Targi MWC 2016 za mną. Intensywny czas, dużo premier, jeszcze więcej nowości, wszystko pod jednym dachem i w jednym zasadniczym celu – żeby wyprzedzić jutro – slogan, frazes? Oczywiście, ale podszyty autentycznymi staraniami, tyle że więcej w nich wiary aniżeli autentycznych kroków ku zaangażowanej technologicznie przyszłości. I jest to zarazem dobra, jak i zła wiadomość. Dobra jest taka, że branża się stabilizuje. Zła, że jednak mętnie widać koncept, który miałby wywrócić to wszystko do góry nogami. Te targi pokazały mi to aż za bardzo, tym bardziej, że punktem odniesienia dla wielu odwiedzających wciąż jest jeden wielki nieobecny tej imprezy…
Moglibyśmy dzisiaj oglądać całkowicie inne targi mobilne, aniżeli dotychczas. Ale tak się nie stało. Dlaczego? Bo najważniejsze pomysły technologiczne ostatnich lat po prostu nie chwyciły rynku. Nie było chętnych na Google Glass – nie ma więc dzisiaj technologii, które miałyby zawarte w nich idee rozwijać. Pewnie powiesz, że Epson pokazał świetne okulary, o czym pisał Krzysztof Bojarczuk – ale ja specjalnie wybrałem się na stoisko tej firmy, że zobaczyć to:
W lekkiej desperacji – zdając sobie sprawę, że to pomieszczenia dedykowane spotkaniom biznesowym, próbowałem nawet się do nich dostać. Pukanie doń, później ciągnięcie za klamki. Nic, zero. Krążyłem jeszcze kilka minut, bo liczyłem, że może ktoś przyjdzie – ale głucho i cicho. Skoro tak to wygląda, to kogo będzie obchodzić jakiś Epson z jego okularami, który ma swoje stoisko (lub też dwa pokoje zwierzeń – w hali numer 7, na szarym końcu świata), a w których nawet nie można zobaczyć produktu, którym się chwalą.
Co jeszcze nie chwyciło? Tablety oczywiście. Najpierw zachłysnął się nimi świat, każdy producent chciał być Bogiem, każdemu się wydawało, że może je tworzyć bez żadnego zaplecza, aż tu nagle okazało się, że sprzedaż iPadów hamuje, że główni producenci pokazują coraz mniej i coraz rzadziej nowe tablety, a za to – jak grzyby po deszczu – kwitną tanie chińskie produkcje, które razem z gaciami można znaleźć w supermarketach z owadem w logo.
Czyli tak – tabletu nikt nie chce, okularów też nie, a za chwilę głównych producentów – którzy potrafią jeszcze robić ciekawe smartfony – dobiją korporacje w stylu Xiaomi, które budują potęgę na czyichś pomysłach, bezwstydnie je kopiując i próbując udowadniać, że to ich wariacja na temat tego samego konceptu. Więc znowu – kwitną wszelkie Oppo, Meizu i inne wynalazki, ale faktycznie rozwalają rynek. Cały rynek, bo uderzy to też w końcu w Apple. Szerzej wylałem swoje żale na ten temat TUTAJ.
A skoro weszliśmy jedną nogą do sadu… Nie było stoiska, na którym bym się nie pojawił i mniej lub bardziej poważnie, ktoś nie pytał hostess przy nowych smartfonach i tabletach, czym to się różni od iPhone’a? Brawo – nie ma Apple na żadnych targach świata, poza ich własnymi imprezami, ale wszędzie to Jabłko jest punktem odniesienia do tego, co właśnie pokazuje konkurencja i opowiada, że jest to innowacją. Kurczę, można by sądzić, że jednak ta gałąź z Jabłkami popycha te wszystkie kulki i do momentu, aż nie wytyczy jasnej ścieżki, to odbijają się one o siebie, aż trafią na właściwy tor…
Wiem – śmiała teza i pewnie mi się dostanie po głowie, ale uważaj. Targi Mobile World Congress to nie jest impreza otwarta. To nie są takie targi, jak IFA w Berlinie, na które może przyjechać każdy i za 10-20 euro kupić bilet wstępu. Tutaj najtańszy pass kosztuje blisko 1000 euro. Zwykły Kowalski nie ma na MWC czego szukać. Co to oznacza? Że pomimo medialnego wydźwięku, że jest to event o charakterze komercyjnym – bo dotyczy przecież komercyjnych rozwiązań – to jednak chodzi w nim o coś zupełnie innego. Żeby to zrozumieć, trzeba sięgnąć do korzeni organizowania takich targów. Steve Jobs w swoim czasie też w nich, tyle że w USA – brał udział. Bo to imprezy, których celem jest zaprezentowanie nowych rozwiązań, znalezienie inwestora, chęć pokazania się i wyróżnienia, sprzedania swojego pomysłu i poznania, co kto ma w portfolio i jak może to zmienić świat.
Jak więc dzisiaj ktokolwiek może się tam wyróżniać, skoro wszyscy pytają siebie nawzajem, w czym to, co własnie oglądają jest lepsze od Apple (?), a niezbyt usatysfakcjonowani odpowiedzią – bo do cholery: koła naprawdę nie da się na nowo wymyślić – mruczą pod nosami „Acha” i idą dalej. Dlaczego, bo wielcy kopiują z Jabłka, średni z wielkich, a mali i z tych i z tamtych licząc na łut szczęścia. Naprawdę kilkukrotnie słyszałem i widziałem, jak ludzie najnowsze smartfony Samsunga, czy LG porównują do iPhone’ów i na kola rzuceni nie są, nawet jeśli hostessy dwoiły się i troiły, chociaż były i takie, jak jedna na stoisku Huawei, która zapytania przez klienta o zalety Nexusa 6P odważnie przyznała się do niewiedzy i odesłała faceta do kolegi…
Takie targi, jak MWC potrafią solidnie zmęczyć, kiedy widzi się pierdyliard tych samych urządzeń, które różnią się jedynie nadrukowanym logotypem. Zdaje się, że byłem jedną z niewielu osób, którym na tej imprezie się podobało. Po prostu – cieszyłem się, że jestem w technologicznym raju. Wiele osób narzeka na zastój, brak progresu, odświeżanie urządzeń, a nie na innowacyjność, o którą faktycznie ciężko, chociaż ja się cieszę z jednego powodu. Żaden producent nie skopiował u siebie 3D Touch od Apple lub innej technologii do Force Touch podobnej. A to oznacza, że prawdopodobnie i LG i Samsung – zerwali się ze smyczy i nie siedzą już w sadzie na tzw. harendzie.
Po pierwsze – Samsung słusznie poszedł drogą sprawdzonego wzornictwa. Po drugie – udoskonalił swojego smartfona względem poprzedniej wersji w kwestiach hardwareowych. Po trzecie postawił na naprawdę fajny aparat, który ewoluuje w drugą stronę – nie tylko robi genialne zdjęcia dzienne, ale też świetne fotki nocne. Jeśli spojrzeć na LG, ich droga wygląda podobnie, tyle że postawili na nowe wzornictwo (dla mnie nie udane), równie atrakcyjny hardware oraz aparat, ale w innym ujęciu – stawiając na podwójną matrycę do zdjęć zwykłych i panoramicznych. Do tego umiejętnie LG skierował uwagę wszystkich na dodatki-moduły, które z i tak świetnego smartfona, pozwalają zrobić jeszcze bardziej udoskonalony produkt.
Kolejną rzeczą, którą pokazały te targi, to że akcenty w najbliższych miesiącach będą rozkładane przede wszystkim na rozwiązaniach VR i AR, czyli wirtualnej i rozszerzonej rzeczywistości. Wskazują na to liczne dodatkowe produkty, które obok wielkich smartfonowych premier miały również swoje przysłowiowe pięć minut. I mam tutaj na myśli głównie kamerki do robienia materiałów w 360-stopniach, specjalnie pod zastosowania VR.
Co ciekawe – kolejny wielki segment – czyli technologia ubieralna, właściwie nie miała niczego do zaoferowania. Próżno było szukać nowych smartwatchy czy opasek. Za to takie firmy, jak Intel czy Qualcomm dokładnie pokazywały, że nie mają zamiaru się rozdrabniać i potrafią dostarczać kompletne rozwiązania dla Internety Rzeczy, czy miast.
Finalnie jednak – żadne z tych opisywanych przeze mnie powyżej nowości nie wzięły konkretnie byka za rogi. Widać różne wypuszczone sznurki, trendy, które mniej lub bardziej rozpalają wyobraźnię, ale wciąż nie wyklarował się lider, który tchnąłby jedno wielkie „WOW” w całą branżę i wyznaczył jakiś nowy kierunek… Poza wielkim nieobecnym, którego duch w tych wszystkich pytaniach o różnice względem Jabłek, wisiał nieznośnie w powietrzu…