Pomimo tego, że biegam w miarę regularnie wciąż zdarza mi się popełniać głupie błędy. Dlatego też postanowiłem zebrać moim zdaniem te najczęściej spotykane i jestem przekonany, że każdy z Was przechodził jeśli nie wszystkie to przez wybrane etapy. Sam się łapię na kilku wtopach i to nawet dzisiaj.
1. OBŻARTUCH – Pierwszy najcięższy chyba grzech biegacza. Ile to razy zdarzyło mi się coś zjeść przed wyjściem na trening. Uff… nie zliczę tego niestety ;). Ale przecież wiadomo od razu, jakie będą tego konsekwencje. Ciężki i męczący bieg, podczas którego marzycie by tylko wrócić do domu. To nic, że zjedliście coś 2h temu. Pyszny kotlet z ziemniakami uszykowany przez babcię wyparuje z brzucha w ekspresowym tempie? Niestety nie. Oczywiście nigdy nie poszedłem biegać godzinę po obiedzie, ale bywało, że czasami nawet 4h po jedzeniu odczuwałem jego skutki. Tak więc generalnie nie polecam, a wręcz zabraniam. ;)
2. PORANNY ZRYW – coś co niekoniecznie przełoży się na dobry trening to zerwanie się z łóżka i rzucenie w wir biegu. Dajcie się rozbudzić swojemu ciału. Co prawda osobiście preferuję bieganie wieczorami, ale kiedy nie ma innej możliwości wskakuję w buty i dres około godziny po wstaniu z łóżka. Zazwyczaj nie jem nic przez ten czas, ale piję za to herbatę, najlepiej zieloną. Kawy unikam i choć co do tej używki trwają dyskusje – pić czy nie pić przed treningiem – trzeba pamiętać, że kawa podnosi ciśnienie we krwi, które tak i tak zostaje zwiększone przez bieganie, tak więc jeśli już – to pijemy ją z umiarem. Jednym słowem, dajcie sobie czas po wyskoczeniu z wyrka i porządnie się rozbudźcie.
3. KOZAK – będąc już na trasie, czujecie że coś Was boli. Kolano daje się mocno w znaki, coś jest ewidentnie nie tak. Jako że naoglądaliście się filmików z motywującymi tekstami, naczytaliście się biografii sportowców, którzy zaciskali zęby i przezwyciężali ból, nie możecie być gorsi, ani myślicie żeby się zatrzymać. W końcu jeśli pokonacie ból to staniecie się legendą! GUZIK PRAWDA! Każdy, ale to absolutnie każdy dyskomfort to dla Was znak ostrzegawczy, że coś może być nie tak. Niedokładna rozgrzewka, naciągnięty mięsień, skurcz, albo – czego nikomu nie życzę – większa kontuzja.
Lepiej zapobiegać niż leczyć, a poza tym pamiętajcie, że wszyscy profesjonalni sportowcy mają również zaplecze w postaci rehabilitantów czy masażystów oraz wielu innych rozwiązań. My co najwyżej możemy obłożyć kolano lodem, po czym czekać kilka tygodni na wizytę u lekarza. Nie warto, nikt Was nie pochwali za to, że przebiegliście 10 km, ale do domu wracacie kulawi.
4. WSTRZYMYWACZ POWIETRZA – biegniecie swoim tempem, trening przebiega idealnie, oddychacie ciężko, ale wysiłek nie idzie na marne. Nagle na horyzoncie pojawia się piękna dziewczyna. (wersja dla Pań – na horyzoncie pojawia się przystojny facet…). Już wiadomo, że przetnie Wam drogę, że miniecie się, że w twarz uderzy Was powietrze wzburzone przez daną osobę. Ale chwila! Przecież sapiecie jak parowóz! Szybko! Wstrzymujemy oddech, dodatkowo przyspieszamy, w końcu trzeba się pokazać, że mamy pełną kontrolę nad sobą. Pełny uśmiech, twarz fioletowa od braku tlenu, mózg desperacko domaga się kolejnej porcji powietrza, ale jeszcze chwila…
Pfuuuuu, wypuszczenie zawartości płuc po czym ogromny haust i desperacka walka z mroczkami i zapadającą ciemnością przed oczami. Chyba nie muszę pisać co jest większym obciachem…? Padnięcie na twarz prosto na asfalt! Oczywiście odruch przyspieszania przy mijaniu innych, biegnących osób jest bezwarunkowy i ciężko nad tym zapanować, ale uwierzcie mi, już samo to, że ktoś zobacz Was trenujących daje plusa do Waszej atrakcyjności – nie zrywajcie się więc zanadto! ;).
5. PAN/-I NIECIERPLIWY/-A – biegacie od kilku dni i już myślicie o maratonie? NIE! Coś co może zgubić niejedną osobę. Każdy kto zaczyna biegać, stosunkowo w krótkim czasie widzi spore postępy i jak wiadomo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Chciałoby się więcej, dłużej i szybciej. Ale najważniejsze jest, by być systematycznym, a do tego cierpliwym. Ja swoją przygodę zaczynałem od 5km, których przebiegnięcie zajmowało mi nawet 41 minut!
Dzisiaj oczywiście to wręcz niewyobrażalne, ale powoli, krok za krokiem udawało się ten dystans skracać w czasie, a także go wydłużać o kolejne metry. Ta granica się przesuwa wraz z udziałem w różnych zawodach. W moim przypadku najpierw na 5km. W tym roku próbuję sił na 10km, a nawet udało mi się skończyć półmaraton. I kiedy staję na starcie do „piątki”, a nawet „dychy”, to wydaje mi się to mało lecz każdy z tych dystansów charakteryzuje się swoimi prawami, tak więc zawsze trzeba zachować w sobie pokorę. Cierpliwość naprawdę popłaca.
OK – to tyle z moich osobistych obserwacji. Macie podobnie? Wam też się zdarza przeszarżować? Jak sobie z tym radzicie? Zachęcam do dzielenia się wrażeniami z Waszych treningów!