Od ósmego roku życia jestem osobą niepełnosprawną. Wówczas straciłem bezpowrotnie lewe oko w wyniku uderzenia kijem w czasie zabawy. Byłem operowany, miałem zabandażowane przez wiele dni oczy. W szpitalu przeżyłem straszliwą traumę, stany lękowe. Kiedy miałem lat dziewięć usłyszałem od nauczycielki na szkolnym korytarzu, że wydrapie mi drugie oko, jeśli będę nadal źle się zachowywał. Rok później nauczyciel WF-u zmuszał mnie do ćwiczeń fizycznych, pomimo całkowitego zakazu ze strony prowadzących mnie lekarzy, z uwagi na duże zagrożenie utraty wzroku. Mówił, że jak dorosnę, będę zdechlakiem, i nie przekonywało go nawet zwolnienie lekarskie. Musieli interweniować rodzice, a konkretnie mama. Na imię mam Michał, nazywam się Brożyński. I jestem dziś Niedźwiedziem.
Z powodu swojej niepełnosprawności próbowano mnie gnębić w podstawówce. Ale się nie dałem. Tutaj na szczęście znów mogła interweniować matka i było dość dramatycznie… Kiedy miałem trzynaście lat jeden z nauczycieli od techniki robił mi test, czy rzeczywiście powinienem siedzieć w pierwszej ławce z moimi problemami z oczami. Uznał, że skoro z ostatniej ławki widzę złotą obrączkę na jego piórze, to widzę doskonale, więc mam tam siedzieć, a nie z przodu, i na pewno nie będę miał problemów z przepisywaniem z tablicy rysunków technicznych.
W liceum było gorzej, szczególnie na początku. Dla wielu twardzieli, byłem po prostu ślepy. Jako, że miałem zawsze łatwość w nawiązywaniu relacji – zjednałem sobie szybko wielu przyjaciół, ale dopiero wyjście na tzw. solówkę, sprawiło że większość oszołomów się ode mnie odczepiła. Pozostała jednak najgorsza rzecz. Jako, że straciłem oko, toteż przeraźliwie bałem się wszystkiego, co mi się pojawiało przed twarzą. Taki odruch bezwarunkowy. Nie żebym był tchórzem, ale lekarze wraz z rodzicami wmawiali mi do upadłego, że żadnego sportu, ani żadnego bicia, żadnych niebezpiecznych uderzeń nie wolno mi przyjmować na głowę. Jeden cios w zęby i tracisz wzrok z powodu narażania zdrowej siatkówki w zdrowym oku.
Problem był tym gorszy, że ciężko było mi utrzymać kontakt wzrokowy. Nie potrafiłem ludziom patrzeć w oczy, wyglądało więc od razu, że brakuje mi pewności siebie, że się boję. Nad tym, kto się boi łatwo się pastwić. Ale mam dość trudny charakter. Nie znoszę kiedy pojawiają się problemy, których nie potrafię przeskoczyć. Mierzę się z nimi. Za każdym razem wychodzę na nową solówkę. I w końcu nauczyłem się nie tylko patrzyć ludziom w oczy, wytrzymywać ich skupiony wzrok na moim uszkodzonym oku, ale też wiercić w nich wzorkiem swoim. Zależnie od okoliczności – zapalczywym, bezkompromisowym, współczującym, atakującym, empatycznym. Do dziś odzywa się ten niepokój. Do dziś czasami mam ochotę spuścić wzrok. Do dziś – kiedy ktoś np. próbując odgonić muchę macha mi przed nosem dłonią – czuję potworny stres i robię głupawe uniki. Ale jestem silniejszym i lepiej nie budzić wtedy we mnie Niedźwiedzia…
Kiedy skończyłem dwadzieścia pięć lat i od kilku miesięcy miałem obroniony dyplom, zapadłem ponownie na stany lękowe. Musiałem skierować swoje kroki do specjalisty, bo nie dało się z tym funkcjonować. Terapia – również lekowa – okazała się skuteczna. Mój ówczesny szef Eugeniusz – człowiek, od którego nauczyłem się pod kątem zawodowo-biznesowym najwięcej – polecił mi w tamtym czasie bieganie, jako remedium pozwalające rozładować napięcia i poprawić kondycję. Znowu zderzyłem się ze zdaniami wbijanymi mi do głowy od ósmego roku życia – nie wolno ci uprawiać żadnego sportu; nie możesz się uderzyć; nie doprowadzaj do sytuacji przemęczenia fizycznego, bo oślepniesz definitywnie…
Zacząłem źle, a nawet katastrofalnie. Kilka treningów i byłem tak wykończony, że nie miałem sił kiwnąć palcem. Poradziłem się Eugeniusza, a ten polecił mi dwie rzeczy – buty Nike Pegasus, do których sam był przekonany, bo w nich biegał oraz trening sześciotygodniowy. Skoro przestałem uskuteczniać jakąkolwiek aktywność w wieku ośmiu lat, a wówczas miałem dwadzieścia pięć, to faktycznie byłem zdechlakiem. Podbiec dwadzieścia metrów do tramwaju było dla mnie wyczynem na miarę maratonu. Jako licealista i student paliłem papierosy, więc swoją cegiełkę dołożyłem do tego bałaganu. Okazało się, że Eugeniusz trafił ze swoim planem treningowym w dychę!
Jego założenie jest banalne. Po sześciu tygodniach zacząć biegać trzydzieści minut bez przerwy. Rzecz dla mnie wówczas nie do wykonania. Ale też wyzwanie, przed którym staje wiele osób podobnych do mnie – które z różnych przyczyn miały bądź mają zerową kondycję. A plan ten jest rozpisany właśnie dla takich osób, które zaczynają od całkowitego zera i złożony z marszobiegów. Obecnie jest wiele wariantów tego treningu. I są różne szkoły. Mój był sześciotygodniowy, ale są też dziesięciotygodniowe, dwunasto- etc.
Zaczyna się od interwałów, w których co tydzień zwiększa się ilość czasu poświęconego biegowi, a zmniejsza czas przeznaczony na marsz. Początkowy pułap to trzydziestu sekund biegu (tak – sekund), ale dla mnie był to gigantyczny wysiłek – biec bez przerwy zaledwie trzydzieści sekund! W końcu od kilkunastu lat nie miałem jakiejkolwiek styczności z żadnym sportem! Resztę, czyli cztery i pół minuty należało przemaszerować. I tak w ciągu pół godziny sześć razy. W sumie dawało to półgodzinny trening. Żeby za dużo nie komplikować, rozpiska wygląda tak:
Wtorek | Czwartek | Sobota | Niedziela | |
TYDZIEŃ 1 | 6x30sek. bieg + 6×4,5min. marsz | 6x30sek. bieg + 6×4,5min. marsz | 6x30sek. bieg + 6×4,5min. marsz | 6x30sek. bieg + 6×4,5min. marsz |
TYDZIEŃ 2 | 6x1min. bieg + 6x4min. marsz | 6x1min. bieg + 4min. marsz | 6x1min. bieg + 4min. marsz | 6x1min. bieg + 4min. marsz |
TYDZIEŃ 3 | 6x2min. bieg + 6x3min. marsz | 6x2min. bieg + 6x3min. marsz | 6x2min. bieg + 6x3min. marsz | 6x2min. bieg + 6x3min. marsz |
TYDZIEŃ 4 | 6x3min. bieg + 6x2min. marsz | 6x3min. bieg + 6x2min. marsz | 6x3min. bieg + 6x2min. marsz | 6x3min. bieg + 6x2min. marsz |
TYDZIEŃ 5 | 6x4min. bieg + 6x1min. marsz | 6x4min. bieg + 6x1min. marsz | 6x4min. bieg + 6x1min. marsz | 6x4min. bieg + 6x1min. marsz |
TYDZIEŃ 6 | 6×4,5min. bieg + 6x30sek. marsz | 6×4,5min. bieg + 6x30sek. marsz | 6×4,5min. bieg + 6x30sek. marsz | 6×4,5min. bieg + 6x30sek. marsz |
TYDZIEŃ 7 | BIEG 30 MIN. BEZ PRZERWY | BIEG 30 MIN. BEZ PRZERWY | BIEG 30 MIN. BEZ PRZERWY | BIEG 30 MIN. BEZ PRZERWY |
Jako, że podszedłem do tematu bardzo ostrożnie, toteż zrobiłem ten plan nie w sześć, a w dwanaście tygodni. Powtarzając każdy tydzień po dwa razy – tak, aby czuć się po każdym treningu jak najlepiej. Ze strachu o oczy nie chciałem się przeforsowywać. Poza tym szukałem skutecznego sposobu na rozładowanie napięcia, a nie na wykańczanie samego siebie. Polecam więc właśnie podejście nie tyle ambicjonalne, co zadaniowe lub też celowe. Dać sobie maksymalnie dwanaście tygodni, a jak uda się zrobić ten plan szybciej, to może będzie satysfakcja większa.
Doskonale pamiętam, kiedy zaczynałem trening w siódmym (de facto dwunastym) tygodniu. To było coś, czego wcześniej nie udało mi się jeszcze przeżyć z taką mocą. Pobiegłem bowiem trzydzieści minut bez przerwy i czułem, że zdobywam właśnie Mount Everest! I tak oto przestałem być zdechlakiem! Rzeczywiście poczułem, że mogę jednak wszystko! Natomiast kluczowe w tym wszystkim było jedno – regularność. Tych cztery razy w tygodniu naprawdę – pomimo pogody, niepogody, chęci, niechęci etc. – za wszelką cenę szedłem trenować. I tak – przynosi to genialne efekty. Tym bardziej, że taki półgodzinny bieg, pozwala pokonać od trzech do pięciu kilometrów. Z czasem rozkręcisz się tak, że przebycie takiego dystansu będzie ci przychodzić z prawdziwą rozkoszą.
Oto wycinek mojej historii. Historii, w której należyte miejsce ma właśnie bieganie, które bardzo pomogło mi w walce o samego siebie. Jestem surowym człowiekiem (potwierdzą to wszyscy, którzy mnie znają, a szczególnie byli lub obecni współpracownicy i współpracowniczki), bo życie mnie nie rozpieszczało, ale też ja sam się nie traktowałem z należytą łaskawością. Dziś uczę się równowagi, żeby – jak powiadają – wilk był syty i owca cała. Kluczowe jednak jest dla mnie, aby w tym wszystkim nie krzywdzić innych i siebie, chociaż momentami to trudne, kiedy ambicje biorą górę.
Lubię tego Niedźwiedzia w sobie, bo dzięki niemu jestem w stanie przetrwać natarcie śnieżycy, ulewnego deszczu, targających wiatrów i ryknąć – kiedy trzeba – na przeciwnika.
****
Foto:
Braden Collum