Nie wiem, ilu z Was ma podniesioną rękę, kiedy zapytam, czy wierzyliście, że Ubuntu Phone ujrzy kiedykolwiek światło dzienne, ale we mnie nadzieja dogasała z każdym dniem. Bardziej byłem w stanie uwierzyć, że okaże się to rozwiązaniem dla rynków rozwijających. Ale na gęstym od sprzętu Zachodzie? No way! No i proszę, oto Ubuntu Phone nadchodzi…
…ale nie takim, jakim bym go widział, aczkolwiek mam wrażenie – tak, jak napisałem w tytule – tonący chwyta się brzytwy. Otóż smartfon, na którym zobaczymy tą platformę to pod względem wyposażenia dość przeciętna półka, jeśli chodzi o hardware. Oczywiście – cena będzie podobna. Ale, czy kogoś to dziwi, że żaden rozsądny producent smartfonów nie chce inwestować w rozwiązanie, które od swojego pierwotnego – genialnego zresztą pomysłu – przeradza się w coś takiego?
Przypomnę, że Ubuntu Phone był projektem crowdfundingowym w serwisie Indiegogo. Osią pomysłu było stworzenie smartfona, który zarazem byłby komputerem z systemem operacyjnym Ubuntu. Oczywiście pod kontrolą mobilnej wersji tego OS-a pracowałby również sam telefon. Koniec końców pod koniec 2013 roku skończyło się na podsycanych przez Jane Silber – CEO Canonical – nadziejach, że na początku 2014 roku urządzenie trafi na rynek, ale wyłącznie jako smartfon z mobilnym Ubuntu, co już pokazywało, że najważniejsza idea regularnego komputera w jednym odpadła.
Później był szum (niemal dokładnie rok temu), że Canonical, który miał Ubuntu Phone (a właściwie Ubuntu Edge) stworzyć, podpisał umowę z Meizu i BQ – na wyprodukowanie i dystrybuowanie tych smartfonów, co już wówczas nie wróżyło wielkiego sukcesu, a teraz dowiadujemy się, że słuchawki faktycznie trafią na rynek, ale z logiem tego drugiego producenta.
Ich koszt przewidziano na poziomie ok. 170 EUR, czyli w przeliczeniu na złotówki – jakieś 700 zł z małą górką. Jak zapewne się domyślacie – na pokładzie smartfonów firmy BQ, oprócz dedykowanego systemu mobilnego Ubuntu, znajdzie się 1 GB RAM, 4-rdzeniowy procesor MediaTek 1,3 GHz, aparat z rozdzielczością 8 Mpx (przedni 5 Mpx), a także 8 GB pamięci na dane. Na froncie znajdzie się 4,5-calowy ekran, na którym zobaczymy rozdzielczość rzędu 540×960 px.
Kurczę, słabo co? Ale jak widać, ewoluowała cała polityka Canonical. Produkt ten ma być podobnie, jak Xiaomi w Chinach, sprzedawany – przynajmniej na początku – wyłącznie online. BQ Aquaris E4.5 Ubuntu Edition – bo tak nazywa się smartfon – będzie można nabyć już w przyszłym tygodniu. Dobra wiadomość jest taka, że dedykowany jest europejskiemu rynkowi, co nawet nie dziwi, w końcu BQ to hiszpańska firma. Ale nie mam złudzeń. Lepiej dla tej platformy, aby zadebiutowała w Chinach lub Indiach, ale nie tutaj.
Oprócz słabej specyfikacji – rzuca mi się w oczy również inny detal. Najważniejszy chyba. BQ Aquaris E4.5 Ubuntu Edition jest strasznie brzydki. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak można było stworzyć tak jałowy wizualnie produkt? A do tego wygląda na to, że wcale nie projektowano go pod system, tylko wzięto wzornictwo z modelu dostępnego w portfolio BQ, który pracuje z KitKatem. Cóż, ja w to nie wchodzę. Szkoda czasu na pierdoły.
Źródło, foto: engadget