Mam taką niepisaną, zasadę, że nigdy, ale to zupełnie nigdy, nie czytam nic o książce, płycie, spektaklu, filmie – zanim sam nie przeczytam, przesłucham, obejrzę. Po prostu – nie znoszę odbierać wszelkich dóbr kultury przez czyjekolwiek okulary. Zawsze później skupiam się na tym, co o danym dziele wyczytałem, a nie wyłącznie na swoich, czystych przeżyciach, które dopiero niczym niezmącone, mogą przynieść sensowną ocenę. W przypadku jOBSA zrobiłem wyjątek.
Na podstawie tego, co już przeczytałem o tym filmie wiem, że jestem wśród mniejszości. Czyli tych osób, które napiszą, że nowy film Joshuy Michaela Sterna im się podobał. Oczywiście, to nie jest arcydzieło, widzę niezliczoną ilość braków, jednak nie da się tego filmu skreślić tylko dlatego, że nie pociągnął głębiej rysu psychologicznego gł. bohatera, czy nie skupił się na 10-letniej przygodzie z NeXT, aczkolwiek to dwie jego gł. wady. Niemniej – jOBSa ogląda się po prostu dobrze i idealnie pasuje tutaj określenie Steve’a Woźniaka, który nazwał go „dobrą rozrywką”, po czym zaraz dodał, że nie polecił by jej nikomu innemu.
Ja – na przekór „Wozowi” – zachęcam Was do obejrzenia tego filmu. Jest on interesujący od strony zwłaszcza poznawczej. I tak, jak spotykałem się z zarzutami, że to wyłącznie obraz dla fanów marki z Cupertino, tak nie mogę się z tą opinią zgodzić. Dla mnie ten film, to przede wszystkim dzieło dla ludzi, którzy nie mają pojęcia o co chodzi z tym Apple, Jobsem i całą iPhone-izacją. Narracja trzyma się bardzo mocno faktów, ale prowadzona jest dość luźno, dlatego sporo jest miejsca i na uśmiech i na dramat.
Mój podstawowy zarzut dla tego filmu jest taki, że historia współtwórcy Apple jest zbyt polukrowana. Że napady złości są tylko incydentalne, że wszystko jest bardzo pokładane na zasadzie opozycji: dobry wizjoner Jobs i ci źli inwestorzy, którzy jego wizję tolerują, ale nie mają ochoty finansować, więc skazany jest na banicję. Nie ułatwia to zrozumienia fenomenu Steve’a Jobsa, bo nawet jak robi ludziom świństwa i traktuje ich przedmiotowo, to jednak czujemy do niego sympatię – bo to geniusz. A tak być nie powinno.
jOBS to zdecydowanie nie był zmarnowany czas, natomiast utwierdziłem się w przekonaniu, że założeniem twórców było wierne odwzorowanie kluczowych wydarzeń z życia Jobsa i jego wspólników (łącznie z tym, że znaleziono i ucharakteryzowano aktorów dokładnie tak, jak ich rzeczywiste pierwowzory). Ashton Kutcher odgrywa rolę bardzo poprawnie, aczkolwiek skupiając się gł. na naśladownictwie. Świetny za to jest Josh Gad w roli Steve’a Woźniaka, czy Dermot Mulroney jako Mike Markkula. Aktorsko zatem nie jest źle, ale dość mechanicznie.
Po drugie nie zmieniłem zdania – nie da się odegrać roli Jobsa, ani też zastąpić go kimś innym. Tak, jak pisałem przed tygodniem – ten człowiek był swoimi produktami, i można to zrozumieć tylko wtedy, jeśli się swoje pasje traktuje tak bardzo poważnie, jak on to robił. Z pięciu gwiazdek, daję filmowi Sterna trzy. Myślę, że to uczciwa ocena.