Boli mnie ten temat coraz bardziej. Pewne rzeczy przestały być dla mnie oczywiste. Odkąd kupiłem swojego pierwszego w życiu Nexusa (był nim Galaxy Nexus od Samsunga), tak od tamtej pory nie miałem najmniejszych problemów z tym, aby wskazać swojego kolejnego smartfona. Zawsze były to Nexusy. Jedne droższe, inne tańsze, ale za każdym razem wybierałem właśnie te urządzenia. Nie miałem może wszystkich, ale zawsze służyły mi długo i wiernie. Aż do teraz.
Teraz jest, a właściwie są Pixele. Smartfony, które oficjalnie zastąpiły Nexusy, a zarazem je uśmierciły. Pomimo mojej wielkiej nadziei, że jednak kultowa linia telefonów przetrwa, coraz mocniej zdaję sobie sprawę, że Google pomimo rozlicznych ideałów, jest również – albo i przede wszystkim – firmą, i aby żyć MUSI zarabiać. Jeśli wierzyć we wszelkie nieoficjalne doniesienia i szacunki analityków, Pixele są pierwszymi smartfonami w historii tego amerykańskiego giganta, które rzeczywiście zarabiają i sprzedają się, jak ciepłe bułeczki. Cel zatem został osiągnięty, po co więc dotować nieefektywną sprzedażowo serię Nexus?
Moich deklaracji było naprawdę sporo. Od wiek wieków powtarzałem, że jeśli kiedykolwiek zabraknie smartfonów z linii Nexus, to na pewno przesiądę się na jakąś Sony Xperię Z. Podtrzymywałem to do niedawna, ale uporczywe trzymanie się przez Japończyków pewnych standardów trochę mnie zirytowało. Po drodze okazało się, że gdyby dwie wady, które mnie dość mocno dotknęły w HTC 10 evo, to spokojnie mógłby to być mój następny smartfon. Ale od kilkunastu dni testuję Lenovo Moto Z Play z modułem projektora, a sam smartfon jest tak zaprojektowany, wykonany i wydajny, że gotów jestem położyć forsę na stół i brać ten lub wariantywnie mocniejszy model (z jakimś modułem oczywiście), bo inaczej sensu to nie ma, a sam sprzęt wart swoich pieniędzy.
Dlaczego nie chcę Pixeli? Ależ oczywiście, że chcę! Ale w moim przypadku w grę wchodzi tylko ten większy, a ceny tego mniejszego, to już taki poziom, od którego głowa mnie zaczyna boleć. Nie zapłacę 4-5 tys. zł za sprowadzanego smartfona, który nawet nie ma oficjalnej dystrybucji i serwisu w Polsce! Przez moment przeleciał mi przed oczami kilka dni temu na jednej z aukcji jakiś używany model za 3000zł… Za te pieniądze mogę mieć przecież nowiutkiego iPhone’a lub wciąż kapitalnego Galaxy S7 Edge! A co dopiero za 4-5tys. PLN!
Na dotychczasowe Xperie nie jestem się w stanie jednak zdecydować z powodu naprawdę kiepsko pracującego aparatu. Grzechy główne popełniane w tym względzie przez Sony opisałem w niejednej recenzji, zatem nie mam zamiaru do tego wracać. HTC 10 evo odpada z powodu przegrzewania się i rwanej pracy, chociaż w ogólnym rozrachunku ilość plusów jest wręcz przytłaczająca. No, ale nic na to nie poradzę, że nie dam rady ujechać z rwaną pracą.
Na ten moment numerem jeden są Moto Z, ale… przynajmniej testowana przeze mnie wersja Play jedzie wciąż na Androidzie 6 Marshmallow, a ja tak przywykłem do pracy z dzielonymi oknami w Androidzie 7 Nougat, że teraz czuję, z jakimi kompromisami – pomimo naprawdę fantastycznej wydajności i chociażby pracy na jednym ładowaniu baterii – muszę się mierzyć w codziennym tempie przerzucania kolejnych zadań.
Czuję podskórnie, że naturalnym wyborem byłby dla mnie Note7, ale tak się nie stanie i wiemy wszyscy dlaczego… Co mi więc pozostaje? Mnóstwo smartfonów, ale jestem jednak zwolennikiem czystego interfejsu systemu, a taki dotychczas oferowały wyłącznie Nexusy, w okrojonej formie urządzenia z serii Moto od Lenovo, czy niektórzy pomniejsi producenci. Niemniej tutaj leżą po całej linii aktualizacje oraz uwiązane ręce, bo nie można tych urządzeń bezpiecznie rootować. To znaczy można, ale wiąże się to konkretnymi konsekwencjami w przypadku jakichś problemów, uszkodzeń etc., a nie chcę aby mój gł. smartfon nie posiadał aktualnego oprogramowania.
W tej chwili nie mam wyboru i muszę trzymać się ostatniego z Nexusów, czyli modelu 6P. Strasznie mi z tym źle, bo jest to wyjątkowo nieudany smartfon z tej linii i chętnie bym go zamienił na coś innego. Niestety jestem zmuszony – przez obecną sytuację w mobile oraz swoje wymagania – zaniechać jakichkolwiek planów z tym związanych. Zastanawiam się zatem nad tym, co dalej?
Największy paradoks tej sytuacji polega na tym, że jestem szefem naprawdę prężnie rozwijającego się bloga technologicznego. Przez moje dłonie przechodzą smartfony z najwyższej, średniej i budżetowej półki. Wiem o nich praktycznie wszystko. Mogę przebierać w ofertach, bo jest naprawdę mało produktów, których nie miałem. Poza tym z TAAAKĄ wiedzą, nie powinienem mieć właściwie żadnych problemów. A jednak je mam. Bo przywykłem do pewnego standardu i nie potrafię się z nim pożegnać…
No chyba, że przejdę na stałe do sadu…, co wcale nie jest takie głupie, chociaż możliwość stracenia kontroli i konieczność użerania się z iOS-em sprawiają, że nadal mam nad głową ogromny znak zapytania…