Zacznę od tego, że takie newsy to ja uwielbiam! Przyznam, że byłem bardzo ciekawy następcy mojego Fenixa 3, a Garmin kazał sobie trochę za nim poczekać, tylko zaraz, zaraz… Co się stało z Fenixem 4? Tego nie wiadomo, bo jak zapewne dobrze wiesz – ostatnią wersją tego sportowego zegarka był model oznaczony cyfrą 3. Oczywiście w międzyczasie pojawiały się inne, różne odmiany: Sapphire, Sapphire HR, czy niezwykle elegancki Chronos. Garmin najwidoczniej postanowił przeskoczyć czwórkę z jedynie sobie znanych przyczyn. No ale automatycznie rodzi to dość zasadnicze pytanie – Czy to oznacza tak duże zmiany w nowym Fenixie?
Na początek zwarcam uwagę na to, że Fenix 5 debiutuje od razu w trzech wersjach – Fenix 5X, Fenix 5S i Fenix 5. Zanim zacznę omawiać każdego z nich, kilka słów o wyglądzie. Wzornictwo jak zawsze w Fenixach – jest gustowne, potężne i męskie. I choć wiele kobiet nosi Fenixa 3, to tym razem model 5S bez wątpienia powstał właśnie dla płci pięknej. Bardziej delikatne kształty, mniejsza koperta, czy bardziej kobieca kolorystyka – te cechy mówią same za siebie. Takie jest przynajmniej moje zdanie i niewątpliwie należy się Garminowi za to plus.
Co prawda na stronie producenta nie ma wyraźnych podziałów na płeć, to mimo wszystko model 5S jest delikatniejszy od pozostałej dwójki. Te zaś to połączenie wzornictwa Fenixa 3 z Fenixem 3 Chronos. Jest zadziorność, jest aktywny styl, ale także większa nuta elegancji. Bardzo mi się to podoba, ale kto ma Fenixa 3 nie powinien czuć się zawiedziony. Ogólny duch Fenixa został zachowany i nie pomylisz nowych modeli z żadnym innym zegarkiem na rynku.
Czym różnią się zatem poszczególne wersje? Zacznę może od najmniej przyjemnej rzeczy. Jest nią oczywiście cena, a ta jak to w przypadku Fenixów, niska nie jest. 599,99 dolarów za wersję 5 i 5S oraz bagatela 749.99 za wersję 5X. Cóż, nie da się ukryć, że to bardzo drogo, ale zanim machniesz ręką weź pod uwagę dwie rzeczy.
Po pierwsze to nowość, a więc z czasem ceny spadną – choć akurat w przypadku serii Fenix tak szybko to nie postępuje. Druga rzecz, automatycznie tańszy powinien być Fenix 3, który – bądźmy szczerzy – i tak w zupełności pokryje Twoje potrzeby, a i tak nie wykorzystasz wszystkich jego możliwości. Czy zatem warto inwestować w nowości?
To bardzo dobre pytanie. Czym bowiem różnią się od siebie poszczególne modele? Z perspektywy użytkownika Fenixa 3, którym jestem, odpowiem tak – choć bardzo cieszę się z nowej wersji, nie skusiła mnie ona na razie nawet do myśli zmianie. Nawet na najmocniejszy wariant 5X. Co prawda bezpośrednim następcą jest Fenix 5, ale różni go od 5X możliwość obsługi map, na co wielu użytkowników bardzo czekało.
Możliwość wyznaczania tras, obsługa map topograficznych, czy rowerowych. A do tego znacznie powiększona pamięć urządzenia – aż 12 GB, gdzie w modelach 5 i 5S do dyspozycji zostaje 64MB…, odliczając system niecałe 54… Tylko, że te dwa ostatnie map nie obsługują, więc i pamięć nie jest tak potrzebna, choć nic by nie zaszkodziło wyposażyć chociaż w połowę tego, co ma Fenix 5X. No cóż – to i tak progres, bo Fenix 3 ma odpowiednio 36 MB, a do dyspozycji już tylko 26. ;)
Poszczególne nowości Fenixa różnią się między sobą m.in. wielkością koperty – 42mm, 47mm i 52mm. Z tym, że przekątna ekranu pozostaje w Fenixie 5 i 5X ta sama – 1,2 cala. W obydwu przypadkach rozdzielczość wynosi 240x240px. Fenix 5S ma troszkę mniejszy ekran 1,1 cala i rozdzielczość znaną z Fenixa 3, czyli 218x218px. Biorąc pod uwagę wersję 5 i 5X, progres w stosunku do poprzednika jest niewielki, ale wszystkie zegarki świetnie prezentują się szczególnie w pełnym słońcu, kiedy wszystko jest idealnie czytelne. Różnic w rozdzielczości być może nawet nie zauważysz – jest ona na tyle mała, że przy codziennym użytkowaniu nie powinna robić wielkiej różnicy.
Pozostałe parametry to wszystko co najlepsze w Fenixach. Antena EXO obsługująca GPS i GLONASS, wodoszczelność w klasie 10 ATM, WiFi (tylko wersje Sapphire), ANT+, Bluetooth, obsługa Garmin Connect i wiele funkcji monitorujących naszą aktywność i nie tylko. Jest tu też m.in. próg mleczanowy (oznacza on intensywność ćwiczeń, przy której w krwiobiegu zaczyna się gromadzić mleczan tzw. kwas mlekowy), obciążenie treningowe czy TrackBack. Pełną listę znajdziesz TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ.
Wszystko to oczywiście prezentuje się świetnie, ale nadal nie odczuwam chęci przesiadki, nawet po wgłębieniu się w szczegóły specyfikacji i możliwości. Przeskoczenie aż o dwa numerki w nazewnictwie na pierwszy rzut oka powinno sugerować, że Garmin przygotował znacznie więcej zmian. Tą główną jest obsługa map i to tylko w znacznie droższym modelu. Wydaje mi się, że to trochę za mało na to, by wydać tak grubą kasę, szczególnie jeśli na Twoim nadgarstku spoczywa Fenix 3.
Szczerze pisząc nie widzę powodu, by dokonać zamiany u siebie. Liczę tylko, że Garmin poprawił chociażby takie rzeczy, jak wyszukiwanie sygnału GPS, które i tak już znacznie usprawniono z modelu 2 na 3, ale przy takiej cenie uważam, że powinno to funkcjonować mimo wszystko lepiej. Mam również nadzieję, że optymalizacja systemu jest na lepszym poziomie, choć częste i regularne aktualizacje na pewno są czymś, za co należy docenić Garmina.
Krótko. Warto? Jeśli nie miałeś/-aś nigdy Fenixa na ręku – TAK – z tym, że Fenix 3 nadal Ci wystarczy, a jest sporo tańszy. No chyba, że tak bardzo zależy Ci na mapach, to nie mamy o czym gadać, choć mi ich akurat mocno nie brakuje. Z drugiej strony seria Fenix jest tak dobrze wyposażona i daje takie możliwości, że ciężko oczekiwać jeszcze czegoś więcej. Na szczęście to nie typowy smartwatch-sezonowiec, więc spokojnie poczekam na Fenixa 6…, albo i nawet Fenixa 7.
Źródło, foto: Garmin