Z czym kojarzą się Wam wearables czy mówiąc po polsku – urządzenia ubieralne? Z zegarkiem? Opaską? Jeszcze czymś innym? Wiele wskazuje na to, że za jakiś czas to określenie będzie miało zupełnie inne znaczenie. Do tej pory, wszelkie w nich wykorzystywane sensory służyły (i oczywiście dalej służą) do monitorowania pracy serca czy ilości spalonych kalorii. A co jeśli mogłyby wykryć raka?
Choć brzmi to jak science-fiction i tak naprawdę – trochę nim jest, Google w, już nie tak bardzo, sekretnym laboratorium w Mountain View, pracuje nad technologią, która pomoże wykryć raka. To tak naprawdę pierwszy krok do osiągnięcia dalszego, większego celu – opracowania rozwiązań, które pomogą monitorować ciało i zapobiegać problemom zdrowotnym.
Do poprawnego działania wymagane jest połknięcie pigułki zawierającej tysiące nanocząsteczek, które przemierzają nasz organizm w poszukiwaniu komórek rakowych. Jeśli takowe napotkają, przyczepią się i dosłownie rozświetlą je. Potem będą krążyć w naczyniach krwionośnych ramienia, a na końcu – zostaną zebrane w opasce na nadgarstku, która będzie w stanie wykryć, z jakim typem niemilca mamy do czynienia.
Google chce by komórki świeciły się tak, by były widoczne pod skórą, dzięki czemu bardzo szybko będziemy w stanie stwierdzić czy jesteśmy zdrowi. Póki co, posługują się w tym celu parą rąk, wykonanych ze sztucznej skóry, z domieszką prawdziwej, która ma imitować naturalne właściwości jak autofluorescencja, czy zdolność do emisji światła.
W przyszłości oczywiście nie będzie to potrzebne, ale by do tego momentu dotrzeć, potrzeba będzie wiele czasu. Andrew Conrad, głowa Google Life Sciences, nie zdradził w wywiadzie z The Antlantic, kiedy można się spodziewać premiery. Stwierdził jedynie, że to długa i ciężka droga oraz ma nadzieję, że okres, jaki upłynie liczyć będziemy w latach, a nie dekadach.
Na chwilę obecną głównym problem wydaje się widoczność wcześniej wspomnianego podświetlenia na rozmaitych rodzajach skóry. Wiadomo, że różne grupy etniczne cechują różne odcienie skóry, a nawet w obrębie tej samej, również przecież nie są takie same. Ot choćby taka błahostka, jak wizyta w solarium czy przebywanie przez dłuższy czas na słońcu. Już nie mówiąc o grubości.
W przypadku tej inicjatywy powstają pytania odnośnie prywatności. Niewykluczone przecież, że opaska będzie łączyć się z Internetem, a stąd Google już będzie miał dostęp do wszystkiego. Nie mówcie, że nie zajeżdża cyberpunkiem. Choć z drugiej strony, jeśli zgodnie ze słowami Conrada, zalety z monitorowania zdrowia przewyższą kwestię prywatności, może nie ma się czego bać? Gdybym miał być złośliwy, powiedziałbym, że dzięki temu będziemy dłużej żyć, a Google będzie mógł zebrać więcej informacji o nas.
Nie krytykuję ich jednak, gdyż idea sama w sobie jest bardzo szlachetna, a pytanie brzmi: jak zostanie wykorzystana? Redaktor z The Atlantic stwierdził, że to musi być dziwne uczucie, wiedząc że cały czas coś jest w nas i nieustannie sprawdza stan naszego zdrowia, na co padła doskonała riposta Conrada – jeszcze dziwniejsze jest mieć komórki rakowe krążące po organizmie i nieustannie starające się Ciebie zabić. Ciężko nie odmówić tym słowom słuszności, ja z kolei i tak nieco obawiam się do czego zmierzają te wszystkie projekty i techonologie, które w jakiś sposób ingerują w nasze ciało, choć nie wzgardziłbym nano-wszeczpami znanymi chociażby z gry Deus Ex 2. Ale to temat na zupełnie inną rozmowę…
Źródło, foto: techtimes