Jeżeli chodzi o ilość (i jakość) serwowanych nam w tym roku seriali to jest ona tak duża, że ogarnięcie tego wszystkiego zdecydowanie staje się zajęciem na pełny etat. Poza wszystkimi oczekiwanymi przebojami które (z małymi wyjątkami) naprawdę nie zawiodły mieliśmy jeszcze kilka miłych niespodzianek jak choćby dwie produkcje wynikające ze współpracy Netflixa z Marvelem czy “Narcos”, którego moim zdaniem po prostu nie da się przechwalić.
[showads ad=rek3]
Jakiś czas temu pisałem też o „The Man In The High Castle” od Amazon który stara się jak widać wkroczyć do najwyższej ligi, jeżeli chodzi o produkcje telewizyjne. Serial miał premierę 20 listopada (od razu udostępniono cały sezon) w ostatnich tygodniach postanowiłem więc do niego wrócić. Zrobiłem to z tym większą ciekawością, ponieważ wykorzystanie zaadaptowanej historii z powieści Philipa K. Dicka od samego początku wydało mi się być całkiem niezłym pomysłem i cieszę się z faktu, że moje dobre przeczucia w pełni się potwierdziły.
W czasie pisania zapowiedzi miałem przyznam szczerze jeszcze pewne obawy co do tego, jak rozwinie się fabuła serialu ostatecznie okazuje się, jednak że były one nieusprawiedliwione. Akcja „The Man In The High Castle” toczy się w alternatywnej wersji historii, w której państwa Osi wygrały Drugą Wojnę Światową. USA są w tej rzeczywistości podzielone na dwie strefy wpływów: wschodnie wybrzeże oraz stany centralne są częścią Wielkiej Rzeszy Niemieckiej, wybrzeże zachodnie jest natomiast kontrolowane przez Cesarstwo Japonii, a pomiędzy tymi dwoma terytoriami znajduje się jeszcze obszar ziemi niczyjej. W czasie trwania pierwszego sezonu twórcy dają nam liczne możliwości do zwiedzenia wszystkich tych lokacji, a fabuła umiejętnie łączy kilka głównych wątków, obracając się wokół ruchu oporu, gry wywiadów i tajemniczych taśm filmowych zawierających… treści, których teraz nie zdradzę :) oraz oczywiście wokół tożsamości samego, tajemniczego Człowieka z Wysokiego Zamku. Jest to pewnie co najmniej w równym stopniu zasługa autora książki co scenarzystów od Amazon, ale dzięki takiemu bogactwu możliwości serial obfituje w zwroty akcji i niespodzianki, które sprawiają, że ogląda się go naprawdę przyjemnie.
Drugim dużym plusem jest sam świat przedstawiony. Tu również na pochwałę zasługuje na pewno Philip K. Dick, który na początku lat 60. pamiętając z pewnością okropności wojny stworzył bardzo ciekawy obraz dystopijnej rządzonej przez faszystów przyszłości. Nie jest to z całą pewnością “ładny widok”, ale bez wątpliwości przyciąga do telewizora. Zarówno totalitaryzm Niemiecki, jak i Japoński odciskają na multikulturowym środowisku Stanów Zjednoczonych swoje piętno, a twórcy postarali się oddać ten klimat w każdym najmniejszym szczególe. The Beatles śpiewają o niebieskim U-boocie, a gospodynie domowe w Kalifornii spędzają czas oglądając walki Sumo, natomiast masowe egzekucje, torturowanie więźniów czy np. eutanazja ciężko chorych są w równej mierze powszechne co i społecznie akceptowane (chociaż na pewno nie przez wszystkich). Na pochwałę zasługuje też gra aktorska z dodatkowym wyróżnieniem Rufusa Sewella, który wciela się w rolę Obergruppenführera Johna Smitha wysokiego oficera SS odpowiadającego za bezpieczeństwo w nazistowskiej części Ameryki Północnej. Aktor wciela się w tą rolę doskonale pokazując zarówno właściwą dla pełnionej funkcji bezwzględność, jak i z drugiej strony twarz troskliwego ojca i głowy rodziny.
Ogólnie losy wielu postaci poprowadzone są w taki sposób, że przed końcem widz będzie sobie wiele razy zadawał pytanie, kto tak naprawdę w tej historii jest dobry a kto zły. Co jest oczywiście kolejnym atutem serialu. Poza Sewellem bardzo dobrze wypadają też inni, między innymi Alexa Davalos i Luke Kleintank, którzy są w zasadzie głównymi bohaterami oraz Rupert Evans, Joel de la Fuente, Cary-Hiroyuki Tagawa czy Burn Gorman (żeby wymienić tylko niektórych), którzy bez względu na to, czy wcielają się w umundurowanych okupantów czy apatycznych urzędników wypadają bardzo wiarygodnie. No dobrze, :) chyba udało mi się już moją pozytywną ocenę uargumentować :). Nie ma co kryć, że po raz kolejny w tym roku pojawiający się trochę znikąd tytuł potrafił mnie zaskoczyć i na pełne 10 odcinków przykleić do telewizora. Jasne, nie jest to tak “epicka” produkcja jak najbardziej wysokobudżetowe dzieła Netflixa czy HBO i momentami jest to widoczne, ale w żaden sposób nie przeszkadza w odbiorze całości. Tak czy inaczej myślę, że dla wszystkich fanów historii, jak i po prostu ciekawych nowości widzów “The Man In The High Castle” jest pozycją, którą żal byłoby pominąć.
[showads ad=rek3]
Foto: imdb