Kontuzja to koszmar dla każdego, kto choć trochę zajmował się sportem. Problem zapewne dosięgnął każdego i każdej z nas – i w zależności od skali, powrót nigdy nie bywa taki sam. Przerwa w moich wpisach biegowych zgrała się idealnie wręcz z moimi problemami z kolanem, co w jednym i drugim przypadku nie było dla mnie przyjemne.
Dni, tygodnie, a czasami miesiące upływające na rehabilitacji i powrotu do sprawności to mozolny proces. Wyleczenie kontuzji to jednak nie zawsze koniec tej trudnej drogi, a będąc zniecierpliwionym zawsze chce się, jak najszybciej powrócić do formy sprzed kontuzji. Czasami jednak pomimo fizycznego wyleczenia, dysfunkcja nadal siedzi w… głowie, a pozbycie się jej właśnie stamtąd, nie jest takie proste, jakby się to wydawało… :/
Pierwszy bieg po kilku tygodniach przerwy był wspaniałym doświadczeniem. Zupełnie, jakby ktoś mnie wypuścił z klatki. Czułem wolność i zarazem nieopisaną radość! Tylko, że strach przed tym, że powrócą problemy z kolanem nagle dość skutecznie sparaliżował mój optymizm. Oczywiście po tak długiej przerwie nie spodziewałem się, że moje wyniki będą choć zbliżone do tych sprzed urazu. Niemniej, nie mogłem pozbyć się myśli, że pomimo iż wszystko jest w porządku, za chwilę COŚ się stanie, że kolano znów odmówi posłuszeństwa…
Zjawisko „pamięci bólowej” to nie tylko mój problem, ale muszę przyznać, że spotkał mnie po raz pierwszy i zarazem odbija się na mnie bardzo paskudnie, chociaż jestem przecież już wyleczony. Biegnąc wydawało mi się, że kolano mnie mimo wszystko boli! Tak było na pierwszym, drugim i kolejnym treningu. I choć za każdym razem czułem się trochę pewniej, to nie ukrywam, że w pewnym momencie poczułem się ogarnięty manią analizowania – boli, czy jednak nie boli? Podcina to skrzydła… Człowiek chciałby jak najszybciej wrócić do poprzedniej formy, a tu nagle pojawia się blokada. Nie da się ukryć – psychicznie jest to udręczająco męczące…
Wiem jednak, że to minie, ale musi wpierw upłynąć trochę czasu, by wszystko wróciło do normy. To trudne, szczególnie, gdy czeka mnie niedługo maraton… Przygotowania leżą, czasu praktycznie już w ogóle nie mam, a nagle muszę zmagać się z dość nieoczekiwanym problemem. Bardzo łatwo jednak w takim momencie przeholować… Boję się więc, czy aby za chwilę nie będzie faktycznego nawrotu do kontuzji…? Cierpliwość jest bardzo istotna, a ta nie jest moją najmocniejszą stroną. Pocieszam się jednak faktem, że będą jeszcze inne zawody, do których będę się mógł – mam nadzieję – lepiej przygotować. Swoją drogą dzięki temu w Krakowie, czeka mnie kolejne wyzwanie i przekraczanie własnych granic. Oby tylko bez urazów…