Polska kinematografia naprawdę ma się, czym pochwalić a rok 2015 jest pod tym względem zdecydowanie bardzo dobry również, jeżeli chodzi o międzynarodowe uznanie. Niemniej jednak poza takimi artystycznymi pomysłami jak choćby „Body/Ciało” nasza widownia od lat jest wprost zasypywana maszynowo produkowanymi komediami romantycznymi, z których wiele nie zbiera niestety zbyt dobrych recenzji. To, co jest jeszcze bardziej smutne to fakt, że oglądając wiele z nich jasno widać, że pod wieloma względami w procesie produkcji nawet nie próbowano sprostać jakiemuś porządnemu poziomowi, jakości.
[showads ad=rek3]
Na tle tej ligowej szarzyzny pierwsza część „Listów do M.” stworzona w 2011 roku z całą pewnością robiła bardzo dobre wrażenie. Z uroczo banalnym (w odróżnieniu od po prostu banalnego) scenariuszem, błyskotliwym poczuciem humoru i bajkowym świątecznym krajobrazem film Mitji Okorna z łatwością zdobył rzesze wiernych fanów i fanek. Mimo to szczerze mówiąc sam byłem lekko zdziwiony tym jak ogromne było wśród moich znajomych zainteresowanie premierowymi pokazami wchodzących tydzień temu do kin „Listów do M. 2” o których w ostatnich dniach słyszałem więcej niż, o co by nie powiedzieć mocno reklamowanym „Spectre”.
Jak się teraz okazuje grono moich znajomych nie było w tym zainteresowaniu odosobnione, ponieważ zaprezentowane właśnie wyniki sprzedaży biletów pokazują, że „Listy do M. 2” mogą się cieszyć tytułem najlepiej debiutującego polskiego filmu w historii (do tej pory to miejsce zajmował „Pan Tadeusz”) i najlepszym otwarciem ze wszystkich polskich premier listopada. To niby nic wielkiego, ale sam fakt, że po 16 latach klasyczna epopeja narodowa została pokonana przez komedie romantyczną budzi na mojej twarzy lekki uśmiech J. Dodatkowo wydaje się, że tej kontynuacji udało się uniknąć jednej z podstawowych pułapek, w jakie wpadają „sequele”.
[showads ad=rek3]
Film nie stara się jedynie odcinać kuponów od popularności poprzednika a raczej w ciekawy sposób tworzy swój własny trochę bardziej wzruszający klimat. Maciej Dejczer, który tym razem odpowiada za reżyserie utrzymał, co prawda formułę kilku łączących się w jedną całość historii są one jednak trochę bardziej poważne, (mimo że oczywiście całość nadal utrzymana jest w komediowej konwencji). Po raz kolejny widać też, że autorzy przyłożyli się do wyglądu całości i mimo że za oknami mamy połowę listopada to siedząc w kinowej sali można na pewno po raz pierwszy w sezonie poczuć klimat zbliżających się Świąt.
[showads ad=rek2]
Pomieszanie starego z nowym widać też, jeżeli chodzi o obsadę. Na ekran powrócili, więc Maciej Stuhr, Roma Gąsiorowska, Tomasz Karolak czy Agnieszka Dygant a dołączyli do nich między innymi Małgorzata Kożuchowska, Maciej Zakościelny i Marta Żmuda Trzebiatowska. Dodatkowo show porywa według wielu siedmioletni Mateusz Winek wcielający się w rolę synka jednego z głównych bohaterów. Szczerze mówiąc sam jestem pod lekkim wrażeniem, ponieważ (przynajmniej z mojej perspektywy) tak duży sukces, jeżeli chodzi o popularność i odbiór filmu jest sympatyczną niespodzianką. Ciekaw też jestem czy producenci ulegną pokusie i w kolejnych latach będziemy mogli na ścianach multipleksów zobaczyć plakaty z Listami do M. 3 … 4… czy 8.
[showads ad=rek1]
Foto: YouTube