Naprawdę nie wiem, jak zacząć. Silenie się na mocne, patetyczne słowa, szukanie jakichś jednoznacznych określeń i porównań i tak nie odda tego, jak to jest, kiedy nosi się na nadgarstku multisportowy kombajn – Garmin Fenix 6 Pro.
Miałem już w swojej karierze kilka Fenixów, które testowałem i szczegółowo tutaj recenzowałem, a jednego kupił wiele lat temu Krzysztof Bojarczuk, z którym zrobił koronę półmaratonów, potem koronę maratonów oraz zaliczył kilka biegów górskich. Jego Fenix 3 – ten w podstawowym wariancie (nie ma chociażby nadgarstkowego pomiaru tętna) wciąż świetnie daje radę pomimo upływu czasu i pomimo tak licznych treningów oraz ważnych zaliczonych zawodów.
Dokładnie pamiętam swoje rozczarowanie, kiedy Fenix 3 w wersji Saphire HR trafił w moje ręce po raz pierwszy.
Nie powiem – Krzysztof zachęcił mnie swoim totalnym zachwytem nad własnym Fenixem, do którego ja podchodziłem z duuużym dystansem. Wynikało to z tego, że na świecie pojawiały się pierwsze smartwatche. Wydawało się, że rozdający w tamtym czasie karty Android Wear od Google zdominuje świat inteligentnych zegarków szybciej niż w ogóle będziemy w stanie o tym pomyśleć. Dziś jednak wiemy, że lata płyną, Android Wear to historia, w jego miejsce wszedł WearOS, który prawie zaliczył piach, a teraz będzie go próbował reanimować Samsung… Natomiast Fenix 3 Krzysztofa starzeje się z godnością. Wciąż mu służy i wciąż świetnie daje radę na treningach. Wciąż wpadają okazjonalne aktualizacje. Po tylu latach!
Dlaczego wtedy czułem się rozczarowany? Bo Fenix tamtej generacji posiadał rozpikselowany wyświetlacz, ubogie funkcjonalności smart, które wtedy bardzo mnie kręciły, a także był duży, ciężki, trochę toporny w odbiorze. Poprosiłem Garmina o swój egzemplarz do testów i z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień… coraz bardziej zaczynałem odkrywać, że to ja pomyliłem światy wieszając psy na Fenixie 3. Już wtedy po krótkim czasie odkryłem, jak gorzko się myliłem.
Fenix od początku był serią zegarków multisportowych. Można z nim było biegać lekkie przebieżki, ale też trzaskać maratony i ultramaratony po górach, czy też wspinać się w górach, jeździć rowerem, ćwiczyć na powietrzu, wędrować przez kilka dni bez dotykania ładowarki. To nie był i nie miał być smartwatch. Ten zegarek nie miał się ścigać z cukierkowymi Apple Watchami, czy Watchami od Samsunga, ale z konkurencją od Suunto, czy Polara. Inny segment sprzętu i kompletnie inny odbiorca tego sprzętu.
A jak jest dzisiaj? Dzisiaj jest Fenix 6 Pro.
Czyli wersja „środkowa” pod względem gabarytów (koperta 47 mm). Szóstki są z nami dwa lata. Przed rokiem doczekały się jeszcze kilku wersji solarnych, ale generalnie na świat wydano Fenixa 6 latem 2019 roku. Jeśli w tamtym czasie było coś niedopracowane, to obecnie mucha już na nim nie siada. Postanowiłem celowo nie pisać pełnej recenzji Garmin Fenixa 6 Pro, bo bym po prostu nie był w stanie skończyć… ;).
Tak – przyznaję to już któryś raz. Testowanie sprzętu, który jest już jakiś czas na rynku przynosi mi dużo frajdy. Nie muszę oddawać go natychmiast, bo pół świata technologicznego na niego czeka, a za to mam faktycznie czas, aby z takim, czy innym rozwiązaniem trochę pobyć. A to otwiera zupełnie inne perspektywy. Naprawdę. Przy takim zegarku np. trudno w dwa tygodnie przetestować baterię, skoro właśnie taki Fenix na jednym ładowaniu potrafi działać od siedmiu do dziesięciu dni. A przecież mój test zegarka sportowego, to nie tylko naładowanie i rozładowanie ogniwa.
Testuję zegarek, kiedy jest łączność z telefonem i kiedy trenuję bez telefonu. Ma to znaczenie, bo zegarki wyposażone w gorsze nadajniki GPS wspierają się sygnałem przekazywanym z telefonu i ciężko rozeznać, czy to zegarek złapał szybciej fix, czy telefon. Kiedy słucham muzyki z zegarka przez sparowane poprzez Bluetooth słuchawki i kiedy tego nie robię, bo oczywiście inaczej rozkłada się zużycie baterii w czasie treningu. Kiedy płacę nim zbliżeniowo i kiedy monitoruję w trybie dokładnym nasycenie tlenem krwi oraz tętno – również podczas snu – bo chcę wykorzystać możliwie najpełniej nowe ficzery, jak chociażby Body Battery, czy wskazówki od zegarka kierowane do mnie na bazie tego, jak trenuję, jak zachowuje się moje tętno i jak się wysypiam.
Taki produkt posiada tyle funkcjonalności, że ciężko w 14 dni ot tak przetestować chociażby ułamek napakowanych doń rozwiązań. Poza tym plus w testowaniu multisportowego zegarka po niemal dwóch latach od jego premiery jest taki, że mam pewność, że przeszedł przez pół Polski oraz liczne redakcje sportowo-technologicznych blogów i kiedy przyjeżdża do mnie, to jest ostro przetargany przez lasy, knieje, zimy, lata, ma za sobą konkretne podtopienia i przelanego przezeń litry ludzkiego potu.
I wiecie co wtedy robi wrażenie? Że na jednym ładowaniu pracuje Fenix 6 Pro około 5 dni.
A w czasie aktywności bez słuchawek i słuchania muzyki – trening biegowy trwający blisko 30 minut zabiera 4 proc. z baterii. Dla porównania smartwatch z WearOS na pokładzie pożera 20-25 proc. (zależnie od modelu) przy dokładnie tej samej aktywności i w tych samych warunkach. I chociaż pierwsi testerzy Fenixa 6 Pro przed dwoma laty pisali lub mówili w swoich filmach, że im ten model działał 7-10 dni, tak ja wiem, że to moje obecne 5 dni – to i tak świetny wynik. Każdy bowiem inaczej używa tych zegarków. Każdy też inaczej je ładuje – różnymi ładowarkami (w zestawie jest tylko krótki przewód), czy też różnie doładowuje, albo wręcz każdy szanujący się tester rozładowuje do zera, co dodatkowo wpływa na kondycję baterii. Osobna sprawa, że kiedy przyjeżdża do testów sprzęt niezniszczalny – uchodzący za Terminatora wśród konkurencji – to aż się prosi, aby go możliwie jak najostrzej „zajechać”.
Ja miałem to szczęście, że mogłem zabrać Fenixa 6 Pro na krótki wypoczynek w górach i zarazem mogłem sprawdzić, jak działa np. czujnik barometryczny pokazujący wysokość nad poziomem morza (pokazuję to w wiedorecezji). Używałem go w trybie wędrówek, biegania, jazdy na rowerze, a nawet… chodu. Tak – skoro jest taka funkcja, a tak się składa, że ja uwielbiam spacerować po 2-3 h dziennie, to dlaczego by z tego nie skorzystać?
Myślę, że nie ma co przedłużać. Zapraszam Was serdecznie do obejrzenia mojej wideorecenzji Fenixa 6 Pro.
Jest już od pewnego czasu na YouTube i jak na moją niewielką liczbę subskrypcji oraz skromne zasięgi – „klika się” bardzo ładnie. Jest też już kilkadziesiąt komentarzy i jeśli dobrze policzyłem, to są trzy osoby, które poczuły się tym materiałem zmotywowane do zakupu Fenixa. Nie powiem, bo sprawiło mi to wiele przyjemności. Mam na myśli tak wielkie zaufanie. Zresztą ten blog pamięta znacznie więcej podobnych deklaracji Czytelników sprzed lat, którzy pod wpływem naszych recenzji, które tutaj publikowaliśmy decydowali się na konkretny sprzęt. Mam za to do każdej takiej osoby ogromny szacunek, a i czuję wielką odpowiedzialność.
Ale, ale! Nie mam zamiaru wprowadzać tutaj teraz nadmiernego patosu. Mam nadzieję, że sprzęt służyć będzie jak najlepiej i jak najdłużej. Od siebie dodam tylko, że nie byłem w stanie przetestować wszystkiego w Fenixie 6 Pro, chociaż sądzę, że udało mi się sprawdzić naprawdę sporo. To, co umieściłem na YouTube to druga wersja recenzji. Pierwsza miała 25 minut i doszedłem do wniosku, że nikomu nie będzie się chciało jej oglądać tak długo. Ja sam pewnie montowałbym ją dobre pół roku ;). Dlatego siłą rozpędu nagrałem wszystko, ale o 10 minut krócej, nie wchodząc tak dokładnie w technikalia. Uznałem, że to, jak w praktyce działa sprzęt, będzie ciekawsze niż operowanie skomplikowanymi opisami technicznymi, które każda osoba może znaleźć na stronie producenta.
Za wszelkie pozytywne reakcje – bardzo Wam dziękuję.