Siedemnaście milionów Chromebooków znajdzie właścicieli przed rokiem 2023. Takie przynajmniej rewelacje przynosi serwis AndroidAuthority.com na podstawie najnowszego raportu firmy analitycznej Global Market Insights. Czytam, zastanawiam się i… z politowaniem stwierdzam, że stoi za tym jedna, wielka i bezkresna pustka! Czym się tutaj podniecać? Jeszcze może przed rokiem, dwoma – miałbym frajdę (i kilka razy dałem temu upust na tym blogu), jak fajnie, że Chromebooki biorą świat. Ale powiedzmy sobie szczerze – nie biorą. I długo jeszcze nie wezmą!
Skąd ten pesymizm? To nie pesymizm, a pragmatyzm! I sądzę, że pomimo mojej ogromnej sympatii – niestety, ale Chromebooki czekają na swoje mocne uderzenie. Jeśli ktoś myślał, że ono już nastąpiło, to jest w ogromnym błędzie. Dlaczego? Bo po pierwsze, a zarazem po drugie i po trzecie – Chromebooki odnoszą jedyny i wyłączny sukces w Stanach Zjednoczonych. A przede wszystkim odnoszą go w edukacji. W biznesie jest ich niewiele, a jeśli już, to na pewno nie da się ich tak zaawansowanie używać, jak wymagają tego standardy wielu korporacji.
Piszę o tym z niemałym żalem, ale w istocie tak po prostu jest. Sam mam sporo problemów z edycją swoich starszych plików stworzonych w Excelu, które po prostu rozjeżdżają się po odpaleniu w Docsach, albo liczne tabele z wieloma sumowaniami po prostu zostają pozbawione formuł… Teoretycznie są jeszcze inne rozwiązania i oczywiście warto po nie sięgać, ale mimo wszystko Docsy wyglądają bardzo zachęcająco i są zintegrowane z ekosystemem Google, więc korzysta się z nich w naturalny sposób dużo wygodniej. Poza tym pozostają w rodzinie, czyli żadna zewnętrzna firma nie administruje moimi danymi, co w przypadku np. firmowych zastosowań Chromebooków ma ogromne znaczenie.
Podchodzę więc do wszelkich prognoz wzrostu sprzedaży urządzeń z Chrome OS na pokładzie z ogromnym dystansem. Widzę bowiem, że sam zawodowo nie mam w nich jeszcze wszystkich narzędzi, których potrzebuję chociażby do prowadzenia firmy. Chociaż cholernie się staram… Niemniej liczę, że zmieni tutaj sporo wejście androidowych aplikacji do Chrome OS, na które wciąż ze swoim Chromebookiem czekam.
Póki co Google gromadzi liczne świetne narzędzia, którymi może obdarzyć swoje produkty. Ale mimo wszystko wciąż nie wiadomo, czego tak naprawdę po Chrome OS i dedykowanych sprzętach można się spodziewać? Na horyzoncie jest Fuksja OS, o której nic nie wiadomo, ale to co wiadomo, wskazuje na to, że będzie to OS wieloplatformowy. Połączenie Chrome OS i Androida? Coś zupełnie innego, dla szeregu innych rozwiązań, typu mobile, wearables i IoT? Who knows?
Druga rzecz, to nie do końca jasny mariaż androidowych aplikacji ze środowiskiem Chrome OS. Wychodzi na to, że póki co w najlepszej sytuacji są właściciele Chromebooków z dotykowymi ekranami. Ale zastanawiający jest brak wsparcia dla wszystkich modeli tychże komputerów (o czym dawaliście znać chociażby w komentarzach pod TYM wpisem) oraz produktów typu Chromebase od LG. Sam nie mam pojęcia, jak mój Asus Chromebook C200 będzie obsługiwał aplikacje z Androida, napisane nie tylko pod dotykowe ekrany, ale także pod inny hardware, nastawiony na wykorzystywanie żyroskopów, akcelerometrów, czujników Halla, światła, zbliżeniowych etc. Tego wszystkiego przecież Chromebooki nie mają, bo jako notebooki zwyczajnie ich nie potrzebowały.
Trzecia rzecz, to wspomniane ograniczenie terytorialne. Nie chwaląc się, mam z polskich źródeł – nazwijmy to – nieoficjalne informacje, że niektórzy duzi gracze wstrzymują się z rozpoczęciem sprzedaży Chromebooków w Polsce, bo zwyczajnie nie ma u nas dla nich rynku. Lukę wypełnił skutecznie Acer, który nasycił zapotrzebowanie wśród najbardziej zaciekawionych tematem tuż po swoim wejściu. Reszta jakoś się nie garnie do porzucania Okien na rzecz Chrome OS. I – nie przymierzając – zachęcam do przejrzenia w celu wyrobienia sobie opinii naszych lokalnych portali aukcyjnych. Tylu Chromebooków na nich nie było jeszcze nigdy. Płynności sprzedaży – wg moich obserwacji – za wielkiej też nie ma, chociaż ceny tutaj niemal raczkują (chociaż nie wszystkie)…
Robi się więc bardzo niebezpiecznie i ciasno dla tego sprzętu. Nie wiadomo, czy apki z Androida faktycznie przydadzą się w każdym modelu, a jeśli już, to czy nie ograniczy się to tylko do garści z nich? Nie wiadomo, jak będą rosły Chromebooki sprzedawane poza USA, skoro nawet takie kraje, jak nasz nie mają sensownej kampanii promującej te sprzęty oraz ich zalet. Podział na Chromebooki z ekranami dotykowymi i bez nich oraz sam system, który jest napisany bezwzględnie pod okna i myszkę, a nie pod palec, to kolejny moim zdaniem widoczny problem, na który nie ma dziś recepty. Tym bardziej, że obecne rynkowe trendy wskazują na renesans rysików, a przecież aż się prosi o takie rozwiązania w Chromebookach, które też – idealnie w mojej opinii – nadają się na hybrydy z wyczepianym tabletem, z bazy którą stanowi klawiatura z dodatkową baterią i portami.
Wiem, namnożyło się tych znaków zapytania. Więc wieszczenie wielkiego wzrostu przed rokiem 2023 jest dla mnie, jak wróżenie z fusów. Dzisiaj nie ma sensu tego tak planować, bo to plany pozbawione racjonalnych przesłanek. Sam najchętniej przytuliłbym dzisiaj albo Pixela 2, albo rzucił się na najnowszego HP Chromebooka 13, tyle że ten akurat nie ma ekranu dotykowego, więc apki ze Sklepu Play, niby jak miałbym komfortowo obsługiwać? A sprzęt wart sporo pieniędzy…
Moja recepta? Zacisnąć pośladki i przeczekać. Najlepiej rok, bo w połowie 2017 r., będziemy wiedzieć znacznie więcej niż dzisiaj. Do tego czasu jakoś też ukonstytuują się apki z Androida na Chrome OS, więc i to pokaże na ile to przydatne, a na ile niewiele wnoszące rozwiązanie, szczególnie na Chromebookach bez dotykowych paneli… I tak się składa, że jeśli jakaś fajna okazja mnie po drodze nie spotka, to po prostu na takie przeczekanie ze zmianą sprzętu się zdecyduję.