SŁOWEM WSTĘPU
Level On Wireless to słuchawki, które rzuciły mi mocne wyzwanie. Kosztują nie mało (blisko 1000 zł brutto), mają dobry marketing i oferują naprawdę sporo dobrego (tak przynajmniej wynika z opisów promocyjnych). Nawet sprzętowo jest z nimi dość ciekawie. Już samo to zobowiązuje, dlatego miałem spory kłopot, kiedy zacząłem ich używać i przeżyłem duży zawód. Nie czułem się powalony przez Levele, chociaż odmówić im nie można ładnego brzmienia – lecz – niestety, tylko w określonych gatunkach muzycznych. Mają za to jedną niesamowitą zaletę – selektywnie rozkładają słuchany utwór – im mniej przeszkadzaczy, tym lepiej. Mi to jednak nie wystarcza, bo nie jestem pracownikiem studia nagraniowego.
[showads rek=2]
WYGLĄD/ERGONOMIA
Bezprzewodowe Level On Wireless robią różne wrażenie. Od skrajnych zachwytów wynikających z dużego, konkretnego rozmiaru oraz fajnego, nowoczesnego i bardzo spokojnego wzornictwa, po jedno zdanie – Takie drogie, i takie ciężkie? Nie, to nie dla mnie! Nie chciałem pisać tej recenzji wyłącznie z własnego punktu widzenia. Mam takie szczęście, że bardzo bliska mi osoba jest ekspertem od dźwięku, po odpowiednich studiach, pracuje w zawodzie od wielu lat, ma z nim do czynienia każdego dnia. Jej wrażenia były tak samo umiarkowane, jak moje.
Rzeczywiście Levele są ciężkie. Ważą zaledwie 236g, ale to tak naprawdę sporo, jeśli położysz sobie coś takiego na głowie. Na szczęście są fajnie wykonane, a Samsung zastosował przyjemny w dotyku perforowany materiał, pod którym ukryta jest pianka w pałąku oraz w muszlach słuchawkowych, idealnie dopasowująca się do kształtu głowy – i jak producent zapewnia na swojej stronie internetowej – zapamiętująca nasze ulubione preferencje noszenia, tak aby nie sprawiać dyskomfortu.
W przeciwieństwie do Krzysztofa Bojarczuka, który testował zwykłe Level On, czyli przewodowe, nie odczułem dyskomfortu wynikającego z uciskania oprawek okularów. Możliwe, że mam inny typ, ale jeśli i Ty nosisz na nosie jakieś szkła, to powinieneś/powinnaś się liczyć z tym, że zależnie od tego, jaki masz kształt głowy, ewentualny problem rzeczywiście może wystąpić. Ale nie musi. I u mnie miejsca nie miał.
Cała konstrukcja jest wykonana z tworzywa sztucznego, dość elastycznego, aby dobrze pracowała przy różnych ułożeniach na głowie, co niestety objawia się tym, że np. ruchome muszle słychać także w czasie odtwarzania muzyki, kiedy idzie się ulicą, czemu towarzyszą tłumione trzaski, skrzypienia etc. Martwi mnie też, że Samsung nie wybrał skóry do osłony miękkiej gąbki pod pałąkiem. Nie wiem, czy taki jakościowo materiał mógłby być na muszlach, ale ten, który znalazł się w LO Wireless okazał się w porządku od strony praktycznej – dobrze przylegał do uszu i nie pocił ich zanadto, aczkolwiek bardzo słabo wygłuszał otoczenie. Od strony estetycznej było tak sobie. Jak dla mnie – zbyt ślisko ;).
Z lewej słuchawki wychodzi otwór na złącze jack 3,5 mm, gdyby bateria się rozładowała i bezprzewodowy odsłuch nie był możliwy. Na zewnętrznym boku muszli słuchawkowej umieszczono łączność NFC, dzięki której łatwo sparujesz Levele – przy współudziale Bluetooth oczywiście – ze smartfonem. Działa to bardzo dobrze – jeden dotyk i właściwie po sprawie.
Prawa słuchawka ma na spodzie dwa przesuwne przyciski – pierwszy opisany jest jako ANC (Active Noise Cancellation), czyli możliwość włączenia wyciszenia dźwięków otoczenia, a ponad nim włącznik, który podczas parowania musisz przesunąć do samego końca (nie martw się, jeśli będzie odskakiwał, to normalne zachowanie), aby słuchawki zaczęły być widoczne dla łączącego się z nimi sprzętu (gdyś nie miał/-a w telefonie NFC lub po prostu zdecydował/-a się na tą formę ustanowienia połączenia). Ostatnim punktem jest tutaj port micro-USB do ładowania baterii.
Najfajniejszym ficzerem jest ukrycie na zewnętrznej prawej ściance muszli płytki dotykowej, która łatwo i intuicyjnie pozwala zarządzać słuchaną muzyką, ale nie tylko nią. Pionowymi pociągnięciami góra-dół zmienisz poziom głośności; poziomymi posunięciami przeskoczysz od jednego utworu do następnego lub cofniesz się do poprzedniego, a pojedynczym stuknięciem spauzujesz lub wznowisz słuchany kawałek. Jeśli masz smartfona od Samsunga, który wspiera S Voice, to dodatkowo przytrzymując palec na płytce przez 3 sekundy uruchomisz jego asystentkę głosową.
Myślę, że warto też podkreślić, że w Level ON Wireless możesz również prowadzić rozmowę telefoniczną. Komfort jest świetny, chociaż nie zdziwię się, jeśli tak jak ja, będziesz na początku czuć się trochę dziwnie z tak dużym zestawem na głowie, który Twój mózg kojarzy wyłącznie ze słuchaniem muzyki i relaksem, a nie dyskutowaniem o tym, jakie kupić pieczywo na kolację ;).
Z kwestii czysto estetycznych, to już chyba wszystko. A – zapomniałbym – Level On Wireless dają się oczywiście złożyć dzięki małym zawiasom ponad muszlami słuchawkowymi. Samsung razem z Level On Wireless dostarcza oprócz dwustronnego 1,2m kabla 3,5mm (gdyby wyczerpała się bateria, słuchawki połączyć można w tradycyjny sposób z odtwarzaczem, playerem mp3 lub smartfonem), również materiałową saszetkę na swój produkt, ale nie jest to nawet w połowie tak efektowne, jak etui z prawdziwego zdarzenia, które otrzymujesz razem z klasycznymi Level On.
ODSŁUCH
Zanim konkrety, wspomnę jeszcze o dedykowanej aplikacji Samsung Level, która jest dostępna w Sklepie Play (TUTAJ wersja dla smartfonów, a TUTAJ dla tabletów), charakteryzuje się prostym i dość oczywistym układem, ale mi osobiście, jak na program dedykowany słuchawkom zdecydowanie zabrakło dodatkowych, bardziej kreatywnych i twórczych ustawień. Wspominam o tej aplikacji, bo prawdopodobnie Level On Wireless najlepiej brzmi wyłącznie na smartfonach Samsunga. Natomiast ja dokonywałem swojego odsłuchu przede wszystkim na Asusie Zenfone 2 oraz Motoroli Nexusie 6. Gdyby nie oddzielna regulacja wysokością tonów oraz głośnością z dedykowanej apki, byłoby katastrofalnie.
Myślę, że abyś mógł/mogła mnie w pełni zrozumieć, kiedy będę opisywał własne doświadczenia związane z jakością brzmienia, to w pierwszej kolejności powinienem Ci przedstawić moją setlistę. Jako, że sporo albumów mam w MP3, postaram się chociaż zaktualizować poniższą listę o linki do Deezera (tam, gdzie to było możliwe oczywiście), abyś i Ty mógł/mogła usłyszeć, na czym testowałem Samsung Level On Wireless. Oto ona:
1. Massive Attack – Angel
2. Massive Attack – Safe from harm
3. Massive Attack – Unfinished Sympathy
4. Massive Attack – Teardrop
5. Massive Attack – Live with me
6. Sławek Jaskułke – Sea (cała płyta)
7. Aleksander Dębicz – Cinematic Piano (cała płyta)
8. Artur Rojek – Syreny
9. Andrew Cronshaw – The colour of the rose
10. Andrew Cronshaw – Lucy wan
11. Luxtorpeda – Pies Darwina
12. Tool – 10000 days
13. Nick Cave And Warren Ellis – The Assassination Of Jesse James (cała płyta)
14. Czesław Śpiewa – W sam raz
15. Czesław Śpiewa – Pożegnanie Małego Wojownika
16. Marc Rizzo – Remember The Future
17. Marc Rizzo – Synapse
18. Marc Rizzo – Pantheistic Utopia
19. Marc Rizzo – Angelinas song
20. Max Richter – On The Nature Of Daylight
21. Tomasz Stańko – Dark Eyes (cała płyta)
22. Massive Attack – Pray for Rain
23. Massive Attack – Babel
24. Massive Attack – Splitting the Atom
25. Massive Attack – Girl I Love You
26. Smolik – S. Dreams
27. Smolik – Cmyk
28. Smolik – Cye
OK, jak widzisz jest to dość spory przekrój, bardzo zróżnicowanej muzyki. Oczywiście to nie wszystkie utwory, które słuchałem przez ostatnie tygodnie na Level On Wireless, ale myślę, że jeśli odtworzysz sobie każdy z nich, chociażby cząstkowo, to szybko zrozumiesz, skąd taki tytuł niniejszej recenzji, a szczególnie druga jego część. Jak tylko zauważyłem, że selektywna elektronika oraz bardzo wolne, niejednokrotnie smutne lub też całkowicie instrumentalne utwory brzmią na testowanych Levelach niesamowicie, zacząłem koncentrować swoją uwagę na tychże ścieżkach. Wnioski są więc z mojej strony następujące.
Samsung Level On Wireless są słuchawkami, które doskonale wyciągają basowe sekcje rytmiczne. Rzeczywiście potrafią nieźle dudnić, i w przeciwieństwie do Krzysztofa Bojarczuka, mi ten bas często przeszkadzał. Co innego, kiedy był zrównoważony i ciepły, bo rzeczywiście Levele potrafią taki wyłuskać, a co innego, gdy grzmocił jednym wielkim dudnieniem. Kiedy ono było słyszalne? Na płycie Sławka Jaskułke Sea. To aktualnie jego najnowszy album. I okazuje się, że fortepian jest totalnym wyzwaniem dla Leveli, które sprawdzianu z tym instrumentem nie są w stanie w żaden sposób wygrać! Album Jaskułke jest bardzo chropowaty, mocy, walcowaty, ale też pięknie poetycki. Fortepian brzmi zbyt intymnie dla Leveli On Wireless, które trzeszczą na nim koszmarnie i chciałyby zrobić z tego brzmienia ścianę głębi. No nie da się!
Żeby Sea w ogóle dało się odsłuchać we wspomnianej wyżej dedykowanej apce Samsung Level ustaw od razu obydwa pokrętła maksymalnie na Tony wysokie i… Wokal… Tak, inaczej Twoje uszy odpadną. Przyjemności zero, brzmienie stłumione, chaotyczne, drżące, miałkie. Z muzyką ambitniejszą, surową, jest więc trudniej, niestety… Ale żeby nie brzmiało to tak apokaliptycznie, to dodam, że Level On Wireless – tak, jak napisałem w Słowie Wstępnym – mają niesamowitą zaletę – potrafią wyciągać niuanse z pejzażu dźwięków. Co to oznacza w praktyce? Pomimo tego, że Sea okazało się zbyt trudne w odbiorze na tych słuchawkach, to uchwyciłem na nich rzeczy, których wcześniej nigdy na tej płycie nie słyszałem, pomimo że znam ją dość dobrze!
Każde naciśnięcie klawiatury, pracę pedału, jakieś drobne szelesty i niezależne odgłosy pracy instrumentu. No po prostu rozkoszne! Aż żal ściska serce, że całość nie brzmi tak dobrze, bo wówczas te wszystkie niuanse nadałyby jeszcze więcej klimatu całej płycie, która zabrzmiała dla mnie nie jak nagrana w studio, a jak w nadmorskiej knajpie, gdzie ugina się pod ciężarem instrumentu podłoga.
Jak zatem widzisz – pomimo krytyki tego konkretnego brzmienia, Levele poniekąd broniły się świetnie wyciągniętymi drobiazgami, których oczywiście w każdym utworze, na każdej z płyt, które słuchałem jest więcej. Dobre wrażenia odsłuchowe towarzyszyły mi przy słuchaniu czystej gitary klasycznej, w tym gł. gry flamenco. Tą pierwszą usłyszeć można świetnie np. na płytach poznańskiego muzyka Fismoll, np. w utworze Let’s play birds. Druga to już wirtuozerskie operowanie skalą w wykonaniu Marca Rizzo w kawałkach takich, jak Remember The Future, Synapse, Pantheistic Utopia czy Angelinas song.
Fismoll to dla mnie polskie wcielenie Jose Gonzalesa, a estetykę tą rozwija szczególnie na drugim albumie (Box of Feathers). W każdym razie w Let’s play birds jest bardzo łagodny początek. Pierwsze uderzenie w struny i czujesz, jak głębokie, miarowe i selektywne jest to brzmienie! Coś fantastycznego! Natomiast faza, która genialnie rozwija się po przeciwległej stronie, gdzie śmiało sadzam Marca Rizzo, to już prawdziwy sztorm strunowej rewelacji. Nawet spokojne kawałki Rizzo są z Levelami na uszach po prostu szybkie, dynamiczne i brzmią do samego końca. Każde szarpnięcie struny jest tak wyraźne, jakby muzyk siedział ze swoim instrumentem przy moim uchu. Zdaj sobie proszę również sprawę, jak bardzo werbalne (chociaż przecież niemówione) jest flamenco. Krew się gotuje od tego fantastycznego temperamentu!
I to jest właśnie zasadnicza cecha Level On Wireless, które potrafią wyciągać TAKIE rzeczy z każdej nuty! Gubią się jednak, kiedy dźwięk zaczyna być bardziej zwarty. Analogowe brzmienie Luxtorpedy to dramat. Naprawdę odpuść sobie te słuchawki, jeśli lubisz mocne uderzenia. Po prostu metal, czy agresywniejszy rock brzmią na nich jak jedna wielka szmira. Hałas, hałas i jeszcze raz hałas. Wokale niewyraźne, tłumione ciężkim, szybkim gitarowym podjazdem zlanym w ścianę dźwięku i dudnieniem bębnów.
Co innego jednak brzmienie Toola. Tego zespołu nie muszę chyba nikomu przedstawiać (tak mi się przynajmniej zdaje ;) ). Sięgnij chociażby po utwór otwierający aktualnie ostatni album studyjny tej kapeli, czyli tytułowe 10000 days, a nie będziesz chciał/-a Leveli On Wireless zdjąć z uszu! Walec, ciężko rozpędzający się motor, który jak już wejdzie na obroty, to gniecie głowę, jak silne dłonie puszkę po napoju gazowanym. Gitara basowa brzmi tak, jakby została stworzona właśnie dla tych słuchawek! Głęboko, soczyście, ciężko, tłusto i bezkompromisowo.
Taką interpretacją basu, słuchawki Samsunga mają naprawdę nieźle opanowaną. Bo genialnie brzmią także w niskich sekcjach przy dźwiękach generowanych również elektronicznie, a do tego zadania musiałem zdecydować się na prawdziwych weteranów ambitnej muzyki z tego gatunku, czyli na Massive Attack. U nich każdy kawałek niesie inne emocje. Od industrialnych przez popowe, po czysto elektroniczne wariacje. Przekrój doznań jest więc dość skomplikowany i wymagający, nie tylko dla odbiorcy, ale i sprzętu. Levele On Wireless od Samsunga radziły sobie nieźle z tak sporą gamą wrażeń, ale przede wszystkim zdradziły się z jedną zasadniczą wadą, której nie umiem przemilczeć, i która występuje również, kiedy sparowałem je z innymi urządzeniami.
Otóż recenzowane słuchawki mają problem z większym zagęszczeniem dźwięku. Dopóki jest w miarę spokojnie lub po prostu selektywnie, to brzmienie jest naprawdę świetne, klarowne i dobrze przyswajalne, aczkolwiek nie rzuca na kolana. Jest to dobry, przyjemny poziom, który sprawdzi się kapitalnie w naładowanych efektami pirotechnicznymi filmach, czy przy muzyce bardziej skupionej. Niemniej, kiedy już dojdzie do natłoku brzmień, instrumentów, gdy całość podkręci zbyt kolorowy mastering, to słuchane kawałki zaczynają się rozjeżdżać. Jest wyraźny, tłusty i przyjemny bas oraz wątki sopranowe uderzające w tak wysokie tony, że wrażliwsze uszy mogą nie tylko czuć się zawiedzione, ale wręcz przeżywać dyskomfort!
Oczywiście piszę o tym, mając na uwadze, że różne ustawienia equalizera lub też dedykowanej aplikacji są w stanie jakoś nad tym zapanować, ale ostatecznie nie po to kupuje się słuchawki za 800 zł – 900 zł brutto, aby do każdego utworu przygotowywać osobny poziom ustawień. Rozumiem rozstrzał gatunkowy, na zasadzie muzyka klasyczna i reggae, ale nie przy dość jednolitej płycie z elektroniką.
Płyty typowo liryczne, artystów takich, jak np. Czesław Śpiewa (mam na myśli konkretnie krążek Pop), to też brzmieniowa sinusoida. I jest to dla mnie dość rozczarowujące, bo wg zapewnień Samsunga nie powinno jej być. Słuchawki Level On Wireless posiadają dwa 40 mm głośniki, są wykonane z dwuwarstwowej membrany, przy której nacisk jest położony na emisję dźwięku o dość spokojnej amplitudzie, bez ryzyka szczytowego. Ja, słuchając muzyki na tym produkcie miałem całkowicie inne wrażenia.
Dziwi mnie to tym bardziej, że przecież Samsung Level On Wireless mają wsparcie dla kultowego kodeku aptX, stworzonego na początku lat 80. XX wieku, który na dobre zadomowił się na komercyjnym rynku w latach 90. XX wieku, kiedy to okazało się, że można dzięki niemu zgrywać utwory (gł. na potrzeby radia), o jakości porównywalnej niemal do krążka CD – a który współcześnie jest dedykowany m.in. wysokojakościowemu dźwiękowi w urządzeniach bezprzewodowych, stąd w Levelach On Wireless liczyłem na lepszy przekrój brzmieniowy.
Ale tak naprawdę to i tak nic, bo przecież aptX jest dzisiaj jednym (jeżeli nie jedynym), z najważniejszych algorytmów przetwarzających brzmienie. aptX w jakimś sprzęcie, to tak jak Eizo w świecie monitorów dedykowanych grafikom profesjonalnie obrabiającym grafikę. To creme de la creme, więc poprzeczka przed tymi słuchawkami wynikająca już z samego promocyjnego opisu, jest tak wysoko postawiona, że oczekuje się, że będzie mocne uderzenie, a potem wrażenia będą tylko lepsze (coś, jak z filmami Hitchcocka).
OK – to czas na deser… lub nie wiem co konkretnie, ale będzie trochę bolało… Pośladki zaciśnięte? No to jedziemy! Tak się bowiem składa, że Samsung mocno promuje swoje słuchawki, w których zastosował technologię, o której wspominałem wyżej, czyli aktywnie redukującej dźwięki otoczenia (ANC). Sęk w tym, że dopóki nie jest to włączone (pamiętasz – przełącznik na prawej słuchawce), brzmienie jest tak jałowe, że w dedykowanej apce musiałem maksymalnie podkręcać bas, żeby jakość słuchanej muzyki była chociaż odrobinę nasycona. Myślisz, że przesadzam? Być może czyta tą recenzję ktoś, kto również testował te Levele – zachęcam – jeśli robiłeś/-aś to na smartfonie Samsunga – przełączyć się na inny sprzęt. Czar pryska, jak bańka mydlana.
Dopiero włączenie ANC sprawia, że wszystko dookoła nagle cichnie. Dosłownie! Wrażenie jest kapitalne i natychmiast odczuwalne, nie jest to więc żaden marketingowy pic. Odpowiadają za to aż cztery mikrofony – dwa wewnątrz słuchawek i dwa na zewnątrz. Wiąże się z tym jednak hm… Nie wiem, jak to dokładnie opisać, bo dyskomfortem bym tego raczej nie nazwał, ale ja odbierałem to tak, jakby nagle zaczynał przepływać mi przez uszy prąd… Kurczę, ciężko znaleźć mi odpowiednie słowa oraz porównanie, ale takie właśnie towarzyszyło mi wrażenie przy aktywnej redukcji szumów. Jest to szczególnie wyraźne na samym początku, kiedy poznajesz brzmienie Leveli, można się jednak przyzwyczaić.
I teraz najistotniejsze – dopiero, jak ANC działa, to brzmienie nabiera rumieńców. Oczywiście wszystko to, co napisałem wyżej powołując się na konkretne utwory miało miejsce właśnie z towarzyszeniem aktywnej redukcji szumów, bo faktycznie bas wówczas robił się ciepły bez żadnych programowych kombinacji, a jakość dźwięku idzie do góry o kilka stopni. Fatalnie, że jest przy nich tyle zależności i sprzeczności… Testując Level On Wireless pomyślałem, że Samsung jednak raczkuje na rynku słuchawek, a już na pewno przelicytował z tą wersją, zwłaszcza że aby dobrze brzmiały, trzeba się solidnie nakręcić różnymi dedykowanymi, aplikacyjnymi suwakami.
Teraz najważniejsze pytanie brzmi – czy sytuacja zmienia się, kiedy podłączysz kabel? Cóż, nie do końca, chociaż jest bardziej równe brzmienie, ale za to gaśnie cały urok głębokiego i ciepłego basu. Gorzej jednak dla kabla wypada fakt, że wówczas nie chce z Levelami współpracować dedykowana apka – działa wyłącznie przy łączności Bluetooth, która swoją drogą też mogłaby być lepsza, bo zdarzało się, że dźwięk mi całkowicie uciekał lub zaczynał trzeszczeć, przeskakiwać etc., pomimo niedawno naładowanej baterii, kiedy to smartfon siedział ciasno w kieszeni spodni. Myślę, że to wina zastosowanego standardu łączności bezprzewodowej oznaczonej cyfrą 3.0. W słuchawkach za około 1000 zł wręcz oczekuję, że będzie co najmniej Bluetooth 4.0! Osobna sprawa, że za spłaszczony dźwięk odpowiada tutaj niemożność włączenia aktywnej redukcji szumów z otoczenia przez ANC. Aby działała, słuchawki muszą zostać rozłączone ze smartfonem, inaczej przestają grać, a na ekranie telefonu pojawia się komunikat o błędzie.
W materiałach promocyjnych przeczytasz też, że Level On Wireless zapewniają studyjną jakość dźwięku. Kiedyś pracowałem w radio, zatem jeśli te słuchawki, które tam zakładałem, gdy siadałem do mikrofonu były studyjnymi, to produkt Samsunga nie pasuje mi do tego opisu… Chociaż, kiedy spojrzę na nie bardziej konkretnie, skupiając się na zasadniczych zaletach, które wyciągają fajne brzmienia niektórych instrumentów, a do tego unaoczniają wszelkie ciekawe dodatki masteringowe, to w takich okolicznościach pewnie znajdą jakieś zastosowanie lecz moim zdaniem głównych skrzypiec grać nie będą z powodu rozjazdu tonów niskich i wysokich. O ile te pierwsze są naprawdę wiarygodne, tak te drugie, to już odważny wypad poza skalę.
Nie wspominałem o tym wcześniej, ale słuchawki te bronią się mocno również niezłymi czasami pracy na jednym ładowaniu baterii. Jeśli słuchasz muzyki mniej więcej 1h dziennie, to przez dobry tydzień (jeśli nie dłużej), przejedziesz bez sięgania po ładowarkę. Myślę, że to rozsądny wynik.
PODSUMOWANIE
W dziesięciostopniowej skali daję słuchawkom Samsunga – Level On Wireless – pięć punktów za brzmienie. Jego wszelkie zalety odkryjesz słuchając albumu Massive Attack – Heligoland, który jest bardzo selektywny, tłusty od basów i bitów, stosunkowo mało w nim wysokich tonów. Do głębokiego, smolistego brzmienia, Level On Wireless, nadają się bardzo dobrze, ale jak dla mnie to dość wąskie zastosowanie, tym bardziej, że słucham dużo jazzu, więc nie strawne są dla mnie buczące instrumenty. A przynajmniej niektóre.
Jeśli lubisz dźwięk studyjny, to w jakimś stopniu będziesz zadowolony/-na, ale też bez przesady – Levele te radzą sobie dobrze po prostu z monotematycznymi sekwencjami, jakie serwuje np. Andrew Cronshaw w kapitalnym utworze otwierającym płytę Orche, czyli The colour of the rose. I to są perełki, które brzmią, jak diamenty – spokojne, miarowe, wybrzmiewają do ostatniej nuty, a do tego świetnie gromadzą wszelkie dodatkowe dźwięki, które dodano w postprodukcji, a które zaszyte są tak głęboko w tle, że na przeciętnym sprzęcie w ogóle ich nie słychać. Zaskakujący jest dla mnie ten dualizm brzmieniowy Level On Wireless.
[showads rek=1]
Czy kupię te słuchawki? Nie, nie kupię. Jeśli słuchasz muzyki POP, elektroniki, techno, rapu – Levele są dla Ciebie. Jeśli lubisz muzykę klasyczną, wielowątkową elektronikę z nierównym basem i sopranem, jazz, utwory fortepianowe, rocka lub cięższe brzmienia, to zapomnij o tym produkcie. Nie będziesz usatysfakcjonowany/-a – chociaż podkreślam – są wyjątki od reguły i np. album Dark Eyes Tomasza Stańki brzmi świetnie.
Niemniej Samsung Level On Wireless, to dla mnie zdecydowany przerost formy nad treścią.
[showads rek=3]
****
Charakterystyka i specyfikacja Samsung Level On Wireless EO-PN900
Werdykt 90sekund.pl
Wiele hałasu o nic. Dobrze zapowiadający się produkt, który sprawdzi się w kilku gatunkach muzycznych. I tam słuchawki te sprawują się bardzo dobrze. Gorzej, kiedy zaczynasz od nich wymagać czegoś więcej...
-
Wygląd
-
Wykonanie
-
Ergonomia/Komfort
-
Jakość Dźwięku