Aż się sobie dziwię, jak to możliwe, że dojście do tej konkluzji, którą zawarłem w tytule niniejszego wpisu (a tutaj rozwijam), zajęło mi aż tyle czasu, czyli konkretnie kilka lat. Nie sądziłem, że te ciągłe dywagacje na temat tego, jaki Android jest rozdrobniony, są całkowicie bez sensu. I może miały jakiekolwiek znaczenie na początku kariery tego systemu, tak dzisiaj CZEPIANIE SIĘ FRAGMENTACJI, jest po prostu całkowicie nielogiczne. Wnioskuję, że Google musi wychodzić z podobnego założenia, skoro nie wstydzi się publikować co miesiąc udziału w rynku poszczególnych wersji. Skąd u mnie taki tok myślenia? Otóż zderzyłem ze sobą trzy najoczywistsze i zarazem najczęściej powtarzane argumenty, którymi posługują się adwersarze w polemice na temat wad związanych z fragmentacją Androida.
- Fakt, że nie jest on na lwiej części smartfonów aktualnym.
- Fakt, że nie jest z tego powodu bezpiecznym środowiskiem.
- Fakt, że korzysta z nowości na nim zawartych tylko cząstka osób.
Wszystkie powyższe Fakty, są do całkowitego redefiniowania i czas najwyższy zbombardować używanie tych argumentów, jako osi, która napędza wałkowaną w nieskończoność nagonkę na ten system. A pozwala sobie w sposób bezpruderyjny na tym polu najczęściej Apple. Dobrym przykładem jest ostatnia konferencja tego giganta. Tim Cook znowu miał za plecami aktualny dashboard (panel informacyjny ze strony Google), zawierający kompromitujące dane. Ale sala – jak to było w zwyczaju przed laty – nie rechotała w chwili tej prezentacji i zestawienia adaptacji Androida oraz iOS 10. I słusznie, bo to jak uśmiech głupiego do sera…
- Po pierwsze – najnowsze wydania Androida nigdy nie będą na lwiej części smartfonów, ponieważ Google nie kontroluje procesu produkcyjnego w innych firmach tworzących telefony. Oznacza to, że każdy dostawca, może stworzyć dowolny sprzęt: smartfona, tablet, smartwatcha, lodówkę, pralkę, mikrofalówkę i co tam jeszcze przyjdzie mu do głowy, a następnie zaimplementować na te produkty system dostarczany przez Google. Aby praca softu miała ręce i nogi musi on zostać odpowiednio zoptymalizowany. Innymi słowy, MUSI nad nim usiąść szerokie grono programistyczne, i solidnie przyłożyć się do tego, aby OS dopasować do pracującego hardware oraz sterowników, czyli uczynić wszystko ze sobą kompatybilne.
- Dla unaocznienia – wyobraź sobie sytuację, że masz nowoczesny komputer, z potężną kartą graficzną, ale system operacyjny nie posiada do niej dedykowanych sterowników, tylko jakieś ogólne, co wcale nie jest rzadką sytuacją w świecie Windowsa. Dzięki nim karta pracuje, ale w grach nie uzyskasz maksimum wydajności. Dopiero soft od producenta pozwala odpowiednio wykorzystać hardware.Z Androidem jest podobnie – system możesz zainstalować na dosłownie wszystkim, ale jeśli nie ma sensownych ludzi, którzy dbają o odpowiednie przygotowanie softu do sprzętu, a także na etapie testowym nie wyłapią wszystkich błędów, to wówczas dostaniesz produkt, który już od wyjęcia z pudełka pozostawia wiele do życzenia.
-
Wyobraź sobie dalej – że Google wypuszcza nową wersję Androida. Do momentu, aż go nie wezmą w obroty developerzy producenta, ten nie może trafić – jako update – na kolejne, będące już na rynku smartfony. Dzieje się tak, bo:
– czas życia produktu jest bardzo krótki (w tej chwili jakieś 9 miesięcy), a nowy Android ukazuje się raz w roku,
– w przygotowaniu jest już kilka nowych urządzeń, na które szykowana jest najświeższa wersja systemu i to one absorbują uwagę zespołu produkcyjnego,
– oprócz producentów, również operatorzy sieci komórkowych tworzą swoje modyfikacje systemu, z odpowiednim brandingiem, zatem proces aktualizacyjny dodatkowo wydłuża się na tej ścieżce. - Zauważ, że Apple wydaje TYLKO kilka serii produktowych: iPhone, iPad, Apple Watch, komputery typu Mac oraz nie licencjonuje nikomu iOS-a. Wszystkie te urządzenia ściśle kontroluje pod kątem dostawców podzespołów. Apple modyfikuje je od lat naprawdę nieznacznie, a co za tym idzie – przygotowanie i dostarczenie aktualizacji jest zdecydowanie dużo łatwiejsze, a sam proces płynny. Nikt inny nie pracuje nad oprogramowaniem instalowanym w iPhone’ach, iPadach, iPodach, Apple Watchach czy komputerach Mac, jak tylko inżynierowie i developerzy z Apple. I świetnie, że tak jest. Ale nikt w Cupertino nie musi się martwić o całą resztę smartfonowego świata.
- Oczywiście ktoś może zarzucić, że powstawanie tylu smartfonów i tabletów z Androidem jest bez sensu. Otóż nie jest. Bo smartfony Apple kosztują grube tysiące złotych, a telefony dostarczane przez innych producentów zasilają różne segmenty cenowe. Może więc mieć smartfona osoba, którą stać na wydatek rzędu 500zł, taka, która gotowa jest zapłacić do 1000zł za telefon lub inna, która wyłoży 1500-2000zł. Niby banał, prawda? Ale zanim znowu rzucisz kamieniem pogardy w smartfony z Androidem, pamiętaj o tym, że to dzięki temu systemowi, rozwiązania mobilne tak się upowszechniły. Nie każdego stać i nie każdy potrzebuje iPhone’a. Ale każdy potrzebuje kontaktu ze światem. Smartfon za 500zł tyłka nikomu nie urwie, ale swoje podstawowe założenia spełni.
- Inna sprawa, że cała magia iOS-a pryska, kiedy przyjrzeć się bliżej jego licznym ograniczeniom oraz, kiedy zainstaluje się tzw. wersję Jailbreak. Wówczas można zrobić na nim o niebo więcej, ale sprzęt na takiej modyfikacji zachowuje się dokładnie tak samo, jak wiele niedbale wypuszczonych smartfonów z Androidem. Dodatkowo chcę Ci przypomnieć, że i iOS miewa problemy po instalacjach, które uceglają iPady lub iPhone’y. Wszystko udaje się na szczęście szybko odkręcić, ale biorąc pod uwagę, że Apple tak ściśle kontroluje swój soft i sprzęt, wstydem jest, że potrafi zaliczać takie wpadki, które przecież przy wszechobecnych Androidach powinny być normą… A nie są!
- Po drugie – Android jest już bezpiecznym systemem. I oczywiście nie mam tutaj na myśli sytuacji, w których raz na jakiś czas ktoś wykryje lukę i trąbi, że nawet miliard smartfonów jest zagrożonych, bo coś tam… Wiadomo – wówczas jest problem i szybko trzeba sobie z nim poradzić. Mam tutaj na myśli fakt – tak, napiszę to wielkimi literami – FAKT, że wielu czołowych producentów (ale i nie tylko oni, bo trend ten upowszechnia się już wśród małych), stara się aktualizować Androida o poprawki bezpieczeństwa w dość regularnych odstępach czasu. Paczki wychodzą co miesiąc, u innych co dwa lub co trzy miesiące, ważą kilkadziesiąt MB, i zawierają liczne łatki, które zaszywają wykryte dziury.
- Po wtóre – sprawę w swoje ręce wziął nawet sam Google, który łata swój system bez pośrednictwa producentów, czy operatorów komórkowych, a wypuszczając instrukcje Google Play Services, dostępne z poziomu Sklepu Play. I robi to na tyle sprytnie, że wiele jego usług, jak chociażby Gmail, czy Zdjęcia, nie będzie działać bez tego, zatem wymusza na użytkownikach wykonanie aktualizacji, a więc – w moich oczach – robi co może, aby zapanować nad tym bałaganem.
- Po trzecie – całkowitą nieprawdą jest, że z nowości systemu Android korzysta tylko cząstka ludzi na świecie. I patrząc na adaptację chociażby wersji 7 Nougat, która wynosiła w listopadzie 2016r. ledwie 0,3 proc., a poprzedni Marshmallow 24 proc., moźna odnieść wrażenie, że faktycznie coś jest na rzeczy…
- ALE! Zauważ, że aktualizacje tak długo trwają lub wcale się nie pojawiają, ponieważ niemal wszyscy producenci modyfikują wizualną nakładkę systemową na Androida (tzw. Launcher, np. w Samsungach jest to TouchWiz, telefonach Huawei to EMUI, a w Asusach – ZenUI), a co za tym idzie, na podstawie użytego hardware, twórcy smartfonów rękami swoich programistów – wyciągają funkcje, które nie są natywnie dostępne z kanoniczną wersją Androida wypuszczoną przez Google.
- Przykład? Np. smartfony Pixel otrzymały możliwość rozwijania menu powiadomień poprzez przesunięcie palcem po czytniku linii papilarnych. Ale ta opcja była dostępna już dwa lata temu w smartfonach Huawei. Więcej – inne smartfony z Nougatem nie mają tej funkcji, bowiem trafiła ona do launchera, przygotowanego przez Google tylko pod jego nową serię smartfonów – Pixel.
- Inny przykład? Przełączanie się pomiędzy frontowym i tylnym aparatem gestem poruszania nadgarstkiem. Przecież to funkcjonalność implementowana przez Lenovo w smartfonach Moto G, i dostępna co najmniej od roku, jak nie dłużej! Jeszcze inny przykład? A chociażby dzielenie ekranu, które wreszcie jest dostępne w Androidzie 7.0 Nougat, a które od lat – I TO DOSŁOWNIE OD LAT – posiadają czołowe smartfony Samsunga, Huawei, czy LG!
- Ale to i tak pryszcz! Bo każdy producent, aby odróżnić się od innych dostawców telefonów i tabletów, wymyśla swoje rozwiązania, dzięki którym będzie promował własny najnowszy produkt. Takimi funkcjonalnościami są np. przemieszczanie się pomiędzy pulpitami z wykorzystaniem potrząśnięcia, czy wybieranie numeru do nadawcy wiadomości SMS bezpośrednio z niej, po przyłożeniu urządzenia do ucha.
- Prawdziwe różnice, na których zależy świadomym fanom mobile-tech, tak naprawdę rozbijają się o całkowicie nie mówiące przeciętnemu Kowalskiemu z Maliniakiem rozwiązania pojawiające się w głębi systemu. Należą do nich np. możliwość szyfrowania telefonu (cecha, która natywnie zadebiutowała dopiero w Androidzie 6.0 Marshmallow), dzięki której ukradzionego smartfona nikt nie odblokuje, ani nawet nie uruchomi. Innym istotnym punktem jest rodzaj środowiska uruchomieniowego aplikacji ART i Dalvik. Obecnie najświeższe odsłony systemu pracują na tym pierwszym, ale dopiero KitKat pozwolił na wybór jednego z nich, przy czym ART był wówczas w fazie eksperymentalnej.
- Przykłady można mnożyć, a to doskonale pokazuje, że 95 proc. użytkowników smartfonów nie ma po prostu o tym zielonego pojęcia. Ergo – nowe funkcje zależne są tak naprawdę – przede wszystkim – od producenta, który postanowi dodać je do natywnej wersji sytemu na poziomie własnej nakładki. Inaczej nikt się o nich nie dowie lub nawet nie zlokalizuje ich w swoim smartfonie, jak też tablecie.
Trzy duże punkty. Mógłbym je jeszcze rozpisać na bardziej szczegółowe i upstrzyć większą ilością przykładów. Ale nikt by nie był w stanie tego przeczytać. Nawet nie wiem, ile osób dobije do komentarzy, bo to tak niewdzięczny opis, że trudno się przez całość argumentacji przebijać z niezmąconą uwagą. Ale trzy krótkie Fakty na temat tego, że Android jest gówniany, bo nie jest aktualizowany, a ten który jest, to i tak nie dostaje najnowszych funkcji, bo te są udziałem ledwie cząstki smartfonów, to po prostu wierutne bzdury. I sam kiedyś takie komunały powtarzałem.
Dzisiaj z tym kończę. Jestem świadomym użytkownikiem urządzeń mobilnych i mogę na własnym, wieloletnim przykładzie zaświadczyć, że jedynymi smartfonami, które nigdy nie miały większych problemów z wydajnością i stabilnością, były Nexusy ze stockowym Androidem. Dla mnie, do momentu pojawienia się Pixeli, były one swoistym substytutem iPhone’ów z czystym iOS-em. A to pokazuje, że kontrolowany przez Google sprzęt, potrafi rwać asfalt przez wiele lat od swojego debiutu!
W mojej opinii najwięcej na dobre zmieniło się wraz z Androidem 4.4 KitKat. Lollipop był rewolucją wizualną, ale kontynuował tradycje KitKata. Marshmallow mógłby być dla mnie tak naprawdę dopieszczonym Lollipopem, a z Nougatem – i to w wersji 7.1.1, która w chwili pisania tego tekstu na moim Nexusie 6P w wersji beta – nie mam właściwie żadnych problemów! Drobne wypadki przy pracy się zdarzają, ale przy blisko 130 aplikacjach i ciągłym intensywnym eksploatowaniu trudno, aby sporadycznie coś się nie potknęło.
Kończąc już – Android to całkowicie inny system niż iOS. Zupełnie inaczej dystrybuowany i jeszcze inaczej aktualizowany. Ale przede wszystkim – modyfikowany. A na obecnym etapie, jest to system nowoczesny, funkcjonalny, bezpieczny. Aczkolwiek: niepofragmentowany. Ale, jak wykazałem wcześniej – nie ma to dzisiaj żadnego znaczenia. No chyba, że dla Tima Cooka z Apple…