SŁOWEM WSTĘPU
Na łamach naszego bloga dawno nie sprawdzaliśmy żadnego aparatu, dlatego tym razem postanowiliśmy uderzyć z podwójną siłą i wziąć na warsztat coś, co nie tylko rozsadza po kątach swoim uzbrojeniem, ale i najmniej lubianym elementem jakim jest…cena, a ta rzeczywiście ma tutaj miażdżącą siłę. Niewątpliwie Sony Alfa 7S to sprzęt, który nie pozostawia złudzeń, kto rządzi w świecie fotografii. I choć liczba aparatów, która przeszła przez moje ręce nie jest imponująca, to zdecydowanie Alfa 7S to najlepsze urządzenie do robienia zdjęć. I w sumie choć to dopiero wstęp, to już teraz możecie spodziewać się, że ciężko mi będzie znaleźć obiektywne wady aparatu Sony. Uspokajam jednak. Nie będzie samych „ochów” i „achów”, choć przyznam, że to nie jest łatwe zadanie.
Jak można opisać aparat, który kosztuje dobre kilka tysięcy złotych? Czy wart jest swojej ceny? Czy człowiek w konfrontacji z technologią, ogranicza się tylko do naciśnięcia spustu migawki? Mówi się, że nie aparat robi zdjęcia, ale mając w ręku Alfę 7S mogę powiedzieć, że tej klasy sprzęt z pewnością bardzo przy tym pomaga.
WYGLĄD I KOMFORT PRACY
Wspominałem, że wychwycenie wad nie będzie łatwe i już na początku być może Was zaskoczę, ponieważ Alfa 7S wcale nie należy do najwygodniejszych aparatów. O ile z kształtu prezentuje się majestatycznie wręcz, tak kwestia użytkowa pozostawia wiele do życzenia. Początkowo w ogóle nie byłem zachwycony ergonomią i komfortem robienia zdjęć. Z czasem jednak, kiedy bliżej się poznaliśmy, współpraca przebiegała o wiele efektywniej. Niestety, albo i stety, podchodząc do nowego sprzętu należy wyzbyć się starych nawyków, jakie łapiemy przy okazji używania innego aparatu. Każdy z producentów ma swoje propozycję na obsługę, dlatego nie ma się co zrażać na początku.
Miałem przyjemność testować kilka aparatów japońskiego producenta i ten z pewnością większość rozwiązań proponuje bardzo zbliżonych, o tym będzie jeszcze czas napomknąć przy okazji kolejnego akapitu. Sam aparat, a właściwie szkielet zbudowany jest ze stopu magnezu, co znacznie obniża jego ciężar. Alfa 77S to 446 g i jest to waga samego body, a jeśli dołożymy do tego akumulator waga zwiększa się już do prawie pół kilograma. Trzeba jednak oddać, że Sony wykonał tutaj kawał świetnej roboty, ponieważ w porównaniu z innymi lustrzankami ciężar wypada rewelacyjnie. Przykładowo inny model, który miałem okazję testować Sony Alfa 77II ważył 726 gramów! Różnicy nikomu myślę nie trzeba udowadniać, a docenią ją wszyscy Ci, którzy wybierają się z na dłuższe wyprawy fotograficzne. To może szczegół, ale uwierzcie mi, że chodząc cały dzień po targach IFA w Berlinie we wrześniu, na koniec dnia miałem już serdecznie dość Alfy 77II. Dlatego też wielki plus za to konkretne odchudzenie. Pod tym kątem w kategorii zaawansowanych aparatów, Alfa 77S zdecydowanie się wyróżnia.
Sony Alfa 77S ma następujące wymiary – 126,9×94,4×48,2 mm. Takie dość niestandardowe parametry podaje producent i dotyczą one oczywiście samego body. Jego budowa jest dość kanciasta zawierająca sporo ostrych krawędzi. Narzuca to skojarzenia z prostotą, a zarazem oldschoolem. Mam tutaj na myśli, że Alfa 77S przypomina budową starsze aparaty, a taki styl bardzo lubię. Nie ma tutaj elementów wspólnych ze współczesnymi aparatami, które zawierają wiele zaokrągleń, przez co wydają się spuchnięte, a wręcz napakowane. Wzornictwo Sony sprawia, że aparat nabiera smukłości, i gdy się na niego patrzy, w oczy zdecydowanie bije prestiż. W końcu trzeba odpowiednio wyglądać, jak na swoją cenę prawda?
Z drugiej strony ma w sobie wiele z pozytywnie pojętej prostoty. Noszenie zwisającego z szyi sprzętu za grubo ponad kilka tysięcy złotych, nie do końca musi być bardzo komfortowe. Dzięki temu nie każdy od razu wie po wyglądzie, że mamy przy sobie tak drogi aparat. Bezlusterkowiec Sony nie jest duży, dlatego nie wyróżnia się bardzo na tle innych o wiele większych lustrzanek.
Jak to wszystko przekłada się na ergonomię? To ciężkie pytanie, ponieważ o dziwo początkowo nie pracowało mi się na nim wygodnie. Winą jest praktycznie w ogóle nie wyprofilowany i krótki grip. Przez to trzymając aparat w jednej ręce brakowało mi pewności, czy aby przypadkiem za chwilę nie wyśliźnie mi się z dłoni. Oczywiście jest to raczej nie możliwe dzięki antypoślizgowym materiałom przypominającym skórę. To trochę ratowało sprawę, ale przyznam szczerze, że pogrubienie lub mocniejsze wyżłobienie na palce poprawiłoby by sytuację. W tym przypadku proste krawędzie o których wspominałem, wyglądają świetnie, ale niekoniecznie przekładają się na wygodę chwytu i bezpieczeństwo.
Patrząc od góry na Alfę, po prawej stronie do dyspozycji otrzymujemy dwa pokrętła – zmiana trybów fotografowania oraz korekta ekspozycji – spust migawki, jak i przycisk C1, do którego możemy przypisać sobie praktycznie dowolną funkcję. Wszystko umieszczone w standardowym miejscu, zawsze pod ręką. Jedynym przyciskiem, który niekoniecznie jest zawsze pod palcem, jest nagrywanie. Umieszczony jest on z boku i dość mocno trzeba się nagimnastykować, żeby go dotknąć. Mógłby być choć trochę bliżej i wtedy kciukiem byłoby go łatwiej sięgnąć, a i też nie wciskalibyśmy z przypadku.
Bardzo podoba mi się rozwiązanie z trzema pokrętłami, z których korzystamy podczas trybu manualnego. Każdy odpowiada za wartość, która umożliwia nam zrobienie dobrego zdjęcia. Czas naświetlenia, szybkość migawki i czułość ISO. To naprawdę ogromna wygoda, że każdy z elementów jest w osobnym miejscu. Nie trzeba kombinacji, wciskania specjalnego skrótu klawiszowego, co znacznie komplikuje całą czynność. Ten układ, zdecydowanie usprawnia i upraszcza pracę. Dla profesjonalnych fotografów to chleb powszedni, osoby mniej wtajemniczone w tajniki fotografii muszą dużo ćwiczyć, by nawyk szybkiego ustawienia tych wartości był skuteczny.Nie jest łatwo błyskawicznie zareagować i dostosować ustawienia aparatu, dlatego dobre ułożenie tych pokręteł jest bardzo ważne.
W zasadzie Alfa 77S spełnia te warunki, aczkolwiek przednie pokrętło odpowiedzialne za czas naświetlania, jest oddalone trochę za bardzo w stosunku do kciuka, którym będziemy operować. Moje dłonie nie należą do najmniejszych, a więc trochę musiałem się niejednokrotnie nimi napracować. Ponadto w sytuacji, kiedy nie odrywamy oka od muszli wizjera, trzeba na tzw. czuja szukać tego pokrętła.
Natomiast przednie pokrętło, obsługiwane palcem wskazującym jest zamontowane w idealnym miejscu, podobnie jak kółko nawigacyjne, które spełnia funkcje zmiany czułości ISO. Oczywiście idzie się do takiego układu szybko przyzwyczaić – na tyle szybko, że powrót do własnego, mniej kosztownego aparatu – jest traumatycznym przeżyciem. ;)
Na koniec muszę dodać jeszcze, że umieszczenie przycisku MENU, jest chyba najgorszym z możliwych ponieważ, jak widać na zdjęciu powyżej jest on po lewej stronie. Trzymając i obsługując Alfę prawą ręką, z pewnością trzeba wspomóc się drugą, co niekoniecznie jest wygodne. Moim zdaniem zawsze powinno być pod ręką, by intuicyjnie i szybko móc w czasie sesji zastosować określone zmiany. Tutaj, taka lokalizacja Menu trochę utrudnia to zadanie. Być może Sony uznał, że panel po prawej stronie w zupełności wystarczy, a MENU to miejsce, z którego nie korzysta się, aż tak często?
SPECYFIKACJA TECHNICZNA
Zanim zaczniemy robić zdjęcia, przyjrzyjmy się trochę wnętrznościom i możliwościom technicznym tego aparatu. Przede wszystkim jest to bezlusterkowiec z pełną klatką. Co oznacza termin „pełna klatka”? Najprościej ujmując – jest to przetwornik obrazu, który dzięki swojemu rozmiarowi ma większą powierzchnię niż zwykłe aparaty, w których najczęściej jest matryca APS-C, a ta jest o 1,5 raza mniejsza od pełnej klatki. Wymiary tej ostatniej wynoszą 36×24 mm i odpowiada wielkości kliszy 35 mm, występujących w aparatach analogowych. Jakie są tego zalety? Przede wszystkim daje nam to większą światłoczułość, a co za tym idzie, przy pełnych klatkach nie potrzeba, aż tak jasnych obiektywów, ponieważ już sama wielkość matrycy pozwala nam wykonać zdjęcia przy gorszych warunkach oświetleniowych zachowując przy tym dobrą jakość.
Dość istotną sprawą jest również inna perspektywa, w jakiej widzimy obraz w matrycy APS-C oraz pełnej klatce, przy tym samym obiektywie. Dzieje się tak dlatego, że obiektywy przystosowane są do ukazywania obrazu na całej powierzchni pełnoklatkowej matrycy. W przypadku takich aparatów jak A7S obiektyw 55 mm rzeczywiście da taką ogniskową. W przypadku, gdybyśmy zamontowali ten sam obiektyw do Canona rzeczywiste pole widzenia wyniosłoby 88 mm. Po prostu inny obiektyw. Zmiennoogniskowe 16-55 mm w Sony, w Canonie zakres ten wyniesie 25,6-88 mm. W aparacie np. Nikona, czy nawet Sony z matrycą APS-C wartości te wyglądałyby tak – 24-82,5 mm.
W pierwszym przypadku dzieje się tak dlatego, ponieważ matryca APS-C w przypadku Canona ma o 1,6 raza mniejszą przekątną niż pełna klatka. W drugim przykładzie różnica wynosi 1,5 raza. Wniosek? Przy pełnoklatkowych matrycach otrzymujemy pełny kąt widzenia. To z pewnością spodoba się osobom, które lubią szerokie kadry. Dzięki tym aparatom są one w stanie wykorzystać rzeczywiście możliwości obiektywu, w przeciwieństwie do matryc APS-C, gdzie pole widzenia jest węższe, kadry ciaśniejsze.
Co mamy dalej? Sony Alfa A7S posiada matrycę „tylko” 12,2 MP. Napisałem tak ponieważ, większości wydaje się, że im większa ilość pikseli tym lepsza jakość obrazu. Tak nie jest i warto o tym pamiętać, ponieważ jak okazuje się w przypadku tego aparatu, jakość jest rewelacyjna i zauważalna gołym okiem. To właśnie pełna klatka sprawia, że zdjęcia wypadają naprawdę rewelacyjnie. Oczywiście duża w tym zasługa obiektywów. Niewątpliwie odpowiednie „szkło” ma tutaj dużo do powiedzenia. O nich będę pisał trochę później, spójrzmy dalej, co takiego oferuje nam bezlusterkowiec Sony.
Procesor, który nadzoruje pracę całego aparatu to autorski układ BIONZ X. Sony podkreśla, że to dzięki niemu uzyskujemy o wiele lepszą jakość zdjęć, a także filmów. Czy rzeczywiście tak jest nie mogłem tego sprawdzić, pozostaje wierzyć na słowo. Z pewnością jest to jedna z flagowych jednostek, ponieważ znajdziemy ją w najlepszych aparatach japońskiego producenta. Przy okazji warto wspomnieć, że włączenie aparatu trwa dość długo, około 2-3 sekund. W normalnym świecie to bardzo krótki czas, ale jeśli pod uwagę weźmiemy konieczność zrobienia szybko zdjęcia, wydaje się to absurdalnie dużo. Ja jestem przyzwyczajony do tego, że nie wyłączam w ogóle aparatu, ale w tym wypadku wybudzanie trwa równie długo jak uruchomienie sprzętu. Szkoda, jednakże tak zaawansowana specyfikacja potrzebuje być może więcej czasu na pełną gotowość? Nie można za to narzekać na poruszanie się po menu aparatu. Tutaj wszystko przebiega bez problemów, szczególnie przy przeglądaniu zdjęć, które często trochę ważą.
Sony Alfa A7S został wyposażony w system Fast Hybryd AF, dzięki któremu bardzo szybko jesteśmy w stanie złapać ostrość w nawet bardzo trudnych warunkach. W teorii szybko poruszające się obiekty nie powinny być wyzwaniem dla tego aparatu. Ale w trakcie robienia zdjęć doszedłem do wniosku, że znacznie lepiej sprawuje się przy kadrach spokojnych, tam gdzie mamy dużo czasu na zmianę ustawień. W momencie, gdy chciałem „ustrzelić” szybko poruszająca się wiewiórkę, ciężko było mi złapać perfekcyjną ostrość. Owszem, warunki nie były doskonałe, ponieważ było to w gęstym iglastym lesie. Niemniej jednak, nie spodziewałem się takich problemów, tym bardziej, że do dyspozycji miałem takiej klasy sprzęt.
Podobnie rzecz się miała w pomieszczeniach, gdy chciałem zrobić zdjęcie osobom znajdującym się w pokoju, czasami zdarzało się, że dana fotka leciała do kosza. W innych warunkach nie było większych problemów z zamrożeniem ruchu, lecz z 2-3 razy takie sytuacje miały miejsce i warto o nich wspomnieć. Nie jest to również aparat, stworzony do zdjęć seryjnych, choć przy wykorzystaniu priorytetu prędkości jest to 5 klatek na sekundę, to w standardzie szybkość ta spada o połowę. Podsumowując ten ustęp – w moim odczuciu nie jest to aparat stworzony do reporterskiej fotografii. Bardziej sprawdzi się w spokojniejszych sytuacjach, choć na pewno jeśli trzeba dostarczy nam bardziej dynamicznych kadrów.
Nie jestem wielkim zwolennikiem kręcenia filmów aparatem fotograficznym, ale nie da się ukryć, że aktualne możliwości tych maszyn są naprawdę ogromne. Sony Alfa A7S nie jest tutaj wyjątkiem i z pewnością osoby, które chcą kręcić wysokiej jakości materiały do spółki ze sprzętem japońskiego producenta, będą w pełni zadowolone. Przede wszystkim uwiecznimy obrazy w rozdzielczości 4K lecz tutaj jedna uwaga. Tak wysokiej jakości formatu nie zapiszemy bezpośrednio na kartę lecz na zewnętrzny rekorder, który podłączymy do aparatu przy pomocy złącza HDMI.
Taki rekorder to kolejny i to spory koszt, ale jeśli komuś zależy na świetnej jakości materiałów wideo z pewnością nie będzie oszczędzał, zresztą przypominam, że mamy do czynienia z aparatem wartym około 10 tys. zł, tak więc takie rzeczy przy całości są naprawdę dodatkami. Jeśli jednak zdecydujecie się ostatecznie na nagrywanie na karcie pamięci, trzeba będzie ograniczyć się do rozdzielczości Full HD, a więc nadal wysokiej, choć 4K wygląda zdecydowanie lepiej – tego chyba pisać nie muszę. Dźwięk rejestrowany jest przez zewnętrzny mikrofon, ale oczywiście można podłączyć osobne urządzenie, dzięki któemu jakość wzrośnie jeszcze bardziej.
Filmy zapisywane są w formacie XAVC-S, który opracowany jest na podstawie XAVC. Ten ostatni wykorzystywany jest w profesjonalnych produkcjach telewizyjnych czy filmowych, zresztą samo nagrywanie filmów z tego aparat wygląda rewelacyjnie, tak więc każdy może poczuć się jak reżyser, czy operator filmowy.
JAKOŚĆ ZDJĘĆ
O zdjęciach w zasadzie nie musiałbym nic pisać. Wystarczy, że wrzuciłbym tutaj kilkanaście z nich, a sami przekonalibyście się, że moje słowa są tutaj zbędne. Miałem w ręce wiele aparatów, ale nie ukrywam, że chyba pierwszy raz tak przyjemnie robiło mi się fotki. Po raz pierwszy też czułem się „bardziej pro” ;). Jeśli tylko ma się dobrą rękę i zna podstawowe pojęcia na temat fotografii, to praktycznie każdy może poczuć się jak prawdziwy fotograf. Nie wspominam o profesjonalistach, którzy z pewnością potrafią wycisnąć z tego aparatu naprawdę piękne kadry.
Zachwyciła mnie niesamowicie wyglądająca głębia ostrości, której nie miałem okazji widzieć wcześniej na innych aparatach. Tutaj właśnie widać wyższość tej matrycy nad innymi. Ze względu na charakterystykę pełnej klatki, o której wspominałem wcześniej rozmycia, które dają tego typu aparaty, wglądają naprawdę rewelacyjnie i trochę jakby inaczej. Całość wydaje się bardziej miękka, przyjazna i plastyczna. Poniżej możecie zobaczyć dwa zdjęcia drzew, w których za każdym razem w innym miejscu złapałem ostrość. To samo miejsce, ten sam kadr. Mimo to widać wyraźnie, jak różnie przedstawia się każde z nich.
Sony Alfa A7S jest doskonałym przykładem, iż ilość megapikseli nie ma tak naprawdę znaczenia. Gdyby ktoś zobaczył zdjęcia wykonane z tego aparatu nie powiedziałby, że wykonane są w takiej rozdzielczości. Czymś, co daje taką jakość, jest niewątpliwie matryca, ale także obiektywy, które uzupełniają ogromne możliwości korpusu. Zresztą nazwa Zeiss mówi sama za siebie i jeśli korzystamy ze szkieł tej właśnie firmy możemy być spokojni o rewelacyjną jakość fotek. Producent dostarcza całą gamę różnych obiektywów, tak więc jedynym ograniczeniem jest tutaj cena, ponieważ oferta jest bardzo bogata i… bardzo droga ;).
Jest jednak element w tym aparacie, który powoduje, że robienie zdjęć w ciemnych pomieszczeniach, czy w ogóle w trudnych warunkach oświetleniowych już nigdy nie będzie takie samo. Chodzi o nieprawdopodobne możliwości fotografowania przy dużych, a wręcz ogromnych czułościach ISO. Zakres sięga od 50 do niewyobrażanych 409 600. Pytanie tylko, czy wykorzystamy takie wartości? Może nie do końca, ale to co zobaczyłem powaliło mnie na kolana.
MISTRZ CZUŁOŚCI ISO
Przede wszystkim bardzo ciekawiło mnie, jak będą wyglądały zdjęcia nocne. Nie ukrywam, że gdy po raz pierwszy zobaczyłem, jaki jest maksymalny przedział, oczy mi niemalże wyskoczyły z orbit. Szybko jednak pomyślałem, że to trochę pic na wodę, dobry chwyt marketingowy, bo skoro często już przy wartościach rzędu 1600-3200 ISO pojawiają się szumy, to co dopiero przy takich liczbach, jakie oferuje Sony. Poniżej możecie zobaczyć przykładowe kadry, w których użyłem różnych wartości i widać, jak pięknie wychodzą zdjęcia przy nawet bardzo wysokich czułościach. Czytałem przed testami trochę opinii na ten temat, ale nie spodziewałem się, że zrobi to na mnie takie wrażenie. Nagle okazuje się, że możemy robić zdjęcia wieczorne/nocne z ręki i to w zadziwiająco dobrej jakości – a przede wszystkim – bez zbędnych szumów.
Mój stary Olympus e-510 nie ma w ogóle co szukać w takim towarzystwie, ale od razu przypomina mi się, że tam maksymalny zakres, który jest w ogóle dostępny wynosi… 1600 ISO, gdzie szum pojawia się już przy wartości 800. Alfie A7S na takim poziomie czułości nie warto się w ogóle włączać ;). Oczywiście nie ma najmniejszego sensu porównywać tych dwóch aparatów, bo nie o to tu chodzi, ale uwierzcie mi, że korzystając na co dzień z takiego staruszka, cudownie jest móc nie martwić się o szumy i zanieczyszczenia podczas nocnych ujęć. I to nawet nie przy okazji mojego Olympusa, ale przy praktycznie każdym aparacie, który macie w domu. Generalnie górną granicą wartości ISO, do której uzyskamy dobrą jakość to nawet 4000-8000! Żaden inny aparat, który miałem okazję trzymać w dłoniach nie robił tak „czystych” i ładnych zdjęć przy takich parametrach.
Oczywiście po wielokrotnym powiększeniu zawsze znajdą się jakieś skazy na fotografii, ale nikt mi nie powie, że te zdjęcia wyglądają źle. Korzystanie z wyższych progów czułości trochę mija się już z celem, ponieważ po przekroczeniu pewnego poziomu zdjęcia tracą na jakości. Wtedy pojawia się już niezła „śnieżyca”, ale przy takich wartościach to już absolutnie zrozumiałe. Chociaż i tak wgląda to czasami znośnie i takie zdjęcie jeszcze się broni. Pamiętajmy również, że rozmawiamy o ISO rzędu kilkunastu tysięcy.
JASNOŚĆ PRZEDE WSZYSTKIM
Najlepsze wrażenia przychodziły, kiedy do zdjęć wykorzystywałem obiektyw stałoogniskowy 55mm o jasności… f/1,8. Wiem, wiem, że na niektórych nie robi to wrażenia. Mnie ten parametr zawsze przyprawia o gęsią skórkę, gdy tylko mam okazję sprawdzić tak jasne szkło. Dla niewtajemniczonych – im niższa wartość przesłony, tym głębia ostrości jest mniejsza, a kadr jaśniejszy, a to oznacza, że zdjęcia można wykonywać w naprawdę ciężkich warunkach oświetleniowych. I tak nie dość, że możliwości pełnej klatki i bardzo dobry zakres ISO dawały sobie świetnie radę w tych okolicznościach, to jeszcze w połączeniu z tym obiektywem czułem się, jakbym miał przy sobie noktowizor. Oczywiście trochę się śmieję pod nosem, ale rzeczywiście to co widziałem w wizjerze było znacznie jaśniejsze od rzeczywistości. I nie chodzi tu o kompozycję, czy kadr, ale jakość. Żadne ze zdjęć nie było robione przy wsparciu statywu.
Inna kwestia wspomnianego obiektywu. Przede wszystkim stałoogniskowe szkło powoduje, że trzeba trochę zmienić dość oczywiste przyzwyczajenie. Myślę tu o terminie „przybliżanie”, które przyjęło się w mowie powszechnej. Pierwsze wrażenia z tym obiektywem były oczywiście pełne zachwytów, ale trzeba było pamiętać o jednej rzeczy. „Chcesz mieć węższy kadr? Chcesz sfotografować coś z bliższej odległości? – użyj swoich nóg”. Ileż to razy z przyzwyczajenia chciałem przekręcić pierścieniem obiektywu ;). Trzeba było najzwyczajniej w świecie zacząć się trochę więcej ruszać, by uchwycić pewne elementy tak, jak sobie to zaplanowaliśmy. Początkowo to dość specyficzne doświadczenie, ale gdy tylko załapie się o co w tym chodzi, ujęcia lecą jedno po drugim. Fotografowanie za pomocą tego obiektywu, niewątpliwie w połączeniu z tak konkretnym body, jakim jest Alfa A7S – jest po prostu genialne.
Przy takiej wartości przesłony należy pamiętać, że głębia ostrości będzie bardzo duża. W efekcie przy robieniu zdjęć portretowych, część twarzy jest doskonale ostra, a np. koniec nosa potrafi być lekko zamazany. Trzeba naprawdę dużej wprawy i sporego doświadczenia, by móc dobrze operować takim obiektywem. Trudna sztuka, ale wszystkiego da się wyuczyć, trzeba tylko ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć – a właściwie pstrykać, pstrykać i jeszcze raz pstrykać ;).
Wracając do zdjęć ludzi – muszę przyznać, że sprawiało mi to ogromną frajdę, ponieważ moje kadry w końcu zaczęły przypominać te, które na co dzień widzę w Internecie lub w gazetach. Nagle „stałem się” profesjonalistą pełną gębą. :D.
I to własnie w tym momencie zacząłem się zastanawiam, czy rzeczywiście połączenie świetnego sprzętu z przeciętnym, czy wręcz niedoświadczonym użytkownikiem może dać dobre efekty? Aparat zdjęć sam nie zrobi, ale w tym przypadku, może bardzo, bardzo pomóc. Część kadrów może wyjść zupełnie nieświadomie i wtedy można z przymrużeniem oka stwierdzić, że aparat robi za nas zdjęcia. Niewątpliwie jednak potrzeba tutaj dużej wiedzy teoretycznej, by w pełni wykorzystać możliwości zarówno aparatu, jak i dołączonych obiektywów. Dlatego też w sprawnych dłoniach jestem przekonany, że sprzęt ten dostarczy niesamowitych zdjęć, nad którymi można się tylko zachwycać. Mimo wszystko nie polecałbym tego aparatu osobie, która rozpoczyna przygodę z fotografią, nawet jeśli stać ją na taki zestaw. Tu już nie ma żartów, bo progi są tu tak wysokie, że może być trudno je przeskoczyć.
Kolejnym szkłem, które otrzymałem wraz z Alfą A7S jest zmiennoogniskowy Zeiss 16-55 mm. Obiektyw, który zachwyca, choć w porównaniu z poprzednim, gdzie przesłona wynosiła f/1,8, moja pierwsza myśl „tylko f/4?”. To tak pół żartem, pół serio oczywiście, ponieważ przy pełnej klatce, ten obiektyw również dostarczał świetnej jakości zdjęcia. W kwestiach czysto ergonomicznych, trzeba przyznać, że wyposażenie Alfy w takich rozmiarów lufę znacznie zwiększa jego wagę, tak więc naprawdę współczuję profesjonalistom w noszeniu całego tego osprzętu, a przecież to co ja miałem to małe piwo. Wracając do obiektywu. Po fenomenalnej przesłonie f/1,8 myślałem, że ten już nie zrobi na mnie takiego wrażenia, ale myliłem się. Przede wszystkim dzięki zmiennoogniskowej charakterystyce, można było położyć nacisk na bardziej urozmaicone kadry. Powiększenie nie było tutaj duże, ale wystarczające by uchwycić mniej widoczne szczegóły.
Nie było również powodów do zmartwień przy okazji jasności, a co za tym idzie – jakości zdjęć. Takie rzeczy nie mają miejsca, gdy do czynienia mamy z taką matrycą w naszym aparacie. W dalszym ciągu jakość i precyzja pozostawała ta sama, choć nie ukrywam, że ostatecznie chętniej sięgałem po 55 mm. Szkło to stanowiło duże, a zarazem ciekawe wyzwanie, jednak efekty tak bardzo mi się podobały, że żal było się rozstawać z całym osprzętem. Inna kwestia jest taka, że nie na co dzień mam okazję, by pracować na takim obiektywie, więc naturalniej to 55 mm trafiało na bagnet Alfy.
BATERIA
W zestawie który otrzymałem od Sony znajdowały się dwie baterie i to chyba uszczęśliwiło mnie najbardziej, jeśli chodzi o ten element. Wielokrotnie powtarzam, że jeśli zabieramy aparat na dłuższą podróż, wakacje, sesję zdjęciową, tak naprawdę nieistotne gdzie, to dwie baterie to dla mnie absolutny „must have”. Nie wyobrażam sobie bowiem sytuacji, gdzie w połowie sesji pada mi akumulator. Niestety nie jest to standardowe wyposażenie, tak więc trzeba zaopatrzyć się w dodatkowe ogniwo samodzielnie. Podobnie sprawa ma się przy okazji zewnętrznej ładowarki. To już jest dla mnie dość istotny minus, ponieważ ładowanie bezpośrednio przez aparat jest mocno uciążliwe. Przy ewentualnym zakupie dwóch baterii, brak ładowarki to totalny bezsens i nagle okazuje się, że bez zasilacza nic nie poradzimy. Jest to w pewnym sensie zrozumiałe, producent zarabia również na osobnych peryferiach, ale przy tak drogim sprzęcie można było zdobyć się na gest i dorzucić dodatkowy osprzęt.
Jak sprawdza się bateria w praktyce? Odpowiedź nie jest do końca jednoznaczna. Generalnie dobrze, wg producenta jedno ładowanie ma starczyć na wykonanie do 380 zdjęć i tyle rzeczywiście mniej więcej wychodzi. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób wykorzystujemy aparat. Ogólnie jednak byłem bardzo zadowolony, tak więc ostatecznie pozytywnie oceniam ten aspekt. Nie zarejestrowałem szybkiego i gwałtownego spadku energii przy robieniu zdjęć. Ten zaś pojawia się, kiedy zabierzemy się za kręcenie filmów. Tutaj możecie być pewni, że bateria zacznie szybko uciekać. Jeśli chodzi o korzystanie z Alfy wyłącznie przy zdjęciach, to testowałem ją, kiedy to za oknem było dość mroźno. Z wiadomych względów, wykonując fotki w takich warunkach atmosferycznych wydajność spadała, jednak nie zarejestrowałem znaczących ubytków.
PODSUMOWANIE
Bez wątpienia, najlepszy aparat z jakim miałem do czynienia. Przynajmniej do tej pory. Wydanie każdej złotówki na Sony Alfę A7S to inwestycja w świetnej jakości zdjęcia. W połączeniu z równie godnym obiektywem, każdy ma szansę poczuć się mistrzem fotografii. Mi absolutnie przypadło do gustu szkło o stałej ogniskowej 55 mm, w którym zakochałem się bez opamiętania. Samo body to nie wszystko, dlatego warto zaszaleć i nie oszczędzać na obiektywnie, ponieważ dopiero wtedy poczujecie moc tego aparatu. Mistrz czułości ISO, jakość zdjęć przy wysokich wartościach jest rewelacyjna, a do pewnego poziomu wprost powalająca. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takimi możliwościami, a w niektórych przypadkach statyw mógł spokojnie pójść w odstawkę.
Aparat Sony, jak i obiektywy dostarczyły mi przez cały okres testów niesamowitych wrażeń i nie ukrywam, że czułem się szczęśliwcem móc do woli pobawić się profesjonalnym sprzętem. I świat byłby idealny, gdyby nie cena takiego kompletu, który co tu dużo pisać – kosztuje cholernie dużo. Nie każdego będzie stać na taki aparat, a przecież nie od dziś wiadomo, że zakup body to dopiero początek. Obiektywy to kolejne wydatki. Cóż… studia bez dna. Kto zajmuje się na co dzień fotografią wie o czym piszę. Samemu często marzy mi się nieukrywana chęć zakupu takiego wyposażenia. Sony Alfa A7S z pewnością byłby gdzieś na początku listy. Pomarzyć zawsze można, to akurat nic nie kosztuje, ale kto wie, może któregoś dnia? ;).
****
Specyfikacja techniczna Sony Alfa A7S
Więcej zdjęć, w pełnej rozdzielczości – KLIK!
Werdykt 90sekund.pl
Pełna klatka w połączeniu z świetnymi obiektywami da niezwykła jakość zdjęć. Drogi, ale niezwykle efektywny sprzęt. Pomimo wysokiej ceny, wart każdej złotówki.
-
WYGLĄD
-
ERGONOMIA
-
HARDWARE
-
BATERIA
-
CENA/JAKOŚĆ