Dziś wszystko jest lub próbuje być „smart”. Mamy więc mądre telewizory, zegarki, bransoletki itp. Ja co prawda czekam na smart-jedzenie, które będzie się samo nakładać i przygotowywać w sposób odpowiadający naszym gustom, ale to raczej pieśń przyszłości i to zapewne dalekiej. Niedawno natrafiłem na informacje o kolejnej rzeczy, która wyniesie samo mieszkanie w domu, na wyższy poziom. Co powiecie na inteligentne… żarówki?
Nie, nie chodzi mi o oszczędzanie energii, przecież to by było takie proste i przewidywalne, prawda? Również nie mam na myśli tych, które wprawiają nas w określony nastrój. Te bowiem działają jedynie wtedy, gdy faktycznie jesteście w domu. Wiem, jak dziwacznie to brzmi, więc przejdę do sedna – BeON Home to kickstarterowy projekt, który zamieni najstarszy system ochronny w najnowszy, czyniąc z żarówek swoisty odstraszacz złodziei.
Co ciekawe, działanie nie opiera się na odtwarzaniu zaprogramowanych schematów. Korzystając z żarówek w domu, zapamiętują one nasze zwyczaje, i gdy po wyjściu ustawimy odpowiedni tryb, będą zapalać się w sposób imitujący nasze przebywanie w nim. Jak dla mnie – bomba! Prostota połączona z funkcjonalnością.
Zresztą na tym pomysłowe rozwiązania się nie kończą. Nawet jeśli, wg Waszego zachowania, w całym domu jest ciemno, żarówki mogą nasłuchiwać dzwonka do drzwi i zaświecą się. Z kolei jeśli posiadacie również czujnik dymu, BeON Home oświetli Wam drogę, ułatwiając wyjście.
Nie ukrywam, że pomysł bardzo mi się podoba, zwłaszcza, że nikt nie lubi być pozbawiony oszczędności życia lub cennych pamiątek. Widzę w tym wszystkim jednak małą niedoróbkę: w mojej rodzinie zdarzył się przypadek włamania gdy domownicy byli w środku, ponieważ złodzieje po prostu wiedzą, że często ludzie zapalają światło, gdy ich nie ma w domu. W tym wypadku akurat się przeliczyli. Nie wiem z kolei, jak faktycznie podziałałoby na ich psychikę zmieniające się oświetlenie, imitujące zwyczaje zamieszkujących.
Ceny również nie zachęcają. Dostępnych jest kilka wersji, w zależności od metrów kwadratowych. I tak, najtańszy zestaw trzech żarówek kosztuje od 199 do 269 dolarów, następnie jest opcja sześciu i tutaj kwota plasuje się w granicach 395-535 dolarów. Wersja Castle, dla największych apartamentów to z kolei 595 – 789 dolarów. Całkiem sporo, choć jeśli weźmie się pod uwagę przydatność, wydatek może się zwrócić.
W naszych realiach jakoś jednak nie widzę tego sprzętu jako systemu alarmowego per se, a raczej dodatkową ochronę. No bo co, jeśli nie uda się oszukać włamywacza? Przecież może postać pod drzwiami po zadzwonieniu i zmyślić jakąś bajkę, gdyby faktycznie ktoś był w domu np. „ulotki roznoszę”. A jeśli nie napotka nikogo, to mimo świateł – droga wolna. Do pełni szczęścia brakuje mi tu jeszcze możliwości nagrywania lub wysłania sygnału na policję, w przypadku wtargnięcia.
Jasne, zdaję sobie sprawę, że wtedy koszty kupna sporo by podskoczyły, jednak funkcjonalność również. To co mi się jeszcze spodobało to komunikacja przez Bluetooth poszczególnych modułów, które zbierają informacje o naszych domowych zwyczajach oraz możliwość kontroli poprzez aplikację, w której możemy ustawić wszystkie parametry, o których wspomniałem wcześniej.
Jeżeli przemawia do Was taka idea, możecie wesprzeć twórców pod tym adresem. A muszę przyznać, że idzie im całkiem nieźle – zostały jeszcze 43 dni do końca akcji, a już mają prawie połowę i 167 osób, które uwierzyły w sukces produktu. Ja chyba mimo wszystko pozostanę mniej „smart” i dalej będę zamykał potrójne drzwi na kilka zamków, jednak doceniam pomysł i życzę powodzenia!
Źródło: engadget, zdjęcia – oficjalne materiały