O tym, że Google planuje zrobić samochód, który po drogach ma poruszać się właściwie bez ingerencji kierowcy mówi się (i pisze) od dłuższego czasu. U nas również mogliście przeczytać jak zapowiada się nowy prototyp oraz o jego możliwościach rozpoznawania obiektów na drodze. Niedawno pojawiły się nowe fakty i wygląda na to, że wszystko idzie w dobrym kierunku.
Przede wszystkim, w Detroit trwają rozmowy z dużymi markami samochodowymi, w celu przyspieszenia wejścia pojazdu na rynek. Cel jaki przyświeca twórcom, to 2020 rok, a wspomniane firmy to General Motors, Ford, Toyota, Daimler i Volkswagen. Skąd taka decyzja? Chris Urmson, dyrektor projektu, powiedział Reutersowi, że arogancją byłoby twierdzenie, że sami są w stanie to zrobić lepiej. Święte słowa. Bardzo dobrze, że mają głowę na karku i nie porywają się z motyką na słońce (wybaczcie chwilowe zagęszczenie związków frazeologicznych). Świadczy to przede wszystkim o zdrowym rozsądku, a przy okazji da większy wybór między modelami, bo w moim odczuciu prototyp wygląda jak jakiś smart-potworek.
Na obecną chwilę nie wiadomo jeszcze czy te inteligentne samochody będą wytworem rąk Google (w znaczeniu konstrukcyjnym), czy może tylko udostępnią oni odpowiednie oprogramowanie. Obecnie opracowują systemy i komponenty z dostawcami części samochodowych jak Continental AG, Robert Bosch i LG Electronics. Podejrzewam, że być może powstanie jeden model typowo od giganta z Mountain View, a reszta powierzona będzie innym producentom. Tym bardziej, że tak jak wspomniałem powyżej – obawiam się nieco o wygląd. Ale już wyobrażenie o inteligentnym Fordzie Mustangu podoba mi się znacznie bardziej. Choć oczywiście pozostaje tu kwestia prędkości, ryku silnika itp., których zapewne zabraknie w takim modelu, a czego prawdziwi fani motoryzacji z pewnością nie zaakceptują.
Poza tym, plany Google nie pozostały bez echa, a po piętach depcze im Nissan we współpracy z NASA. Tak, ta od rakiet. Co ciekawe, umowę w ramach, której Nissan otrzyma dostęp do ogromnej bazy badań i kampusa Ames, w zamian za ekspertyzę dotyczącą komponentów i podzieleniem się wynikami badań w zakresie aplikacji i systemów autonomicznych pojazdów, również zawarto na pięć lat. Nissan planuje, że samochód gotowy do testów pojawi się pod koniec roku, natomiast do sprzedaży trafi w 2020 roku.
2020. To brzmi bardzo futurystycznie. Niby to tylko kilka lat, ale jak przypomnę sobie niektóre pomysły wizjonerów sci-fi, to przecież już przynajmniej, wg niektórych, od dekady powinniśmy poruszać się w latających samochodach. Jak widać, postęp w tej materii nie jest tak szybki, jakby się mogło wydawać (ja wciąż czekam na lewitującą deskorolkę z Powrotu do Przyszłości II), więc niewykluczone, że ten okres się wydłuży.
Tak przynajmniej przewiduje Elon Musk, inżynier i założyciel takich firm PayPal, SpaceX czy Tesla Motors. Podkreśla on, że w autonomicznych pojazdach najważniejsza jest kwestia bezpieczeństwa. Taki samochód powinien być dziesięciokrotnie bezpieczniejszy w porównaniu do standardowego, z człowiekiem za kierownicą, a na to potrzeba czasu, a przede wszystkim – zatwierdzenia przez wszelkie normy i regulacje, zatem może okazać się, że do optymistycznej piątki, dorzucimy zapewne dodatkowe 2-3 lata.
Ciężko się z tym stanowiskiem nie zgodzić. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, gdyby samochód kontrolowany przez aplikację spowodowałby wypadek śmiertelny. Normalnie w takiej sytuacji, jeśli oczywiście zostanie uchwycony sprawca, traci się, czasem dożywotnio prawo jazdy oraz na długi czas świat widziany jest przez pryzmat krat. A tutaj?
Odszkodowanie? Losowi pracownicy odsiadujący wyroki? Lekki kosmos. Zastanawiam się czy powstanie specjalne prawo regulujące takie przypadki i na ile będzie sprawnie funkcjonować. U nas zapewne w ogóle, ale to inna historia. W każdym razie – autonomiczne pojazdy mają wciąż przed sobą długą drogę do pokonania, zanim wjadą do garażu Johna Smitha, czy innego Kowalskiego. A jeśli już – to mam nadzieję, że kwestię bezpieczeństwa producenci wezmą najbardziej do serca.
Źródło: venturebeat, theverge: 1, 2, 3