POCZĄTEK
Huawei P20 można dziś (połowa września 2018r.) kupić za około 2200zł i to w wersji ze 128GB pamięci. To taki wariant, który jest bohaterem tej recenzji. I tak – to bardzo, ale to bardzo atrakcyjna cena. Oznacza to również, że można mieć tegorocznego flagowca za rozsądne pieniądze, dzięki czemu udaje się zachować równowagę pomiędzy oczekiwaniami, możliwościami sprzętu, a rozsądkiem. To ważne, w czasach cen smartfonów Apple, dla których limitem jest wyłącznie niebo nad nami…
Przyznam, że Huawei P20 właśnie kojarzy mi się z takim rozsądkiem. Nie jest przegięty w żadną ze stron, ale też nie jest flagowcem z krwi i kości. Szczerze? Najbliżej mu do smartfonu średniopółkowego, ale w takim wyższym segmencie.
WZORNICTWO I WYKONANIE HUAWEI P20
Huawei P20, jest smartfonem o dość poprawnej formule i wymiarach 70,8x149mm i przyjemniej cienkości wynoszącej 7,65mm. Na froncie i pleckach szkło 2.5D zaokrąglone na narożnika, dookoła biegnie aluminiowa ramka. Jest przy tym kompaktowy i o znośnym ciężarze 165g. Nie ciąży, ale też nie pozostawia w dłoni niedosytu. Co więcej – wyróżnia się ładnymi kolorystycznie pleckami. Wprawdzie działają one trochę, jak lusterko, ale też z drugiej strony – mi osobiście bardzo pasował delikatnie mieniący się róż. Niestety widać tutaj wyraźnie palcowanie.
Natomiast zupełnie odrzuca mnie w Huawei P20 notch.
Może to nie jest takie oczywiste, ale tak naprawdę – to mój pierwszy smartfon w testach z wycięciem u góry ekranu, które stylizowane jest na iPhone’a X. Oczywiście miałem z tym styczność wcześniej, ale nigdy tak bardzo osobiście, kiedy ma się konkretny model w testach i z niego korzysta. I powiem tak – wytrzymałem z nim 4 dni (z notchem).
Bardzo chciałem zobaczyć, jak to jest, ale estetyczne względy zwyciężyły. Po prostu nie umiem się z tym oswoić. Jest to dla mnie tak upierdliwe, że nie potrafię przejść do porządku dziennego. Co innego ładne, delikatne wcięcia w stylu małego lejka lub otaczające frontową kamerkę (vide Essential Phone, Wiko), a co innego tak rozpasanie zmarnowana przestrzeń.
Niestety z notchem w Huawei P20, jest zasadniczy problem, z uwagi na zastosowany wyświetlacz.
Jest ekran LCD wykonany w technologii LTPS (Low Temperature PolySilicon) będący odpowiednikiem ekranu IPS, więc odznacza się ładnymi kątami widzenia. No, ale skoro to LCD, oznacza to, że nawet jeśli notcha wyłączysz, to jest on widoczny, bo kolor czarny wypełniający miejsce po tych nieszczęsnych „uszach” też musi być wyświetlony. I od razu – pomimo ekranu bardzo dobrej jakości – kiedy spogląda się pod kątem widoczne są przełamania czerni w szarość, co od razu uwidacznia zupełną nieudolność w próbie zamaskowania notcha.
Najfatalniej się to prezentuje, kiedy ściągasz białą belkę powiadomień. Pomimo, że notch wyłączony, to ona rozwija się od samej góry, więc również leci przez wcięcie, błyskając bielą po notch-owych uszach.
Szczerze? Jak można nie dopatrzyć tak ważnego punktu? Rzutuje to więc na całe wzornictwo i wygląda po prostu źle. Nie da się tego w mojej opinii nie dostrzegać. Można ignorować, ale u mnie nie wchodziło to zupełnie w rachubę. Wiem – wyglądam na bezkompromisowego typa. Ale czy flagowce nie powinny być bezkompromisowe? Co innego solidny średniak…
Wyraźnie też w Huawei P20 odstają obiektywy podwójnego aparatu na pleckach, przez co podobnie, jak w Xiaomi Redmi Note 5 – smartfon na płaskich powierzchniach mocno stuka o blat przy obsłudze palcem.
Na wyposażeniu zabrakło jacka 3.5mm, co zacząłem dość niespodziewanie dla siebie – odbierać za minus.
Otóż sporo nagrywam w ostatnim czasie smartfonem. Nie na YouTube’a, ale do kontaktów z rodziną i znajomymi w sieciach społecznościowych. Zamiast pisać do kogoś na Messengerze – wolę nagrać dwuminutową wypowiedź. Nie dość, że ja się tak z ludźmi kontaktuję, to i oni odwzajemniają się tym samym. Do nagrań zawsze używam mikrofonu przewodowego Rode. Teraz, by go podpiąć MUSZĘ za każdym razem sięgać po przejściówkę z USB typu C na jacka 3.5mm.
Jest to niewygodne, mnoży czynności i do tego niepraktyczne, o czym przekonałem się na targach IFA 2018 w Berlinie. Chciałem nakręcić kilka rzeczy P20 zadokowanym w gimbalu DJI Osmo Mobile 2. Niestety – cały czas miałem problem z wyważeniem stabilizatora, a do tego kabel dość niefortunnie się łamał przy wejściu do portu USB C i dźwięk był przerywany. Co tu więcej pisać – tragedia.
Natomiast nie potrzebuję zupełnie jacka 3.5mm w Huawei P20 do słuchania muzyki.
Korzystam efektywnie ze słuchawek Bluetooth, testuję też bezprzewodowy głośnik od Bosse, który skradł moje serce i już wiem, że pod tym względem do przewodów tęsknił nie będę. Ale przy filmowaniu już tak. I jako osoba działająca w branży kreatywnej – potrzebuję jacka. Huawei P20 nie jest pierwszym smartfonem, przy którym na to narzekam. Być może Ty nie będziesz mieć takich potrzeb, ale uwrażliwiam, że jak ktoś robi coś w Sieci na poważnie i z dużą frekwencją, to będzie musiał/-a się tutaj nagimnastykować.
Sama bryła leży pewnie w dłoni. Genialnie działa umieszczony pod ekranem czytnik linii papilarnych, a konstrukcja jest takich rozmiarów, że nawet wysoko zlokalizowana regulacja głośności za wiele mi nie przeszkadzała.
WYŚWIETLACZ, SPECYFIKACJA I WYDAJNOŚĆ HUAWEI P20
Tutaj – szczególnie w kwestiach wyświetlacza w Huawei P20 – muszę przyznać, że czuję spory niedosyt, co zdążyłem już zaanonsować wyżej…
Otóż smartfon ten nie dostał ekranu OLED-owego, jak Huawei P20 Pro, tylko wspomniany – LCD. Bardzo dobrej jakości, z ładną kolorystyką, ale jednak LCD. Czuć więc przepaść względem mocniejszej wersji. Raz, że ten paskudny notch, kiedy jest wyłączony to się po prostu uwidacznia, a po drugie – jednak nie dostajemy tak dopieszczonej i nasyconej kolorystyki, jak w OLED-ach. Tutaj też – w P20 jest przekątna 5,8 cala, a w P20 Pro – 6,1 cala.
Finalnie więc – już sama klasa wyświetlacza wskazuje, że nie mamy do czynienia za smartfonem tak flagowym, jak moglibyśmy tego oczekiwać (wskazują na to też inne podzespoły, o czym piszę nieco niżej), zwłaszcza że model lepiej doposażony oferuje klasę ekranu na zdecydowanie wyższym poziomie. Przy tej okazji wychodzi też, że nie znajdziesz np. funkcji Always-On-Display, która pomimo skrzętnego ukrycia, jest obecna w Huawei P20 Pro. Rozczarowujące, prawda?
Tak samo zresztą kładzie się cieniem na Huawei P20 pozostałe wyposażenie.
Nie dostajemy np. 6GB RAM, a 4GB RAM; tylko podwójny aparat na pleckach, a nie potrójny; jest też analogicznie mniejsza bateria; norma wodoszczelności też jest mniejsza… W P20 IP57, a w P20 Pro IP68… Myślę, że to nie są wcale takie drobiazgi, więc warto dobrze porachować, czy na pewno nie oczekiwalibyśmy od flagowca więcej. Bo, jak na moje oko – tak można wyposażyć telefon ze średniej-wyższej półki cenowej i bić się np. z Samsungami z serii A, ale nie pretendenta do liderowania i konkurowania z np. mniejszym Samsungiem Galaxy S9 (TU recenzja).
Oczywiście pozostałe podzespoły są już w porządku, a to oznacza, że nie brakuje tutaj praktycznie niczego.
Mamy NFC, więc płatności zbliżeniowe działają w stu procentach, jest GPS, Bluetooth w wersji 5.0, akcelerometr, magnetometr, czujniki światła otoczenia, zbliżeniowe etc.
Na pewno na duże uznanie zasługuje kapitalny czytnik linii papilarnych, który działa ultraszybko i – z ręką na sercu – nikt nie ma takiego skanera, jak Huawei w swoich smartfonach. Nie wiem, czy nie bazuje to na mniej dokładnym odczycie palców, ale efekt jest piorunujący.
Nie spodziewałem się też, że tak dobrze będzie w Huawei P20 działać odblokowywanie telefonu na podstawie skanowania twarzy. Nie spotkałem jeszcze żadnego smartfonu z Androidem, w którym byłoby to tak skuteczne. I tu znowu – pewności co do precyzji nie mam, bo często w nawet bardzo trudnych oświetleniowo warunkach to działało, kiedy np. słońce świeciło mi w ekran. Ale naprawdę sytuacji, że czytnik nie zaskoczył – było niewiele. Natomiast noc sprawiała, że przestawało to całkowicie działać, więc technologią taką, jaka w iPhonie X to to nie jest. Ale i tak sprawdzało się dużo lepiej niż u innych, z Samsungiem na czele.
W sumie, gdyby nie brak jacka 3.5mm w Huawei P20 – miałbym wszystko to, czego potrzeba od strony wyposażenia technicznego.
SYSTEM, APLIKACJE, MULTIMEDIA W HUAWEI P20
Chociaż wielkim zwolennikiem nakładek w stylu EMUI i MIUI (Xiaomi) nie jestem, to jednak muszę przyznać, że ta w Huawei P20, jest na dobrym poziomie i zasadniczo korzystało mi się z niej dobrze.
Szkoda, że menu z aplikacjami nie jest wysuwane śliźnięciem i trzeba sięgać do dedykowanego przycisku ekranowego, który jest już dość wysłużony i sam Google w najnowszych wersjach swojego systemu z niego rezygnuje, ale mimo wszystko oddać muszę, że cieszę się z wyboru. A mianowicie – że nie jestem skazany na rozrzucone po wielu pulpitach aplikacje i montowane pod to foldery, tylko mogę wybrać wygląd środowiska z App Drawerem. To duży plus z mojej perspektywy.
Kolejnym niuansem, ale istotnym, jest wywołanie menu szukania aplikacji lub opcji w systemie poprzez przesunięcie mniej więcej w połowie ekranu palcem z góry ku dołowi. Brakowało mi tego bardzo w MIUI od Xiaomi. Tutaj bardzo często po to sięgałem i łatwo wyszukiwałem potrzebne rozwiązania.
Jak na moje oko podoba mi się (przeciwnie do opinii Krzysztofa Bojarczuka chociażby z jego recenzji Huawei P20 Pro) ciemny motyw sekcji z przełącznikami i niebieski kolor ikon i podpisów. Nie kojarzy mi się to ze starymi wersjami Androida, a dobrze koresponduje z całym środowiskiem i nieco je uspokaja wizualnie. Bo trzeba zdać sobie sprawę, że nakładka od Huawei bardzo jest rozbuchana, ale jej zakusy nie są aż tak wyeksponowane, przez co nie ma się poczucia przesytu.
Jest w tym swoisty paradoks, bo niektóre rozwiązania trudniej znaleźć i tutaj np. wygrywa interfejs Samsunga, który na każdym kroku sugeruje w menu Ustawień, czy oby nie szukaliśmy w danej sekcji czegoś innego i czy przypadkiem nie chodzi o to i o to. Pomysł Koreańczyków zdaje tutaj lepiej egzamin. Niemniej EMUI w wersji 8.1.0 (odpowiada ona numeracji zainstalowanego w P20 Androidowi, czyli Oreo 8.1.0) też nie ma właściwie zbyt wielu punktów, w których mogłaby czuć się gorsza względem konkurencji.
Osobiście najbardziej lubię launcher Samsunga i HTC oraz z takich wariantów do doinstalowania na własną rękę ze Sklepu Play – launcher Microsoftu. Dzisiaj zaraz za nimi ustawiłbym właśnie EMUI od Huawei. A najbardziej doceniam tutaj jeden ficzer…
Jest nim możliwość wyboru pomiędzy trzema opcjami nawigacji po systemie w Huawei P20.
A zatem – możesz wybrać albo klasyczny układ z trzema przyciskami na ekranie (trójkąt, kwadrat, kółko), ale jest to mniej wygodne bo po pierwsze zabiera mały pasek przestrzeni ekranowej, a po drugie – zaraz pod wyświetlaczem znajduje się czytnik linii papilarnych, który przejmuje funkcję kółka (wychodzenia z dowolnej gry lub aplikacji od razu na ekran główny) i myląco się z tego korzysta.
Drugim sposobem nawigowania, jest skorzystanie ze slidera, który doskonale się w tej roli sprawdza, ale również zabiera przestrzeń na wyświetlaczu, tyle że mniejszą no i jest bardzo zbliżony do tego, co można już teraz znaleźć w Androidzie 9 Pie.
Na trzecim miejscu jest rozwiązanie, po które z lubością ja sięgnąłem, a więc cała nawigacja po systemie odbywa się poprzez dotykanie lub ślizganie palcem po czytniku linii papilarnych. Dzięki temu dostajemy calutkie 5,8 cala powierzchni ekranowej do własnego użytku, a akcje przypisane skanerowi linii papilarnych są tak intuicyjne, że wchodzą natychmiast w krew.
I tak – cofanie za każdym razem o jeden krok to pojedyncze tapnięcie. Wyjście na ekran główny bez cofania z dowolnej aplikacji lub ustawień odbywa się poprzez przytrzymanie o tą jedną milisekundę dłużej palca na czytniku. Nie jest to ani za długo ani za wolno i działa perfekcyjnie. Wyświetlenie ostatnich aplikacji odbywa się poprzez śliźnięcie po przycisku w prawo lub w lewo, więc i lewo, jak i praworęczni nie będą mieć z tym problemu.
Gesty zaimplementowane w MIUI i bazujące częściowo na tych z iPhone’a X są nie do pobicia. Ale pomysł Huawei, jest tak rewelacyjny, że wysoko pozycjonuję go w rankingu moich ulubionych sposobów poruszania się po Androidzie. Działa to tak dobrze, że aż ciężko przełączyć się na tradycyjne formy nawigowania.
Podsumowując – najnowsza odsłona EMUI, jest przyjemna w odbiorze.
Kolorystycznie oraz wzorniczo nadal bliżej mi do Samsunga i HTC, ale tutaj jest równie dużo opcji personalizacyjnych, jak i rozwiązań ułatwiających samą obsługę. Byłem z nich bardzo zadowolony, a najlepiej w tym wszystkim wypadły gesty skoncentrowane na czytniku linii papilarnych. Szkoda, że pomimo ostatniej dekady września, w której powstaje ta recenzja – nie ma jeszcze świeższych łatek bezpieczeństwa (sierpień 2018r.), więc liczę tutaj na poprawę. Natomiast samo środowisko jest dobrze zoptymalizowane z niewielkimi tylko punktami, w których potrzebuje małej sekundy, aby wykonać określone działanie. Ale to też bardziej pasuje do średniej półki, a nie flagowca.
APARAT I FUNKCJE FOTOGRAFICZNE W HUAWEI P20
Oj tak, zdecydowanie mamy do czynienia ze smartfonem niezwykłym pod kątem fotograficznym.
Nawet, gdyby Huawei nie wypuścił modelu P20 Pro z trzema soczewkami na pleckach, to mielibyśmy tutaj prawdziwą ucztę w zwykłym/mniejszym P20. Po pierwsze dlatego, że znalazł się tutaj stosunkowo duży 12Mpx przetwornik o rozmiarze 1/2.3 cala, który jest aż o 62 proc. większy niż 12Mpx matryca zastosowana w iPhone X oraz o 22 proc. większy od 12Mpx sensora, który jest w mniejszym Samsungu Galaxy S9.
Pojedyncze piksele mają w Huawei P20 wielkość rzędu 1.55 mikrona, przez co rewelacyjnie sprawdzają się w trudnych warunkach oświetleniowych, gdyż każdy piksel pochłania więcej światła. Przysłona obiektywu to f/1.8. Nie jest to może najjaśniejsza optyka, ale i tak wystarczająca przy tak skonstruowanej matrycy. Niestety nie ma – pomimo upływu miesięcy – informacji, jaki producent oraz jaki model przetwornika został dostarczony do Huawei P20 niestety nie ma. Są pewne domysły, że to prawdopodobnie Sony IMX378, czyli ten sam, który można znaleźć w Google Pixelu 2XL, HTC U Ultra, BlackBerry KeyOne, Xiaomi Mi 5s.
W pewnym sensie rozumiem Huawei. Z jednej strony współpracuje nad aparatami z Leica, ale brakuje doprecyzowania na czym ona polega? Nie wiemy więc, czy Niemcy dostarczają obiektywy, czy może czuwają nad implementacją matryc, czy może jeszcze maczają palce w oprogramowaniu? A skoro Huawei branduje współpracą z Leica swoje aparaty w serii P już od kilku lat, to znaczy że nie jest w interesie jednej i drugiej firmy zachwalać konkurenta z Sony. Z drugiej strony – Huawei ewidentnie przenosi nacisk przy swoich aparatach na Sztuczną Inteligencję. I to ona ma tutaj odpowiadać za najlepsze możliwe zdjęcia. Co więcej, a co nie jest podnoszone praktycznie przez żadnego z recenzentów – w smartfonie P20 za stabilizację obrazu również ma odpowiadać AI implementowana w procesorze Kirin 970.
I przyznaję, tak samo, jak cały chór innych testerów i testerek – Huawei P20 również, tak samo jak Huawei P20 Pro – wykonuje genialne zdjęcia nocne. Nie, nie kapitalne. Nie, nie świetne. Genialne! I mój zachwyt bierze się stąd, że w takich warunkach, nawet jeśli ustawisz większy czas naświetlania, to mając w ręku nawet najdroższy aparat cyfrowy – nie zrobisz nieporuszonego zdjęcia. Natomiast przy ekspozycji czasowej trwającej nawet 8 sekund, telefon w drżącej i pływającej dłoni wykonuje oszałamiające zdjęcia. Nie dość, że są jasne, wyraźne, klarowne. To jeszcze całkowicie nieporuszone!
Obróbka obrazu po stronie oprogramowania, jest więc w ciągu tych sekund fotografowania niezwykle zaawansowana i godna zachwytu nad technologią i rewelacyjną pracą algorytmów składających to w jedną całość. Testowałem w ciągu ostatnich lat niemal wszystkie kluczowe smartfony na rynku, ale żaden, absolutnie żaden nie potrafił robić takich zdjęć nocnych, jam Huawei P20 (i P20 Pro – ten model przeszedł przez ręce Krzysztofa Bojarczuka).
Kolejna rzecz, to obecność dedykowanego sensora do zdjęć czarno-białych. Druga matryca w Huawei P20 to przetwornik monochromatyczny o rozdzielczości 20Mpx i wielkości pojedynczego punktu rzędu 1 mikrona. Światło przysłony z uwagi na bardzo małe piksele wynosi tutaj f/1.6.
Bezstratnie można korzystając z różnych ogniskowych obydwu obiektywów uzyskać dwukrotny zoom optyczny, ale tym mogą się pochwalić właściwie wszystkie smartfony z podwójną kamerką. Oprócz tego, jest jeszcze zoom cyfrowy, ale przy maksymalnym 10-krotnym zbliżeniu daje mocno plastelinowy i kiepskiej jakości obrazek.
Na uwagę zasługuje też przedni aparat w Huawei P20.
Dostajemy tutaj 24Mpx sensor ze światłem f/2.0 (bez szału) i bez autofocusu, ale za to z technologią pozwalającą w trójwymiarze odwzorowywać twarz (Tryb 3D Portrait Light), dzięki czemu możemy uzyskać autoportrety w nastrojowych, wydzielonych z otoczenia scenkach studyjnych. O ile pamięć mnie nie myli – jako pierwszy zastosował to Apple w iPhone X, ale Huawei na pewno nie ma się w swojej realizacji tego patentu – czego tutaj wstydzić.
Chińczycy zadbali też o dodanie funkcji Fokus 4D, która umożliwia fotografować ruchome obiekty bez ryzyka poruszeń. Można też szybko uruchomić aparat poprzez dwukrotne naciśnięcie regulacji głośności, a kamerka w zaledwie 0,3s włączy się wykona zdjęcie z poziomu wygaszonego wyświetlacza. Bardziej to taki bajer nastawiony na wywołanie efektu samą szybkością działania, bo same zdjęcia nie wychodzą tutaj najlepiej. Raz, że bez podglądu na ekranie ciężko złapać ładnie coś w kadrze, a po drugie – jednak dość mocno porusza się tutaj ręką, więc finalnie raczej trzeba mieć szczęście na udany kadr. Ale mimo wszystko – działa to ultraszybko.
Prawdziwie rewelacyjnie wychodzą z Huawei P20 zdjęcia portretowe. Trudno znaleźć jakiekolwiek wady tych kadrów. Są po prostu świetne!
Najwięcej kontrowersji wywołuje u mnie jednak samo działanie Sztucznej Inteligencji w P20… Nie chcę wyjść na malkontenta, ale mi się to za bardzo w smartfonach Huawei nie podoba… Skończyłem niedawno testy Xiaomi Mi Mix 2s (TU recenzja i wideorecenzja). Smartfon też w aparacie bazuje na AI, a wykonuje w moim odczuciu zdjęcia lepsze (poza nocnymi, bo Huawei jest tutaj bezkonkurencyjny). Nie dość, że lepiej rozpoznaje sceny, to dobiera nastawy mniej przekolorowane.
I to jest mój podstawowy zarzut. Zdjęcia robione z AI w Huawei P20 są mega nasycone barwami. Jak z filtrem, który znajdziesz na Instagramie.
Do tego stopnia, że po prostu te kadry, które wykonywałem – owszem – wyglądały ładnie, ale za grosz nie oddawały rzeczywistości, jaką uwieczniałem. Rozumiem, że można nieco nasycić obraz, ale bez przesady. Natomiast daje się AI wyłączyć, albo wybrać jeden z trzech trybów kolorystycznych: Normalne, Jaskrawe Kolory, Łagodne Kolory. Przy łagodnych – zdjęcia w moim odczuciu wychodziły najbardziej zgodnie z rzeczywistością, ale wówczas… już bez jakiegokolwiek szału. Dość przeciętnie bym powiedział… No i za każdym razem ręcznie trzeba to ustawiać, więc często się o tym zapomina.
Miałem też dość małe zaufanie do tego, jak AI w Huawei P20 rozpoznaje sceny i dobiera do nich nastawy.
W Xiaomi Mi Mix 2s aparat rozpoznawał np. architekturę, ale w P20 takiego czegoś nie ma. Więc, jak było za danym budynkiem, który fotografowałem niebieskie niebo albo kawałek trawnika, to dobierał mi nastawy dla żywej, ciepłej, jaskrawej kolorystycznie natury… No bez sensu zupełnie. Przykładów jest więcej, wybrałem kilka, by to zobrazować:
Mi Mix 2s rozpoznaje np. samochody, a P20 nie, więc również dobiera nastawy albo dla błękitu nieba albo dla mocnej zieleni. To samo tyczy się detali. Mi Mix 2s rozpoznawał bowiem nie tylko roślinność, ale też kwiaty. W P20 wszystko, jest w jednym worku – niby kwiaty rozpoznawane osobno, ale niezwykle rzadko trafiałem na taką sugestię.
Same zdjęcia uważam za udane, szczegółowe i nieporuszone, za co naprawdę cenię Huawei P20.
Ale brakowało mi w nich realizmu. Wydawały mi się na siłę dokolorowane, przekombinowane, zbyt nasycone, za każdym razem stylizowane na artystyczne. Wg mnie natomiast działanie AI powinno wyglądać następująco i to tylko przykład, jak ja to rozumiem. Otóż Sztuczna Inteligencja w smartfonie zauważyła, że np. na Instagramie polubiam zdjęcia z określonymi filtrami i wówczas układa te upodobania w kategorie. Przyrodę z takimi filtrami, architekturę z takimi, zdjęcia jedzenia z takimi, fotki dynamiczne z takimi etc. Następnie, kiedy ja włączam aparat sugeruje mi, czy nie chciałbym uzyskać na swoim zdjęciu podobnych efektów np. przy zdjęciu przyrody. Wówczas wg mnie smartfon myśli. Zna moje upodobania, wie że mogę chcieć zrobić podobne zdjęcie, rozmyślnie dobiera określone nastawy. Ale w rzeczywistości tak to nie działa.
Po lewej zdjęcia z Huawei P20 z zastosowanymi nastawami z AI, a po prawej bez AI:
Bardziej cała ta Sztuczna Inteligencja działa wg mnie, jak jakiś schemat w P20. W sumie nie ważne, co fotografujesz – niech to będzie maksymalnie, jak się da kolorowe i wyostrzone. Nawet bardziej niż w HDR, z możliwie największą dynamiką. A od tej słodyczy robi się z czasem po prostu mdło. HDR już nie tylko pozwala wyciągnąć więcej z cieni, ale staje się nachalny. A dynamika bije wręcz ze statycznych i spokojnych kadrów, które spokojnymi pozostać powinny. Jakkolwiek zabiegi z autoportretami już lepiej się w takich okolicznościach sprawdzą, bo każdy z nas chce wyglądać na zdjęciu dobrze, fajnie i atrakcyjnie, tak już konkretne sceny fotografowane głównym aparatem – niekoniecznie.
Reasumując – zdaję sobie sprawę, że dla większości osób, które czytają tę recenzję – jestem tylko testerem. Blogerem. Ostatnim, który powinien się znać na aparacie w Huawei P20. I to nawet, jeśli przemawia przeze mnie szereg doświadczeń i lata innych testów. DxOMark ocenił ten sprzęt przecież na 101 punktów. Peanów i zachwytów są całe stosy, a i ja wiele w tym sprzęcie chwalę.
Ale jednocześnie – ja bym tylu punków nie dał. Jest bardzo dobrze i chcę to jasno podkreślić. Brak mi jednak tutaj subtelności. Jest zdecydowanie więcej presji na efekt WOW na każdym kroku, a umyka coś podstawowego w operowaniu obrazem.
A mianowicie, że dobra fotografia to ta, która opowiada jakąś historię. I w tym kontekście Huawei P20 jawi mi się, jak wyciskacz łez. Ma łapać za serce opowieściami, za którymi nic się nie kryje. Wiecie, tymi wszystkimi wytłuszczonymi nagłówkami, pisanymi kapitalikami. Wołającymi o uwagę, nawet jeśli informują tylko o tym, że w zeszłym roku było więcej śniegu. Jeśli lubimy taką narrację także w przygodzie ze zdjęciami, to aparat w Huawei P20 nas zadowoli.
WSZYSTKIE ZDJĘCIA W ORYGINALNYM ROZMIARZE NA FLICKR
BATERIA W HUAWEI P20
Tutaj jestem średnio usatysfakcjonowany. Huawei P20 dość przeciętnie pracuje na jednym ładowaniu, a sądziłem, że pochwali się lepszymi wynikami. I bardzo mi tutaj przypomina Samsunga Galaxy S9, tego mniejszego Galaxy S9. Bo wprawdzie smartfon Huawei dłużej jedzie i to przez całą dobę pod kątem godzinowym, ale też… czas pracy SoT jakoś wybitnie nie rzuca na kolana.
Problem w tym, że można dociągnąć nawet to 4h SoT, ale tak naprawdę osiąga się ten rezultat na już bardzo mocno rozładowanym akumulatorze.
Najgorzej wygląda ostatnie 10 proc., które ucieka w mgnieniu oka, więc jak ktoś się zbliży do tej granicy, to niech szybko szuka gniazdka elektrycznego. Piszę to zupełnie poważnie. Zdarzało mi się, że przy 3 proc. telefon potrafił się wyłączyć, a po uruchomieniu pokazywał jeszcze 2 proc. Ale też była cała masa sytuacji, że jak się już P20 wyłączył, to tak permanentnie, że musiał kilka minut na ładowarce poleżeć (i to oryginalnej), żeby dało się go włączyć.
Później proces ładowania jest już stosunkowo szybki, a zwalnia przy 90-95 proc.
Niemniej – bateria o pojemności 3400mAh – szybko wstaje z kolan i ten czas na kablu nie jest jakiś nadzwyczaj długi. Ważna informacja – smartfon praktycznie się nie nagrzewa, co zmienia się kiedy intensywnie gramy lub wykorzystujemy aparat, szczególnie przy nocnych fotkach, ale widocznie aby efekt był tak zachwycający – wszystkie podzespoły muszą być zaprzęgnięte do działania.
OPINIA O HUAWEI P20
Jak wspomniałem na początku – nie jestem pewien, czy smartfon ten można nazwać flagowcem. Jak dla mnie – szczególnie na tle P20 Pro trochę mu do tego miana brakuje. Mniejszy wyświetlacz, do tego w gorszej technologii ekranu, z notchem, który i tak jest widoczny pomimo wyłączenia, bez dodatkowego, trzeciego aparatu, z mniejszą ilością pamięci operacyjnej etc. Jak na moje oko – Huawei P20 to taki porządny średniak, który może być wyceniony na około 2tys. zł. Zważywszy, że po pół roku od premiery kwota ta jest bardzo realna za ten sprzęt, wszystko zaczyna się z takim moim spojrzeniem na tego smartfona układać.
Zdecydowanie Huawei P20, jest też smartfonem dobrze wyposażonym.
Spowolnienia go raczej nie dotyczą, ale potrafi przez sekundę lub dwie myśleć przy włączaniu aparatu lub przeskakiwaniu pomiędzy kolejnymi aplikacjami. Nie są to jakoś wybitnie zauważalne sytuacje, ale kiedy przez ręce przechodzi tyle sprzętu widać, że jeszcze kilka miesięcy i będą one odczuwalne bardziej. Na tle flagowców od Samsunga, HTC, czy Sony nie wygląda to najlepiej, ale pamiętać też musimy, że taki SGS8 pół roku od premiery przycinał mi bardziej i wyraźniej. Nie jest więc źle, ale wg mnie bliżej do poślizgów niż dalej…
Dużym plusem Huawei P20, jest zastosowany aparat fotograficzny.
Robi naprawdę genialne zdjęcia nocne. Co do tego nie ma absolutnie żadnej dyskusji. Jest sporo różnych trybów fotografowania, spory nacisk położony jest na zdjęcia portretowe i te w ruchu. Ale wg mnie zawodzi AI. Nie jest ono tak perfekcyjne w rozpoznawaniu różnych scen, jak telefony konkurencji, a stosowana kolorystyka i dynamika zdjęć – zdecydowanie przesadzone. Wiem, że wielu osobom się to podoba. Mi również, ale w dużo mniejszej ilości niż serwuje to aparat w standardzie. Pomysł ma Huawei na to niezły, czekam na kolejny krok w realizacji celu.
Natomiast tylko przeciętna jest bateria.
Smartfon pociągnie nam jeden dzień na jednym ładowaniu, a mniej aktywnym osobom pewnie i ciut dłużej, ale wielkich rewelacji tutaj nie ma. Punkt – w kolejnej odsłonie tego telefonu – do zdecydowanej poprawy. Na duży plus zasługuje sama nakładka. Pracowało mi się z nią dobrze. Podobał czarny styl menu przełączników, możliwości rozłożenia nawigacji aż na trzy różne sposoby i dzięki nim z P20 pracowało się naprawdę wygodnie. Nie jestem wielkim entuzjastą personalizowania każdego detalu w środowisku, ale można też i to tutaj zrobić. Zabrakło za to najświeższych łatek bezpieczeństwa, co półrocznego flagowca dotyczyć nie powinno.
No i, jak zwykle – bezbłędne wrażenie robi czytnik linii papilarnych w smartfonach Huawei, który jest perfekcyjny. Biorąc też pod uwagę całą konkurencję androidową – najlepiej też tutaj działało odblokowywanie twarzą, ale tylko w ciągu dnia.
Decydując się na Huawei P20 warto mieć dzisiaj na uwadze, że to smartfon, który na pewno skuteczniej konkuruje ze średnim-wyższym segmentem sprzętowym aniżeli flagowcami. Pod pewnymi względami bliżej mu do telefonów premium, ale to tylko niektóre punkty. Natomiast i cenowo i wyposażeniem wpisuje się w standardy średniopółkowe, więc tak naprawdę za dość rozsądne pieniądze można wyrwać flagowca, który będzie się też cieszył ciut dłuższym wsparciem i mimo wszystko udaną efektywnością.
PRZECZYTAJ SZCZEGÓŁOWĄ RECENZJĘ
HUAWEI P20 PRO
-
WZORNICTWO
-
APARAT
-
HARDWARE
-
BATERIA
-
CENA/JAKOŚĆ