Sporo w ostatnim czasie fermentu wokół Google. I to niekoniecznie pożądanego. Co sądzę o pomyśle europarlamentarzystów na temat podzielenia giganta napisałem TUTAJ, ale teraz pojawia się kolejna wiadomość, która może zaniepokoić wiele innych osób, szczególnie rodziców. I mnie trochę to rusza, chociaż w teorii Google nie robi nic złego. W praktyce – wychowa swoich użytkowników.
Jak donoszą amerykańskie media – korporacja ma pracować nad nowymi wersjami swoich popularnych usług, które będą dedykowane… dzieciom. A konkretnie 12-latkom i starszym, czyli już właściwie nastolatkom. Hmm, sumie nic takiego. Przecież dopóki wszystkie rozwiązania funkcjonują, jako twory dla dorosłych (czytaj – dla wszystkich), to nie ma problemu. Jednak kiedy pojawia się opcja dla najmłodszych, „specjalna”, „dedykowana” itp., to już łatwo nabrać dystansu…
Gigant chce przygotować dla młodszego pokolenia specjalną edycję Chrome, Wyszukiwarki oraz platformy YouTube. Czego rzeczywiście można się obawiać? Faktu, że aby efektywnie korzystać z usług Google, trzeba mieć konto i być zalogowanym. Myślę, że jeśli rozwiązania te będą dedykowane 12-latkom, to i 10-latkowie, a także i młodsze dzieci poradzą sobie z obsługą. No i jak by nie było, jedna korporacja będzie miała o takich osobach wszystkie informacje, kolekcjonowane przez lata…
Właściwie gromadzone od pierwszych niewinnych działań w sieci, poprzez coraz bardziej zaangażowane i zaawansowane, od poczty począwszy,a na pełnej aktywności w społecznościówkach skończywszy. Pewnie zapaliła się we mnie lampka bezpieczeństwa, bo sam jestem ojcem, zatem nie wiem, czy chciałbym, aby moje dziecko było zalogowane do jakichś usług i w nich monitorowane. Ale, jak znam życie, szybko okaże się, że rodzice mogą dzięki kontu ich dzieci udostępniać sobie i im coś w atrakcyjnej formie i pewnie wielu taka perspektywa skusi lub osłabi ich czujność. Google przecież jest OK, prawda?
No prawda, czy nie prawda? Niby tak, ale dzieci? Hmm… z pozoru niewinna akcja, może jednak okazać się przyczynkiem do szerszej dyskusji. Bo czy komukolwiek wolno zbierać dane już od dzieci? I kierować do niego spersonalizowany content obecny chociażby w Gmailu? Nie oszukujmy się – do tego przecież to będzie zmierzać. Mam więc póki co w sobie rozdarcie.
Z jednej strony nie widzę w tym nic złego, w końcu sam za sprawą Chromebooka wszedłem po uszy w świat Google, a z drugiej – wolałbym zachować rezerwę. Bo nie chodzi o mnie, a o jedną z najważniejszych w moim życiu istot. Do której nikt, ale to absolutnie nikt nie ma żadnych praw. I z mojej perspektywy – lepiej, żeby tak pozostało.
Źródło, foto: tnw