Czuję pulsującą w skroniach krew. Serce pracuje na najwyższych obrotach, tak mi się przynajmniej wydaje. Nie zmienia to jednak faktu, że mam wrażenie, że zaraz mi wyskoczy z piersi, a to dopiero początek. Nie było jeszcze żadnego podbiegu, większość ruszyła w niesamowitym tempie. Za chwilę jednak się zacznie prawdzie ściganie. Będzie coraz trudniej.
Pot spływa mi z czoła, wpadając do oczu. Mimo, że biegniemy w lesie, gorące powietrze daje o sobie znać. Jest pierwszy, krótki podbieg, osoby koło mnie głośno sapią, niektórzy już idą, ale tylko na chwilę bo zaraz zbieg. Tam niektórzy puszczają się na wariata, przelatując niemalże kolejne metry, mijając korzenie, szyszki i nierówności. Teraz chwila odpoczynku, tętno ze 180 spada w okolice 150, ale to tylko pozory, bo trzeba zachować maksymalną koncentrację. Chwila nieuwagi i może być nieciekawie.
Warto się nacieszyć jednak tą chwilą, bo za moment kolejny podbieg. Będę go przeklinał w myślach, łydki pieką, mam ochotę się zatrzymać i iść, ale siła woli nie pozwala mi nawet na chwilowy przestój. Dzięki temu mogę wyprzedzać i choć stracę za chwilę pozycję na płaskim odcinku, to satysfakcja z wyprzedzania na podbiegach jest ogromna. To również walka psychiczna, wbiegając pokazuję, że jestem mocny, choć tak naprawdę nie mogę złapać tchu. I kiedy jestem już na szczycie, chwilowo mam dość, ale mijają sekundy, a już myślę o kolejnym podbiegu i… nie mogę się doczekać, kiedy będzie następny.
Miejsce akcji – Dziewicza Góra. Czas – piątek wieczór. Co można robić w dniu rozpoczynającym weekend? Oczywiście iść pobiegać, a że jest okazja pościgania się w ramach Dziewicza Góra Biega, to tym bardziej warto. I choć zapisałem się na ostatnią chwilę, w dodatku na najkrótszy dystans, to ogromnie się cieszę z uczestnictwa. Mocarzem nie jestem, o ściganiu mogę zapomnieć, ale sam fakt rywalizacji w takich warunkach to zupełnie inne doświadczenie w porównaniu z płaskimi i asfaltowymi biegami.
Zazwyczaj dzielę się z Tobą wrażeniami z większych biegów, ale ten, choć bardzo kameralny – około 150 zawodników – to jeden z najlepszych i najbardziej klimatycznych biegów, w jakich miałem ostatnio uczestniczyć. Niby nic, raptem 5 kilometrów, doskonale znane mi tereny. Ścieżki w okolicach Dziewiczej Góry to mój niemal codzienny szlak treningowy, a mimo to możliwość pościgania się na zawodach z innymi uczestnikami dało mi niezłego motywacyjnego kopa!
Trening to jednak co innego, a tutaj duch rywalizacji mimo wszystko wygrywa, każdy walcząc ze swoimi słabościami, chce wypaść jak najlepiej. Trudno również nazwać cykl Dziewicza Góra Biega, górskimi zawodami. Wzniesienie ma 145 m n.p.m., ale kto tutaj biegał wie, że nie można lekceważyć nawet tak niskich wysokości. Prawdziwi biegacze górscy pewnie się teraz śmieją, ale to nieistotne, bo zawsze powtarzam, że najważniejsze, żeby bieganie przynosiło radość i frajdę. A tutaj miałem jej mnóstwo, bo dawno tak się nie zmęczyłem. Wynik mało istotny, choć jak na mnie całkiem niezły, na treningach biegam znacznie wolniej. Potwierdza się zasada, że na zawodach chcąc nie chcąc biega się szybciej i nie da się tego wyłączyć. Odruch bezwarunkowy.
Muszę przyznać, że tych 5 kilometrów nie tylko nakręciło mnie do dalszych treningów, ale przede wszystkim uświadomiłem sobie, jak wymagające a zarazem wciągające, jest tego rodzaju bieganie. W tym kontekście nie mogę się doczekać biegu 3 x Śnieżka = 1x Mount Blanc, w którym startuję za niecały miesiąc. Prawdziwe górskie bieganie zacznie się dopiero tam i choć w tym roku uczestniczę w najkrótszym dystansie (17km) to będzie to mój chrzest bojowy.
Dziewicza Góra to żadne porównanie ze Śnieżką, i jeśli tych 145 m n.p.m. potrafi zmęczyć to co dopiero 1602? Nawet przeszła mi taka myśl, że chyba mnie mocno pogięło, zapisując się na ten górski bieg. Nie da się bowiem ukryć, że będzie to największe wyzwanie i nawet maraton nie wydaje się dla mnie tak przerażający. Co ciekawe Śnieżka nie tylko wyzwala niepokój, ale i fascynuje. Razem ze znajomym, który również startuje rozmawiamy o tym bardzo często i już teraz nogi rwą się do biegania. Taki więc mały sprawdzian przed prawdziwym wyzwaniem spowodowało we mnie małe podniecenie i już widzę co będzie się działo na starcie w Karpaczu!
Zdaję sobie sprawę, że finalnie będzie bardzo ciężko, ale nie mogę się już tego doczekać, a piątkowy bieg na Dziewiczej Górze tylko rozbudził moją chęć uczestnictwa w takich biegach. Nagle trenowanie po asfalcie, czy po płaskim terenie jest nudne, przewidywalne. Bo o ile można się przy takim bieganiu od czasu do czasu „wyłączyć”, tak tutaj maksymalne skupienie i koncentracja są na porządku dziennym. Nawet w takich górsko-wielkopolskich warunkach, gdzie trudno rozmawiać o prawdziwych wysokościach. Nie przeszkadza mi to jednak, by cieszyć się z możliwości posiadania w pobliżu takich miejsc, jak Dziewicza Góra – tu każdy podbieg daje niesamowitą frajdę. Poza tym bieganie w lesie, pośród natury to wisienka na torcie tej całej przyjemności.