Zaproszono mnie do firmy Fibaro – polskiego producenta automatyki domowej, który postanowił pokazać mi, jak wygląda tworzenie takiego systemu od kuchni. Odwiedziłem więc siedzibę firmy w Poznaniu (skąd sam jestem), a późnij halę produkcyjną, która mieści się kilka ulic dalej. I już dziś mogę Ci napisać jedno – Fibaro to jeden z największych polskich fenomenów technologicznych ostatnich lat. Pierwszy raz w życiu miałem tak namacalnie do czynienia z jednym z najlepszych polskich produktów eksportowych! Mój entuzjazm nie jest przesadzony, bo Fibaro zasługuje na znacznie większe zainteresowanie polskiej branży technologicznej niż to, które towarzyszy jej obecnie.
Po pierwsze zdaj sobie sprawę, że firma ta powstała sześć lat temu, a dzisiaj eksportuje swoje produkty do 130 krajów świata! Po drugie – obecna jest na wszystkich najważniejszych targach technologicznych i z dumą podpisuje swoje produkty Made in Poland, dzięki czemu otwiera się na nią wiele zagranicznych regionów. Dlaczego? Bo Polska dobrze kojarzy się światowym inwestorom i gwarantuje jakość, której trudno szukać u chińskich konkurentów.
Żeby to zrozumieć, musisz wyobrazić sobie coś, co ja mogłem zobaczyć. Otóż jedynym komponentem, który Fibaro kupuje w całości, jest układ płyty głównej (który i tak poddawany jest przeróbce w Polsce), a który nabywany jest od Intela. Cała reszta, od najmniejszego opornika po oprogramowanie – powstaje w naszym kraju, w Poznaniu, w zakładzie który odwiedziłem! Jak tłumaczył mi przedstawiciel firmy – takie podejście rzeczywiście pozwala w pełni kontrolować cały proces produkcyjny, a jeśli okazuje się, że przy tworzeniu inżynier wyłapie niedoskonałości założone w projekcie, to można je od razu poprawiać. To widać – panuje otwarta atmosfera, swobodnej wymiany myśli.
Po trzecie tą jakość Fibaro potwierdza chociażby skomplikowanym procesem certyfikacyjnym, który polskie przedsiębiorstwo przeszło nie tylko będąc poddanym ostrej weryfikacji światowych organizacji dbających o bezpieczeństwo zautomatyzowanej elektroniki domowej, ale też otrzymując – po bardzo restrykcyjnej i żmudnej weryfikacji – odpowiedni certyfikat od Apple, dzięki któremu produkty Fibaro są sprzedawane w jego oficjalnym sklepie! A z Jabłkiem na prawdę nie jest łatwo pod tym względem!
Po czwarte Fibaro – czym mocno zostałem zaskoczony – zatrudnia mnóstwo kobiet! Również na etapie produkcyjnym! Panie składają poszczególne podzespoły, lutują je, sprawdzają jakość wykonania, wyłapują błędy, a nawet pakują i magazynują nowo wykonane produkty! Są na każdym etapie wytwarzania kolejnych rozwiązań, które później trafiają do portfolio Fibaro. Tak – ogromny szacunek za to podejście, bo pokazuje, że za nowoczesnymi, cenionymi i bardzo udanymi urządzeniami – stoi wiele twórczych, wykształconych, ambitnych młodych Polek.
Po piąte – atmosfera. Wiem, że zabrzmi to trochę korporacyjnie i nie chcę aby ktokolwiek węszył w tym wpisie materiał sponsorowany – bo takim on nie jest. Natomiast muszę to napisać. Otóż spędziłem w Fibaro dobre 3-4h. Spotkałem się w tym czasie z ogromną życzliwością, otwartością i czymś, co rzadko przychodzi mi zobaczyć w innych firmach, nie tylko polskich. Fibaro tworzą ludzie, który rzeczywiście pasjonują się tym, co robią! Nasze tematy się nie kończyły, bo osoby, z którymi rozmawiałem dzieliły się wiedzą nie w sposób wyuczony, czy wystudiowanym – bo oto przyjechał Pan Bloger – więc trzeba udawać, że jesteśmy lepsi niż reszta świata – ale z pasją, zaangażowaniem i autentycznym przejęciem! Uwielbiam takie rozmowy! Walisz pytaniem, a dostajesz odpowiedź w postaci rozbudowanego elaboratu. Dopytujesz i dostajesz jeszcze więcej szczegółów. I tak bez końca!
Piszę o tym, bo ma to dla mnie znaczenie chociażby z perspektywy niektórych branżowych „coming out-ów…”, w których koledzy po fachu przyznają, że nic już ich w nowych technologiach nie kręci, bo za długo już z tym obcują, albo że nie widzą już przełomowych rozwiązań, bo wszystko wygląda podobnie. W odpowiedzi mogę napisać tylko tyle – zapraszam do Fibaro, rozmowa z tymi ludźmi otwiera na nowe horyzonty, dialog nie jest niczym skrępowany, a wiedza – bez ujawniania niuansów technologicznych – odpowiednio dozowana. Ja wyszedłem ukontentowany.
OK, a teraz wyobraź sobie, że byłem w hali produkcyjnej firmy technologicznej. Obserwowałem od kuchni, jak wygląda tworzenie ścieżek na płytkach, lutowanie podzespołów, wgrywanie oprogramowania, składanie tego w jedną całość, aż w końcu obserwowałem sam proces pakowania w poszczególne pudełka. I pomyśl, że to wszystko mogłoby być ogromnie nudne. Podlane inżynieryjnym bełkotem, od którego na samych wykładach można zasnąć. Tak nudne, że nie byłoby sensu o tym pisać. A jednak Fibaro zaraziło mnie swoim optymizmem, otwartością i autentycznym zachwytem, że mam pod nosem tak fajnie funkcjonujące polskie przedsiębiorstwo, które się rozwija, zatrudnia świetnych ludzi i kontroluje każdy przylutowany opornik. Wow! Szacun!