WSTĘP
Ten test był dla mnie zagadką. Zanim jeszcze smartfon Huawei trafił w moje ręce, wciąż kotłowało się w mojej głowie pytanie “Czy poradzę sobie bez aplikacji Google’a?”.
Z jednej strony brzmi to kuriozalnie – no bo niby po co są te wszystkie aplikacje zgromadzone w zasobach Huawei AppGallery? Z drugiej zaś, ma ono w sobie coś przerażającego, bo uświadomiło mi, jak bardzo usługi – czy też wspomniane aplikacje amerykańskiej firmy zadomowiły się w naszym…, a szczególnie w moim codziennym życiu…
Korzystanie z dobrodziejstw Google’a jest dla mnie tak oczywiste i tak naturalne, że nigdy nie przyszło mi na myśl, że któregoś dnia stanę przed zadaniem, przy którym będę musiał sobie bez nich poradzić. I znów to co piszę, jest trochę niepokojące, bo brzmi to tak – jakbym był od nich uzależniony, a z drugiej strony pocieszam się, że to tylko (albo aż) przyzwyczajenie i wygoda. Co więc bardziej będzie przeważać?
Dzisiaj, kiedy piszę te słowa startuję z testami Huawei P40 Pro i nie wiem, co mnie czeka? Przez ostatnie lata przeprowadziłem tak wiele testów, a chyba po raz pierwszy czuję się dość dziwnie i dlatego też trochę złamię schemat naszych recenzji. Im więcej upłynie czasu, tym więcej pojawi się nowego tekstu. Ta recenzja powstaje niejako „na żywo” – w miarę upływającego czasu z Huawei P40 Pro w roli mojego głównego smartfona.
Dzień 1 z Huawei P40 Pro.
Ciekawość miesza się z niepewnością. Wyjmuję Huawei P40 Pro z pudełka i choć zwyczajowo najpierw zwracam uwagę na wykonanie i pierwsze wrażenie, jakie robi smartfon po względem designu, tym razem czym prędzej pomijam oglądanie sprzętu, a zabieram się tak naprawdę do pierwszego uruchomienia. Chcę jak najszybciej „przeklikać” wszystkie kroki i zobaczyć co w tym świecie Google’a – ale zarazem bez Google’a – na mnie czeka?
Ekran rozświetla napis „Huawei”. Pytanie o przerzucenie danych ze starego telefonu. Nigdy z tego nie korzystam, lubię zawsze przejść ten proces od nowa, ale tym razem biorę mojego prywatnego Huawei P20 Pro (jakby ktoś coś, to TUTAJ jest zapomniana przez czas recenzja tego smartfonu mego autorstwa), odpalam aplikację Phone Clone. Szybka i bezproblemowa autoryzacja. Ponad 20 GB danych, kilkanaście minut. Czekam…
Jeszcze ostatnie konfiguracyjne szlify, skan twarzy i palca, logowanie do aplikacji, no i jest. P40 Pro w całej okazałości!
Na razie jest wszystko w porządku, świat się nie wali, ikonki aplikacji – zdecydowanej większości aplikacji – są na swoim miejscu. Tylko folder, w którym miałem wszystkie aplikacje Google’a świeci pustkami na pierwszy rzut oka. Ale nie! Są mapy, jest tłumacz i klawiatura! “Nie jest źle” – myślę. Nie zderzyłem się z żadną ścianą, której tak się obawiałem. OK, czas nakarmić energią moją nową zabawkę.
Wciąż ten sam dzień, ale trochę później…
Pierwszy strzał. Nie ma Google Play. Nie zsynchronizuję zapisu mojej jedynej gry, z którą regularnie spędzam czas. Seaport wita mnie jednym statkiem i pustym portem. Drugi strzał – nie ma przeglądarki Chrome. Ech…, a może to dobry czas, żeby zainstalować nową – jakąś alternatywę? W sumie nie mam wyboru. Ale pocieszam się, że skoro mam się uniezależnić od hegemona, to jakoś trzeba tą przygodę zacząć.
Wieczór, cały czas ten sam dzień.
Jest naprawdę nieźle! Dłubię, sprawdzam, klikam, pstrykam i nie czuję się póki co ograniczony brakiem Wujka Google. Nawet poczułem nieopisaną ulgę i radość, że się da, że te wszystkie aplikacje serwowane nam przez tego technologicznego giganta nie są niezbędnymi elementami w naszym technologicznym życiu. Można bez nich oddychać ;).
Pozwoliłem sobie przedłużyć trochę ten wstęp, ale myślę, że podobne rozterki ma wielu potencjalnych konsumentów. Mimo, że przepychanki pomiędzy Huawei, a Amerykanami trwają od dłuższego czasu, to taki stan rzeczy na smartfonach jest nadal sporą zagadką i nowością. Szczególnie dla tych, którzy przyzwyczaili się do produktów Huawei. Sam do nich należę, ponieważ prywatnie korzystam z godnie starzejącego się i wciąż bardzo udanego (wspomnianego wyżej) P20 Pro.
WYDAJNOŚĆ I BATERIA W HUAWEI P40 PRO
Co można napisać o wydajności we flagowym produkcie? Odpowiedź wręcz nasuwa się sama i jest oczywista – same pozytywne rzeczy. Miód.
Ale przy okazji wydajności, tego jak smartfon działa w obrębie systemu, uruchamia aplikacje, zauważyłem ciekawą rzecz. Mój P20 Pro wcale nie pozostaje w tyle. Staruszek nie daje za wygraną i przeciętny użytkownik nie byłby w stanie rozróżnić z jak bardzo wyposażonego pod względem specyfikacyjnym telefonu korzysta. I tu wysuwa się wniosek, który uciera się już od dłuższego czasu. Starsze flagowce to naprawdę łakome kąski dla kogoś, kto chce takowego posiadać, a w czasie debiutu rzeczonej słuchawki po prostu nie był w stanie wysupłać okrągłej sumki.
Wychodzi na to, że obecnie naprawdę warto poczekać kilka, czy nawet kilkanaście miesięcy, by trafić dobrą promocję lub po prostu naturalną obniżkę cen, by w ręce wpadł wciąż świetnie działający smartfon. W przypadku mojego prywatnego telefonu ten czas od premiery jest jeszcze dłuższy więc na moim własnym przykładzie mogę bez cienia wątpliwości napisać – warto!
Co napędza P40 Pro? Sercem tego Huawei’a jest układ: Kirin 990. Procesor wspiera w pracy 8 GB pamięci RAM. Potężna dawka mocy i możliwości, których przeciętny użytkownik nie jest w stanie wykorzystać.
Świadomie wspominam po raz kolejny o zwykłym użytkowniku, ponieważ widzę po mojej rodzinie, czy znajomych, że w dużej mierze smartfon służy im głównie do kontaktu ze światem poprzez różnej maści apki do wysyłania i odbierania wiadomości. Telefon, Messenger, WhatsApp, poczta. Dodajmy do tego kilka postaci portali społecznościowych, dwie, może trzy gry oraz aparat. Korzystanie ze smartfona głównie kończy się właśnie na tych czynnościach i usługach, tak więc telefon taki, jak P40 Pro zaspokoi te potrzeby z nawiązką i to na długo.
Są oczywiście bardziej wymagający konsumenci i tutaj jest pewne, że P40 Pro zrobi różnicę. Obróbka zdjęć, szybka edycja filmu, praca na dużych plikach itd. Moc obliczeniowa jest większa od poprzedników i nie łudzę się, że to właśnie w tych specyficznym momentach mój P20 Pro zacząłby wyraźniej odstawać. Ale ja nie pracuję w żadnej agencji, aby kłaść na to aż taki nacisk.
Bateria na papierze to 4200 mAh. W praktyce idzie się mile zaskoczyć. Regularnie bowiem mogłem przez 1,5 do 2 dni o ładowarce po prostu zapomnieć. I tak – zgadza się to z deklaracjami Huawei.
Czasami odnosiłem wrażenie, że Internet mobilny bardziej żyłował baterię, niż WiFi i faktycznie spędzając czas w domu Huawei P40 Pro działał odczuwalnie dłużej na jednym ładowaniu. Nie jestem natomiast do końca przekonany, czy miało to wpływ na SoT. W ogóle jeżeli chodzi o czas pracy na ekranie, podobnie jak samo zużycie baterii, jest to tak indywidualne, że co raz trudniej obiektywnie i z czystym sercem napisać, że dany smartfon potrafi wyciągnąć 5-6 h SoT. Pewnie w przypadku P40 Pro entuzjaści ekonomicznego podejścia do smartfona wyśrubują jeszcze typowe wyniki i dlatego pozwolę sobie odpuścić dywagacje na ten temat.
Dla mnie o wiele bardziej kluczowa jest ładowarka, która potrafi do pełna naładować smartfon Huawei w okolicach godziny dzięki technologii SuperCharge 40W. Taka ładowarka to naprawdę skarb i nawet jeśli potrafisz szybko rozładować smartfon, to akurat P40 Pro nie pozostanie dłużny i równie szybko naładuje swoje ogniwo.
Żeby jednak Naczelny mnie nie ścigał trochę doprecyzuję ;). Z pewnością muszę zaznaczyć, że to mocny punkt P40 Pro. Nie ma tutaj dziwnych i nagłych spadków energii, nawet gdy korzystasz z odświeżania 90 Hz, które można zamienić na 60 Hz, a wtedy ekran jeszcze mniej absorbuje energię. Aspekt energetyczny zatem, dostaje ode mnie kciuk w górę.
KLUCZOWE FUNKCJE W HUAWEI P40 PRO
Zacząłbym od tego, że istotną i kluczową funkcją jest… brak usług Google’a.
Jak się pracuje z takim urządzeniem? To na pewno spore wyzwanie. We wstępie czytałeś/-aś o moich rozterkach i choć to były pierwsze momenty z Huawei P40 Pro, to wraz z upływającymi dniami zderzałem się z ograniczeniami. Wynikało to z konkretnych potrzeb.
Jednym z takich momentów to ta chwila, gdy zadowolony z wolnej chwili, chciałem zobaczyć filmik na YouTube. Wtedy też po raz pierwszy poczułem spory dyskomfort. Nagle tak oczywista rzecz, jak obejrzenie czegoś w tym najpopularniejszym serwisie wideo staje się wyzwaniem, a wręcz problemem. I dodam tutaj, że świadomie nie bawiłem się w różnego rodzaju obejścia i szukanie dziwnych możliwości zainstalowania brakujących aplikacji. Odpuściłem ten temat. Chciałem poczuć na własnej skórze, jak to jest, gdy doświadczasz takiej sytuacji. Nie każdy chce/umie/ma czas/ochotę bawić się i kombinować by instalować „zakazane aplikacje”. Chciałem wczuć się w normalnego użytkownika – kupuję, odpakowuję, włączam i co dalej?
No i usiadłem właśnie wygodnie w fotelu i mały zgryz. YT to aplikacja, z której często korzystam i spędzam sporo czasu – przyznaję, że nie zawsze konstruktywnie – potrafiąc się zanurzyć w tej filmowej otchłani. Brak YouTube mnie uderzył, ale z drugiej strony albo brałem do ręki tablet, gdzie oglądanie tego typu treści jest wygodniejsze i sumie o wiele częściej to robię właśnie na tablecie niż na smartfonie, albo… co wyszło w sumie na dobre – odkładałem telefon i zajmowałem się innymi rzeczami. I gdy zdarzało się to co raz częściej, czułem się z tego powodu zadowolony. Niemniej nie może być to dobrym usprawiedliwieniem. Czasami po prostu chcesz coś obejrzeć, a tabletu pod ręką nie masz.
Najbardziej chyba brakowało mi porządnej aplikacji do wyświetlenia newsów. Normalnie korzystam z Wiadomości Google, które spersonalizowałem mocno pod siebie. Tutaj z oczywistych względów jej zabrakło i musiałem szukać alternatywy.
Bardzo odczułem brak aplikacji Inpostu. Wróć… aplikacja sama w sobie jest i nawet można ją zainstalować, ale po uruchomieniu pojawia się smutny widok informacji o braku obsługi usług Google’a. Zamawiając paczki zawsze kieruję je do paczkomatu (nie przepadam za rozwiązaniami kurierskimi ;) ) i Inpost w telefonie jest dla mnie niezbędny. Tym bardziej, że mogę otwierać skrzynki zdalnie. Sklep Huawei AppGallery na moment pisania tego tekstu nie wspierał tej możliwości (czyli zdalnego otwierania skrzynek) i to sprawiło, że podciągnąłem sobie dzienny wynik kroków, cofając się do domu po drugi telefon…
Przeglądarka internetowa to kolejny aspekt, który muszę wyakcentować.
Google Chrome jest dla mnie również czymś nieodzownym, choć z mobilnych przeglądarek najbliżej mi do Safarii, to Chrome również na Androidzie spełnia swoje zadania. Wbudowana przeglądarka od Huawei jest mało intuicyjna – to po pierwsze. A po drugie… wpisywanie zapytań wyrzuca informacje z wyszukiwarki… Bing… I tu znów rodzą się ograniczenia bo trzeba wejść na stronę Google.pl i dopiero potem zacząć szukać tego, co nas interesuje. W teorii trudność – w praktyce można się przyzwyczaić, zmienić trochę nawyki, wdrożyć. To jasne. Natomiast, jak ktoś nie ma w sobie tej determinacji, to po prostu przesiadka na sprzęt bez Google będzie odczuwalna.
Tym bardziej, że – kontynuując myśl z poprzedniego akapitu – brak niektórych aplikacji powoduje, że skazani jesteśmy na wersje przeglądarkowe i w połączeniu z tym, co udostępnia Huawei, korzystanie stawało się naprawdę uciążliwe. Z drugiej jednak strony muszę uczciwie przyznać, że producent mocno promuje swój sklep AppGallery i czuć ewidentnie, że coś się dzieje. Co chwilę do redakcyjnej skrzynki wpadają maile, że oto udało się dorzucić do jego zasobów kolejną nośną aplikację. Krytykować więc Hauwei nie mam zamiaru, bo namacalnie widać, że producent robi co może, aby naprawdę zadbać o swoich klientów.
Stąd do gustu przypadły mi liczne promocje i tzw. „gifty”, z czego znany był swego czasu Samsung. Wraz z kupnem P40 Pro na pewno dostaniesz jakieś bonusy, choć zapewne będą się one zmieniać w ramach upływu czasu.
Wiele znajdą dla siebie tutaj gracze – Huawei przygotował naprawdę rozbudowaną ofertę, ale są też np. okresowe zniżki na Chmurę Huawei z czego warto myślę skorzystać. Wygląda to na tą chwilę obiecująco, ale bez zapewnienia wszystkich aplikacji, które są normalnie dostępne na Androidzie czy iOS, chęć przerzucenia się na produkty Huawei może być ograniczona. Na czas testów dało się przeżyć, ale gdybym miał korzystać z takiego smartfona przez następne dwa miesiące… hmm, obawiam się, że mógłbym nie podołać wyzwaniu.
W tym miejscu muszę poruszyć jeszcze inną kwestię i jest nią wyświetlacz. Ogromna tafla, która na zdjęciach promocyjnych wygląda fenomenalnie, na żywo również robi takie wrażenie.
6,58 cala rozkoszy dla oka w rozdzielczości 2640 x 1220 pikseli. Spotkałem się z opiniami, że jak na flagowca, rozdzielczość mogłaby być lepsza – szczególnie, że konkurencja oferuje rozdzielczości wyższe. Ja jestem zdania, że to wystarczająco. Podobnie sprawa ma się przy odświeżaniu 90 Hz. Obraz w tej kombinacji jest bardzo przyjemny dla oka i nie ma najmniejszych powodów do tego, by na niego narzekać. Byłoby więcej i lepiej, byłoby też na pewno drożej, a i kto wie, czy nie bardziej obciążająco dla baterii. Jak dla mnie zachowano idealne proporcje pod tym kątem.
Wracając jeszcze na chwilę do ekranu dodam, że zatopiony w nim czytnik linii papilarnych działa poprawnie, choć czasami musiałem przyłożyć palec jeszcze raz, by dopiero wtedy odblokować telefon. W ogóle to bardzo sporadycznie korzystałem z tej metody odblokowywania, ponieważ w normalnych warunkach, gdzie miałem odkrytą twarz, skaner działał błyskawicznie i do niego nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. No, ale z wiadomych względów w niektórych miejscach konieczne są maseczki i wówczas posiłkowałem się palcem.
Ostatnia rzecz, która związana jest również z wyświetlaczem to sama budowa smartfona. Nie będę się specjalnie rozwodził nad fizycznymi aspektami, ponieważ opis mógłby pasować prawie do każdego współczesnego smartfona, a już na pewno każdego flagowca innej firmy.
Natomiast chcę podkreślić, że bardzo przypadł mi do gustu styl konstrukcyjny P40 Pro. Nie przeszkadzała mi nawet „wyspa” obiektywów, którą łatwo zniwelować dobrym etui. I nawet to dodawane przez producenta (w moim testowym egzemplarzu etui znajdowało się w pudełku), spokojnie wystarczy i podniesie bezpieczeństwo telefonu. Gdybym miał się czepiać to kolor perłowy testowego egzemplarza kompletnie mi nie podszedł. Zdecydowanie zamieniłbym na czarny, albo srebrny, ale to są detale wynikające z moich upodobań i Tobie mógłby właśnie do gustu przypaść.
Drugi mały minus, który może dotyczyć wyłącznie mnie to wygoda pisania na klawiaturze. Smartfon jest trochę węższy od mojego P20 Pro i przy dłuższym pisaniu na najnowszym flagowcu męczyły mi się ręce. Chyba mimo wszystko wolę, gdy smartfon jest troszkę szerszy, aniżeli wyższy – kosztem smukłości.
Na specyfikacyjny koniec zostawiam głośniki brzmienie Huawei P40 Pro.
Smartfon posiada jeden głośnik, co kończy się dźwiękiem mono. Dziwne posunięcie, które słabo wypada na tle konkurencji. Szczególnie w tym przedziale cenowym. Wydawałoby się, że Huawei odcięte od Google’a powinno zachęcić konsumentów do zakupu innymi elementami. Po drugie we flagowym produkcie oczekiwałbym lepszej jakości dźwięku, także za pośrednictwem załączonych słuchawek, które bardzo szybko spakowałem ponownie do pudełka. Przede wszystkim są niewygodne. Do biegania na przykład, zupełnie się nie nadają i ciągle wypadają z ucha.
Wiem, że jest to standardowy model i wręcz nie wypada wymagać cudów, no ale skoro już są w zestawie to wątpię, by każdy rzucił się od razu do sklepu by kupić nowe. Co do samej jakości dźwięku mogłoby być lepiej, na szczęście sytuację ogólną ratują spore możliwości ustawień.
APARATY I FUNKCJE FOTOGRAFICZNE W HUAWEI P40 PRO
Tutaj ponownie świadomie cofnę się do czasu, kiedy to pierwszy raz w ręce wpadł mi model P20 Pro. Wówczas jego możliwości fotograficzne były szeroko komentowane, a tryb nocny okazał się czymś przełomowym. Dzisiaj wydaje się to na porządku dziennym, ale nadal uważam, że zdjęcia wykonane z tego modelu – w sensie P20 Pro – są świetne (czasami trzeba wyłączyć sztuczną inteligencję, by nie była tak nachalna, ale poza tym to nadal wysoki poziom).
Tym bardziej ciekawy byłem, czy ten wysoki poziom został utrzymany? W końcu od czasu, kiedy mogłem dzierżyć rasowego Huaweia z tak wysokiej półki cenowej trochę wody w rzece już upłynęło. Ale nie ma co owijać w bawełnę. Tak – znów to zrobili! P40 Pro robi kapitalne zdjęcia! Ponownie inżynierowie producenta z Chin połączyli siły z inżynierami Leica serwując nam aparat Ultra Vision.
Michał Brożyński powiedział mi, że gdyby miał wybierać smartfon pod kątem aparatu, to byłby to właśnie P40 Pro i trudno się z nim nie zgodzić, choć ja bardziej bym to doprecyzował.
Smartfon z Androidem – tak. Tu P40 Pro to dla mnie faworyt, ale osobiście mimo wszystko wybrałbym iPhone 11/11 Pro (co potrafią iPhone 12 to czas pokaże). Nie da się ukryć, że każdy flagowy model smartfona robi świetnie zdjęcia, a już na pewno takie, by zaspokoić potrzeby większości użytkowników. Musimy też pamiętać, że testowany przeze mnie egzemplarz nie jest najmocniejszym członkiem całej rodziny. Jest nim P40 Pro+, który pozwala wykonać zdjęcia ze 100-krotnym zoomem cyfrowym i 10-krotnym zoomem optycznych (dzięki teleobiektywowi SuperZoom Array) i ma też nieco inne matryce (oprócz dwóch pierwszych).
W każdym razie detale odgrywają istotną kwestię i jakkolwiek przywołany przeze mnie iPhone 11 (TU recenzja) nie robi wyraźnie lepszych zdjęć od P40 Pro, to na pewno lepiej od Jabłek zachowuje się przy ostrzeniu obiektywu. I to przy zdjęciach, jak i filmach. I to jest kwestia, która trochę mnie zaskoczyła podczas tych testów. P40 Pro radzi sobie z tym elementem bardzo dobrze, ale zdarzały się małe zgrzyty, gdzie musiałem ponowić ujęcie, albo tapnąć w ekran, by wskazać punkt, na którym chciałbym skupić focus.
Nie ulega jednak wątpliwości, że Huawei P40 Pro jest smartfonem wszechstronnie uzdolnionym fotograficznie. I wyraźnie też widać, że kolejne edycje serii Mate oraz P porządnie przetarły szlak dla coraz lepiej dopracowywanego hardware, jak i software w czołowych słuchawkach od Chińczyków. Nie brakuje mu absolutnie niczego i bez dwóch zdań to najmocniejszy i najjaśniejszy element tego smartfonu.
Wspomniałem na początku o Sztucznej Inteligencji w P40 Pro, która nie robi już na nikim wielkiego wrażenia. Warto jednak dodać, że tutaj wspomaga nasze działania i co ważne, nie przeszkadza, czasami nawet mam wrażenie, że nie zawsze jest widoczna. Dobrze interpretuje zastany obraz i w zdecydowanej większości przypadków działa nieinwazyjnie, co bardzo mi się podoba.
Zdarzało się jednak, że smartfon przy bliskich kadrach podpowiadał mi tzw. “zbliżenie”, które nie zawsze tak dobrze prezentowało się, jak tryb automatyczny bez żadnych kombinacji, co było dla mnie sporym zaskoczeniem i w sumie był to jedyny wyjątek, kiedy to aparat natrętnie proponował swoje rozwiązanie.
Zróbmy chwilę oddechu na parametry techniczne:
- 50 Mpix f/1.9 OIS – główna matryca,
- 40 Mpix f/1.8 OIS – ultraszerokokątny,
- 12 Mpix f/3.4 OIS – teleobiektyw peryskopowy SuperSensing Zoom,
- 3D ToF – do pomiaru głębi.
Ok, jedziemy dalej. Weźmy na przykład aparat szerokokątny…, a właściwie ultraszerokokątny. No właśnie, taki ultra to on nie jest. Nie obejmuje, aż tak wiele kadru, jak w innych smartfonach i choć z początku wydawało mi się, że to za mało to ostatecznie stwierdzam, że kąt jaki oferuje aparat jest bliski optimum. Huawei nie podaje dokładnej wartości, ale myślę, że nie jest na tyle wystarczający, by zawrzeć w panoramicznym kadrze wystarczająco dużo.
Fajnie natomiast, że przy szerokim kącie działa tryb nocny, ale dlaczego wówczas szerokość kadru się zawęża, tego wytłumaczyć nie umiem(?). Nie zmienia to faktu, że zdjęcia wyglądają bardzo dobrze. W swoim prywatnym smartfonie nie mam takich możliwości fotograficznych, ale gdy tylko trafi do redakcji telefon, w którym jest obiektyw (ultra)szerokokątny bardzo chętnie z niego korzystam. Wspominałem już o tym przy okazji recenzji iPhone’a 11. Bliżej mi do szerokich kadrów niż do zooma.
A no i tym sposobem płynnie przeszliśmy do kolejnych możliwości jakie ma P40 Pro. Zoom x50 to zoom wyłącznie cyfrowy i traktuję go jako ciekawostkę.
Nic pięknego z tego nie stworzysz, choć możliwości aparatów w smartfonach mnie zadziwiają i jeszcze kilka lat temu byłoby to tylko w strefie marzeń. Mi wystarczy w zupełności optyczny zoom x5 i hybrydowy x10. Szkoda tylko, że nie ma opcji x2 albo x3. To znaczy oczywiście jest, ale wówczas działa zoom cyfrowy (spada jakość zdjęcia) i dopiero, gdy wskoczysz na zoom x5 dopiero załącza się fizyczna soczewka i obraz diametralnie lepiej wygląda. Szkoda, bo zoom pięciokrotny jest czasami trochę za duży i spokojnie wystarczyłoby tutaj dwukrotne powiększenie.
Mając w kieszeni Huawei P40 Pro możesz być spokojnym o dobrą jakość zdjęć i nie musisz się martwić, że napotkasz na jakieś ograniczenia. Ten zestaw hardware’u oraz software’u wystarczy by zapomnieć na dobre o tradycyjnym aparacie.
Huawei, jak zawsze dostarcza świetny tryb manualny oraz dodatkowe opcje, za które tak bardzo polubiłem między innymi ich aparaty. Chcesz uchwycić szerszą perspektywę? Potrzebujesz dobrego zooma, by ujrzeć więcej? Chcesz wydobyć szczegóły z bliska? Wszystko to nie stanowi problemu. Nawet mi, nie chce się już nosić ciężkiej i nieporęcznej lustrzanki/aparatu. O ile nie jesteś profesjonalnym fotografem, smartfon w zupełności wystarczy. P40 Pro odwdzięczy Ci się świetnymi fotkami i możesz być spokojny/-a o piękną fotograficzną pamiątkę.
W mojej indywidualnej ocenie, w kwestii zdjęć jest tutaj mały minus, chociaż jak dobrze na to spojrzeć, to przecież winą Huawei to nie jest. Otóż brakowało mi tutaj do pełni szczęścia aplikacji Zdjęcia od Google’a, które pełnią u mnie archiwum fotografii, aczkolwiek chiński producent również udostępnia Chmurę, w której taki backup możesz zrobić. Ale to moje prywatne preferencje i jestem przekonany, że są tacy, dla których to żadna wada. Po prostu u Google’a mam już sporo albumów, wieloletnie archiwum etc., więc ciężko nagle dzielić to na dwie osobne usługi chmurowe.
Natomiast bez dwóch zdań – jeżeli lubisz fotografię, a szczególnie tą mobilną, z Huawei P40 Pro możesz się artystycznie wyżyć. Mając z tyłu głowy, że model ten posiada 256 GB pamięci na pliki, możesz szaleć do woli, tym bardziej, że każde ze zdjęć trochę zajmuje miejsca.
PODSUMOWANIE I OPINIA O HUAWEI P40 PRO
Podchodziłem do tego podsumowania kilka razy. Pomimo tego, że mam za sobą mnóstwo testów różnej maści smartfonów, to nigdy nie przyszło mi pracować na tak charakterystycznym sprzęcie. Brak usług Google’a jest wrażliwym elementem. Jedni nie będą potrafili bez nich żyć, inni zaś przejdą obok tego obojętnie. Ja jestem po środku. Z jednej strony bardzo przyjemnie korzystało mi się z urządzenia Huawei – szczególnie pod kątem fotograficznym. Były jednak momenty zapalne, które mnie irytowały.
Jakim jest zatem dla mnie Huawei P40 Pro? Świetny smartfon, ale bez usług Google’a traci na swojej atrakcyjności. Ale nie tyle, by się nad nim nie pochylić.
Zabrakło mi również głośnika stereo i zwykłego poczciwego wejścia 3,5 mm mini jack. Takie jest moje ostateczna zdanie i choć w większości czasu nie doświadczyłem ograniczeń, to gdy już się zdarzały były naprawdę irytujące i nie do przeskoczenia.
Część z nich wynikało głównie z przyzwyczajeń, ale również poczucia oczywistości, że wszystko jest na wyciągnięcie palca. Otóż nie, nie jest. I taki detoks od usług Google dobrze to ilustruje oraz pokazuje, jak głęboko wrośliśmy w ten wręcz monopolistyczny ekosystem.
Trudno też zaprzeczyć, że coś co zwykle dało się zrobić z automatu, nagle okazywało się problemem. Szczególnie w sytuacjach, gdy wspomniane usługi Google’a powiązane są z innymi aplikacjami, czy konkretnymi usługami innych firm i nagle zostaje się bez jednych, jak i drugich rozwiązań. Innymi słowy – z pozoru bardzo prosta i intuicyjna sprawa – stanowi twardy orzech do zgryzienia.
Huawei nie wydaje się jednak oglądać za siebie i wyraźnie widać, że wszystko zostało postawione na jedną kartę, tak by uniezależnić się od kaprysów innych przedsiębiorstw z branży, czy politycznych rozgrywek. Całkiem możliwe, że dzisiejsze przemyślenia stracą na aktualności, gdy Huawei zapewni pełnię możliwości w aplikacyjnych zasobach AppGallery. Być może czytasz ten tekst za rok i sklep Chińczyków tryska aplikacjami, tak że uzupełniają braki, na które dziś narzekałem. Nie powiem, bo trzymam kciuki, aby tak właśnie było.
Jeżeli masz wątpliwości co do zakupu flagowca Huawei, warto być może pomyśleć nad starszym modelem, czyli P30 Pro.
W pełni wspierany jeszcze przez Google, z trochę „starszym” procesorem i 6 GB pamięci RAM zamiast 8 GB, jak w P40 Pro, stanowi bardzo łakomy kąsek. Mocnym argumentem jest również niska cena i nawet jeżeli nie przeszkadza Ci brak Google Mobile Service, to mimo wszystko warto zaczekać na pierwsze obniżki cen modelu P40 Pro. Na moment pisania mojej recenzji jego cena wynosi 4299 złotych w oficjalnych kanałach sprzedażowych i dla mnie, który nie jestem przekonany, czy dałbym radę w dłuższej perspektywie przeżyć bez Google – to jednak trochę za dużo.
Na pewno jednak pod kątem fotograficznym Huawei P40 Pro jest moim głównym faworytem i to na tyle mocny argument, który przysłania mi pozostałe braki czy wady.
Mam słabość do fotografii i często pierwszą rzeczą, na którą zwracam przy zakupie smartfonu uwagę jest właśnie aparat. P40 Pro trzyma tutaj bardzo wysoki poziom nie tylko dzięki jakości i możliwościach, ale także dzięki wszechstronności. Nie mogę również ostatecznie narzekać na baterię i wyświetlacz, który bardzo przypadł mi go gustu. Nakładka EMUI, która tak bardzo irytowała w poprzednich swoich wersjach brakiem spójności i brakiem intuicyjności – w końcu osiągnęła poziom, który mnie satysfakcjonuje.
Chciałbym, jak w każdej recenzji, odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie – czy warto?, ale obawiam się, że po przedstawieniu zalet i wad muszę pozostawić Cię z tym pytaniem sam na sam do ostatecznego rozstrzygnięcia.