SŁOWEM WSTĘPU
Dobry zawodnik, ale nie na miarę numeru jeden – takie zdanie chodzi za mną przez niemalże całą tę recenzję. Huawei P10 podobnie zresztą, jak poprzednik – to bardzo dobry smartfon, ale wciąż trochę mu za mało. by bezpośrednio rywalizować o miano najlepszego z najlepszych. Mało tego. Uważam, że nawet w wewnętrznym pojedynku – wśród innych czołowych telefonów z portfolio Huawei – wciąż nie zasługuje na miano flagowca, czyli numeru jeden. O tym kto w pełni zasługuje na to miano, możesz przeczytać w jednej z moich recenzji.
Szczerze pisząc – trudno mi rozgryźć ten smartfon, biorąc pod uwagę kroki jakie poczyniła konkurencja. LG po raz kolejny zmienia definicję swojego flagowca, Samsung postanowił uwolnić się od ramek i choć w świecie technologii nie jest to nic nowego, to zrobił to fenomenalnie. HTC stawia na nowatorskie rozwiązania, które nawet na papierze wyglądają niezwykle interesująco. Nawet Sony obudził się prezentując model Xperia XZ Premium. A co na to Huawei? Mam wrażenie, że Chińczycy zadowolili się wysokim, dobrym poziomem i niekoniecznie potrzebują/chcą dogryźć konkurencji.
I jest też druga strona medalu, bo najśmieszniejsze jest to, że w ogólnym rozrachunku takie podejście jest w pewnym sensie dla mnie zrozumiałe. Szczególnie dla konsumentów, którzy szukają smartfona z górnej półki, a którego cena nie będzie zaczynać się od cyfr 3 lub 4. Pytanie tylko czy kompromisy, które pojawiają się przy okazji Huawei P10 są na tyle małe, by móc się na niego skusić? Osobiście czuję do niego dużą sympatię, ale dla mnie to wciąż smartfon z górnej półki na drugą kieszeń.
WZORNICTWO I WYKONANIE HUAWEI P10
Jesteśmy dopiero po wstępiea a już mam zgrzyt. Dlaczego? Ponieważ, nie jestem przekonany do wzorniczych zmian zastosowanych w P10. Czuję zawód, ponieważ nie przypadł mi do gustu ani za pierwszym razem na zdjęciach promocyjnych, ani za drugim, kiedy na żywo w Barcelonie mogłem przyjrzeć mu się bliżej, ani teraz w trzecim podejściu, kiedy miałem go w testach. Jest kilka czynników, które na to wpływają.
Pierwsza najbardziej istotna rzecz to to, że Huawei P10 nie wygląda na produkt premium. Wystarczy go zestawić z flagowcami innych producentów i zaczynam zastanawiać się, jakim produktem tak naprawdę jest P10? I tu znów potwierdza się moja opinia, o której wspominałem przy okazji recenzji Mate 9 Pro. To właśnie seria Mate powinna być pierwszym flagowcem firmy, nie P10, a przynajmniej nie w tej formie. Dlaczego?
Huawei odważnie nazywa swój produkt arcydziełem wzornictwa, a ja delikatnie się uśmiecham, bo nie jestem przekonany do tego marketingowego określenia. Owszem, unowocześniono wygląd, krawędzie stały się obłe przez co bardzo dobrze trzyma się go w dłoni, jednakże w moim odczuciu P9 prezentował się bardziej pro, był elegantszy i ostatecznie podoba mi się znaczniej. P10 zachowuje podstawową formę, ale nie przekonuje mnie ten kierunek. Wpływ miał na to dodatkowo czarny kolor obudowy, w którym P10 nie prezentował się moim zdaniem dobrze, do tego stopnia, że nie wywoływał u mnie żadnych emocji.
Kolejna sprawa to plecki. Brudzą się bardzo szybko. Nie to jednak jest największym problemem, bo choć odciski palców nie są tak mocno widoczne, to bardzo trudno jest ich się pozbyć. Przy obfotografowywaniu P10 do tego tekstu, naprawdę musiałem się mocno natrudzić – co mnie strasznie irytowało – aby na fotkach nie było pomazanych śladów… Zdaję sobie sprawę, że niektórzy nie zwracają uwagi na takie detale, no ale rozmawiamy o produkcie premium, więc wymagania również wzrastają. Szklane plecki np. Samsungów Galaxy S7/S8 również brudzą się przy pierwszym dotyku, ale da się je chociaż łatwo wyczyścić. Mimo, że wizualnie nie powala flagowiec Chińczyków, to wygląda na dość solidnego, choć jak informuje nas Huawei – obudowa jest lekka i bardzo cienka (7 mm).
Zmarnowana przestrzeń, to kolejna rzecz, która uderza mocno w oczy, szczególnie po takich recenzjach jak Galaxy S8 Plus, czy LG G6. I już nawet nie chodzi o mniejszy ekran – ten akurat mi tak nie przeszkadza, jak dolna krawędź. Przeniesienie czytnika linii papilarnych na przód da się jeszcze zrozumieć. Nie jestem tym zachwycony, zdecydowanie lepiej sprawdzał się, gdy był z tyłu, no chyba że robi się to tak źle, jak w Galaxy S8/S8+.
W ogólnym rozrachunku, nie jest to dla mnie ani brzydki ani zachwycająco piękny smartfon. Jestem gdzieś po środku, ale na obronę po raz kolejny podkreślam, że komfort i wygoda w użytkowaniu Huawei P10 są naprawdę świetne. Nie tylko ze względu na rozmiary, ale także na wyraźne wyłagodzenie krawędzi. Jako całość funkcjonuje to w dobrych odczuciach estetycznych i bardzo dobrych ergonomicznych.
WYŚWIETLACZ W HUAWEI P10
Huawei konsekwentnie trzyma się utartego szlaku i w zasadzie mógłbym napisać to samo co przy okazji recenzji P9. Chińczycy bowiem dostarczają tak poprawny i przyjemny w odbiorze wyświetlacz, że ciężko się czegokolwiek tutaj doczepić. Jeśli nie szukasz wielkich przestrzeni, pięknie zagospodarowanego miejsca, czy braku ramek i nie oczekujesz, że ekran wręcz Cię wchłonie, to Huawei P10 ma dla Ciebie coś, co w zupełności Cię zadowoli.
Ale, ale! W porównaniu z poprzednikiem Huawei zmniejszył delikatnie przekątną ekranu. Teraz wynosi ona 5,1 cala (model P9 miał 5,2 cala). Jest to jednak tak delikatna różnica, że odczujesz ją dopiero, gdy będziesz trzymać w rękach obydwa telefony. Zupełnie szczerze przyznam, że sam na to nie zwróciłem uwagi, tym bardziej, że rozdzielczość pozostaje ta sama, a więc niezauważalnie dla oka mamy więcej pikseli na cal przy modelu tegorocznym. Przechodząc przez rzeczy oczywiste, takie jak dobre kąty widzenia, wystarczającą jasność, pozwalającą na swobodną konsumpcję treści w różnych warunkach pogodowych, dodam, że dzięki temu ze smartfona korzystało się przyjemnie.
Pogadajmy jednak chwilę o innej rzeczy. To, że każdy indywidualnie podchodzi do rozmiaru ekranu czy rozdzielczości to oczywiście subiektywna kwestia. Fakt jest taki, że rozdzielczość Full HD przy przekątnej 5,1-calowym ekranie jest w zupełności wystarczająca. Obraz jest wyraźny i niczego do szczęścia nie brakuje. Dla maruderów, którym taka rozdzielczość to za mało, pozostaje większy brat – Huawei P10 Plus. Tam zastosowano rozdzielczość QHD przy jednocześnie trochę większej rozdzielczości. Tym samym Huawei ładnie rozegrał sprawę troszcząc się o potrzeby konsumentów. Gdybym miał wybór skłoniłbym się bardziej do wersji z Plusem w nazwie, dlatego że wolę większe ekrany. Niemniej znam osoby, dla których kompaktowe rozmiary to podstawa, a przy 5,1 cala FHD prezentuje się bardzo dobrze i trudno temu zaprzeczyć.
Kończąc ten akapit, muszę jednak wypunktować P10 za jeden poważny minus. Przekątna wyświetlacza jest kompaktowa i względnie wygodna – zgoda. Tylko dlaczego Huawei jeszcze bardziej pomniejsza przestrzeń roboczą poprzez ekranowe przyciski nawigacyjne? Dlaczego Huawei P10 nie poszedł śladem swojego kuzyna – Mate 9 Pro i nie umieścił ich pomiędzy czytnikiem linii papilarnych? Odpowiedzi nie znam, ale aż się prosi, by udostępnić całą możliwą powierzchnię i tak małego – jak na obecne standardy wyświetlacza. Tutaj w dość bezmyślny sposób została ona jeszcze bardziej ograniczona. Szkoda. Psuje mi to trochę ogólnie dobry efekt.
HARDWARE I WYDAJNOŚĆ HUAWEI P10
Huawei P10 działa wspaniale. Zarówno w obrębie systemu, jak i na co dzień, gdy korzystałem z różnej maści aplikacji. Nie mogę narzekać, choć w ubiegłym roku za pomocą testu Antutu pokazałem, że P9 mocno dostawał od LG G5. W tym roku nie przeprowadzałem takiej konfrontacji, ale w przeciwieństwie do poprzednia nie mogę napisać złego słowa, jeśli chodzi o kulturę pracy.
Trudno się dziwić by było inaczej. P10 ma ten sam autorski procesor co wspominany Mate 9 Pro. Do tego 4 GB pamięci RAM, które w połączeniu z Kirinem 960 dają mocnego wydajnościowego kopa. Cieszy również 64 GB pamięci wewnętrznej, bo choć 32 GB z możliwością rozszerzenia o kartę pamięci również nie wypada źle, to podwojona przestrzeń fizyczna na dane daje już duży komfort.
Po raz kolejny na uwagę zasługuje czytnik linii papilarnych, który działa fantastycznie. Mimo wszystko żałuję, że nie pozostał on z tyłu, na pleckach.
Huawei P10 to standardowo-dobrze wyposażony smartfon, ale brakuje mi w nim przede wszystkim bezprzewodowego ładowania. Wspomnę o tym również przy okazji baterii, ale już teraz muszę się pożalić, bo przy tej klasie telefonu taka funkcja jest już oczywistością. Nie wspominam o nowatorskich rozwiązaniach, jak skaner tęczówki oka, biometria twarzy (Samsung), czy zupełnie nowych – takich, jak HTC Sense, Edge Sense. Huawei P10 nie jest nawet wodoodporny. Chińczycy podchodzą w tym względzie do tematu z dystansem i tradycyjnie. P10 nie jest przez to smartfonem z fajerwerkami, a solidnym, mocnym graczem, ale z tegoż powodu nieco przebrzmiałym. Pod tym kątem przypomina mi modele Sony Xperia, choć i Sony wraz z modelem XZ Premium trochę poszalał, chociażby z aparatem.
- Procesor: ośmiordzeniowy Kirin 960,
- Częstotliwość zegarów: 4x 2.4 GHz Cortex-A73 & 4×1.8 GHz Cortex-A53,
- Grafika: Mali-G71 MP8,
- Pamięć operacyjna: 4GB RAM,
- Pamięć na pliki: 64GB ROM,
- Karty microSD: tak.
Ktoś, kto nie lubi tego całego zamieszania z nowinkami technicznymi i fajerwerkami hardware-owymi, z Huawei P10 będzie w 100 procentach zadowolony. Solidne, podstawowe wyposażenie flagowca również wystarcza, ale ja czuję pewien niedosyt.
SYSTEM, APLIKACJE, MULTIMEDIA W HUAWEI P10
To kolejny smartfon Huawei z EMUI 5.0/5.1 na pokładzie i przyznam, że im więcej korzystam z tej nakładki – tym bardziej mnie odrzuca. Marudziłem o tym już przy okazji recenzji Mate 9 Pro oraz Huawei P9 Lite 2017. To chyba najwyraźniej czas, by napisać wprost, że dla mnie wizualnie ta nakładka to koszmar. Był moment, że jeszcze miałem nadzieję, że się przekonam, ale niestety poległem. EMUI kompletnie nie wpasowuje się do stylistyki powszechnie panującej wśród innych producentów. I nie, nie chodzi o to, żeby kogoś kopiować, tylko o to, że panują teraz inne wzornicze – pod kątem UI – standardy.
Samsung Experience kompletnie jest na drugim biegunie, LG (chociaż z małą zadyszką), również potrafi świetnie zaprojektować swój soft; Sony (co powtarzamy do znudzenia przy każdej recenzji), stawia na minimalizm, a Huawei? Gruba i ciężka warstwa wizualna… Choć z drugiej strony sprawnie działająca. Tylko trzeba pamiętać, że zasoby jakie pochłania EMUI 5.1 są duże – coś za coś. Uznanie – mimo wszystko – zdobędzie wśród osób, które uwielbiają personalizować telefon w najdrobniejszych szczegółach. Mnie długie obcowanie z tym środowiskiem zaczynało męczyć. Nie przepadam za dużym ingerowaniem i zmienianiem ustawień, wyglądu czy też innych elementów, tak więc na dłuższą metę czułem się tym delikatnie pisząc – przytłoczony.
Żeby jednak nie było, że jest tak źle, to do plusów samej nakładki z pewnością muszę zaliczyć (po raz kolejny zresztą) możliwość korzystania z szuflady aplikacji. Huawei dotychczas stawiał na rozwiązanie podobne do tego z iOS w iPhone’ach i iPadach, a więc wszystkie ikonki na pulpitach. Oczywiście segregacja, uporządkowanie każdej aplikacji w foldery to misja do wykonania, ale jest ona niezwykle czasochłonna i żmudna. Chociażby dlatego, że ikonki takich apek, jak Google: Muzyka Play, Filmy Play, czy Dokumenty – zazwyczaj są dla mnie niewidoczne. Z wielu nie korzystam tak często i nie ma potrzeby, by musiałby być cały czas pod ręką. Nie muszę i nie chcę ich widzieć na co dzień, dlatego tak cenię sobie szufladę aplikacji.
Co do ficzerów, to mam wrażenie, że nie zmieniają się już od dłuższego czasu. Jest standard, który znajdziesz też w innych smartfonach – takich, jak wyciszanie dźwięku poprzez odwrócenie urządzenia czy możliwość zmniejszenia obszaru roboczego, w razie gdyby ktoś miał problem z obsługą jedną dłonią. Podobnie, jak w innych smartfonach Huawei, znajduje się szereg gestów knykciem (zgiętym palcem), dzięki którym uruchomisz poszczególne apki bezpośrednio z zablokowanego, wyłączonego ekranu. I tak na przykład wykreślając literę M włączysz odtwarzacz muzyki. Literki można przyporządkować różnym aplikacjom, na przykład aparat fotograficzny, co jest całkiem wygodne. Podoba mi się również tryb wielu okien. Wystarczy przejechać knykciem w poprzek wyświetlacza. Proste, skuteczne bez komplikacji.
Marudziłem, na zmarnowaną przestrzeń ekranu, którą zajmują przyciski funkcyjne. Połowicznie można to rozwiązać, uaktywniając przycisk czytnika linii papilarnych. Za pomocą prostych gestów czy sekwencji ruchu w pełni zastępuje przyciski funkcyjne pomimo, że sam nie jest wciskany. Szczerze pisząc nie przekonałem się do tego rozwiązania. Nie zawsze wszystkie gesty idealnie uruchamiały żądany efekt, co w konsekwencji skłoniło mnie do powrotu do bardziej tradycyjnego.
Dlatego też nadal uważam, że Huawei koniecznie powinien postawić na rozwiązanie znane z Mate 9 Pro. Zrozumiałbym jeszcze, że smartfon z dolnej półki ma takie ograniczenie, ale P10 nie jest pierwszym lepszym telefonem, to w końcu półka premium. Powiesz, że się nadmiernie czepiam, ale takie szczegóły i drobiazgi później w trakcie korzystania wychodzą i są momentami, jak mały kamyszek, który wpadł do buta.
Zabawne jest to, że opisując ten akapit, o podobnych rzeczach pisałem rok temu, gdy miałem w testach P9 i kilka tygodni temu, gdy testowałem model P9 Lite (2017). To podkreśla, że Huawei rozbudował do granic możliwości swój ekosystem, ale poza wątpliwej jakości zmianami wyglądu, nie czuć tutaj żadnego powiewu świeżości. Liczę, że wersja EMUI 6.0 przyniesie bardziej widoczne zmiany, lekkość i spójny wygląd.
Z racji przekątnej i rozdzielczości ekranu, nie mogę napisać, że jest to smartfon skrojony pod multimedia. Tak naprawdę wystarczyłoby wyposażyć się w większego brata – P10 Plus, by wrażenia wizualne były lepsze. Na szczęście P10 bardzo przyjemnie odtwarza muzykę. Ta gra zdecydowanie głośniej, niż na tym samym poziomie co Galaxy S7 Edge, dzięki czemu nie trzeba jej rozkręcać do niebezpiecznych poziomów. W przypadku jakości, nie mam zastrzeżeń. Przyjemnie słuchało mi się utworów zarówno na słuchawkach, jak i z głośnika zewnętrznego, choć ten ostatni już taki donośny nie jest.
APARAT W HUAWEI P10
Zanim przejdę do szczegółów muszę przyznać, że to jeden z nielicznych smartfonów, które kupiłbym wyłącznie ze względu na aparat fotograficzny. Bezwzględnie jestem nim oczarowany. Nie tylko w P10, ale także przy okazji Mate 9 Pro, a nawet P9 wspominałem, że cała otoczka fotograficzna w wykonaniu Chińczyków – z pomocą Leicy – to coś za co byłbym gotowy wydać swoje oszczędności. I jeśli w mojej recenzji dotychczas nie przekonałem Cię swoimi uwagami do Huawei P10, to zdecydowanie musisz wiedzieć, że gotów jestem przymknąć na to wszystko oko, byleby mieć pod ręką ten aparat!
Mogę śmiało pokusić się o stwierdzenie, że Huawei poszedł trochę w ślady Samsunga i będąc pewny bardzo dobrego aparatu w swoim smartfonie, nie dokonał wielu zmian. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo jak pokazują testy przeprowadzone przez chociażby DxOMark poprawa jest znaczna, szczególnie w kwestii wideo, ale będę z Tobą jak zwykle szczery. Zwykły Kowalski nie doszuka się szokujących różnic – o ile w ogóle – w zdjęciach między P9, a P10. Niestety nie miałem obydwu smartfonów jednocześnie, by samemu zweryfikować na ile progres jest widoczny (lub nie), ale jakość zdjęć w topowych modelach konkurencji jest tak zbliżona. Tylko wprawne oko dostrzeże różnice. Ogólna jakość stoi na wysokim poziomie i Huawei P10 zdecydowanie tę poprzeczkę podtrzymuje.
Nie ulega wątpliwości, że robienie zdjęć Huawei P10 to czysta przyjemność i zdecydowanie będzie to Twój ulubiony element tego smartfonu. Tak przynajmniej jest w moim przypadku. Dzieje się tak z kilku powodów: oczywiście podwójny obiektyw o różnych rozdzielczościach i przypisanych zadaniach. Pierwszy – 20 Mpix – wykonuje zdjęcia w czerni i bieli, drugi – 12 Mpix – zbiera informacje m.in. o kolorach. Efekty wplotłem tradycyjnie w tekst, ale radocha z robienia zdjęć jest jeszcze większa. Zarówno w dzień, jak i w gorszych warunkach oświetleniowych, pomimo ciemnej przesłony jak na obecne standardy – f/2.2. Zwracałem na to uwagę przy Huawei P9, i jak widać Huawei jest pewny swego – nie dokonał tutaj zmian. Ciekawe, jak wyglądałyby fotki z P10 ze światłem np. f/1.8, skoro już teraz prezentują się naprawdę dobrze?
Aparat w Huawei P10, podobnie jak w Mate 9 Pro, ładnie wyciąga cienie na zdjęciach, co może na początku sprawiać wrażenie, że uruchomiony jest cały czas tryb HDR. Przez to, nawet włączenie tej opcji nie stwarza wielkiej różnicy na zdjęciu końcowym, bo już na automacie jesteś w stanie uzyskać ładne efekty. Podoba mi się taka charakterystyka. Często na co dzień, gdy strzelam fotki, łapię się na tym, że nie mogę zdecydować się, czy robić je zwłączonym, wyłaczonym czy automatycznym HDR. W P10 tego typu dylematy nie mają miejsca.
Huawei P10 kontynuuje tradycje i także tutaj możesz liczyć na szybko działającą aplikację, przy okazji dobrze napisaną i intuicyjną. Swoją drogą stanowi ciekawą przeciwwagę wizualną do reszty EMUI, jako całości. Duża robotę wykonuje tutaj Tryb Manualny, z którego polecam Ci skorzystać, nawet jeśli nie masz doświadczenia przy bardziej technicznym fotografowaniu – jest czytelnie i idealnie pod palec. Zalety samej apki? Proste uruchomienie, najważniejsze funkcje pod ręką i świetny tryb makro. Ja już na tym etapie czuję się usatysfakcjonowany, a to nie koniec!
Do tego dołóż tryb monochromatyczny, czyli powrót do czarno-białych zdjęć, które wypadają tutaj naprawdę bardzo ładnie. No i oczywiście gotowe tryby związane z malowaniem światłem, czy uwiecznianie na niebie śladu gwiazd. Wszystko to sprawi Ci absolutną frajdę. Dlaczego? Otóż Huawei P10 jest stworzony do tego, by zaprzyjaźnić się ze statywem. Nie tylko poczujesz namiastkę takiej prawdziwej fotografii, w której możesz bowiem bawić się samodzielnie ustawieniami, ale Huawei przygotowując gotowe tryby sprawia, że wystarczy ograniczyć się do wybrania odpowiedniej opcji i też osiągnie się satysfakcjonujące efekty! Niezwykle proste i efektowne. A! Zapomniałbym jeszcze o możliwości bawienia się z wartością przysłony. To również ciekawy ficzer, dzięki któremu niejedna osoba da się złapać na tym, że zrobiłeś zdjęcie lustrzanką, a nie smartfonem!
Dołóż do tego tryb portretowy, który zaskakująco dobrze działa. Nie sądziłem, że mi się spodoba, szczególnie przy zdjęciach selfie. Różnicę w porównaniu z tradycyjną fotką widać gołym okiem, a efekt jest naprawdę przyjemny dla oka. Kolejnym plusem jest rozszerzenie kąta widzenia kamerki. Wystarczy, że oddalisz od siebie rękę, a P10 już wie, że potrzebujesz więcej miejsca w kadrze, dzięki czemu łatwo zmieścicie się ze znajomymi na zdjęciu. To o wiele lepsze rozwiązanie, niż fotograficzny autoportret panoramiczny stosowany np. w Samsungach lub urządzeniach od HTC.
Więcej zdjęć i w oryginalnym rozmiarze – tradycyjnie – na naszym koncie FLICKR
BATERIA I TEMPERATURA PRACY HUAWEI P10
Rewelacji nie ma. Bez ogródek muszę napisać, że bateria mnie nie zachwyciła. Nie było może wielkiej tragedii, ale przy dość intensywnym wykorzystywaniu P10, wyniki SoT (czyli aktywnego użycia ekranu) bardzo rzadko udawało mi się osiągnąć powyżej 3 godzin. Uważam go za naprawdę kiepski. I znów – znajdą się odważni, którzy pochwalą się wynikami oscylującymi w granicach 5 godzin. Jest to z pewnością do zrobienia, ja nie siliłem się na wykręcanie rekordów, bo to się wiąże z licznymi ograniczeniami trybu oszczędnościowego, a nie po to kupuję smartfona, aby wyłączać np. transmisję danych, BT, czy dane GPS.
Przy intensywnym wykorzystaniu smartfona trudno o lepszy wynik. Jestem wręcz tym zdziwiony, ponieważ sama pojemność baterii jest duża – 3200 mAh. Biorąc pod uwagę chociażby wielkość ekranu i jego rozdzielczość, oczekiwałbym lepszej pracy na jednym ładowaniu. I choć da się wytrzymać bez ładowarki w okolicach 24 godzin, to byłem przekonany, że otrzymam zdecydowanie coś więcej. Dla porównania Sony Xperia XA1 Ultra, która ma ogniwo 2700mAh, taką samą rozdzielczość ekranu, ale wyświetlacz o przekątnej aż 6 cali, wytrzymywała w rękach Naczelnego na jednym ładowaniu niemal tyle samo czasu SoT, co z dużo pojemniejszym akumulatorem i zdecydowanie mniejszym ekranem Huawei P10. Ten zgrzyt rekompensuje jednak fenomenalnie szybkie ładowanie.
Podładowanie smartfona do bezpiecznego poziomu to kwestia kilkunastu minut. Oczywiście im bateria pełniejsza, tym ładowanie nie jest już tak intensywne, ale nawet jeśli mając około 5 procent, podłączysz P10 do prądu, to dobicie w okolice 50 procent trwa naprawdę krótko, a to wystarczy na tyle, by spokojnie przetrwać resztę dnia.
Minusem pod kątem baterii jest niestety brak bezprzewodowego ładowania (o czym wspominałem już wcześniej). Brakowało mi tego, tym bardziej, że ten sposób ładowania jest dla mnie niezwykle wygodny. W domu, gdy odkładam smartfona – automatycznie ląduje on na podstawce monitora, która ma wbudowaną ładowarkę. Niestety Huawei P10 w ten sposób nie mogłem regenerować energetycznie. Jak na tej klasy smartfon, zdecydowany must have.
W kwestii temperatury nie mogę narzekać. P10 radził sobie pod tym względem bardzo dobrze. Ciepłota pojawiała się przy intensywnym korzystaniu takim, jak dłuższe granie w wymagające gry lecz przy zwykłych czynnościach, jak przeglądanie Internetu, nie odczuwałem żadnego dyskomfortu. Biorąc pod uwagę, że w chwili pisania tej recenzji mamy za oknem naprawdę ciepłą i słoneczną wiosnę, pokazuje to tylko, że w upały pod tym względem nie będzie najgorzej.
PODSUMOWANIE
Huawei P10 to smartfon, do którego mam dużą sympatię. Nie wzbudza u mnie skrajnych uczuć zachwytu bądź odrzucenia. Nie jest to pożądanie, które kazałoby mi natychmiast go kupić, ale ma on w sobie coś, co sprawia, że po prostu się go lubi. Nie uderza z każdej strony niesamowitymi technologiami, brakiem ramek etc. To smartfon dobry i… tylko dobry. Bez fajerwerków, bez emocji. Oprócz jednej rzeczy – aparatu. I to właśnie dla niego byłbym skłonny zainwestować w model P10. A tak naprawdę zdecydowanie wolałbym wersję P10 Plus. Ale to dlatego, że lubię większe przekątne ekranu i mimo wszystko stawiam na rozdzielczość QHD. FullHD jest nadal w porządku, ale kto skorzysta raz z wyższej rozdzielczości, nie będzie chciał wrócić już piętro niżej.
Niestety cena urządzenia zmienia się dość drastycznie. Na dzień pisania tego tekstu zwykły Huawei P10 to koszt około 2600zł, P10 Plus to już 3300zł, a prawdziwego fightera w postaci Mate 9 Pro można już mieć za 3400 zł. Dla mnie wybór byłby oczywisty i wolałbym eleganckiego i dopracowanego Mate 9 Pro. A co jeśli ograniczymy wybór do serii P? Oczywiście zależy to od Twoich preferencji, ale jeśli oczekujesz solidności, bardzo dobrej wydajności, bez spektakularnych ficzerów, a mniejszy ekran z niższą rozdzielczością to dla Ciebie nie problem – to P10 będzie bardzo dobrym wyborem. Napisałbym, że wręcz idealnym, bo w tej cenie moim zdaniem trudno jest dostać lepszego flagowca, choć warto byłoby spojrzeć jeszcze w stronę Honora 8 Pro.
W każdym razie polubiłem P10, ale tak mogę napisać gł. o smartfonach ze średniej półki cenowej. Od flagowca oczekuję pierwiastka przywódczego. Tym bardziej, jeśli wziąć pod uwagę, że to model, który bije się z takimi gigantami, jak Samsung Galaxy S8, iPhone 7, LG G6, czy Sony Xperia XZ Premium. Mam wrażenie, że stawiając w szeregu te smartfony razem z P10, produkt Huawei wydaje się jakby z niższej kategorii. I niby serca do walki mu nie brakuje, ale zdecydowanie nie ma tej przysłowiowej kropki nad i, w postaci chociażby lepszego hardware i bardziej stanowczego wyglądu.
To już jednak subiektywna opinia, a istotną rolę będzie odgrywać finalnie cena, bo polski klient kieruje się przede wszystkim grubością portfela.