Wygrzebałem go zupełnym przypadkiem w zeszłym tygodniu, kiedy pracowałem nad recenzją Huawei Mate S. Niby nic takiego – zwykła notatka prasowa, ale mocno dająca do myślenia. Oto ten chiński producent smartfonów zaczyna współpracować z prawdziwą fotograficzną legendą, czyli Leicą. Tą samą, której ceny aparatów – nawet tych „podstawowych” – przyprawiają o zawrót głowy. Nikon, Samsung, Sony, Fuji, może Canon? Ale Leica? To oznacza tylko jedno. Nadchodzący lada dzień Huawei P9 będzie prawdopodobnie prawdziwą petardą fotograficzną!
Co istotne – wyciekł render, który zdradza, jak mają wyglądać plecki najnowszego flagowego dziecka Huawei. Osobiście ten wygląd nie do końca jest tym razem w orbicie moich zainteresowań, chociaż przy recenzji będę na niego zwracał szczególną uwagę. Natomiast to, że obok kamerki jest napis „Leica” już tak. To po pierwsze.
Po drugie – mam aktualnie w testach Samsunga Galaxy S7 i czuję podskórnie, że gdybym był bardziej zapalonym fotografem niż Nexusowcem, to chętnie porzuciłbym swoją ulubioną markę smartfonów na rzecz tego, co zdjęciowo daje najnowszy Galaxy. Takich fotek nie widziałem i nie miałem okazji jeszcze nigdy wykonać urządzeniem mobilnym. Aż do teraz. I szczególnie myślę tutaj o fotografii nocnej.
Po trzecie – osobne zachwyty wywołał u mnie LG G5, którego możliwości fotograficzne mogłem dość jałowo – ale jednak – sprawdzić jeszcze w Barcelonie, tuż po jego oficjalnej premierze. Aparaty w iPhone’ach zupełnie mnie nie ruszają. Ale już te, które serwuje ich bezpośrednia konkurencja – jak najbardziej. Co więcej – do tej pory, za króla mobilnych zdjęć uważałem Sony, albo bardzo chciałem, aby nim był, bo Japończycy ewidentnie zmarnowali wiele swoich szans, aby pokazać, że nie tylko potrafią robić genialne sensory, ale też pisać pod nie fenomenalne oprogramowanie.
Sądzę, że wejście Leicy na rynek smartfonów jest dla tej firmy cholernie ważnym krokiem, jeśli nie najważniejszym w jej nowożytnej historii. Zdanie, że rynek aparatów kompaktowych się kurczy, brzmi już dzisiaj jak wyświechtany banał. Ale nie wierzę, aby Leica nie odczuwała spowolnienia. Pewnie ratuje ją jeszcze moc jej marki, ale mamy teraz zupełnie inny świat. Mając smartfona, absolutnie nie odczuwam potrzeby posiadania osobnego aparatu cyfrowego. To, że mam Canona i go używam wynika tylko z tego, że najzwyczajniej w świecie potrzebuję go do swojej pracy. Ale fotograf-amator nie musi rzucać się na drogi sprzęt. Wystarczy, że ma w kieszeni LG G4, SGS6, SGS7 lub LG G5. No, a teraz – prawdopodobnie – będzie w niej nosił Leicę, której nowy duch sprzedawany będzie pod sztandarem Huawei.
Domyślam się też, że ten fotograficzny producent ma zamiar wejść w mobilną rzeczywistość z impetem. Bo nawet jeśli do tej pory nie musiał się specjalnie mierzyć z konkurencją, dostarczając aparaty dla prawdziwych koneserów, to teraz wchodzi w zupełnie inny świat, którym rządzą rozkapryszone portfele konsumentów. I sądzę, że możesz śmiało oczekiwać – tak samo, jak ja – że Chińczycy pokażą prawdziwą zdjęciową miazgę. A to sprawi, że światem mobilnej fotografii porządnie zatrzęsie.
OK – trochę wybiegam do przodu, bo przecież tego wiedzieć nie możemy na dwa dni przed oficjalną premierą P9. Ale po moich doświadczeniach z ostatnimi wiodącymi smartfonami Huawei widzę jedno – udanie szukają sposobów, aby się wyróżnić, stawiają na kapitalne wzornictwo i wykonanie, podrasowują własne produkty do granic możliwości i starają się strzelać tu i ówdzie wodotryskami. A one mi nie są potrzebne. Wystarczy stylowy wygląd, wydajne podzespoły, możliwie aktualny soft i… mocny aparat, z którym każdy kadr będzie piękny. Trochę w ciemno, ale obstawiam, że jeśli Leica zagości faktycznie w P9, to będziemy mieli prawdziwy hit.
PRZECZYTAJ TEŻ RECENZJE:
HUAWEI P8 oraz HUAWEI MATE S
Źródło: androidheadlines