Kiedy przeczytałem tą wiadomość, pomyślałem wpierw, że cholernie współczuję Sony. Potem jednak przyszła refleksja, że mimo wszystko coś tu jest nie tak, chociaż ze współczucia się nie wycofuję. W każdym razie Sony Pictures Entertainment wystosował ręką swojego prawnika Davida Boiesa pismo do dużych mediów newsowych, że jako korporacja, która padła ofiarą wykradzenia ważnych danych prosi, aby nie publikować tego, co hakerzy umieszczają w Internecie. Co więcej firma ostrzegła, że będzie wyciągać konsekwencje po ewentualnych publikacjach. Cóż, mam wrażenie, że to jakieś pobożne i całkowicie naiwne podejście…
Żeby było jasne – jestem strasznie zły, że Sony ma takie tarapaty. Nie tylko dlatego, że cenię tą firmę za jej dorobek, ale również dlatego, że człowiek ma prawo do wolności. I ta wolność musi być w odpowiedni sposób przeżywana, ale dajcie spokój – to najgorsze, co może spotkać każdą osobę. Wykraść mu podstępnie dane, strzeżone tajemnice, nagrać, podsłuchać a potem dzień po dniu kompromitować, osłabiać, uderzać. Bo jakby ktoś nie zauważył – Sony to przecież firma, w której pracuje w pocie czoła wielu ludzi. Hakerzy dysponują danymi nie tylko kluczowych managerów, czy aktorów, ale też zwykłych pracowników, takich osób jak ja, czy Ty.
Może naiwnie rozgrzeszam Sony, ale moim zdaniem nikt z nas nie ma w głowie tylko świętych myśli. Nikt z nas nie jest idiotą, który bezrefleksyjnie podchodzi do życia i bierze wszystko na klatę. A już tym bardziej, jeśli pracuje w wielkiej firmie. Co w tym złego, że ktoś ma na czyiś temat niepochlebne zdanie? Czy pracownicy dzielący się refleksjami na temat tworzonych produkcji, w których je krytykują muszą być teraz tymi najgorszymi, którzy postanowili narobić do własnego gniazda? Przecież to absurd. Każda firma rozwija się właśnie dlatego, że poza wyznaczonymi celami dochodzi do głosu wiele wizji, stanowisk, propozycji. I one klarują się często w ogniu dyskusji. Niejednokrotnie surowej i ostrej, gdzie nie ma miejsca na kurtuazję.
Nim chwycicie za kamień i rzucicie nim w Sony, zastanówcie się, co by było, gdyby ktoś Wasze prywatne dane, maile, rozmowy nagle przejął, a potem osobom zainteresowanym małym strumieniem udostępniał? Myślę, że każdy z nas ma na swoim sumieniu grzeszki, które grzechami wcale nie są. Niech mi ktoś spróbuje odebrać prawo do mojej złości! Do moich emocji! Mam prawo myśleć, co myślę, czuć co czuję, wyrażać co chcę wyrazić, ale przede wszystkim MUSZĘ… nad tym zapanować… Niestety w Sony wielu managerom się to nie udało. Mi też się często nie udaje. I jestem pewien, że Tobie również! Ale czy wolność wypowiedzi, w wiadomości zaadresowanej do innej osoby, która była tylko dla niej i dla nikogo innego nie jest przypadkiem rzeczą świętą?
Rozumiem wściekłość Sony. Rozumiem żal i poirytowanie osób dotkniętych publikacjami. Rozumiem bezradne oczekiwanie na najgorsze – w końcu hakerzy zapowiedzieli, że przygotowują na Boże Narodzenie „świąteczną paczkę” danych, stąd pewnie ten rozpaczliwy list. Ale najmniej rozważne w takiej sytuacji jest… grożenie mediom, bo ja tak to waśnie odebrałem. Nie wiem, jaki jest cel w sugerowaniu, że jeśli firma poniesie straty z tytułu tych publikacji medialnych, to będzie szukać zadośćuczynienia… Przecież zdaje się, że prawdopodobnie już je ponosi, a do tego to hakerzy są winni temu wszystkiemu, poza tym w dobie wirusowego rozprzestrzeniania się informacji, ktoś chce zapanować nad mlekiem, które nie tylko się rozlało, ale którego nikt nie potrafi posprzątać? Wygląda coś takiego, jak dolewanie benzyny do ognia :(.
Współczuję Sony, zaczynam dostrzegać powoli bezradnego desperata, ale najważniejsze jest teraz skuteczne egzekwowanie prawa i współpraca. Dzisiaj zastanawiam się, czy mam w ogóle ochotę jeszcze o tej sprawie pisać? Nie robię tego namiętnie, chociaż materiału jest sporo, tylko dlatego, że mnie to wkurza i całkowicie nie obchodzi robienie z tego telenoweli. Póki co ta sprawa strasznie śmierdzi. Póki co rujnuje kariery. Póki co uderza w legendarną firmę, która ma ogromny wkład w digitalizacji naszego świata. I poza skandalem, złością i żółcią – nie ma tutaj nic, zupełnie nic, co mogłoby nieść jakąkolwiek wartościową naukę.