Prawdopodobnie będzie Ci trudno w to uwierzyć, bo jakiś czas temu Jakub Kralka ze Spider’s Web, napisał – a właściwie podyktował – wpis, który później opublikował na SW (szczerze chciałem podlinkować, ale nie mogę dokopać się do linku – jak ktoś podeśle, to zaktualizuję wpis). Całość okazała się mało zrozumiałym bełkotem, który gdyby się wczytać, pewnie nie byłby aż taki zły pod względem rozumienia tekstu, ale zdecydowanie okazał się przykładem na to, w jak głębokim lesie są funkcje rozpoznawania mowy. Przyznam szczerze, że kiedy ten tekst przeczytałem, byłem mocno zdziwiony, bo ja od wielu lat dyktuję moje wpisy na 90sekund.pl, ale nigdy nie robiłem tego na taką skalę, jak czynię to teraz!
Mogę nawet śmiało napisać, że jednego z Note’ów od Samsunga, przyszło mi testować, kiedy mój Syn był w szpitalu poważnie chory, a ja siedząc przy jego łóżku, kiedy ten spał, tworzyłem wpisy na rzeczonym smartfonie. Wówczas ich nie dyktowałem – nie trudno sobie wyobrazić, jak wyglądają przepełnione oddziały dziecięce w szpitalach – ale używałem rysika i pisma odręcznego. Szło mi dość sprawnie, chociaż już wówczas ktoś się ze mnie nabijał w jednym z komentarzy, że chyba nie jestem zbyt poważny.
Ale obecnie jest tak, że sporo artykułów, które czytasz na tym blogu, powstaje kiedy mówię do telefonu. I robię to bez najmniejszych krępacji niemal wszędzie, gdzie jestem. Najczęściej przy dłuższych wyjściach. W ten sposób powstaje chociażby opasła recenzja Moto Z2 Play, która niebawem będzie opublikowana, tak też powstał wpis z konferencji Samsunga, na której prezentował nowe zegarki na IFA 2017 i jeszcze kilka innych tekstów. Ten, który właśnie czytasz piszę – jakoś zatęskniłem do klawiatury – aczkolwiek przyznaję szczerze, że jestem przy trzecim akapicie i czuję lekkie zmęczenie stukaniem w klawisze. Tak, uczucie dla mnie zaskakujące!
Moja przygoda z dyktowaniem zaczęła się od fascynacji Google Now, czyli wydawaniem komend smartfonowi. Potem przeniosłem ją na smartwatcha z Androidem Wear, aż w końcu zacząłem realnie dyktować notatki, przypomnienia, zapisy w kalendarzu, czy całe SMS-y. Na początku w języku angielskim, bo polski wspierany nie był, więc wyglądało to dziwacznie, szczególnie gdy komunikowałem się w ten sposób z Żoną lub kilkoma zaznajomionymi z moją pasją do mówienia osobami :P. Śmiało mogę teraz napisać, że jestem weteranem, bo jako młody ojciec, wielokrotnie dyktowałem też wpisy nosząc Syna w chuście i ogarniając mieszkanie. Tak – byłem bardzo zmotywowany, aby nowe technologie nie były tylko farmazonami na papierze, ale rzeczywiście realizowały się w moim życiu, a ja przez nie.
Sądzę, że aby dojść do takiej wprawy, do jakiej ja doszedłem, trzeba lat. Ten czas jest wymagany z jednego względu. Nie zawsze i nie wszędzie możesz mówić to, co chcesz do kogoś napisać lub co chcesz zapisać w kalendarzu. Po co ma cały autobus wiedzieć, że idziesz za tydzień do lekarza? To krępujące – jasna sprawa. Ale prawda jest taka, że kiedy zaczynałem przestawiać się na nowy system działania – z pisania na dyktowanie – to dobre po temu okoliczności, zaczęły mnie same znajdować. Notatki, przypomnienia, SMS-y etc. przychodziły mi coraz swobodniej, aż nabrałem takiej wprawy, że okazało się, że wcale nie trzeba krzyczeć superwyraźnie do smartwatcha lub telefonu, aby coś w ten sposób zapisać. Wystarczy mówić wyraźnie, swobodnie i w możliwie miarowo.
Dziś najgorzej jest na zewnątrz. Jak zawieje wiatr w mikrofon, to koniec zabawy. Ale zauważyłem też jeszcze jedną rzecz – mówienie do smartfona wymaga treningu i skupienia. I jak już opanujesz SMS-y, czy krótkie maile, to sporządzenie wpisu na bloga o długości około 500 słów (mniej więcej tyle jest do tego miejsca), zajmie Ci początkowo jakieś 1,5h, później 1h 10 min., a później zaczniesz coraz intensywniej schodzić poniżej tego czasu. Wiem, że to nie jest jakaś wielka oszczędność, bo musisz do niej doliczyć jeszcze dobre 15-20 minut na redagowanie tak podyktowanego materiału, ale ostateczny plus ujawnia się gdzie indziej. Po prostu okoliczności, w których do tej pory przychodziło Ci nic nie robić, zamieniasz na aktywność intelektualną związaną z pisaniem poprzez mowę. Dzięki temu każdy spacer, dojście na przystanek, zaplanowana dłuższa wędrówka, wyjście ze śpiącym niemowlakiem do parku – to czas, kiedy dyktuję teksty. Czasami ich szkice, które później rozwijam, ale zasadniczo są to całe, gotowe teksty.
Tak, po smartfonie trzeba poprawiać, bo jednak mówi się zupełnie inaczej niż pisze, zatem wychodzą różne dziwne rzeczy – takie, jak chociażby Jakubowi Kralce. Ale, jak się zna swój styl mówienia, i wie co chciało przekazać, to łatwiej potem rozszyfrować dziwną zbitkę słów. Tym bardziej, że z czasem łapie się, jakie ograniczenia ma Google w kontekście rozpoznawania mowy i stara się tak formułować myśli, by unikać zbyt skomplikowanych słów lub ich odmian. Brakuje mi na pewno jakiegoś sensownego sposobu stawiania znaków interpunkcyjnych, ale kropki staram się umieszczać przy każdej możliwej okazji, gdy tylko przestaję dyktować określone zdanie. Reszta idzie coraz lepiej i jestem pełen szczerego podziwu, w jakich żyję czasach, bowiem Google wykonuje nadal jedną z najlepszych prac ever! Wiem więc, że kiedy jego Asystent będzie mówił po polsku, to dogadam się z nim w mig!
Jakiś czas temu pisałem, że zachwyciłem się aplikacją webową Dropbox Paper, w której powstaje lwia część wpisów na 90sek.pl. Teraz, wykorzystuję do tego również podzielony ekran w Androidzie 7.x Nougat, bowiem pozwala mi jednocześnie podglądać np. źródło newsa lub oficjalną notatkę prasową, a zarazem dyktować treść do Paper’a, który dzięki swojej ekonomii wizualnej, nadaje się do tego celu wręcz idealnie! Myślę też, że Google powinien zostawić opcję jakiejś wariantywności, że skoro korzysta się z dyktowania tekstu, to klawiatura powinna się chować, aby nie zabierać niepotrzebnej przestrzeni, co utrudnia edycję.
Ale to wszystko – jak wspomniałem wyżej – wymaga: treningu, zmian nawyków, otwarcie się na nowe funkcje (jak owo dzielenie ekranu pomiędzy dwie apki), chęci poznawania czegoś nowego. U mnie jest łatwiej, bo wynika to z mojej pracy, w której pisze się mnóstwo! A jak ma się na głowie jeszcze dom, dzieciarnię i trochę innych zajęć, to w ogóle nie ma się co mazać, tylko bierze się sprawy w swoje ręce i radzi, jak tylko potrafi najlepiej. Napisałem to wszystko, bo sądzę, że jest wiele aspektów w naszym życiu, w których takie rozwiązania, jak rozpoznawanie mowy, funkcjonalny OS, doprowadzona do granic ubogości apka tekstowa – mogą przekładać się na jego lepszą efektywność. I myślę, że śmiało możesz – czytając moje teksty – czuć się tak, jak bym do Ciebie mówił, bo w istocie tak też jest. Nie zawsze, ale nawet jeśli całe teksty nie powstają z dyktowania, to na pewno częściowo.
Niby nic takiego, prawda? Ale cztery rozwiązania z Androida tak wpływają na to, co widzisz na mojej platformie!