Jeśli nie pamiętasz, to odświeżam Ci pamięć – przeglądarka internetowa Vivaldi, to projekt byłego szef Opery – Jona S. von Tetzchnera, o której pisałem więcej TUTAJ. Skierowana jest w swoim założeniu do bardziej zaawansowanych użytkowników, chociaż po kilku tygodniach korzystania z niej muszę przyznać, że wcale nie straszy nie wiadomo czym i korzysta się z niej nadzwyczaj wygodnie, aczkolwiek rzeczywiście jest co konfigurować, bo masz wpływ w Vivaldi niemal na każdy aspekt przeglądarki. Teraz debiutuje jej nowa odsłona w wersji 1.2, która wprowadza kilka nowości, ale tak naprawdę każda z nich jest moim numerem jeden.
Niemniej zacznę od gestów, bowiem Vivaldi otrzymała lepsze wsparcie dla ich rozpoznawania, zatem można przy użyciu myszki (lub gładzika, chociaż mysz jest tutaj bardziej wskazana), niesamowicie prosto nawigować po nowych kartach, powielać te otwarte już, a także szybko zamykać je, cofać się pomiędzy wcześniej otwartymi stronami etc. I wszystko jest tak banalnie proste, że aż śmieszne!
Drugim świetnym rozwiązaniem debiutującym w Vivaldi jest kapitalny pomysł na otwarcie kilku stron w ramach jednej karty. Nie trzeba się więc przełączać pomiędzy nimi, zwłaszcza jeśli przepisujesz coś z jednej do drugiej. Co więcej, wystarczy przesunąć myszkę w obręb danej strony i ona się automatycznie aktywuje np. do przewijania, więc nie trzeba nawet niczego klikać! RE-WE-LA-CJA!
Ostatnia nowość, to możliwość powiększania stron internetowych w różnym zakresie dla każdej karty. Nie ukrywam, że korzystam z tego typu rozwiązania, szczególnie przy komputerze z bardzo wysoką rozdzielczością, z powodu której nie każda witryna jest tak czytelna, jak bym sobie tego życzył. Na czym polega najważniejsze usprawnienie tutaj? Vivaldi zapamiętuje preferencje powiększenia dla każdej witryny!
Doszło jeszcze oczywiście kilka innych usprawnień, poprawiono co nieco w wydajności, wzbogacono Vivaldi o skróty klawiaturowe (to chyba gł. ukłon w stronę hard-core linuksiarzy ;) ) etc. W każdym razie korzysta się z tej przeglądarki jeszcze lepiej! Nie wspominam już o tym, że przez cały czas od debiutu niemal nie było tygodnia, żeby nie zaliczała większego lub mniejszego update-u. Nowości witam więc z szerokim uśmiechem i niekrytą rekomendacją.
W tej całej układance są dwa minusy. Zaliczają się do nich brak Vivaldi na Androida oraz brak chmurowego konta, które odtwarzałoby ustawienia, zakładki, hasła. Jako, że testuję sporo sprzętu i bez przerwy jestem z innym smartfonem, tabletem czy notebookiem, to przy przygodzie z Vivaldi za każdym razem muszę ustawiać ją na nowo pod siebie i nie zawsze mi się chce, stąd moje użycie tej przeglądarki nie jest tak intensywne, jak bym sobie tego życzył. Czekam więc na rozwiązania multiplatformowe, bo bez nich dla większości osób będzie Vivaldi tylko desktopową przeglądarką. A potencjał w niej jest kapitalny, tym bardziej że bazuje na jądrze tożsamym z Chrome i można instalować w niej rzeczy dedykowane przeglądarce od Google!