Czasu do startu coraz mniej. Dni pozostałe do najbliższej niedzieli 9 października upływają z jednej strony szybko, a z drugiej ciągną się niemiłosiernie. Jednak im bliżej wielkiego dla mnie dnia, tym bardziej udziela mi się atmosfera tej imprezy, a jednocześnie przebijają pytania: po co Ci ten maraton? No właśnie. Po co?
Muzyk, który wydaje nową płytę na pytanie, skąd taki na nią pomysł, zazwyczaj odpowiada mało lubianym przez dziennikarzy stwierdzeniem: dla siebie. I w gruncie rzeczy taka odpowiedź mnie nie dziwi, bo sam – gdybym miał talent i tworzył muzykę – to dążyłbym do tego, żeby brzmiała tak, jak ja tego chcę. Żeby była taka, której sam chętnie słuchałbym na co dzień. Jak nie trudno się zatem domyślić, maraton biegnę dla siebie. Odpowiedź tak prosta i oczywista, że aż nudna.
Nie da się ukryć, że każdy, kto biega (bez względu na intensywność treningów czy staż), gdzieś w głębi duszy marzy o tym, by pokonać te 42 kilometry. Nie wierzę, że nikomu nigdy taka myśl nie przeszła przez głowę. To prawda – taki dystans to nie tylko fizycznie duża odległość, ale także wiele wyrzeczeń, przelany pot i setki przebiegniętych kilometrów na treningach. To dość odległy cel praktycznie z każdej perspektywy. Z mojej również. Szczególnie, gdy w końcu podjąłem decyzję i zapisałem się na maraton. Wtedy wydawało się to bardzo nierealne, teraz w końcu się urzeczywistnia. I choć wydaje mi się, że zrobiłem wszystko, żeby się do niego dobrze przygotować, to wiem już teraz, że mogłem to zrobić bardziej i lepiej…
Nie zmienia to faktu, że stawiając sobie taki cel, chciałem nie tylko poczuć te emocje. I choć zabrzmi to masochistycznie, to chciałem również poczuć ten ból mięśni, brak energii, bezsilność i być może zrezygnowanie. Nie doświadczysz tego w żadnym biegu. Możesz trenować i biegać po 10-15 km, ale jestem przekonany, że żadne zmęczenie (na obecnym etapie) nie równa się z temu, które czuje się na maratonie. Ultramaratonów nawet nie wspominam – to już zupełnie inny poziom, nieosiągalny dla większości z nas.
Moim celem jest ukończenie pierwszego maratonu. Nieistotny jest dla mnie czas i miejsce. Jeśli będzie to 5 godzin – trudno, przynajmniej będzie nad czym pracować przed kolejnym. Oczywiście, o ile nie będę miał już dosyć, choć wierzę, że to uzależnia. Meta to granica, krtórą bardzo chcę osiągnąć i będę z siebie bardzo dumy, gdy to się stanie! Wtedy poczuję, że przekroczyłem kolejną granicę swoich możliwości. I jeśli rok temu był to półmaraton, to teraz takim celem jest właśnie królewski dystans.
Wielu ludzi sporo mówi o tym, że ukończenie maratonu zmieniło ich życie. Dla niektórych był to przełom i otwarcie licznych możliwości. Zazwyczaj podchodzę do tego z dużym dystansem, ale tutaj akurat jestem w stanie uwierzyć, że zmierzenie się z maratonem to coś, co nie tylko daje ogromną satysfakcję, ale także pewność siebie. Bo jeśli uda mi się pokonać te cholerne 42 kilometry, to dlaczego nie mógłbym pokonać innych przeszkód w moim życiu?