak Galaxy S7, czy LG G5, gdzie zwyczajnie jest jeszcze lepiej, ale nie sugerowałbym się tym. Sadzę, że zdjęcia zamieszczone przeze mnie w tej recenzji najlepiej oddadzą to, jak radzi sobie Mate S z najróżniejszymi warunkami fotograficznymi.
Gorzej, jak zwykle jest wieczorami, wówczas zrobienie zdjęcia trwa dłużej i trzeba też pewnie trzymać smartfona, bo mogą wyjść pomazane kadry. Niemniej stabilizacja obrazu sprawuje się całkiem obiecująco, a jakościowo wszystkie fotki reprezentują bardzo dobry poziom, z tym że te rozmazane boki trochę mnie martwią, bo nie są one wynikiem przeniesienia ostrości na jeden tylko punkt w centrum kadru.
Szkoda, że zabrakło możliwości kręcenia filmów w 4K. W końcu to bardzo drogi smartfon i w jego przedziale cenowym konkurencja nie pozostawia złudzeń, co do konieczności zawarcia takiej funkcji. Całościowo jest jednak dość zjadliwie, a smaku dodają fajne rozwiązania, jak tryb HDR (który dość kiepsko radzi sobie w nocy niestety oraz w ostrym słońcu), czy predefiniowane tryby, które nadają prawdziwy klimat konkretnym fotkom, pozwalają na sterowanie ich natężeniem w czasie rzeczywistym bez najmniejszych ubytków i klatkowań przy operowaniu ekranowymi suwakami. Jak dla mnie – aparat w Huawei Mate S – to dobra czwórka, ale z minusem za wymienione wyżej wady i miejscowe przepalenia bieli lub jasnego nieba, które czasami też się zdarzają.
Wszystkie zdjęcia w oryginalnym rozmiarze dostępne na naszym koncie w serwisie Flickr.
BATERIA I TEMPERATURA
Huawei Mate S (CRR-L09) – jak wspomniałem już wyżej – nie grzeje się niemal w ogóle. Sytuacje, kiedy temperatura rośnie – i są one dość naturalne – to działające obciążające gry lub po prostu intensywne używanie aparatu, w tym kręcenie wideo. W większości typowych, codziennych zadań, nie będziesz odczuwać żadnego dyskomfortu związanego z przegrzewaniem, co na stalowej obudowie potrafi doskwierać.
Niestety – gorzej jest z baterią. Teoretycznie wszystko powinno iść w możliwie najlepszym kierunku. Jest autorski procesor Kirin 935, bardzo lekko i przemyślanie napisana nakładka systemowa EMUI 3.1, a na dodatek – Huawei postanowił wykorzystać ekran o rozdzielczości Full HD, a nie 2K, jak czyni to konkurencja. Efekt? Jedno ładowanie wystarcza na około 3h pracy włączonego ekranu w trybie mieszanym. Szczerze? Przy baterii o pojemności 2700 mAh spodziewałem się lepszego wyniku. Bo to „około 3h”, to de facto jakieś 2,5h lub 2h i 40-50min., i to w sytuacji, kiedy poziom baterii jest naprawdę niski.
Huawei chwali się, że Mate S posiada kaskadowo ułożone i do tego trzywarstwowe ogniwo, co ma chronić je przed przegrzaniem (zgodzę się – działa) i uchronić przed drenażem akumulatora (nie zgodzę się – nie działa). W praktyce jednak uważam, że pozostawia to wiele do życzenia.
PODSUMOWANIE
Huawei Mate S (CRR-L09) posiada następujące zalety:
- rewelacyjne wykonanie,
- świetne wzornictwo, w którym zadbano o najwyższą jakość najdrobniejszych szczegółów,
- doskonale wyważony i dopasowany do dłoni,
- bardzo dobry ekran FHD, chociaż nieco ciemny,
- wydajne podzespoły odpowiedzialne za szybkość działania,
- bardzo dobry czytnik linii papilarnych,
- fenomenalna nakładka EMUI 3.1 z licznymi ficzerami ułatwiającymi obsługę,
- zero przegrzewania się.
Huawei Mate S (CRR-L09) posiada następujące wady:
- cena – zdecydowanie za wysoka,
- brak Force Touch, chociaż występuje w najmocniejszym wariancie tego smartfona,
- brak WiFi 802.11ac oraz fatalne zarządzanie jakością sygnału sieci bezprzewodowej,
- pomimo zaawansowanej technologii aparaty tylko na czwórkę z minusem,
- kiepskie czasy pracy na jednym ładowaniu,
- bardzo długi czas ładowania smartfona,
- brak ładowania indukcyjnego.
W sumie wychodzi na to, że to bardzo udany produkt, ale z kilkoma brakami, które dla mnie finalnie przekreślają Mate S, jako smartfona, którego mógłbym kupić lub chętnie polecić. Pomimo rozlicznych zalet, na własnej skórze doświadczyłem kiepskiego WiFi oraz nie mogłem odżałować, że koło nosa przeszła mi nowa funkcja, czyli Force Touch. Jestem też przyzwyczajony, że odkładam swojego smartfona na ładowarkę indukcyjną, a Mate S nie wspiera tego standardu. Tak samo jest w kwestii 4K – z którego korzystam już właściwie z automatu, a w tak prominentnym urządzeniu grzechem jest jego brak.
Trochę narzekam – wiem, ale nie robię tego złośliwie. Po prostu czułem, że coś nie styka. Z jednej strony rewelacyjne wykonanie, doskonałe materiały i świetne wzornictwo. A z drugiej niedostatki, których nie ratują nawet – w ilości wręcz powalającej – ficzery związane z ruchem, gestami i głosem. Niemniej – mam takie poczucie, że to przecieranie szlaku. Wcześniej towarzyszyło mi ono, kiedy recenzowałem LG G2. Wówczas napisałem, że smartfon ten jest pierwszym krokiem w portfolio tegoż producenta, na drodze po uznanie. Kiedy dzisiaj widzę model G5, a wcześniej G4 – uważam, że LG zasłużył na swój laur. Huawei ma więc wszystko przed sobą. Bo Mate S jest w mojej opinii takim właśnie produktem – który idzie w dobrym kierunku, ale nie można na nim oszczędzać. Niech cena oczekiwana przez producenta ma swoje uzasadnienie. Pozbawianie go ważnych rozwiązań, niestety nie da oczekiwanych efektów.