Dobrze. Może trochę przesadziłem. Oczywiście w 90 sekund za daleko się nie zabiegnie, ale skoro nasz blog nawiązuje do czasu, a przebiegnięcie królewskiego dystansu trochę mi zajmie, zdecydowałem się tak to właśnie połączyć. Postanowiłem poprzez kilka wpisów opowiedzieć Ci, jak to jest, gdy taki gość jak ja, czyli #zwyklyczlowiek – przygotowuje się do maratonu. A że biegam dla siebie i dla przyjemności, tym bardziej mam ochotę podzielić się z Tobą moimi wrażeniami, ponieważ wierzę, że któregoś dnia i Ty spróbujesz. No bo dlaczego nie?
Do startu zostało trochę ponad dwa tygodnie. To bardzo mało i jeśli ktokolwiek myśli o rozpoczęciu przygotowań na tym etapie, to jest na to zdecydowanie za późno. Czytam jednak wiele relacji innych zawodników, którzy przebiegli swój pierwszy maraton i gdy widzę, jak oni się szykowali, to wygląda to tak, jakby tych przygotowań nie było za wiele… Trochę to złudne, bo maraton z pewnością nie przebacza najmniejszych błędów. O tym nie muszę się przekonywać nawet teraz, gdy go jeszcze nie przebiegłem. Wystarczy trochę wyobraźni oraz relacje innych.
Im bliżej startu, tym czuję się bardziej nakręcony i… niezwykle ciekawy. Czuję, że podniecenie przedstartowe wzrasta już nawet teraz. Chciałbym już wiedzieć, jak to jest – szczególnie, gdy docierasz do legendarnej ściany; kiedy czujesz że paliwo w Twoim organizmie już się skończyło, gdy mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Wiem. Brzmi to trochę dziwnie, ale zastanawiam się, jak się zachowam w tym momencie, a na pewno w którejś chwili będę musiał się zmierzyć z tym problemem. Może to być bardzo interesujące doświadczenie, które na pewno zapamiętam do końca życia.
Tymczasem, trenując i przygotowując się do październikowej imprezy, bez końca czytam sporo relacji oraz wskazówek bardziej doświadczonych osób i choć niejedne zawody mam w nogach, to zawsze warto posłuchać lub poczytać innych. Tutaj wszystko może mieć znaczenie. Nie tylko dobre przygotowanie, dyspozycja dnia, ale także to, czy odpowiednio wcześnie wstałem w dniu zawodów, czy mój organizm zdąży się rozbudzić itd. Najmniejsze detale mogą przesądzić o tym, czy dobiegnę w mniejszych lub większych cierpieniach. Od wygodnej bielizny, poprzez naklejenie plastrów na sutki, a na obcięciu paznokci u stóp kończąc ;).
Szczerze? Nie wiem, czy dam radę… Boję się, że nie… Mam wrażenie, że przy 30 kilometrze padnę twarzą na asfalt i będę tam leżał dopóki mnie nie ściągną z trasy. Oczywiście mam nadzieję, że tak się nie stanie, bo jeśli poczuję, że jest naprawdę źle, po prostu zejdę z trasy, ale bardzo bym tego nie chciał. Z jednej strony byłoby to porażką, ale gdyby tak się stało to trudno – przynajmniej próbowałem.
Póki co zostało jeszcze trochę czasu, by do tego nie dopuścić. Jedno jest pewne: maraton mnie jednocześnie przeraża i pociąga – to ostatnie wygrywa!