Jestem pod wrażeniem. Samsung zrobił już chyba wszystko, aby wyjaśnić kontrowersje związane z wybuchającą baterią w Galaxy Note7 – moim zdaniem – najlepszym wydaniu smartfona nie tylko z tej serii, ale w ogóle na świecie. Strasznie żałuję tego produktu, który wydawał mi się dopracowany w każdym detalu, a który finalnie poważnie zatrząsł Samsungiem i mocno go pogrążył. Najgorsze jednak w całej aferze było to, że długo – naprawdę długo – nie było wiadomo, co jest przyczyną przegrzewających się i eksplodujących Note’ów7? Do dzisiaj.
Samsung przeprowadził bardzo wnikliwe śledztwo, które pozwoliło wykluczyć wszelkie problemy po stronie oprogramowania lub innych komponentów, o czym informuje w oficjalnej notce prasowej. Ponadto powołał trzy firmy, które niezależnie zbadały sprawę: Underwriters Lab, Exponent oraz TUV Rheinland. Przetestowano, co się da – hard-, jak i software. Każdy z testerów przedstawił swoje wyniki badań, które dostępne są w postaci plików PDF na dole TEJ strony. Efektem tych żmudnych prac jest werdykt: winę ponosi za całą sytuację konstrukcja baterii oraz dwa oddzielne czynniki na nie działające.
Wygląda więc na to, że wróciliśmy do korzeni, bowiem to właśnie ogniwo było od samego początku typowane, jako największy winowajca. Skąd wiadomo, że odpowiedzialność leży po stronie akumulatora? Po pierwsze wynika to z konstrukcji baterii, w której podczas ładowania przepływają elektrody dodatnie i ujemne. W jedną stronę płyną plusy, w drugą minusy. Oddzielone są od siebie kanałami przez separatory, które w wadliwych bateriach były zbyt blisko siebie i się ze sobą stykały powodując spięcie. Jak to się stało, że były tak blisko? Bo znajdowały się w narożnikowych punktach ogniwa, gdzie zakręcały. Za tę sytuację odpowiada dostawca pierwszej partii baterii. Widać to dobrze na poniższym wideo.
Po drugie czynnikiem wpływającym na problem ogniwa był kłopot ze zbyt cienkim spoiwem, które rozdzielało dwa kanały z płynącymi elektrodami oraz z taśmą izolującą elektrody, która w wyniku wadliwej konstrukcji samej baterii była przerwana lub przesunięta na tyle, że dochodziło do wzrastania temperatury. Za tę sytuację odpowiada dostawca drugiej partii ogniw.
Oczywiście Samsung próbuje wciąż wyjść obronną ręką z całej sytuacji przedstawiając się, jako ten, który dołożył wszelkich starań, aby jak najrzetelniej sprawdzić, co było przyczyną zaistniałej sytuacji. Innymi słowy – chce porażkę przekuć w pewnego rodzaju sukces. Jasnym jest, że nie powinno się to nigdy wydarzyć. Teraz – nauczony doświadczeniem – ma powołać zespół, który będzie sprawował kontrolę nad bateriami i ich implementacją w urządzeniach mobilnych giganta, tak by więcej nic podobnego się nie powtórzyło.
Ciężka lekcja. I to na tyle, że już dzisiaj wiadomo, że Galaxy S8 nie pojawi się z tego powodu na targach MWC 2017 w Barcelonie, tak jak to miało miejsce dotychczas. Dobrze jednak, że w świat poszedł czytelny komunikat. Pytanie, co dalej? Czy wadliwe były baterie Samsunga, czy jakiegoś dostawcy? Nie jest to dość jasne, bo zarówno Samsung, jak i trzy firmy, które przeprowadziły testy, posługują się w swoich materiałach sformułowaniami typu Manufacturer A i Manufacturer B (lub Battery A i Battery B). Niemniej otwarte zostaje pytanie, czy producent Note’a7 wyciągnie jakieś konsekwencje, występując np. o odszkodowanie na drodze sądowej? A może w ramach wspólnych interesów, jakoś problem rozejdzie się po kościach? Sądzę, że dobrze by się stało, gdyby ta historia miała ciąg dalszy. Bo skoro znamy winnych, czas wyciągnąć wobec nich konsekwencje.