POCZĄTEK
Jeszcze nigdy nie byłem pod takim wrażeniem smartfonów Huawei, jak teraz. Zdaję sobie doskonale sprawę, że peany na cześć Mate 20 Pro będą się wylewały z każdego bloga i serwisu technologicznego w Polsce, więc za chwilę zaobserwujemy przesyt. Podobnie było przy P20 Pro.
I mam z tym kłopot, bo Huawei Mate 20 Pro rzeczywiście gryzie asfalt! Kłopot wynika z tego, że zastanawiam się, jak mogę w swojej recenzji maksymalnie uwiarygodnić tak udany sprzęt, a zarazem nie przekolorować opinii na jego temat, by cały czas cieszyć się zaufaniem w tej kwestii?
Tym bardziej, że w tle mamy #GlueGate i zieloną poświatę na wyświetlaczu. Z internetowych doniesień wynika też, że problem nie jest marginalny.
W recenzji poniżej przeczytasz o wielu zaletach i też kilku wadach Huawei Mate 20 Pro. Ale pamiętaj, że ponad wszystko do czynienia mamy z produktem flagowym, bardzo przemyślanym, spójnym, mocnym – z produktem z najwyższej półki (również cenowej), a to oznacza, że o decyzji zakupowej będą decydować detale przekonujące do tego modelu lub do niego zniechęcające.
Postaraj się podejść do tego materiału rzeczowo, bez emocji i ze zdroworozsądkowym dystansem. I ja obiecuję, że dołożyłem wszelkich starań, aby ten tekst był taki.
Zdaję sobie też sprawę, że to przeogromny materiał. Jeśli trzeba, to podziel sobie jego lekturę na części, tak by ilość informacji Cię nie przytłoczyła. Nie zależy mi na odsłonach. Zależy mi na tym, aby ta recenzja była dla Ciebie maksymalnie przydatna, zanim sięgniesz po portfel i 4300zł, które za Mate 20 Pro trzeba dziś zapłacić.
WZORNICTWO I WYKONANIE HUAWEI MATE 20 PRO
Pod kątem wzorniczym Huawei poszedł wyraźnie śladami Samsunga i jego flagowych Galaxy. Dostajemy wąziutką, aluminiową ramkę biegnącą wokół urządzenia, która rozszerza się u góry i dołu, a w przewężenia wpada zakrzywiony na krawędziach wyświetlacz. Podobnie układa się na pleckach szkło 3D. Natomiast cała reszta – poza tym szkieletem – to już wzornictwo Huawei.
Charakterystyczny na odwrocie i rzucający się od razu w oczy, jest ułożony w kwadrat zestaw trzech aparatów i diody doświetlającej LED.
Całość minimalnie wystaje ponad obudowę, ale nie jest to dla mnie problemem (nota bene nigdy odstający aparat nie był dla mnie wadą, do póki nie powodował chybotań sprzętu – vide recenzja Huawei P20). Smartfon nie powinien być też za gruby, a Mate 20 Pro mieści się tutaj w granicach rozsądku. Jego wymiary wynoszą 72.3mm szerokości, 157.8mm wysokości, 8.6mm grubości i 189g wagi.
Dzięki spadom na krawędziach Huawei Mate 20 Pro świetnie leży w dłoni. Radzi sobie też z wodą i pyłem (norma szczelności IP68).
Front i tył to szkło Corning Gorilla Glass, ale brak dokładnych informacji, której generacji. W moje ręce trafił model czarny, więc to szkło na pleckach jest gładkie i z tego powodu łapie odciski palców, ale utrzymanie czystości nie jest takie trudne i specjalna powłoka dobrze chroni przed ich nadmiarem. Natomiast jest też do nabycia Mate 20 Pro w kolorze niebieskim, który posiada na pleckach delikatną liniową perforację, przez co zapalcowanie telefonu jest trudniejsze (ale oczywiście możliwe), a dodatkowo urządzenie jeszcze pewniej trzyma się dłoni z uwagi na te mikronacięcia. Miły detal, który świetnie sprawdza się w praktyce.
Na spodzie Huawei Mate 20 Pro znajdziemy złącze USB typu C do ładowania telefonu oraz obok niego slot na tackę kart nano-SIM.
Co ciekawe – smartfon obsługuje również karty pamięci wielkości nano, a tacka tak została zaprojektowana, że z jednej strony włożymy kartę SIM, a od spodu podobnych rozmiarów maleńką kartę pamięci. Oszczędność miejsca, jest tutaj naprawdę znaczna i poprawienie nawet takiego detalu uważam za fajną i pieczołowicie wykonaną pracę projektową. Należy mieć jednak na uwadze, że tak małe karty nie są dziś jeszcze standardem, a ich ceny też nie są niskie.
Z przodu – zarówno od góry i dołu – widoczne są wąziutkie ramki okalające wyświetlacz, wyraźnie zaokrąglony na narożnikach.
Przy bezpośrednim porównaniu Mate 20 i Mate 20 Pro widać, że ten drugi ma te ramki ciut grubsze. Zdecydowanie też bardziej podoba mi się notch w Mate 20, który jest maleńkim lejkiem, miękko naruszającym symetrię frontu pod aparat fotograficzny. Estetycznie wygląda to bardzo dobrze. W Mate 20 Pro to wcięcie jest nadal nieznośnie szerokie.
Ma to swoje uzasadnienie – w notchu bowiem schowano sporo czujników, w tym do identyfikacji twarzy w ramach funkcji 3D Face Unlock. Oczywiście notcha wyłączyłem i korzystałem z telefonu bez niego, ale wówczas optycznie ta ramka jednak od góry wydaje się większa. Nawet biorąc pod uwagę, że w miejscu po wyłączonym notchu nadal wyświetlają się ikony powiadomień, zegar, poziom naładowania baterii, zasięg sieci komórkowej etc.
Niespodzianką na zasadzie ciekawostki – jest obecność złącza podczerwieni IrDa na górnej ramce, dzięki czemu Mate 20 Pro może działać, jak pilot do sterowania telewizorem, domowym sprzętem audio, klimatyzacją etc.
Żeby w tej roli mógł się sprawdzić trzeba posiadać oryginalne piloty od każdego sprzętu i zaprogramować z ich pomocą telefon. Uniwersalne piloty w postaci aplikacji, których pobrałem mnóstwo ze Sklepu Play nie pozwoliły mi na używanie Mate’a 20 Pro do obsługi posiadanej przeze mnie mini-wieży JVC.
Bardzo fajnym dodatkiem, jest czerwony przycisk włączania, który przywodzi skojarzenia z bardziej sportową konstrukcją.
Niestety brakuje złącza jack 3.5mm, co w branży kreatywnej, u osób pracujących z wszelkimi gimbalami i podłączonymi mikrofonami przez przejściówkę – może być irytujące przy konieczności ciągłego poprawiania wyważenia. Zwracam na to uwagę (podobnie, jak czyniłem to przy recenzji P20), bo sam mam z tym problem, kiedy wybieram się ze stabilizatorem i Mate 20 Pro w teren. Z ratunkiem mogą przyjść sami producenci gimbali, którzy być może dostrzegą ten problem i zmodyfikują szczęki mocujące w taki sposób, że te pozwolą dosunąć telefon do ścianki, a zarazem wypuścić przewód z USB-C przez jakiś boczny otwór. Póki co, takich rozwiązań nie ma (lub ja się z nimi nie spotkałem).
Głośniki w Mate 20 Pro są stereo, natomiast Huawei zaskoczył mnie tym, że ten mocniejszy wbudował w… złącze USB typu C…
I tak, to właśnie z tego miejsca dobiega do nas najgłośniej muzyka lub inne dźwięki z oglądanych filmów, czy gier. Jakość tego głośnika nie jest powalająca. Jest na pewno głośny, ale to tyle. Tegoroczne Galaxy S9 lub Xperie z serii XZ brzmią znacznie lepiej.
Zasadniczo uważam wykonanie Mate 20 Pro za bardzo udane.
Telefon świetnie trzyma się dłoni, bardzo dobrze nią obsługuje, nie jest przesadnie ciężki, ale czuć, że trzymamy sensowny kawał sprzętu. Widać dobre spasowanie materiałów, położono nacisk na przyjemne obłości, zadbano by wizualnie i praktycznie – bardzo dobrze korzystało się z tego produktu.
WYŚWIETLACZ I CZYTNIK LINII PAPILARNYCH W HUAWEI MATE 20 PRO
Od razu chciałbym wyjaśnić tutaj, że Huawei Mate 20 Pro, który otrzymałem i jest bohaterem niniejszej recenzji – nie posiada problemów z wyciekiem kleju na krawędziach ani nie wyświetla przy nich zielonej poświaty. Oto zdjęcia mojego modelu, które tego typu problemy powinny ukazać. Jak widać – nie ma u mnie o tym mowy.
Smartfonu używam od dnia jego oficjalnej premiery w Londynie, na którą zostałem zaproszony przez Huawei.
Te słowa piszę w pierwszych dniach grudnia 2018 roku, a więc mam ten telefon dobre półtora miesiąca. Do tego sporo zmiennych warunków atmosferycznych za sobą – przypomnę, że jeszcze kilkanaście dni temu można było chodzić w krótkim rękawie na zewnątrz, a obecnie mamy przymrozki. Do tego bardzo wydajnie używam Huawei Mate 20 Pro, a to oznacza, że wzrastająca sporadycznie (lecz tylko minimalnie) ciepłota też powinna wpłynąć na ewentualne odklejenia wyświetlacza.
Zakładam więc, że skoro tak różne warunki temperaturowe nie sprawiły, że cokolwiek mi się odkleiło lub zaświeciło na zielono, to raczej już się nic w tym względzie nie stanie, a jeśli się to zmieni – zrobię o tym osobny wpis i tutaj podlinkuję.
Nie chciałem, aby ten akapit był aż taki długi i zawierał uwiarygadniające wytłumaczenia, ale są w polskim Internecie osoby, które uważają, że blogerzy technologiczni celowo milczą o problemie wyświetlaczy w Huawei Mate 20 Pro, bo dostali telefony od producenta w prezencie, więc są kupieniu, sprzedani i w jakiejś zmowie milczenia.
Szczerze? Trudno czuć się kupionym czymś, czego i tak nie można sprzedać i z czego nie można mieć pieniędzy. Większość z nas (redaktorów technologicznych) i tak już nie używa Mate 20 Pro, bo testuje inne urządzenia. U mnie rotacja smartfonów jest tak duża, że nie mam nawet własnego telefonu, bo ostatni spędził w szufladzie 6 lub 9 miesięcy od zakupu i po prostu go sprzedałem, chociaż nie powiem – był czas, że ostrzyłem sobie zęby na Note’a8 (TU recenzja), a teraz nadal przyjemnie wracam pamięcią do małego Galaxy S9 (TU recenzja).
Inna sprawa, że Huawei wadliwe smartfony wymienia, o czym sami poszkodowani donoszą. Nawet po kilka razy. Może jest tak, że to wina jakiejś partii urządzeń? Serii, która trafiła na nasz rynek?
Zdecydowanie uważam jednak, że Huawei powinien to załatwić ze swoimi dostawcami, a oprócz tego firma mogłaby wystosować oficjalny komunikat w tej sprawie, którego póki co nie ma i po prostu przeprosić klientów, którzy niejednokrotnie po kilka razy muszą wymieniać swój nowy smartfon na egzemplarz bez wad.
Rozumiem, że ileś wymian z rzędu może być męczące. Może producent powinien zastosować tutaj jakąś formę rekompensaty? Pewnie byłoby to mile widziane.
Przynajmniej smartfony Huawei nie łamią się od noszenia w spodniach (afera z iPhone’ami 6) i nie wybuchają (afera z eksplodującymi bateriami w Galaxy Note7 od Samsunga), a pokazuje to, że sprzęt dopiero, kiedy trafia do masowej dystrybucji ujawnia jakieś wady, które najwidoczniej były trudne do wyłapania na etapie produkcyjnym.
Piszę o tym tak obficie, żeby było jasne – to jest recenzja modelu Huawei Mate 20 Pro, który testowałem, i który posiadam. A w nim, nie ma żadnych problemów, o których donoszą klienci. Są inne wady, które wyłapałem i te inne dokładnie opisałem poniżej. Przejdźmy więc do meritum.
Huawei dostarczył nam w Mate 20 Pro rewelacyjny ekran. Jeśli okaże się, że problem #GlueGate nie jest tak masowy, jak trąbią różne media oraz zaczął się i zarazem skończył w pierwszym lub po dwóch miesiącach sprzedaży, to sądzę że czytając tę recenzję np. po roku od jej publikacji, będziemy mieć na rynku już tylko wolne od wszelkich skaz egzemplarze. I określenie, że to ekran rewelacyjny naprawdę będzie uzasadnione, aczkolwiek szkoda, że z tak niepotrzebnie ciągnącą się za nim niepochlebną opinią.
Mamy tutaj wyświetlacz AMOLED-owy, którego rozmiar wynosi aż 6.4 cala, co przy tak wąskich ramkach i wyraźnych krzywiznach sprawia wrażenie dużego, ale zarazem bardzo akuratnego. Dla porównania – Samsung Galaxy Note9 (TU recenzja i wideorecenzja) również posiada ekran 6.4-calowy, ale różnica polega na innych proporcjach panelu. W Note9 wynoszą one 18.5:9, a w Huawei Mate 20 Pro 19.5:9. Jest więc on ciut wyższy.
Spore wrażenia robi w Mate 20 Pro również jakość prezentowanego obrazu.
Do czynienia mamy z rozdzielczością wynoszącą 1440×3120 pikseli (WQHD+), a to oznacza, że dostajemy bardzo wysoką gęstość ułożenia punktów na cal, która wynosi obłędne 538ppi! Jest więc niesamowicie klarownie, czysto i ostro. Czytanie e-książek, przeglądanie efektownych zdjęć i grafik, granie, oglądanie filmów – to wszystko syci oczy.
Wyświetlacz zastosowany w Huawei Mate 20 Pro odwzorowuje też paletę kolorów Digital Cinema Initiatives (DCI-P3), która ma o 25 proc. większy gamut kolorów niż paleta sRGB i stosowana jest w cyfrowych projekcjach gł. w amerykańskim przemyśle filmowym (tyle za Wikipedią). Panel w nowym Mate obsługuje też standard HDR10, więc idealnie nadaje się do oglądania dynamicznych scen w filmach wykorzystujących tę technologię.
Przypomnę dla porządku – HDR10 pozwala wizualnie oddać lepszą głębię ostrości i szersze spektrum kolorystyczne dla całego filmu.
A, że takie produkcje są obecnie gł. domeną seriali powstających na rzecz serwisów streamingowych w stylu Netflix, czy Amazon Prime Video – to jest na czym rzeczywiście to sprawdzić. Zresztą możesz też materiały HDR znaleźć już na YouTube, który pozwala odtwarzać dedykowane treści urządzeniom obsługującym ten standard. Huawei pomyślał też o tym, aby odzyskać przestrzeń po przyciskach nawigacyjnych widocznych u dołu ekranu (trójkąt, kółko, kwadrat) w Mate 20 Pro, więc możemy bez żalu wyłączyć te ekranowe i przełączyć się na wygodne gesty.
Tak, są one identyczne z tymi, jakie u siebie zaimplementował, jako pierwszy Xiaomi. Xiaomi z kolei inspirował się gestami znanymi z iOS-a w iPhonie X.
Ale ich geniusz, jest tak rewelacyjny, że po prostu nie chce się wracać do poprzedniego sposobu poruszania po telefonie. Gest cofania został przeniesiony na krawędzie ekranu więc nie ważne, czy jesteś prawo-, czy może leworęczny/-a – ślizgając kciukiem od prawej lub lewej krawędzi – uzyskasz ten sam efekt: cofania zawsze o jeden krok. Powrót na ekran główny odbywa się poprzez energiczne przeciągnięcie palcem z dołu wyświetlacza ku górze. Jeśli zatrzymamy palec w połowie tego gestu – wyświetli się lista ostatnio używanych przez nas aplikacji.
Jakie proste! Jakie praktyczne! Jakie szybkie! Jakie funkcjonalne! Uwielbiam te gesty w Huawei Mate 20 Pro! Również dlatego, że obsługa dużego ekranu staje się zdecydowanie łatwiejsza i poręczniejsza.
Podobnie, jak inni producenci – Huawei dostarczył sporo opcji personalizacyjnych, więc możemy przebierać w tapetach statycznych i animowanych, motywach, typach ikon, czy wybrać sposób przewijania przejść pomiędzy poszczególnymi pulpitami. Ikony można sortować potrząsając urządzeniem, zdecydować czy chcemy widzieć powiadomienia na apkach w postaci kropek czy cyfr, albo zrezygnować z obydwu tych form wyświetlania. Możliwe jest też zapętlenie ekranu głównego – włączenie lub wyłączenie strumienia wiadomości Google Feed, który standardowo znajduje się po lewej stronie od ekranu głównego oraz zmienić rozkład siatki ikon.
W Huawei Mate 20 Pro zdecydujesz też, z jakiej chcesz korzystać rozdzielczości ekranu. Do wyboru są trzy warianty: HD: 1560x720px, FHD+ wynosząca 2340x1080px lub wspomniana wyżej WQHD+ 3120x1440px.
Domyślnie można włączyć Inteligentną Rozdzielczość, która w celu zaoszczędzenia energii automatycznie dostosowuje ten parametr, aczkolwiek mi nie udało się zauważyć, czy to faktycznie działa. Za to przez część okresu testowego korzystałem właśnie z niej, potem z FHD+, a później przełączyłem się na WQHD+. Myślę, że przy tej środkowej wartości śmiało można zostać – więcej naprawdę nie potrzeba.
Kolejna rzecz – to obecność funkcji Zawsze na Ekranie, która prezentuje zegar czy datę oraz bardzo podstawowe notyfikacje w postaci ikon na wygaszonym wyświetlaczu, ale bez możliwości wprowadzenia tu jakichkolwiek wizualnych zmian, jak np. w urządzeniach Galaxy Samsunga. W rzeczywistości to dosłownie taka namiastka Always-on-Display. Korzystałem przez dłuższy czas, ale okazało się, że krócej telefon działa na jednym ładowaniu, a funkcja Zawsze na Ekranie nie wyświetla ikon innych apek z przeoczonymi powiadomieniami i ostatecznie wyłączyłem.
Pod pozycją: Kolor i Ochrona Wzroku w Ustawieniach znajdziesz opcję redukcji niebieskiego światła regulowaną godzinowo lub wg harmonogramu związanego ze wschodem i zachodem słońca. Z innych ustawień wyświetlacza, można też włączyć lub wyłączyć prezentowanie nazwy operatora, jak i prędkości sieci. Przydatna opcja zważywszy na notcha, który znacznie ogranicza przestrzeń ekspozycji ikon powiadomień.
Niestety są też minusy związane z wyświetlaczem w Huawei Mate 20 Pro, które wyłapałem już wcześniej przy testowaniu i recenzowaniu Huawei P20. Tutaj się powielają:
- jeśli wyłączysz notcha, to przy ściąganiu jasnej belki powiadomień – będzie ona zjeżdżała z uwzględnieniem wcięcia i nieprzyjemnie będzie błyskać białym kolorem w sekcji z teoretycznie nieaktywnym wcięciem.
- Poza tym są aplikacje, w których po wyłączeniu notch czasami się jednak pokazuje, jako oderwane i doklejone odstające „uszy”…
- Niezrozumiałe jest dla mnie, dlaczego w czasie aktywnego wyświetlacza nocnego – nie jest on włączony na ekranie blokady? Kiedy więc w nocy po przebudzeniu chwytałem telefon, by podejrzeć godzinę – nieprzyjemnie raził mnie w oczy.
- Ostatni minus – permanentne automatyczne włączanie autoregulacji jasności. Nie znoszę tego i sam ręcznie wyłączam tę opcję. W smartfonach Huawei ona się jednak aktywuje bez mojego udziału (nie, nie mam uruchomionych w tle żadnych planów oszczędzających baterię, które mogłyby to aktywować). Drażniące i bardzo mi zależy, aby to w końcu poprawić.
OK – teraz czas na największy smaczek związany pośrednio z wyświetlaczem w Mate 20 Pro.
W ekran wbudowano czytnik linii papilarnych. I, tak – pracuje nieźle, ale nie bezproblemowo. Natomiast został umieszczony na idealnej wysokości, dokładnie w takim miejscu, w którym pada na powierzchnię ekranu mój kciuk! Jaka rewelacja! Nie sądziłem, że będę czerpał z tego powodu tyle satysfakcji! Dlaczego? Bo nie muszę poprawiać chwytu, by odblokować telefon. Trzymam go za każdym razem całą dłonią na tyle pewnie, że zupełnie nie przejmuję się tym, że mógłby mi się wyśliznąć. Takiego ryzyka po prostu nie ma.
W telefonach, w których czytnik znajduje się pod ekranem – a które to smartfony posiadają duże wyświetlacze – trzeba mocno ten kciuk wyginać lub po prostu pomagać sobie w chwycie, aby w miarę płynnie odblokować sprzęt i przejść do interakcji z nim. Tego się tak bardzo nie zauważa, dopóki nie weźmie się w dłoń Huawei Mate 20 Pro i nie położy kciuka na czytniku w wyświetlaczu.
A, jak na co dzień działa skaner linii papilarnych w ekranie?
Dobrze, ale mam uwagę dotyczącą skuteczności. Jest ona kapryśna. Najczęściej odblokowanie odbywało się u mnie po trzeciej lub czwartej próbie. Byłoby lepiej, gdyby można było ten sam palec wprowadzić na kilka sposobów.
Czytnika używałem gł. przy logowaniu się do bankowego konta, autoryzowania zakupów w Google Play Store, czy identyfikacji podczas otwierania Chmury – OneDrive. Używam tych apek wielokrotnie w ciągu dnia i momentami irytowała mnie gorsza skuteczność (konieczność kilkukrotnego przykładania palca), ale finalnie nie chciałbym już wracać do czytnika fizycznego.
Podsumowując – wyświetlacz w Huawei Mate 20 Pro sprawuje się rewelacyjnie. I jeśli nie trafisz na jakiś problemowy egzemplarz z zieloną poświatą, to będziesz zadowolony/-a.
Kąty widzenia są świetne, nasycenie kolorów bardzo dobre, opcji personalizacyjnych w tym względzie co nie miara, a przyjemność z czytania i długich sesji w Internecie czy z filmami – potwierdza tylko, że to doskonała pozycja w tym multimedialnym kombajnie. Nie udało się uniknąć wad, ale myślę, że są do poprawienia aktualizacją. Tylko niech ona przyjdzie!
WYPOSAŻENIE I WYDAJNOŚĆ HUAWEI MATE 20 PRO
Pod kątem wydajnościowym nie miałem nigdy do Kirinów zaufania takiego, jakie mam do Snapdragonów od Qualcomma, czy Exynosów od Samsunga. Benchmarki nigdy mnie nie interesowały i miliony punktów wykręcane w syntetycznych testach to dla mnie to prostu żadna wiarygodność. Dopiero, kiedy zderzam telefon z moimi codziennymi zadaniami – jestem w stanie wyciągnąć wnioski, czy mam do czynienia z maszyną do rozjeżdżania konkurencji, czy po prostu z udanym układem, który za kilka miesięcy zacznie wyraźnie łapać zadyszkę.
Jak więc jest tym razem z najnowszym układem Kirin 980, który debiutował na targach IFA 2018 w Berlinie, a który jest sercem Mate 20 Pro?
Myślę, że Huawei sam zna najlepszą odpowiedź. Chip ten anonsował, jako „najinteligentniejszy procesor mobilny na świecie”. Ale ja bym też dodał, że to konstrukcja bardzo, ale to bardzo szybka. Biorąc pod uwagę opasłość nakładki systemowej, zadania stawiane jednostce obliczeniowej, opcje do obsłużenia oraz rozwiązania, które musi udźwignąć wieloobiektywowy i wielomatrycowy system fotograficzny – wychodzi na to, że mamy wyraźny postęp względem wcześniejszych układów od HiSilicon (firma córka Huawei produkująca procesory Kirin).
To, co kluczowe dla Kirina 980, to podwójny dedykowany procesor NPU, który obsługuje moduł Sztucznej Inteligencji, która przede wszystkim znajduje swoje zastosowanie w pracy z aparatami. Przetwarza też do 4500tys. obrazów na minutę, czym o 120 proc. wyprzedza poprzednika oraz supportuje obliczenia w Chmurze. Za grafikę odpowiada procesor graficzny Mali-G76.
W porównaniu do Kirina 970, który napędza smartfony Huawei P20 (TU recenzja i wideorecenzja) i P20 Pro (TU recenzja) – wzrosła o 20 proc. wydajność, a efektywność energetyczna o 40 proc.
Kirin 980, jest też pierwszym na świecie procesorem, który powstał w najmniejszym dotychczas procesie litograficznym – 7nm. Na jednym centymetrze jego powierzchni znalazło się aż 6.9 miliarda tranzystorów, czyli o 1.6 raza więcej niż w 10-nm Kirinie 970.
To właśnie dlatego układ jest o wiele szybszy i lepiej zarządza energią. W tym drugim aspekcie odbywa się to w mechanizmie Flex-Scheduling, który porcjuje architekturę Kirina 980 na trzy części, w skład którego wchodzą:
- Dwa superduże rdzenie Cortex-A76 – taktowane zegarami do 2.6GHz,
- Dwa duże rdzenie Cortex-A76 – taktowane zegarami do 1.92GHz,
- Cztery małe rdzenie Cortex-A55 – taktowane zegarami do 1.8GHz.
Ma się to przekładać na natychmiastowy dostęp do najwydajniejszych rdzeni, które odpowiadają za płynne działanie zasobożernych aplikacji i gier. Pozostałe czynności wykonywane są w oparciu o mniej efektywne czynności. W praktyce jednak w ogóle nie widać przeskoków wydajnościowych.
Praca układu, jest zaskakująco płynna, a Mate 20 Pro pozostaje w tym czasie chłodny.
Procenty z baterii rzeczywiście nie uciekają w mgnieniu oka, tylko miarowo w tempie dochodzących kolejnych zadań. Po odłączeniu więc smartfonu od ładowania – jeszcze długo wyświetla się 100 proc. poziom naładowania. Nie powiem – zrobiło to na mnie spore wrażenie.
Tak udany procesor wspierają w pracy 6GB pamięci RAM i spora przestrzeń na pliki wynosząca 128GB. Można ją rozszerzyć o wspomnianą na początku kartę NM (nano-SD) do 256GB (slot jest hybrydowy, więc zamiast karty pamięci można tam włożyć drugą kartę nano-SIM). Poza tym na pokładzie Huawei Mate 20 Pro znajdziesz:
- WiFi 802.11ac – 2.4GHz i 5GHz,
- Bluetooth 5.0 niskiego poboru energii (BLE),
- Obsługę kodeków dźwięku do bezstratnego przesyłu muzyki do słuchawek Bluetooth – LDAC, aptX, aptX HD,
- NFC do wymiany danych lub płatności zbliżeniowych,
- Czujnik grawitacji, światła rozproszonego i odległości (TOP),
- Czujnik Halla, podczerwieni (IrDa) oraz czujnik laserowy,
- żyroskop, kompas.
Sądzę, że warto wspomnieć w kwestii zabezpieczeń o jeszcze jednej (poza czytnikiem linii papilarnych w ekranie) funkcji – 3D Face Unlock.
Wprawdzie podczas konfiguracji Huawei zastrzega, że osoba do nas bardzo podobna może mieć szansę odblokować Mate’a 20 Pro twarzą, ale tak dobrze działającego skanera naszej facjaty w świecie Androida jeszcze nie spotkałem. Praktycznie nie zawodzi w ogóle! I do tego działa bardzo dobrze również… nocami! I to jest moje pierwsze zaskoczenie! Zero światła dookoła, biorę smartfona do ręki, a on praktycznie za każdym razem (z naprawdę niewielkimi wyjątkami) od razu mnie rozpoznaje i się odblokowuje! Co więcej – nie zwiększa jasności, by oświetlić moją twarz!
Drugie zaskoczenie w kontakcie z 3D Face Unlock w Huawei Mate 20 Pro – to bardzo wysoka frekwencja odblokowań, kiedy zakładam szal, czapkę, grubą kurtkę z kapturem.
A smartfon znowu – właściwe poza kilkoma wyjątkami nie ma problemu z rozpoznaniem oraz identyfikacją mojej osoby na bazie zeskanowanej twarzy. Szczerze? Pomyłki są naprawdę marginalne i częściej zdarzały mi się przy skanerze linii papilarnych, ale nie przy odblokowywaniu Mate’a 20 Pro twarzą!
3D Face Unlock tworzy obraz naszej facjaty z 30 tys. punktów, które na niej lokalizuje, a w czasie konfiguracji musimy obracać głową, aby pomiar był precyzyjniejszy. I jak widać – jest tym samym skuteczny.
Ale, żeby nie było tak kolorowo – odblokowywanie, kiedy telefon leży na biurku i „spogląda” na nas pod kątem – nie jest już możliwe, trzeba zawsze mniej lub bardziej mieć go przed sobą. Co ciekawe – podgląd treści powiadomień na zablokowanym wyświetlaczu jest wyłączony na wypadek, gdyby ktoś inny wziął nasz smartfon do rąk. Jeśli telefon rozpozna nas – pozwala treści podejrzeć.
Tak – jestem zachwycony pracą Huawei Mate 20 Pro oraz tym, jak dobrze działają zaimplementowane w tym urządzeniu przeróżne technologie.
Telefon sprawuje się w zdecydowanej większości zadań wzorcowo. Szybkie przełączanie się pomiędzy aplikacjami, wygodna praca z dwoma apkami na raz, płynny obraz w grach i filmach, świetna praca z dużymi zdjęciami i wideo, którego kręcę co nie miara – to wszystko bardzo dobrze spina się w wyrazistą i sprawną efektywność.
Zwieńcza to bardzo udane wyposażenie w kolejne podzespoły oferujące szybką transmisję danych po WiFi i LTE, świetne rozpoznawanie twarzy, rozwojowy czytnik linii papilarnych w ekranie, sporo przestrzeni na dane w wersji podstawowej urządzenia, dobra optymalizacja. Wiem, co potrafi się dziać ze smartfonami pod moimi palcami i nowy Mate radzi sobie bezbłędnie!
SYSTEM APLIKACJE MULTIMEDIA W HUAWEI MATE 20 PRO
Imponuje, że Mate 20 Pro wchodzi na rynek i od razu jest dostępny z najświeższym Androidem 9.0 Pie na pokładzie i z… (to już nie imponuje) nieaktualnymi łatkami bezpieczeństwa…
Mamy 6 dzień grudnia, kiedy publikuję tę recenzję, a łatki bezpieczeństwa pochodzą z 1 października br. Tak – rozczarowujące. Jak dla mnie solidny falstart, bo smartfon ten trzyma nasze wszelkie dane biometryczne, hasła, zarządza bankami, prywatnymi danymi…
Natomiast świetny strzał, jest tutaj taki, że nie tylko obcujemy z genialnymi technologiami w warstwie hardware, ale też świeżą platformą od Google.
Ma to też swoją cenę – nie wszystkie błędy oprogramowania są od ręki wykryte, ale u siebie ich zbyt wiele nie zauważyłem – poza może tym, że ten nieszczęsny notch, kiedy jest wyłączony w niektórych aplikacjach dziwacznie przykleja się nad właściwą częścią ekranu, ale o tym wspominałem opisując wyświetlacz.
Natomiast większych błędów nie zauważyłem, a nie oszczędzałem nowego smartfonu Chińczyków przez ten czas. Pamiętam też dobrze, jak znakomicie szybko włączał się telefon z Androidem 9 na pokładzie w Pixelu 2XL (TU recenzja i wideorecenzja). Tutaj – pomimo opasłego dedykowanego środowiska – jest podobnie. No, a skoro o nim mowa…
Huawei Mate 20 Pro otrzymał oczywiście autorską nakładkę systemową – EMUI 9.0. Tak, nadal nie jestem jej fanem.
Pod kątem wizualnym znacząco nie zmieniła się względem tego, co mamy w telefonach P20, czy P20 Pro. I pod tym też kątem jakoś dramatycznie mnie nie razi, zwłaszcza że dzięki odpowiednio przygotowanym motywom można naprawdę sporo tutaj zmienić, łącznie z wyglądem samych ikon. Ale pewne rzeczy zostały nieruszone, jak chociażby szuflada aplikacji. Świetnie, że można ją włączyć. Szkoda, że aby się do niej dostać – trzeba wciąż tapnąć w charakterystyczne, zlokalizowane w docku, kółko z kropkami wewnątrz. Od Androida 8.0 Oreo można się do menu z apkami dostać po prostu śliźnięciem palca. Przełączenie na ten tryb pozwoliłoby dodać do ów docka jeszcze jedną ikonę aplikacji.
Szkoda też, że pociągnięciem po ekranie – w kierunku góra dół na mniej więcej połowie wysokości ekranu – nie można ściągnąć belki powiadomień, tylko pojawia się menu z Sugestiami i szybką wyszukiwarką apek. To znaczy – niech ono się pojawia – wszak to nawet pożyteczna propozycja, tylko cieszyłbym się, gdyby była możliwość przełączenia się na inną aktywność związaną z tym konkretnym gestem. Bo jednak częściej niż po Sugestie sięgam do belki z notyfikacjami.
Huawei w EMUI 9 dorzuca opcje związane z czyszczeniem pamięci wspierane przez antywirusa Avast.
Bardzo fajną opcją, jest oczyszczanie z poziomu tej sekcji konkretnych aplikacji, szczególnie komunikatorów z niepotrzebnych danych, które te gromadzą w postaci zdjęć, grafik i filmików. Można więc jednym tapnięciem pozbyć się balastu w Facebook Messengerze, WhatsApp-ie, Line, Kakao Talk etc.
Za to dzięki funkcji HiTouch (Zakupy Wizualne) – po przytrzymaniu dwoma palcami na ekranie interesującej nas rzeczy, na którą trafiliśmy przeglądając Internet – dostajemy informacje o oglądanym produkcie z opcją jego zakupu. To akurat, jest wspierane przez Amazon Assistant i tego asystenta trzeba dodatkowo bezpłatnie doinstalować ze Sklepu Play. Niestety nie działa dla rynku polskiego no i działa niejednoznacznie – czasem coś wyszuka, a dość często się myli w rozpoznawaniu tego, co chcemy by zostało znalezione – więc traktuję jako ciekawostkę.
Jest też cała masa dodatkowych funkcji związanych z gestami.
Poza oczywiście nową nawigacją po systemie, którą opisałem wcześniej – dostajemy możliwość wykonania zrzutu ekranu poprzez dwukrotne stuknięcie knykciem (zgiętym palcem) w ekran. Jeśli stukniemy tak dwoma knykciami – wówczas zostanie nagrany filmik z tym, co robimy w danej chwili w telefonie. Natomiast wyrysowanie knykciem litery „S” powoduje zrobienie zrzutu ekranu przewijanego, jeśli to, co chcemy mieć uwiecznione – nie mieści się na jednej stronie.
Knykciowi przypisano także łatwy sposób podzielenia ekranu pomiędzy dwie aplikacje, z których korzystamy. Wystarczy zgiętym palcem przeciągnąć przez połowę wyświetlacza i już!
Kolejna seria akcji związana z knykciem to wyrysowywanie liter przypisanych do poszczególnych aplikacji w celu ich szybkiego włączenia z poziomu dowolnej aplikacji. Przeglądasz Internet w Chrome, zobaczyłeś/-aś fajny motyw na zdjęcie i szybko chcesz włączyć aparat? Rysujesz zgiętym palcem literę „c” na ekranie i gotowe – aparat włączony! Tak samo rysując literę „m” uruchomisz aplikację muzyczną, literę „w” pogodę etc. Ale jeśli stwierdzisz, że pod którąś z liter ma być inna aplikacja – nic nie stoi na przeszkodzie, by to zmienić.
Dodano też wiele opcji mniej lub bardziej znanych z innych urządzeń, jak wyciszenie dzwoniącego telefonu poprzez podniesienie go, całkowite wyciszenie po odwróceniu ekranem do dołu etc. Można też zaplanować automatyczne włączanie i wyłączanie się Mate 20 Pro, by np. w nocy telefon był wyłączony, a ponownie uruchamiał się o poranku.
Można też wybudzać smartfona głosowo wypowiadając określoną frazę oraz wykonywać w ten sposób połączenia. Ale przydatniejsze, wg mnie, jest korzystanie z komendy „OK, Google”. Powód? Rozwiązanie Huawei działa w języku angielskim – a Asystent Google w języku polskim. Innym dodatkiem, jest możliwość logowania do tej samej aplikacji z poziomu dwóch różnych kont (Aplikacje Bliźniacze), np. do Messengera lub Facebooka.
Z nowości, którym warto poświęcić uwagę, jest Higiena Cyfrowa (TUTAJ opisuję ją szczegółowo). To funkcja znana właśnie z Androida 9 Pie (Digital Wellbeing).
Dzięki niej możemy ograniczyć korzystanie ze smartfonu, wyznaczając sobie samemu, ile godzin lub minut dziennie chcemy spędzać z telefonem w dłoni. Jest to o tyle interesujące rozwiązanie, że pozwala podejrzeć, jak długo korzystamy z określonych aplikacji. Co więcej – kiedy zbliża się pora snu – wyświetlacz potrafi przełączyć się całkowicie w skalę kolorów szarości. Jeśli np. naszą zmorą, jest nadmierne korzystanie z Facebooka – możemy sami na siebie nałożyć swój cyfrowy kaganiec. Higiena Cyfrowa monitoruje też częstotliwość odblokowań telefonu w cyklu dziennym i ostatnich siedmiu dni.
Zbierając to razem – Huawei Mate 20 Pro posiada bardzo bogaty i dość kompletnie wyposażony system operacyjny z mnóstwem najróżniejszych funkcji, które mają pomagać w codziennym korzystaniu ze smartfonu. Nie są to jakieś przełomowe nowości, ale świadczące o dobrym wyposażeniu czołowego telefonu, któremu niczego nie brakuje – szczególnie na tle konkurencji.
SZTUCZNA INTELIGENCJA W HUAWEI MATE 20 PRO
Sporo się mówi o Sztucznej Inteligencji (SI) w telefonach Huawei za sprawą procesorów Kirin 970 i 980.
Ale do tej pory producent nie do końca wyraziście artykułował, jak AI zachowuje się w jego nowych telefonach – poza tym, że to właśnie w aparacie najwięcej z siebie daje SI poprzez właściwe rozpoznawanie fotografowanych obiektów i scen oraz dokładanie do nich swoich kluczowych nastawów, które realnie poprawiają jakość robionych zdjęć. Nagle – każdy i każda z nas – może poczuć się, jak artysta albo całkiem wprawny fotograf. Dla mnie ten punkt zawsze był dyskusyjny, bo przeostrzone zdjęcia z np. P20 Pro (TU recenzja) nie zachwycały mnie tak bardzo, a po wyłączeniu AI wychodziły dość… przeciętnie. Gdzie zatem można realnie odczuć działanie AI w telefonach Huawei poza aparatem?
Również w aparacie… Brzmi pokrętnie? Już wyjaśniam – producent w Mate 20 Pro daje nam do dyspozycji aplikację HiVision i stanowi ona funkcję rozwijającą aparat.
Szczerze? Przypomina mi mocno Bixby Vision znane ze smartfonów Samsung Galaxy lub Google Lens (Obiektyw Google). Czyli włączasz aparat, dotykasz odpowiednią ikonę zlokalizowaną w lewym górnym narożniku aplikacji fotograficznej – i przełączasz się na tryb rozpoznawania przez kamerkę tego, co wokół Ciebie widzi oko obiektywu. Tutaj wybierasz, co chcesz, by HiVision ogarnął swoją inteligentną wiedzą. Mogą to być kody QR, które kryją linki do stron internetowych, opcja Zidentyfikuj, która sama w teorii powinna rozpoznać, na co aparat patrzy, sekcja Zakupy, ale jak wspominałem przy HiTouch – nie działa u nas – oraz pozycja Przetłumacz – tłumacząca w czasie rzeczywistym napisy z innych języków na ten nam najbliższy.
Ale prawda jest taka, że jest to dość karkołomne pakowanie AI w tego typu rozwiązania.
Po pierwsze dlatego, że do rozpoznawania kodów QR żadna Sztuczna Inteligencja potrzebna nie jest… Wystarczy dowolna apka ze Sklepu Play… Opcja tłumaczenia nie wspiera języka polskiego, aczkolwiek potrafi z języka polskiego przetłumaczyć coś na inny język obcy (czy tylko ja nie widzę logiki?). Zostają Zakupy, czyli możliwość kupienia tego samego przedmiotu, który akurat wpadł nam w oko po jego uchwyceniu przez HiVision, no ale… zegarki Fossil zostaje tutaj rozpoznany, jako zupełnie inaczej wyglądające zegarki Skagen, a konkretny model klocków Lego, jako zupełnie inne wersje, łącznie z pomieszaniem kategorii (co robią na pierwszej pozycji Dinozaury zamiast serii StarWars?).
Dość obiecująco działa funkcja Zidentyfikuj, która nawet nieźle rozpoznaje to, na co skierujemy aparat, ale też… po kliknięciu w sugerowaną ikonę – prowadzi do tak dziwacznych stron, że zupełnie nie mam pojęcia, czemu ta funkcja konkretnie ma służyć?
Nie chcę być tutaj źle zrozumiany. Należę do ludzi, którzy jak mają takie funkcje, to chcą z nich korzystać. I w Bixby Vision też nie obywa się bez wpadek, ale jest zaskakująco dobrze, trafniej. Google Lens również sprawuje się świetnie, chociaż nie bez wad. Ale tutaj – HiVision w Huawei Mate 20 Pro – nie sprawuje się wcale. Tych potknięć jest zdecydowanie za dużo.
Za podobne opcje odpowiada wspomniane już przeze mnie wcześniej HiTouch, ale i tutaj w Polsce nie ma z tego pożytku, a celność w produkty w ofercie Amazonu też bywa różna.
AI ma też zarządzać Mostem WiFi (tak przynajmniej sugeruje Huawei), a więc de facto… udostępnianiem Internetu z naszego urządzenia, bez konieczności logowania gościa, który nas odwiedził – do naszej domowej sieci… Średnio zachwycające… Nawet pod kątem zastosowań korporacyjnych.
Ostatnim punktem, który akurat sensownie wypada, jest skojarzenie wpisów w Kalendarzu (tym od Huawei) z konkretnymi miejscami, których te wpisy dotyczą. Telefon wówczas potrafi łatwo wytypować trasę dojazdu i pokazać kluczowe o tej lokalizacji informacje.
Osobiście wciąż czekam na sensowne 5min., które Huawei z AI dla siebie w końcu wypracuje. Albo bardziej transparentne wskazówki o tym – gdzie, jak i przy czym można z tego korzystać.
Póki co Sztuczna Inteligencja musi się jeszcze wiele nauczyć o otaczającym nas świecie. Nie ma się co oszukiwać – większość z tych funkcji znana jest pod postacią rozwiązań smart, które od wieków były w smartfonach Sony, Samsunga, Motoroli etc. Nauczanie maszynowe może natomiast sprawić, że co najwyżej efekty pracy AI będą z czasem bardziej trafne.
APARAT I FUNKCJE FOTOGRAFICZNE W HUAWEI MATE 20 PRO
O rany! Tutaj to się dopiero dzieje! Przyznam szczerze, że ostatnim razem taką frajdę z fotografowania smartfonem miałem przy okazji testowania Pixela 2XL oraz małego Samsunga Galaxy S9. Ale Huawei w Mate 20 Pro robi to inaczej. I pewne rzeczy udało się Chińczykom zrobić tutaj znacznie, znacznie lepiej. W innych (jak przy wideo), jest jeszcze sporo do poprawy.
Może dla porządku – aparat fotograficzny w Huawei Mate 20 Pro składa się z trzech matryc i trzech obiektywów:
• 40Mpx ze światłem optyki f/1.8 – stabilizowany przez algorytmy AI;
• 20Mpx ze światłem optyki f/2.2 – stabilizowany przez algorytmy AI;
• 8Mpx ze światłem optyki f/2.4 i teleobiektywem stabilizowanym optycznie (OiS).
Z przodu natomiast dostaliśmy jeden aparat 24Mpx z optyką f/2.0 i kontrolą głębi 3D, ale nie da się ukryć, że jak chcemy zrobić fajny portret, to powinniśmy sięgnąć po tylne aparaty, gdyż to dzięki naturalnym właściwościom optyki dostajemy pięknie rozmazane tło w stylu bokeh. Ujęcia z przedniego aparatu są dość przeciętne.
Po pierwsze – i to rzuca się w oczy od razu – poprawiono działanie Sztucznej Inteligencji w aparacie, która już nie jest taka agresywna, jak w P20 i P20 Pro, więc nie koloruje tak intensywnie zdjęć.
Co więcej – lepiej rozpoznaje sceny (wg producenta potrafi rozeznać aż 1500 różnych okoliczności), chociaż wciąż jeszcze nie jest to proces idealny – niemniej i tak wystarczająco zaawansowany. To, co mnie cieszy najbardziej, to fakt, że aparat z aktywną AI nie wymusza nastawów dla Błękitnego Nieba lub Roślinności, co we wspomnianych flagowcach z rodziny P było nagminne, testerzy tryskali tęczą entuzjazmu, a w praktyce wychodziło na to, że każdy kadr nabierał walorów przekombinowanej sztuki dla sztuki. W Mate 20 Pro nie ma o tym mowy. Świetnie!
Po drugie – dostaliśmy dwie rewelacyjne opcje: robienie zdjęć typu macro (tryb Supermacro aktywowany jedynie automatycznie) oraz wykonywanie zdjęć szerokokątnych ze 120st. kątem widzenia.
I to, co jest tutaj kluczowe – to fakt, że rzeczywiście to działa, jak pstryknięcie palcami! Zbliżasz telefon do jakiegoś obiektu – sekunda – i już zostajesz przełączony automatycznie w tryb supermacro. Chcesz zdjęcie szerokokątne – uszczypnięcie ekranu – i już – możesz je robić. Co ważne – odpowiada za obydwa te kadry jeden i ten sam obiektyw Leica.
Druga ważna informacja – przyjrzyj się uważnie krawędziom. Starałem się robić zdjęcia tak, aby biegły gdzieś równe linie, tak żeby można było wyłapać dystorsje. W czasach, kiedy LG z modelu na model zmniejsza kąt widzenia szerokokątnego aparatu w swoich flagowcach – tutaj – w Mate 20 Pro – dostajemy prawdziwą perłę, która może nie jest przy tak szerokim kadrze pozbawiona wad, ale krzywizny lub zniekształcenia są tak niewielkie, że więcej niż akceptowalne. I pomyśl tylko – taką optykę ma smartfon!
Za to tryb Supermacro, to jak jakiś rodzaj superdziała wytoczonego naprzeciw całej branżowej konkurencji.
Nie ma, absolutnie nie ma dzisiaj gracza w fotografii mobilnej, który byłby w stanie zrobić TAKIE zdjęcia z tak niewiarygodnego bliska. Huawei chwali się, że można uzyskać świetny kadr zbliżając telefon na odległość 2.5cm. Aż tak blisko nie byłem w stanie dojść do obiektów, bo najzwyczajniej cień rzucany przez telefon zaczynał mi już przysłaniać to, co fotografowałem no i od któregoś momentu ta ostrość zaczynała zanikać, ale nie skłamię, jeśli napiszę, że odległość dzieląca mnie od tego, co chciałem uchwycić wynosiła 4-5cm.
Po trzecie – wciąż jest obecny świetny Tryb Czarno-Biały.
Pozwalający zdjęcia wykonywać z Efektem Przysłony, Portretowe lub fotki w wariancie Pro z ręcznymi nastawami. Biorąc pod uwagę, że Huawei stosuje tutaj wszystkie trzy matryce kolorowe – zdjęcia wychodzą naprawdę nastrojowo.
Po czwarte – tryb filmowy ostro wchodzi na pole konkurujące z LG.
Koreańczycy dodali go w postaci Cine Video, jako pierwsi do swoich telefonów, zaczynając od modelu V30. Tzw. cine efekty to filmowe filtry. TUTAJ możesz przeczytać i zarazem zobaczyć, jak to wygląda w wykonaniu tamtego smartfonu.
Huawei w Mate 20 Pro nie stosuje tak szerokiego spektrum tych efektów, ale ewidentnie jest na kursie kolizyjnym z LG.
Chińczycy koncentrują się na filtrach typu: Kolor AI, Rozmycie tła, Retro, Napięcie, Świeże. Każdy z nich to inne nastawy temperatury barwowej lub ekspozycji wynikającej z tego, co widzimy jako pierwszy lub drugi plan. Rozmycie tła idealnie nadaje się do ujęć portretowych z bliska (chociaż potrafi rozmywać momentami też pierwszy plan, co wymaga poprawy), Retro to kolorystyka stylizująca kadry na starsze i sentymentalne zarazem, opcja Napięcie opiera się na niebieskiej barwie, która charakteryzuje filmy, w których chce się podkreślić wyrafinowanie bohaterów (np. House of Cards), a filtry Świeże oraz Kolor AI wprowadzają nastrój bardziej wypranych (lub czarno-białych) kolorów, co może się przydać przy postprodukcji w czasie kolorowania ujęć.
Szczerze? Bardzo mnie Huawei tym trybem i tymi filtrami filmowymi zaskoczył, bo może nie jest ich tak dużo, jak w LG, ale przygotowane są świetnie i dają rewelacyjne efekty, aczkolwiek cierpią na defekt z utrzymaniem ostrości, co przy filmowaniu Mate 20 Pro ujawnia się bardzo często.
I tak – gorzej idzie Huawei także z filmami w 4K i w Super-slow motion. Materiał utrwalany w rozdzielczości UHD potrafi gubić ostrość i to w ujęciach oddychających szerokim kadrem, ale przy zbliżeniach też się to ujawnia. Do tego pojawia się dziwny efekt przy prawej i lewej krawędzi (czasem symultanicznie, czasami tylko przy jednej z nich). Podczas obracania lub przesuwania ujęcia w prawo lub lewo obraz wygląda tak, jakby przy tych krawędziach się… rozwijał lub ulegał lustrzanemu załamaniu… Najbardziej rzuca się to w oczy w filmach nakręconych nocą, ale w dzień też jest wyraźne, tylko przez dobre oświetlenie skutecznie maskowane. Może wystarczy aktualizacja, aby to naprawić? Natomiast wyklucza to Mate 20 Pro z zastosowań profesjonalnych.
W kontekście Super-slow motion na plus, jest fakt, że można zarejestrować wideo w 960 kl./s. Ale to tyle.
Rozdzielczość takiego filmu to zaledwie 720p. Przypomnę, że ostatnie smartfony Sony wykręcają takie ujęcia w Full HD 1080p. Poza tym – nie dostajemy tu absolutnie żadnych opcji pozwalających ten obraz jakoś dopieścić. Ani nie podłożymy dźwięku ani nie zrobimy z tego prostej animacji ani nie nałożymy żadnego dodatkowego efektu. A takie rzeczy proponuje już Samsung w swoich Galaxy S9 i S9 Plus.
Po piąte – tryb nocny. I jest to taki tryb nocny, o jakim może pomarzyć każdy producent sprzętu mobilnego!
Wiem, że za chwilę już każdy będzie miał coś takiego u siebie, zwłaszcza że Pixele 3 z Night Sight zaczynają powoli mieszać, ale te telefony specjalnie u nas dostępne nie są. Natomiast rzeczywiście jest tak, że robiąc nocną fotkę z ręki – Huawei Mate 20 Pro nie ma sobie równych. Oczywiście, jak mocniej poruszysz dłonią, to będzie widać rozmycia, ale te typowe są świetnie kompensowane. I co więcej – aktywuje się przy Trybie Nocnym dłuższy czas naświetlania (do maks. 6s.), który pozwala wyciągnąć naprawdę piękne rzeczy z nocy. Nie mam zastrzeżeń – algorytmy AI robią tutaj coś niesamowitego! Tak, wszystkie poniższe zdjęcia są zrobione z ręki!
Po szóste – i zarazem ostatnie – Huawei Mate 20 Pro robi bardzo dobry użytek z zastosowanych obiektywów przy przybliżaniu.
Optyka bazuje na różnych ogniskowych pozwalając uzyskać 3-krotny zoom optyczny oraz 5-krotny hybrydowy. Ten drugi oparty jest o przybliżenie optyczne x3 oraz nałożone na nie x2 cyfrowe. Maksymalne możliwe zbliżenie, już cyfrowe to x10.
OK, to może jednak jakieś wady w aparacie w Huawei Mate 20 Pro?
Tak, kilka. Na pewno zawodowcy z agencji fotograficznych nie będą chętnie po ten sprzęt sięgać przy bardziej zaawansowanych sesjach. Dlaczego? Bo brakuje chociażby wartości pośrednich w rozdzielczości aparatu. Mamy 40Mpx, 20Mpx, a następnie 10Mpx, ale tak naprawdę do dyspozycji przy ręcznym przełączaniu są tylko ta pierwsza i trzecia. Pomimo, że niezła, to jednak obecna przy dwóch aparatach stabilizacja z AI przy mocnym zoomie wychodzi gorzej niż przy cyfrowym zoomie z takiego np. HTC U12+ (TU recenzja i wideorecenzja), ale stabilizowanego optycznie. Detal, ale jednak pokazujący, że pewnych rozwiązań nie da się zastąpić w każdych warunkach, choćby nawet nie wiem, jak udaną AI.
Dodatkowo przy filmowaniu – ręczne nastawy właściwie nie oferują wielu opcji i można ustawić (poza pomiarem ostrości) jeszcze tylko kompensację ekspozycji (EV). Poza tym dziwny efekt rolowania na krawędziach przy filmach w 4K, czy gubienie ostrości przy takim filmowaniu oraz z zastosowanymi efektami wideo – znowu sprawiają, że lepiej sięgnąć po Samsunga Galaxy S9 lub S9 Plus.
Komu więc zadedykowałbym aparat w Huawei Mate 20 Pro?
Przede wszystkim ludziom żyjącym ze społecznościówek i w społecznościówkach. Zdecydowanie to narzędzie do pracy (tak – pracy!) kreatywnej, które pozwala fotografować w taki sposób, by dodatkowa obróbka nie była konieczna, bo zastępuje ją stosowanie od razu na kadr konkretnych filtrów oraz bogate sterowanie ich intensywnością.
Do warunków, w których niekoniecznie ważne są detale na filmie, tylko szerszy kadr z jakiejś dynamicznej akcji – nadający się idealnie na Instagram TV – również Mate 20 Pro się sprawdzi.
Drugą grupą będą też amatorzy fotografii i półprofesjonaliści. Ci drudzy okazyjnie zrobią z tym smartfonem fajne zdjęcie szerokokątne lub supermacro, które wykorzystają w swojej pracy z mediami społecznościowymi, a ci pierwsi zaleją swoje tablice kapitalnymi ujęciami, lekko podrasowanymi kolorystycznie lub w stylu czarno-białym ujęciami. Myślę, że Mate 20 Pro właśnie w te dwie grupy celuje swoimi możliwościami foto, które mają zarazem ambicję pokazania pazurów przy bardziej ambitnych kadrach. W tym kluczu, to faktycznie najlepszy smartfon fotograficzny w 2018 roku.
BATERIA I CZAS PRACY HUAWEI MATE 20 PRO
Bez dwóch zdań bateria w Huawei Mate 20 Pro, to absolutny hit tego smartfonu. Dostajemy akumulator o pojemności aż 4200mAh, który można naładować od zera do pełna w niespełna godzinę, a do 70 proc. w 30 minut. I nie, to nie bajki – tak to faktycznie tutaj działa, co jest prawdziwym ewenementem! Huawei dostarcza Mate 20 Pro z dedykowaną ładowarką SuperCharge 40W, więc ładowanie jest naprawdę bardzo, bardzo szybkie.
Zaskakujące – smartfon w czasie tego procesu praktycznie się nie grzeje (no chyba, że w tym momencie z niego korzystamy).
Mate 20 Pro cechuje też bardzo dobre gospodarowanie energią, która pozwala telefon podłączać do ładowarki raz na około dwa dni. Zresztą przyjrzyj się dokładnie zrzutom ekranu z czasu działania tego smartfonu na jednym ładowaniu, które tutaj zamieszczam. Półtorej doby było w spokojnym zasięgu tego modelu. Bez najmniejszego wysiłku potrafię sobie wyobrazić, że u kogoś, kto nie używa z taką intensywnością, jak ja smartfonu – ten rezultat będzie znacznie, znacznie lepszy.
Kolejna rzecz, to długi czas pracy włączonego wyświetlacza (tzw. SoT), który wynosił u mnie od 4.5h do prawie 7h.
Czasy bliższe tym 4.5h-5h SoT są przy ustawieniu najwyższej rozdzielczości. Za to przy ustawieniu jej na FHD+ możemy liczyć na ten lepszy rezultat ok. 7h SoT, ale zaznaczam, że nigdy nie udało mi się tych 7h przekroczyć. Realnie więc wychodzi to wszystko bardzo dobrze. Bo nie dość, że telefon ładuje się raz na mniej więcej dwa dni, to jeszcze można cieszyć się jego długą pracą.
Dużą nowością, jest wyposażenie Huawei Mate 20 Pro w funkcję ładowania indukcyjnego, czyli bezprzewodowego po odłożeniu na podkładce.
Oczywiście inne smartfony też obsługują takie ładowanie, ale ten Mate – dzięki swej przeogromnej baterii – również może służyć za podkładkę indukcyjną. Wystarczy na nim położyć inny smartfon, który obsługuje ładowanie bezprzewodowe i zacznie się od Mate’a 20 Pro ładować! Kapitalny pomysł! Może i nie będzie się z tego korzystać nie wiadomo, jak często, ale przy krytycznych sytuacjach – sprawdzi się idealnie.
OPINIA NA TEMAT HUAWEI MATE 20 PRO
To jedna z najdłuższych w historii tego bloga recenzji. Możliwe, że najdłuższa. Piszę ją w Wordzie, czcionką Arial o rozmiarze 11 i interlinii wynoszącej 1.15. Wyszło mi 15 stron A4. Bez zdjęć i filmów. Sporo czytania, prawda?
Uwierz mi na słowo – jeszcze więcej pracy twórczej, żeby to wszystko zaplanować, zebrać, opisać, poskładać. Kilka razy też czytałem przed publikacją, by wyeliminować błędy, niedociągnięcia, powtórzenia, musiałem dodać gdzie trzeba odpowiednie linki. Zapewne czytasz tę recenzję porcjami. Obiecywałem sobie, że już tak długich tekstów pisał nie będę.
A jednak! Może ktoś, zanim wyda 4300zł, znajdzie tutaj odpowiedzi na wszelkie swoje pytania związane z Huawei Mate 20 Pro?
A ten został bardzo dobrze zaprojektowany. Front i bryła kojarzą się z Samsungami, ale znika takie porównanie, kiedy zerkniemy na tył, gdzie znalazła się świetnie wyglądająca sekcja z aparatami oraz kiedy podświetlimy ekran, bo wówczas ujawnia się na nim notch… Tak, minęło już tyle czasu, a mi się nadal nie udało do niego przekonać. Tego typu wcięcia – jeśli nie są ładnymi estetycznie łezkami, jak w tańszym Mate 20, czy Essential Phone – nie są dla mnie.
Wyświetlacz, jest świetny. Wiem, wiem – zielona poświata robi ferment. Ale, jak masz model bez tej wady – to jest miód dla naszych oczu.
Do tego masa dodatkowych ustawień, które mocno poprawiają komfort używania i obcowania z wszelkimi treściami. Również tymi wymagającymi. Do poprawy jest tutaj samoistna autoregulacja, skuteczniejsze wyłączenie notcha (jeśli już jest taka opcja), tryb nocny, który powinien również działać na zablokowanym ekranie oraz funkcja Zawsze na Ekranie, która w obecnej formule jest nieprzydatna.
Za to wyposażenie Huawei Mate 20 Pro, jest rewelacyjne.
W podstawie 6GB RAM i 128GB na pliki, do tego świetny procesor, nowatorskie podejście do kart nano-SD, niuanse takie, jak IrDa, a do tego rewelacyjny skaner twarzy i obiecujący wiele czytnik linii papilarnych wbudowany pod warstwą ekranu. Dodaj do tego wytrzymałą i superpojemną baterię, to że z Mate 20 Pro naładujesz inny telefon indukcyjnie oraz fakt, że można go naładować do 70 proc. w pół godziny i wychodzi na to, że specyfikacyjnie to prawdziwa miazga.
A przecież w kolejce, jest jeszcze niepowtarzalny i bardzo konkurencyjny układ fotograficzny, który robi rewolucję w mobilnych zdjęciach supermacro, superszerokokątnych, nocnych oraz wnosi powiew świeżości do wideo z dedykowanymi trybami filmowymi. OK – filmy w 4K trzeba poprawić, szczególnie ten efekt walca na krawędziach oraz mocno gubioną ostrość, a superslow motion musiałoby zostać dopracowane. No, ale na osłodę dostajemy kapitalny tryb manualny oraz olbrzymie możliwości zdjęć czarno-białych.
Całość pieczętuje sprawny, aktualny system (chociaż mocno rozczarowują stare łaty bezpieczeństwa) wzbogacony o multum funkcji, które rozszerzają możliwości Mate’a 20 Pro o dodatkowe rozwiązania.
Może dla niektórych to niewygodna prawda, ale jednak Huawei modelem Mate 20 Pro wyrósł na prawdziwego giganta. Przekornie napiszę, że tak samo, jak inni giganci tech w podobnych sytuacjach – ma też swoją giga-aferę, czyli akurat tutaj występujący problem z zielonym ekranem. I doskonale rozumiem rozgoryczenie osób tym zawiedzionych i im współczuję.
Natomiast, gdyby odłożyć ten jeden defekt na bok, to zostaje nam najlepszy smartfon z Androidem w tej chwili na rynku. Tak – najlepszy. I jeśli zielone mleko go nie przykryje, to na długo pozostanie numerem jeden.
-
WZORNICTWO I WYKONANIE
-
APARAT
-
HARDWARE
-
BATERIA
-
SYSTEM I F-CJE SMART/AI