SŁOWEM WSTĘPU
Złota zasada pisania prac wszelakich? Stwórz wstęp na końcu. Przekonałem się o tym dobitnie właśnie w momencie, w którym powstają te słowa. Początek miał wyglądać zupełnie inaczej. Ba, cały wcześniej napisany wstęp wyrzuciłem z lekkim sercem do kosza, co zazwyczaj mi się nie zdarza. A co jest tego powodem? Otóż nie kto inny, a sam bohater niniejszej recenzji – Huawei Honor 7.
W pierwszej wersji narzekałem, że nie ma tu żadnej rewolucji, że wszystko gdzieś już widziałem, że to, że śmo, oczywiście podkreślając również zalety, których jest sporo itp., ale czuję, że po prostu negatywny wydźwięk był za mocny. I dokonuję zmian nie dlatego, że się boję czegokolwiek lub kraczę jak inne wrony, bo przecież niektórzy mi zarzucają w recenzjach, że wręcz przeciwnie, zrzędzę za bardzo, ale z tęsknoty i sentymentu.
Część tej recenzji powstaje już kilka dni po oddaniu testowanego sprzętu, i jak tak szczegółowo zacząłem rozpisywać się o jego funkcjach, wyglądzie, wydajności, to zrozumiałem, że autentycznie za nim tęsknię. Mimo, że w momencie przekazywania tej słuchawki wcale tak nie myślałem. A zatem, jeśli jakiekolwiek urządzenie zostawia tak dobre wrażenie po sobie, nawet po upływie czasu – zasługuje na cieplejsze słowa.
Żeby nie było za dużo cukru – w dalszym ciągu twierdzę, że Huawei nie wymyślił smartfona na nowo i nie ma tu mowy o rewolucyjnych rozwiązaniach. Inna sprawa, że te, które zostały użyte, połączone w jedną całość, naprawdę stanowią solidną słuchawkę. I to nie jest tak, że Honor 7 nie ma wad, ale w ogólnym rozrachunku – gdzieś się rozmywają. A jeśli dodać do tego kuszącą cenę w granicy 1500 – 1700 zł, mogę już na wstępie polecić ten smartfon!
[showads ad=rek3]
WYGLĄD I WZORNICTWO
Najlepiej, jak mogę określić wzornictwo to: wyciągnij z kieszeni ten smartfon przy znajomym, a pomyśli, że masz flagowca za 3 tys. zł. Kombinacja szkła i aluminium nadaje całości wyglądu premium. Tylko, że ja po prostu gdzieś to już widziałem. I nawet daleko nie muszę szukać, bo oczywistym będzie Huawei P8. Jasne, są różnice między nimi zauważalne gołym okiem, ale też nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wzięto z “pe ósemki” szkielet i natknięto na niego inaczej skrojony materiał.
To jest o tyle ciekawe, że Honor 7 chce odciąć się i stworzyć własną submarkę. Ba, nie znajdziesz tutaj żadnego logo Huawei! Jak się bardzo przypatrzysz, na dole, bardzo małą czcionką, dostrzeżesz napis: “Made in China. Powered by Huawei”. No czuję się lekko skonsternowany, bo jak to – chcesz być zupełnie odmiennym produktem, ale jesteś zmodyfikowaną kopią P8? Nie kupuję tego. Przynajmniej nie do końca.
Najbardziej smartfony różnią się pleckami i tu zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu tył Honora 7. Idąc od góry, w jednej, pionowej linii na środku jest aparat główny, czytnik linii papilarnych i logo Honor. Obok za bardzo wystającego aparatu (choć nie tak bardzo, jak w SGS6) znalazło się jeszcze miejsce dla lampy LED. Muszę przyznać, że pierwszy raz spotkałem się z tym, by znaczek promujący sprzęt mnie denerwował. Na szczęście tylko wtedy, gdy z pełną świadomością go dotknę. Jest po prostu szorstki i nieprzyjemny, a wspominam o tym, bo nigdy nie miałem podobnej sytuacji, z elementem, który przecież w codziennym użytkowaniu jest dla posiadacza pierdołą.
Nie mogę też nie docenić materiału, z jakiego zrobione są plecki, czyli metal. Po pierwsze – nadaje całości błysku i wyglądu droższej słuchawki, po drugie – jest przyjemny w dotyku i lekko matowy, dzięki czemu chwyta się go pewnie, a po trzecie – każdy esteta będzie zadowolony, gdyż pod jakim kątem bym nie patrzył, po ciągłym użytkowaniu nie widać żadnych odcisków palców. Podobać się może również ścięcie wokół krawędzi, co poprawia ergonomię urządzenia. Kolor w jakim dostałem sprzęt do testów to Mystery Grey, ale nie jest on nudny, szary i ponury – w zależności od światła i kąta padania, wchodzi czasem delikatnie w fioletowe lub brązowe barwy, co daje przyjemnego smaczku.
Wymiary urządzenia to 143.2mm x 71.9mm x 8.5mm, a waga – ok. 156 g. Nie jest on zatem ani najlżejszym ani najcieńszym smartfonem na rynku, ale ja nie narzekam – lubię nieco większe urządzenia, bo zyskują one na solidności. Frontem rządzi oczywiście 5,2-calowy ekran, z rozsądnej wielkości ramkami u góry i dołu, w sam raz dla urządzenia o takich proporcjach. Na górnej zobaczyć jeszcze możesz głośnik do rozmów z ukrytą diodą powiadomień oraz aparat przedni i lampę LED. Minimalnie i skutecznie, tak jak lubię.
Huawei też przyłożył starań, by każda z krawędzi była zagospodarowana, w związku z czym wygląd się nie nudzi. Zaczynając od górnej, włożysz tu słuchawki z wtyczką jack 3,5 mm i znajdziesz też mikrofon.
Z prawej strony będziesz korzystać najczęściej – jest tu włącznik oraz przycisk głośności, bez żadnego rozdzielenia między głośniej/ciszej, ale i tak wartości są dobrze wyczuwalne, nawet przy bezwzrokowej obsłudze. Generalnie – niemalże kopia 1:1 z Huawei P8, z tym że slot na kartę nano-SIM i SD przerzucono na lewy bok.
Tutaj też następuje mały zgrzyt – jest to slot hybrydowy, co oznacza, że albo wsadzisz dwie kart SIM, albo jedną plus kartę microSD. Mnie to nie przeszkadzało, bowiem na co dzień nie używam dwóch kart nano SIM, ale łatwo mi sobie wyobrazić w jak wielu przypadkach to zastosowanie jest niepraktyczne. No chyba, że zdecydujesz się na wersję 64 GB, co w jakimś stopniu rozwiązuje problem. W moim modelu pamięci było czterokrotnie mniej, więc jednak dodatkowa pojemność ma znaczenie, ale znów – kosztem drugiej karty SIM. Ponadto, na lewym boku ulokowano jeszcze specjalny klawisz funkcyjny, o którym nieco więcej w segmencie poświęconym multimediom.
A teraz słowo o rozwiązaniu, którego nie jestem w stanie zrozumieć za każdym razem, gdy się z nim spotykam – głośnik przeznaczony do multimediów znajdujący się na dolnej krawędzi. Nie. Nie. Po trzykroć NIE!!! Ja rozumiem, że przy projektowaniu ciężko go czasem upchnąć w idealny sposób, czyli frontowe stereo, ale podczas korzystania z aplikacji pełnoekranowych, głównie gier wyświetlanych w trybie horyzontalnym, cały czas sobie go przykrywałem. A naprawdę nie chciało mi się robić jakichś dziwnych wygibasów dłonią. W dodatku nastąpiło tu małe, wizualne oszustwo – widać wyraźnie podwójny grill, ale tylko z lewej strony zamieszczono głośnik. Po prawej jest drugi mikrofon. Portowi microUSB do ładowania nie mam nic do zarzucenia – po prostu tu jest i wykonuje swoją pracę.
Podsumowując, nie ma czym się tutaj podniecać. To nie jest żadna nowa jakość, coś niespotykanego, czego byś już wcześniej nie widział/a. Ale z drugiej strony, nie przeszkadza to też Honorowi 7 w byciu całkiem miłą dla oka słuchawką, gdzie wszystkie elementy zostały dobrze spasowane. Poza tym, wcześniej wspomniane połączenie szkła i metalu nadaje, dosłownie i w przenośni, blasku całej konstrukcji. Jedno jest pewne – ten smartfon nie może się nie podobać.
[showads ad=rek3]
EKRAN
Wyświetlacz w Honorze 7 to jeden z tych elementów, w których osiągnięto doskonały kompromis. Rozdzielczość 1920 x 1080 pikseli na powierzchni 5,2 cala, w urządzeniu aspirującym do półki premium może na pierwszy rzut oka powodować śmiech. Ale po pierwsze – nie dajmy się zwariować cyfrom, po drugie gęstość pikseli na cal, na poziomie 424 to wciąż świetna wartość. Gdyby to było zwykłe HD, Huawei byłby mocno z tyłu i ciężko byłoby nazwać tę słuchawkę (upraszczając) flagową. Z kolei, gdyby zastosowali 2K lub więcej – dam sobie głowę uciąć, że co chwila trzeba byłoby szukać gniazdka zasilającego.
Solidne brawa należą się też poziomowi jasności. W większości testów, ustawiam ją na maksimum, w tym wypadku wystarczało mi w zupełności jakieś 3/4 wartości, a suwak do końca przesuwałem jedynie w ostrym świetle i tutaj też Honor 7 daje radę. Jak zwykle, nie przypadła mi do gustu opcja automatycznej regulacji jasności. Nie lubię, gdy znienacka, nawet jeśli nie ma żadnej zmiany w oświetleniu, ekran to ciemnieje, to znów jaśnieje. Cierpiały na tę przypadłość wszystkie kiedykolwiek testowane przeze mnie urządzenia, więc się nie czepiam i po prostu wyłączam tę opcję.
WYDAJNOŚĆ
Przyznam, że zawsze mam problem w napisaniu czegokolwiek o wydajności. Jeśli bowiem dostaję do ręki urządzenie ze średniej lub wyższej półki, zazwyczaj przez dwa tygodnie sprawują się nienagannie, a dopiero po dłuższym czasie, użytkownicy piszą, że albo faktycznie jest dobrze, albo wydajność spada znacząco. No to co, benchmarki? Nie wiem jak dla Ciebie, ale do mnie nie trafiają te cyfry. Model X ma kilkadziesiąt punktów więcej od modelu Y. Co to w ogóle znaczy? Że lepiej chodzą gry? Że szybciej wejdziesz do aparatu lub nie będziesz czekał na doczytywanie ikon?
No właśnie. Teoretycznie chodzi o sprawność w różnych zadaniach, a także procesowanie grafiki 2D, 3D itp. Tyle, że ileś punktów w jedną czy drugą stronę, nie zawsze jest adekwatne w stosunku do ostatecznej płynności działania. Po prostu – nie wierzę tym punktom. Jak więc wypada wydajność Honora 7 – moim – jednoznacznie subiektywnym okiem? Wyśmienicie :).
Autorski procesor HiSilicon Kirin 935 spokojnie może konkurować z bardziej popularnymi układami, ze Snapdragonem na czele. A w stosunku do 810-tki (przynajmniej pierwszej edycji) ma tę przewagę, że się nie przegrzewa. 64-bitowa architektura oraz osiem rdzeni: 4 x Cortex A-53 2,2 GHz i 4 x Cortex A-53 1,2 GHz robią, co mogą, byś nie narzekał na ten aspekt i wychodzi im to świetnie. Całości uzupełnia, stające się powoli standardem, 3 GB pamięci RAM oraz 16 GB pamięci na pliki, choć tak naprawdę, dla użytkownika zostaje nieco ponad 10 GB.
Naszym standardowym „terenowym benchmarkiem” (który powoli trzeba jednak zmienić) jest gra Asphalt 8. I pewnie napisałbym, że jest super, żadnych spadków klatek animacji itp., gdyby nie to, że gra się wcale nie uruchamia. Logo Gameloft będzie ostatnią rzeczą jaką zobaczysz i koniec. Dalej się nie ruszy. Z czymś takim spotkałem się jedynie w Galaxy A5 i choć mi to nie w smak, gdyż mimo mikropłatności lubię ten tytuł, to nie mogę jakoś specjalnie winić samego smartfona. Aplikacja nie jest widocznie do niego dostosowana i tyle. To tak, jakby posiadacz Radeona psioczył na grę, że „jezd gupia”, bo chodzi tylko na GeForce. Przykład może nieco archaiczny, ale myślę, że rozumiesz, o co mi chodzi.
W przypadku codziennego użytku również nie mam się do czego przyczepić. Większych, czyt. dyskwalifikujących zwiech nie zauważyłem, żadnego wykrzaczania się systemu, czy wręcz jakichkolwiek samoistnych restartów urządzenia. Moim zdaniem, podzespoły zostały doskonale spasowane wraz z oprogramowaniem, dzięki czemu wszystko działa naprawdę płynnie. Ogólnie zatem pisząc, z wydajności Honora 7 byłem bardzo zadowolony i mogłem na tym smartfonie polegać w każdej chwili.
Jeżeli lubisz grać i wiesz o grach co nieco, zapewne spotkałaś/eś się z pojęciem doczytywania tekstur. Jeśli nie, już tłumaczę. Najprościej rzecz ujmując, żeby odciążyć podzespoły, gracz w pierwszej chwili widzi tekstury w gorszej jakości i niestety czasem zdarza się, że na jego oczach dorysowują się obiekty szczegółowe, w wyższej rozdzielczości. Mnie zazwyczaj to nie przeszkadza, choć potrafi odrzeć tytuł z klimatu. Dlaczego przywołuję ten przykład? Otóż coś podobnego dzieje się w galerii, podczas przeglądania zdjęć. Płynność jest zachowana, natomiast fotografia podzielona jest na mniejsze fragmenty, które nabierają szczegółowości w czasie rzeczywistym. W sumie, jest to jakaś alternatywa dla rozwiązania, gdzie czekamy aż całe zdjęcie się wyostrzy, ale widać też, że system potrzebuje chwili na poprawne wyświetlenie całości fotografii.
SYSTEM, APLIKACJE, MULTIMEDIA
Honora 7 napędza nieświeży już Android Lollipop 5.0 wraz z przepiękną i funkcjonalną nakładką EMUI 3.1. Już w Honorze P8 zrobiła na mnie świetne wrażenie, tak więc i tu nie ma mowy o jakimkolwiek zawodzie. Do tej pory bardzo lubiłem tę od Sony, ale EMUI pozamiatało mną jeszcze bardziej. Nie tylko świetnie wygląda, ale nie jest też przeładowana zbędnymi aplikacjami i nie krzyczy z każdego kąta ekranu, co powinieneś zrobić. Dostajesz po prostu narzędzia, mniej lub bardziej ukryte i możesz z nimi zrobić co chcesz. Podoba mi się zwłaszcza różnorodność z jaką można kontrolować różne elementy – przez przyciski, gesty, puknięcia, swipe’y itd.
Ekran startowy wita Cię ładną, animowaną tapetą, która porusza się przy przewijaniu stron. Standardowych motywów jest kilka, więc myślę, że znajdziesz coś dla siebie. Mierziła mnie jedynie prezentacja ikon w większości z tych motywów. Poruszając się po menu smartfona, zapamiętuję wzrokowo co gdzie mam, a jeśli każda ikona jest bliźniaczo podobna do drugiej – robi się mały problem. Tym bardziej biorąc pod uwagę, że nie ma osobnego ekranu aplikacji, tylko wszystko znajduje się na pulpicie. To rozwiązanie akurat mi nie przeszkadza, bo nawet w prywatnym urządzeniu mam bałagan z ikonami. Ale to mój bałagan, w którym doskonale się odnajduję. Tutaj co i rusz łapałem się na tym, że spędzam sporo czasu na szukaniu konkretnej aplikacji.
Po ściągnięciu belki górnej EMUI ukaże się w całej okazałości. Mocno inspirowany (skopiowany?) wyglądem z iOSa przypadł mi do gustu. Tutaj ekran podzielony został na dwa segmenty – powiadomień i skrótów. Wiem, że być może wolałbyś, gdyby obydwa były połączone w jeden panel, ale ja z kolei preferuję właśnie takie zagospodarowanie miejsca. Tym bardziej, że po lewej stronie powiadomień znajduje się zgrabna oś czasu, którą po prostu polubiłem.
Panel skrótów, nie licząc warstwy wizualnej, raczej standardowy, ale mam tu dwa zastrzeżenia. Pierwsze: nie wiem, absolutnie tego nie rozumiem, po co ustawienie jasności zajmuje prawie połowę tego ekranu. To niezagospodarowana przestrzeń, sprawiająca, że skróty trzeba przewijać. A można było to umieścić np. u samej góry, delikatnie zmniejszyć poszczególne pola i wszystko zmieściłoby się na jednym ekranie. Ale to tak naprawdę drobiazg przy drugiej rzeczy: brakuje tu trzech magicznych liter – NFC.
Halo, Honor 7 – aspirujesz, mimo niedużej ceny, do półki premium, a nie posiadasz elementarnych funkcji? Już co tam, że nie przypiszesz taga do odpalania Cardboarda, ale oznacza to, że nie zapłacisz też w sklepie telefonem. A biorąc pod uwagę, że i Samsung, i Google, i Apple mocno wdrażają płatności mobilne – użytkownik dostaje tak naprawdę dysfunkcyjne urządzenie. Przynajmniej pod tym względem. Aha – w różnych źródłach możesz znaleźć informację, że NFC jest. Ale prawdopodobnie były one aktualizowane w momencie, gdy Huawei faktycznie tę opcję zapowiadał. Spory minus. I zawód.
Na szczęście dalej już tylko lepiej. Ciekawym dodatkiem, choć odkrytym przeze mnie w sposób totalnie przypadkowy, jest wyszukiwarka plików zarówno lokalnych, jak w Internecie. A jak ją uruchomić? Podobnie, jak panel powiadomień – swipe w dół, tyle tylko, że nie od samej góry, ale z poziomu pulpitu. Szkoda, że ukryto ją w taki sposób, by nietrafienie w belkę powiadomień spowodowało jej odkrycie. Tym niemniej – jeśli lubisz niespodzianki w smartfonach, tutaj czeka ich cała masa.
Na uwagę zasługuje z kolei czytnik linii papilarnych, jednakże nie w przypadku rozpoznawaniu konkretnego odcisku, a funkcji dodatkowych. Zaczynając od standardów: możesz ustawić sobie odblokowanie smartfona poprzez wspomniany czytnik. Urządzenie zapisuje do pięciu ID odcisków palca. Huawei chwalił się, że smartfon uczy się w jaki sposób przykładamy palec, ale ja niestety tego nie stwierdziłem. Dodatkowo, ma bardzo irytującą właściwość – kiedy wyczuje dotknięcie, ale nie zgadza się z zapisanym obrazem, wibruje. Sam czytnik umieszczony jest w takim miejscu, że podczas trzymania rąk w kieszeni co i rusz niechcący go zahaczałem. A uwierz mi – takie bzzyt-bzyt znienacka potrafi zdenerwować. Koniec końców zrezygnowałem z tego sposobu na jakieś trzy dni przed końcem testów i delektowałem się błogą ciszą w mojej kieszeni. Jednak pin do odblokowania w zupełności mi wystarczy.
Jeśli z Twoim odciskiem wyjdzie lepiej, będziesz mimo wszystko zadowolony. Nie trzeba bowiem najpierw wciskać włącznika by ekran się zaświecił, tylko po prostu wystarczy przyłożyć palec. Podoba mi się ten rodzaj uproszczenia obsługi i jeśli tylko mój odcisk był odczytywany poprawnie, a był co 2-3 próbę (choć uczciwie przyznam, że nieraz natychmiast), byłem bardzo zadowolony z szybkości, z jaką odbywał się cały proces. Huawei chwalił się, że jest to jakieś 0,5 sekundy i pozostaje mi tylko dodać – jeśli nie mniej.
Natomiast nawet bez przypisania konkretnego ID, tylny, kwadratowy panel nie pozostaje bezużyteczny i działa nieco jak touchpad. Jeśli będąc na ekranie głównym, zrobisz swipe w dół na czytniku, zrzucisz dzięki temu belkę powiadomień. Ruch w górę oczywiście zamyka ją z powrotem. Swipe w górę, bez tego poprzedniego, przywoła z kolei ostatnie aplikacje. Przynajmniej w teorii – widziałem bowiem, że taka funkcja jest, ale mnie się nie udało jej wywołać, mimo zaznaczenia wszystkich opcji sterowania ruchem. Szkoda tylko, że funkcje te nie działają podczas korzystania z aplikacji pełnoekranowych. O wiele wygodniej podczas np. grania, byłoby mi sprawdzić właśnie w ten sposób ostatnie powiadomienia, zamiast pacać po wyświetlaczu, ryzykując, że niechcący trafię w element interfejsu gry.
Miłośników fotografowania ucieszy fakt, że tapnięcie w czytnik wykona zdjęcie. Przydatne zwłaszcza jeśli akurat dzieje się coś ciekawego i sekundy dzielą Cię od świetnej fotografii, a musztardy po obiedzie nietolerujesz. Inna sprawa, że bezpośrednie ulokowanie czytnika pod aparatem głównym powoduje, że nieraz mój palec wchodził w kadr, więc trzeba się nieco przyzwyczaić do takiego sposobu tworzenia zdjęć.
Jakby Ci było mało, to nie jedyne zastosowania czytnika linii papilarnych. Każdy z nas ma swoje prywatne dane, których absolutnie nie chce udostępniać nikomu. Czasem jednak zdarza się, że mimo wszystko pożyczasz komuś smartfon. A to się komuś skończyły minuty i chce zadzwonić, a to dziecku do zabawy itp. Jak się obronić przed niechcianym buszowaniem po prywatnych plikach? Wystarczy przypisać ID swojego palca do Sejfu. Działa to w bardzo prosty sposób: autoryzowany odcisk – jest dostęp do zawartości, ktoś inny przyłoży palec – nawet nie zobaczy, że takie dane istnieją. I co najważniejsze – działa to nawet wtedy, gdy nie ustawisz swojego ID do odblokowywania smartfona, choć oczywiście – trzeba je po prostu zarejestrować.
Powracając do tematu wybudzania smartfona, można to zrobić w jeszcze inny sposób – kreśląc na wyświetlaczu jedną z czterech liter, spowodujesz uruchomienie przypisanej do niej aplikacji. I tak w moim wypadku, po narysowaniu litery “C” włączał się aparat, a “M” dawał mi dostęp do maila itd. Proste i przyjemne, a co najważniejsze – działa bez zarzutu.
Ponadto, w przeciwieństwie do wielu innych producentów, zamiast zostawiać jedną z krawędzi smartfona gładką, Huawei zdecydował się na dodanie przycisku funkcyjnego, który ma trzy, konfigurowalne tryby pracy. Można do niego przypisać trzy aplikacje, a różni się sposób ich uruchamiania: szybkie wciśnięcie, dłuższe (ale bez przesady) przytrzymanie oraz dwuklik. Przycisk reaguje poprawnie, nie ma żadnych zgrzytów i to był naprawdę dobry pomysł, żeby go umieścić w Honorze 7. Jeśli nie chcesz z niego korzystać – przeszkadzać Ci nie będzie, ale jeśli masz na to ochotę – z pewnością docenisz to rozwiązanie.
Jako funkcję z wielkim potencjałem, którą, gdyby działała tak, jakbym chciał, przyjąłbym z pocałowaniem ręki, jest Odbiór mowy. Ja niestety mam głupią przypadłość – potrafię coś gdzieś położyć i za 5 sekund szukać tego przez pół godziny. Do takich rzeczy należy również smartfon. Jeśli się z kimś mieszka, problem częściowo zostaje rozwiązany – “puść mi strzałkę, bo nie wiem gdzie mam telefon” zazwyczaj załatwia problem. Tyle, że w pracy wyłączam dźwięki, nierzadko również wibracje. I co wtedy?
No właśnie. Tu z pomocą przychodzi ów odbiór mowy. Wystarczy ustawić odpowiednią komendę wybudzania (domyślnie “OK amy”), powtórzyć trzykrotnie, by upewnić się, że smartfon daje sobie z nią radę i już wyszukanie słuchawki staje się łatwiejsze. A raczej – stawałoby, ale o tym za moment. Po wypowiedzeniu tej frazy, na smartfonie pojawiają się dwie opcje. Jeśli powiemy dalej “call <nazwa kontaktu>” zadzwonimy do tej osoby. “Where are you?” z kolei sprawia, że smartfon na wszystkie możliwe sposoby komunikuje gdzie jest – na wyświetlaczu podskakują pocieszne stworki, rozlegają się głośny dźwięk i wibracje oraz zaczyna migać lampka ledowa. I to niezależnie od trybu, w którym zostawiłeś swoją słuchawkę! No powiedz, że nie bajer!?
Tak, ja też się z tego ucieszyłem. Problem jednak w tym, że zasięg wyłapywania frazy jest bardzo niewielki. Myślałem, że może z moim angielskim (jedyny rozpoznawany język) jest coś nie tak, ale chyba jednak nie. Sprawdziłem każdy z trzech profili – USA, UK i Australię, ale niestety było tak samo. W przypadku innej osoby również i takoż z inną frazą (nawet, gdy już ogarnęła mnie rozpacz, “what the f**” nie pomogło). Natomiast, jeśli zapomniałeś, że trzymasz smartfon w dłoni, możesz spróbować – na pewno rozpozna Twój głos.
Lubisz robić zrzuty ekranu? Mnie najbardziej przydają się do recenzji, rzadziej prywatnie, ale trzeba napisać, że Huawei również tutaj też dał kilka możliwości do wyboru. Zaczynając od standardowej, czyli kombinacji przycisku zmniejszenia głośności i włącznika, poprzez zaznaczenia ikony z menu skrótów, po przypisanie do tej opcji przycisku funkcyjnego.
Ale te sposoby mieszczą się w jakiś sposób w standardowych ramach. A co powiesz na:
– puk, puk
– kto tam?
– screenshot!
Wystarczy dosłownie zapukać dwukrotnie w ekran i jego zrzut już gotowy. Można również zaznaczyć konkretny wycinek – przykłada się wtedy paliczek do wyświetlacza, przyciska i przytrzymuje nieco oraz kreśli jakiś kształt np. kwadrat i już masz gotowy fragment do zapisania lub podzielenia się na społecznościówkach. Obydwa sposoby są fajne na papierze, natomiast na dłuższą metę, dla mnie zupełnie niepraktyczne. Wciśnięcie jednego przycisku jest szybsze niż pukanie w ekran. Tym bardziej, że trochę siły trzeba użyć, bo nie zawsze załapuje tak jak powinien.
Zawsze w recenzjach staram się sprawdzić, jak wygląda tryb uproszczony w danej słuchawce. Nie wiem dlaczego – chyba taki fetysz. A może dlatego, że mam gdzieś z tyłu głowy, że są osoby, które będą się gubić w interfejsie dla nas oczywistym, a dla nich – skomplikowanym? Kolejny punkt dla Huawei – nie tylko ekran uproszczony pełni swoją funkcję, dając dostęp jedynie do najważniejszych elementów, ale przy okazji naprawdę świetnie wygląda. Lubię takie zaokrąglone kształty :)
Wartość estetyczno-wizualną zdążyłeś już ocenić na podstawie screena. Od strony działania również jest dobrze – większe ikony z pewnością ułatwią obsługę osobom starszym lub z większymi palcami, które mają tendencję do wciskania dwóch przycisków/aplikacji naraz. Dodatkowo rzecz absolutnie fantastyczna – przełączenie się miedzy jednym widokiem, a drugim to kwestia maksymalnie dwóch sekund. Nie ma potrzeby żadnego restartu urządzenia, wszystko działa od razu.
Do gustu nie przypadła mi z kolei klawiatura. Wizualnie nie wybija się ponad standardowe ekranówki, ale bardzo nie lubię, gdy maszyna wie lepiej, co chcę napisać. Poświęciłem naprawdę sporo czasu, by zastosować sposób pisania jaki lubię: bez podpowiedzi, korekty, czyli: to co wcisnę, to zostaje, choćby największe farmazony pod słońcem. Jakże się zdziwiłem, gdy mimo wyłączonej korekty i wszystkich “wspomagaczy” pisarskich, Honor 7 w dalszym ciągu mnie poprawiał. Spójrz zresztą na screena poniżej. I tak, były tu bardzo brzydkie słowa bezsilności, które rozbiły się o mur autocenzury.
Nie przeczę – być może istnieje odpowiednia opcja, ale szczerze przyznam – nie udało mi się jej znaleźć, przez co Honor 7 był pierwszym smartfonem, z którego po prostu nie chciałem pisać i jak miałem alternatywę – skrzętnie z niej korzystałem. Niby można po wpisaniu każdego słowa zaznaczyć pierwszą podpowiedź, która jest zgodna z oryginałem, ale nie jest to wygodne.
[showads ad=rek3]
APARAT
Od strony technicznej, wraz z Honorem 7 otrzymujesz konkretny aparat główny z matrycą 20 Mpix. Sensor pochodzi od Sony i oferuje przysłonę f/2.0 oraz autofokus z wykrywaniem fazy (phase detection autofocus). Dzięki temu zrobisz świetnie wyglądające fotografie i to w ułamku sekund. Zdecydowanie – szybkość z jaką ustawia się ostrość jest niesamowita i choć wiem, że zarówno Krzysztof, jak i Michał mogą mieć nieco inne zdanie, w przypadku wykonywanych przeze mnie zdjęć reagował bardzo sprawnie.
Nawet bez specjalnego przygotowania, w trybie automatycznym, w ułamku sekundy autofokus wykona swoją robotę, a błyskawiczny spust migawki dopełni całości. Na froncie z kolei dostajesz matrycę 8 Mpix wspieraną lampą LED, a nagrywanie odbywa się w rozdzielczości FullHD w 30 klatkach na sekundę, co w zasadzie jest jedyną wadą. Konkurencja oferuje chociażby 2K w 30 FPS lub 1080p w 60 FPS, ale też zazwyczaj za większe pieniądze, więc jestem w stanie to przeboleć.
Możliwości zrobienia fotografii istnieje kilka: oczywiście standardowo – poprzez wejście do aplikacji zarówno z ekranu, jak i przypisując ją do przycisku funkcyjnego, a także, o czym wspomniałem wcześniej, przyciśnięcie palca do czytnika linii papilarnych lub dwukrotne wciśnięcie przycisku głośności. I napiszę to jeszcze raz – podoba mi szybkość, z jaką dokonuje się cały proces. Nawet jeśli nie ustawiałem ostrości ręcznie i korzystałem z czytnika linii papilarnych – smartfon doskonale wiedział, co ma zrobić.
Oprogramowaniu mogę co nieco zarzucić. Nie jest ono chociażby tak rozbudowane i nie oferuje fajerwerków jak np. LG G4, ale i tak masz tu sporo możliwości na urozmaicenie swojego zdjęcia. Głównych trybów jest kilka: Malowanie światłem, Makijaż cyfrowy, Zdjęcie, Wideo, a także, specjalne dla społecznych pasibrzuchów – Dobry posiłek.
Malowanie światłem działa podobnie, jak w przypadku Huawei P8, czyli bez statywu się nie obejdzie. Spróbowałem zarejestrować ruch uliczny bez jego użycia i choć byłem przekonany, że smartfon trzymam stabilnie, na jednym z poniższych zdjęć zobaczysz, że smugi świetlne nie wyglądają jak narysowane od linijki. Makijaż cyfrowy, jak sama nazwa wskazuje, to po prostu retusz selfie, Zdjęcie to zdjęcie, Wideo to wideo. Dobry posiłek to rodzaj filtra graficznego, który wyeksponuje walory wizualne jedzenia. Jakkolwiek by to nie brzmiało.
Idąc dalej w las, otrzymujesz do dyspozycji tryb HDR, Najlepsze zdjęcie, który umożliwia wybranie najlepszego ujęcia. Ostrość na wszystko wykonuje się nieco dłużej niż normalne zdjęcie, ale w zamian będziesz mógł, już w trakcie edycji, ustawić ostrość na pożądanym elemencie. Działa to podobnie jak w aplikacji dla konkurencyjnego systemu operacyjnego, czyli Lumia ReFocus. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by urozmaicić fotografię którymś z filtrów, dostępnych z poziomu kalejdoskopicznej rozety w prawym dolnym rogu, choć te nie wybijają się ponad standard czerni i bieli, sepii czy przejaskrawionych kolorów.
Problem w tym, że aplikacja sterująca aparatem nie jest zbytnio intuicyjna. Niektóre ikony są po prostu małe i można ich nie zauważyć. Przykładowo, jeśli chcesz włączyć funkcję HDR, nie wyciągniesz skrótu na ekran główny. Musisz tapnąć trzy kreski w prawym górnym rogu i dopiero masz do niego dostęp. Zresztą nie tylko do niego, bo i dla kilku pozostałych opcji jak chociażby Super noc, który znacznie poprawi jakość zdjęcia w gorszym oświetleniu, ale tu też przyda się statyw – żeby fotografia wyszła poprawnie, trzeba stabilnie utrzymać smartfon przez ok. 20 sekund i bez solidnego podparcia super fotka zmieni się w super klapę. Z pozostałych trybów jest jeszcze notatka audio, która umożliwia dodanie 10-sekundowego nagrania do zrobionego już zdjęcia czy znak wodny opatrujący fotografię datą, lokalizacją i temperaturą.
Istnieje niestety spora przepaść między dostępnymi rozdzielczościami i kadrowaniem. Jeśli tak jak ja wolisz 16:9, musisz zadowolić się najwyżej 15 MP – 20 zarezerwowane jest dla 4:3. 10 MP również obsługuje tylko tryb panoramiczny, następnie 8 MP i 4:3, a na koniec – 6 MP z formatem 1:1. No dobra Huawei – to teraz czekam na odpowiedź, dlaczego nie dało się wypełnić luk pomiędzy tymi wartościami?
Jeśli chodzi o jakość zdjęć, sam/a możesz ją ocenić patrząc na poniższe próbki, a ja ze swojej strony dodam, że miałem do czynienia z jednym z lepszych aparatów w smartfonie. Nie ma co ukrywać – najczęściej używa się trybu automatycznego i tu w porównaniu do testowanej przez Michała Brożyńskiego Xperii Z5 nie ma jaj pokroju prześwietlonego nieba, kontrastującego z mocnymi barwami i tym podobnych historii. Tu kolorystyka jest doskonale zachowana. Niebo jest niebieskie, a nie białe itd. Podsumowując – aparatowi brakuje nieco do ideału, ale biorąc pod uwagę cenę – jest naprawdę dobrze.
ZDJĘCIA W WYSOKIEJ ROZDZIELCZOŚCI NA KONCIE FLICKR
BATERIA I TEMPERATURA
Muszę przyznać, że w tym przypadku bardzo przyjemnie się zaskoczyłem. Połączenie procesora Kirin 935, 5,2-calowego wyświetlacza Full HD oraz pojemności baterii 3100 mAh, przełożyło się na całkiem rozsądną długość działania na jednym ładowaniu. Naprawdę, jedynie w sporadycznych przypadkach musiałem doładować Honora 7 w środku dnia, a to już spory komplement, bo nawet droższa konkurencja potrafiła się na tym polu wykładać niemiłosiernie.
Średni czas jednej sesji “od gniazdka do gniazdka” to kilkanaście godzin, z czego ponad 3,5 h przy włączonym ekranie. Pamiętaj jednak, że ja naprawdę sporo gram, więc możliwe, że u Ciebie godzina więcej będzie standardem. Uważam że to całkiem dobry wynik, bo często zdarzało mi się “wykańczać” smartfony w ciągu dwóch godzin.
Zapewne, swoje trzy grosze dokłada tutaj technologia SmartPower 3.0, która wg Huawei, oszczędza ok 30% czasu pracy na baterii, dzięki sprytnemu zarządzaniu mniej ważnymi procesami oraz zamrażaniem nieużywanych aplikacji w tle. Ma to dwie strony medalu – czasem, chcę powrócić do gry, w miejscu, w którym skończyłem, po 10-15 minutach. Na większości smartfonów, przez cały czas działałaby ona w tle. Tutaj, musi się załadować od nowa. Nie jest to jednak dla mnie wada, bo mimo wszystko – wolę dłuższą zabawę bez konieczności szukania gniazdka.
Nie można też nie docenić możliwych sposobów na oszczędzanie baterii. Przede wszystkim, masz do dyspozycji 3 plany zasilania: Wydajność, Inteligentny i Ultra-Oszczędny. Ja na co dzień korzystałem z Inteligentnego i wszystkie podane wyżej wartości dotyczą właśnie tego trybu. W planie Wydajność różnice nie są znaczące, a podzespoły Honora 7 umożliwiały cieszenie się płynną rozgrywką, nawet jeśli pozostawałem na środkowym planie. Jeśli chodzi o maksymalne oszczędzanie energii, polecam zachować faktycznie na końcówkę baterii, gdyż większość funkcji smartfona będzie nieaktywnych. Ale spokojnie – jeśli zbliżysz się do tej granicy – dostaniesz stosowne powiadomienie.
Po uruchomieniu intensywnego oszczędzania energii, pulpit straci kolory i Twoim oczom ukaże się szaro-bura strona z czterema opcjami: telefon, wiadomości, kontakty i zakończ. Stylistycznie, tryb ten podobny jest do uproszczonego ekranu, z tym że wszystko prezentowane jest w odcieniach szarości, by oszczędzać baterię. Dodatkowo są jeszcze opcje takie jak np. umożliwienie aplikacji działania nawet po wyłączeniu ekranu. Wybierasz sobie takie trzy tzw” chronione” i mogą pracować nieskrępowane.
Jeżeli chodzi o czas ładowania smartfona to tu tragedii nie ma, ale i tak musisz się liczyć, że upłynie ok. 1,5 – 2 godziny do 100%. Huawei zastosował tutaj opcję szybkiego ładowania, która przyspiesza proces przy wyłączonym ekranie i wg zapewnień, do 50% smartfon powinien się naładować w pół godziny. Ustawiłem minutnik, by dostać rzeczywiste pomiary i choć nie są tak kolorowe jak obietnice, niedużo im zabrakło do pokrycia. W 30 minut smartfon z poziomu 12% naładował się do 42%. Procent na minutę. Nie nazwałbym tego oszałamiającą prędkością, ale biorąc pod uwagę, że Honor 7 na jednym ładowaniu potrafi przetrwać dzień, a nierzadko nawet więcej, tragedii nie ma.
Temperatura urządzenia utrzymuje się na stabilnym poziomie, choć być może, tak jak w przypadku P8, gdyby trzy różne osoby go sprawdziły, każda miałaby co innego do powiedzenia. W przypadku codziennego zastosowania odczuwalne jedynie było delikatne ciepło, standardowo w okolicy centrum i aparatu. Podobnie w przypadku gier i uruchamiania wielu aplikacji naraz – żadnej zadyszki, choć było czuć, że smartfon pracuje.
PODSUMOWANIE
No to co, siódemka godnie broni Honoru? Czytałem niegdyś anegdotkę o żołnierzu, który podczas maszerowania w pałacu u Królowej Elżbiety II potknął się na śliskiej powierzchni. Królowa podczas wręczania medalu szepnęła mu ponoć: “nie martw się, każdemu tutaj się zdarza”. Jak głosi porzekadło: nawet jeśli to kłamstwo, to ładnie zmyślone. Ja medalu wręczać nie będę, ale znak jakości już owszem.
Honor 7 bardzo stara się być smartfonem premium. Nie na wszystkich polach mu się to udaje, czasem się potyka, czasem wręcz brakuje podstawowych elementów jak np. NFC, ale w gruncie rzeczy, do 1700 zł to naprawdę udana słuchawka. Nie rewolucyjna, ale ubrana w dobrze skrojony garnitur funkcji, który również wizualnie prezentuje się jak ściągnięty z wyższego wieszaka. Czy w niego wskoczysz to Twoja decyzja, ja bym nie wzgardził.
[showads ad=rek1]
Plusy:
– wykonanie godne półki premium
– nakładka systemowa EMUI
– starczająca na długo bateria
– ekran o dużym poziomie jasności
– stosunek jakości do ceny
– sterowanie smartfonem na różne sposoby
Minusy:
– brak NFC
– tylko Full HD w 30 fps przy nagrywaniu wideo
– wystający aparat i mało intuicyjna aplikacja
– głośnik na dolnej krawędzi
– hybrydowy slot SIM/micro SD
****