Póki co na terenie Warszawy, ale to jasne – nowa usługa to dopiero pilotaż, więc jak się przyjmie, to trafi do innych dużych miast. Czy ma przyszłość? W sporych aglomeracjach nie ma wyjścia – MUSI okazać się sukcesem, aczkolwiek Uber EATS nie jest jedyny na rynku, bo przecież nie możemy zapominać o chociażby pyszne.pl, które od kilkunastu tygodni intensywnie promuje się we wszystkich możliwych mediach i wygląda na rozwiązanie bardziej kompletne z uwagi na dobrze zrobiony serwis internetowy.
Uber EATS – podobnie, jak pyszne.pl – współpracuje z licznymi restauracjami. Zamawiasz jedzenie, a ono do Ciebie jedzie. I robisz to bezpośrednio z poziomu aplikacji, do której logujesz się używając swoich danych dostępowych do tradycyjnego Ubera. Kilka tapnięć i wybierasz interesującą potrawę. Rozliczenie odbywa się z karty przypisanej płatnościom za przejazdy. Oprócz tego widzisz, w jakim czasie jedzenie do Ciebie dotrze. I właściwie to wszystko. Superprosto, wygodnie, efektywnie.
Chętnie zamówiłbym coś, aby to przetestować, bo chciałbym na żywo to wszystko opisać, aniżeli relacjonować na podstawie zmyślonej warszawskiej lokalizacji (mieszkam w Poznaniu), ale nie mam złudzeń, że popularność tego rozwiązania będzie duża. Prostota oraz ultrajasne komunikaty na ekranie smartfona, to najmocniejsze cechy Ubera, które również w wariancie Uber EATS są zrealizowane do perfekcji. Inna rzecz, że same dania wcale nie są jakoś przesadnie drogie, zatem zamówienie dostawy falafele z warzywami i sosem, w cenie 13,50zł, to osiągalna przez większość z nas cenowa tolerancja. Oczywiście są i droższe propozycje, ja sięgnąłem po jedną z pierwszych z brzegu.
UberEATS jest na tyle wygodne, że śmiało można zakładać, że korzystać z tego będą nie tylko korporacyjni pracownicy przesiadujący godzinami w pracy, ale też znajomi, którzy spędzają wspólny czas na serialowym maratonie lub domówce. Jedyne ograniczenie to czas funkcjonowania UberEATS. Jedzenie można zamawiać od 11 do 23. Jak dla mnie – bomba!