SŁOWEM WSTĘPU
Myślę, że nie będzie w tym przesady, jeśli w pierwszym zdaniu napiszę, że Honor 6, którego producentem jest firma Huawei, to smartfon pełen sprzeczności. Na szczęście ich bilans nie wypada dla tego urządzenia źle i jeśli miałbym szukać drugiego takiego na rynku, byłoby mi trudno. Honor 6 rzeczywiście ma prawo aspirować do miana telefonu z górnej półki, chociaż z niej nie jest. Ale posiada liczne cechy, które zaspokoją wiele Waszych potrzeb, a co najważniejsze – dadzą solidnego pstryczka w nos konkurencji. Tanio, wydajnie, z dobrym wykonaniem? Taki właśnie jest Honor 6!
WZORNICTWO I WYGLĄD
Te sprzeczności widoczne są na każdym kroku, ale jak pisałem przed chwilą, nie są one czymś negatywnym. Honor 6 czerpie garściami z różnych rozwiązań, które u siebie w mądry sposób potrafi zaszczepić. Każdy punkt jest z nieco innej parafii, ale jako całość wypada całkiem nieźle.
Mamy smartfona, który swoją bryłą przypomina w dużej mierze iPhone’y 4. Nie jest to zły kierunek. Przyznam, że odbiór tego sprzętu jest niesamowicie pozytywny. Pomimo, że mamy do czynienia z plastikiem, to jest to wszystko fajnie przemyślane, dość dobrze ze sobą spasowane, a żeby jeszcze było ciekawiej, spięte oszczędnym stylem i ładnym logotypem. Ciekawa to gra słów z tym honorem, ale zapewniam Was, że pod względem wzornictwa nie będziecie zawiedzeni.
Czuć oczywiście, że nie jest to sam szczyt, ale dużo do niego też nie brakuje. Na froncie mamy taflę szkła, która osłania ekran i nie jest to Gorilla Glass – a przynajmniej nie ma na ten temat wzmianek – ale nie stosowałem w czasie testów żadnych folii ochronnych, a przód wciąż wygląda, jak bym z niego dopiero zdjął fabryczną folię. Spory plus.
Huawei dobrze wyważył tego smartfona. Nie jest za duży, swobodnie mieści się w jednej dłoni. Jeśli ktoś z Was ma krótsze palce, to być może będzie miał mały problem ze swobodnym sięganiem do narożników, ale nie powinno być z tym w większości sytuacji większego problemu. Zasadniczo dominuje sporo ascezy i czuć w tym powiew wyższej półki. Jest do tego dość lekki – waży 130 g, a jego wymiary zamykają się w następujących ramach: 139,6×69,7×7,5 mm.
Strasznie nie lubię dorabiania ideologii do czegoś, co się samo nie broni, ale pod względem wykonania Honor 6 to naprawdę kawał dobrej pracy. Nad ekranem jest w prawym narożniku frontowy aparat, a w lewym dioda powiadomień i czujniki. Pomiędzy znalazło się miejsce na głośnik rozmów i to wszystko. Przyciski pokazują się na wyświetlaczu (tym samym zabierając spory pasek pikseli) i widoczne dopiero po uruchomieniu telefonu, toteż front pozostaje tajemniczy – i w wersji czarnej – smoliście intrygujący.
Tył to odbijająca cały świat oraz zbierająca najdrobniejsze odciski palców – pokrywa, ale byłbym niesprawiedliwy próbując krytykować Huawei za to rozwiązanie. Sony ma bardzo podobnie, a dla każdego estety nie ma to żadnego znaczenia, czy to plastik, czy szkło. Skoro zbiera odciski to i tak wszystko jedno z jakim materiałem mamy do czynienia. I nie ukrywam, że Honor 6 całkiem nieźle dzięki temu chwytowi się broni.
Lewy górny narożnik to miejsce dla dobrego aparatu, obok którego znalazła się podwójna, LED-owa dioda doświetlająca, nieco niżej po środku mamy srebrne logo smartfona (bardzo udane) oraz w lewym dolnym narożniku podłużną maskownicę, pod którą znalazł się głośnik. Wiecie co? Wygląda to niesamowicie dobrze! Baaardzo ten tył mi się podoba! Jest w nim coś magnetycznego. To miejsce, to jeden z największych plusów tego smartfona!
No tak, bo czas na minusy… A tak właściwie na jeden solidny. Jest nim ramka, która zamyka trzy boki urządzenia. Jest lakierowana, tandetna i plastikowa do bólu. Tak, tutaj Huawei mocno ściął koszty, ale… właściwie jej nie dostrzegamy. Mimo połysku jest jakaś taka zmatowiała (może dlatego, że szara?), więc nie rzuca się zbytnio w oczy, raczej urzekają oszczędny front i ładny tył.
Poza tym pomiędzy ramką, a poszczególnymi łączeniami zbiera się dużo pyłków i kurzu, czasem przypominają nawet minimalne odpryski. Na spodzie mamy gniazdo micro-USB i mikrofon, a na szczycie drugi mikrofon oraz gniazdo słuchawkowe 3,5 mm.
Sloty na kartę micro-SIM oraz microSD ukryte są pod ramką z lewej strony, dość szczelnie zamkniętą, więc przez chwilę miałem problem, żeby je zlokalizować. To duży plus przemawiający na korzyść tego smartfona, po prostu nic tutaj nie odstaje, ani nie grozi rozszczelnieniem, chociaż i tu kurz się w tych szczelinach jakimś cudem zbiera.
Nie ma jednak o co drzeć szat, Honor 6 zachowuje niezły fason, fajną stylistykę i jest dość ergonomiczny w obsłudze. I to się chwali.
EKRAN
Nie będę piał z zachwytów. Ale nie będę też bezmyślnie krytykował. Otrzymujemy tutaj 5-calowy wyświetlacz firmy JDI Incell (czyli inaczej uznane Japan Display), z rozdzielczością Full HD 1920×1080 px, dzięki której udało się uzyskać świetną gęstość ułożenia pikseli na cal, wynoszącą 445 ppi! Ale, jak to w przyrodzie bywa są i lepsze i gorsze panele.
Ten ma niezłe odwzorowanie kolorów, które naprawdę cieszy oko, ale nie jest zbyt jasny, aby robił szał w słoneczny dzień, kąty widzenia są w miarę OK, ale jednak nie jest to jakość wiodących wyświetlaczy IPS konkurencji. Poza tym, miałem czasami denerwujący problem z dotykiem, jakby nie każde tapnięcie rejestrował. Nie było to zbyt częste, ot – okazjonalne – nawet siebie podejrzewałem o niewprawne operowanie palcem, ale nigdy mi się coś takiego nie zdarza. Podkreślam, nie był to wielki problem, ale czułem lekki opór we współpracy z tym panelem, co dość kontrastowało z tym, jak fajnie wyświetlał treści.
Czcionki są rzeczywiście bardzo ostre, kolory ładnie nasycone, całość się całkiem nieźle komponuje, a dodatkowych walorów nabiera przy zabawie z multimediami. Może nie czułem się wbity w fotel, ale grało mi się fajnie, a oglądane materiały wideo na YouTube nie pozostawiały jakościowo niczego do życzenia. Finalnie więc oceniam go na 4 w 5-stopniowej skali (no może z małym minusikiem ;) ).
WYDAJNOŚĆ
Honor 6 napędzany jest własnym (bo pochodzącym od Huawei) 8-rdzeniowym procesorem Hisilicon Kirin 920 z czterema zegarami kręcącymi się z prędkością 1.3 GHz oraz czterema taktowanymi 1.7 GHz. Do tego dochodzi grafika Mali-T628 MP6, aż 3 GB RAM, pamięć wewnętrzna na pliki o pojemności 16 GB, GPS, WiFi, Bluetooth, obsługa LTE Cat6.
Jeśli miałbym się wypowiedzieć o samym chipie, to nie jest to jednostka wybitna. Czuć to w codziennej pracy, bowiem zdarzają się przy wybudzaniu telefonu drobne przeskoki, doładowywanie zdarzeń do widgetu kalendarza, czy lekkie przycinki przy szybkim zmienianiu poszczególnych pulpitów, ale są to tak drobne sytuacje, że zwracam na nie uwagę tylko dlatego, że jednak taki układ mimo wszystko zobowiązuje. Nie twierdzę, że ma pracować, jak Snapdragony, ale 8 rdzeni to 8 rdzeni.
Kiedy już Honor 6 się rozpędzi jest bardzo, bardzo smacznie :) Najlepszym dowodem na to są płynnie działające gry. I widać, że to wszystko trzyma się kupy. Co ciekawe wzrost temperatury przy znacznym obciążeniu nie odbiega znacząco od tego, co oferują nawet topowe procesory, zatem i tutaj wypada to całkiem nieźle, aczkolwiek zdarzało mi się dość często, że nawet w czasie zwykłej pracy Honor 6 potrafił być ciepławy.
Zwracam na to uwagę z jednego powodu – mamy już za oknami naprawdę chłodno, więc skoro w takich okolicznościach nieznacznie była podwyższona temperatura, to w lecie może być bardziej odczuwalna. Ale może też jest to wina tego, że korzystałem z naprawdę wielu aplikacji, których finalnie nigdy nie zamykałem, zatem po restarcie wszystko się w miarę uspokajało.
SYSTEM, APLIKACJE I MULTIMEDIA
Taki rozdział, który chyba będzie dla Was najistotniejszy. Honor 6 jest bowiem smartfonem pracującym wprawdzie na Androidzie KitKat 4.4.2, ale z dość mocno zmodyfikowaną nakładką systemową, która sprawia, że dostajemy OS-a całkowicie niepodobnego do tego, co Google wypuścił w świat.
EMUI 2.3 – bo w takiej wersji występuje nakładka – dostarcza nam zupełnie innych, niż typowo androidowe rozwiązania. Zmiany są zasadnicze i mi osobiście nie odpowiadały. Po pierwsze dlatego, że EMUI bardzo przypomina MIUI, czyli launcher przygotowany przez Xiaomi na potrzeby jego smartfonów. Jakie są jego zasadnicze cechy?
Po pierwsze daleko posunięta personalizacja. Po drugie – całkowicie zrezygnowano z osobnego menu z aplikacjami, a wszystko, co instalujecie natychmiast ląduje na kolejnych pulpitach (co widać powyżej). Pomimo, że można to poukładać w dedykowanych folderach, to jest to dla mnie rozwiązanie całkowicie nietrafione. Na ekranie lubię mieć tylko to, z czego korzystam najczęściej, czyli ważne z mojego punktu widzenia apki. Po inne sięgam do menu, kiedy ich potrzebuję. Dostępne w Honorze 6 rozwiązanie było dla mnie męczące i utrudniające pracę, tym bardziej, że wszystko jest rozstrzelone losowo, a sortowania alfabetycznego nigdzie się nie dopatrzyłem. Sortowanie kilkudziesięciu aplikacji jest naprawdę mało komfortowe.
Przebudowano też zupełnie menu Ustawień, dodano kilka aplikacji narzędziowych od Huawei, zadbano o dobrą optymalizację samego systemu, który działa możliwie bardzo płynnie i szybko, chociaż z minimalnymi przeskokami po wybudzeniu. Ostatnią rzecz, do której nie potrafiłem się przyzwyczaić to klawiatura w Honorze 6, ale nie do końca mogę krytykować, bo Huawei w komitywie ze Swype daje właśnie to drugie rozwiązanie, poza tym Sklep Play pełen jest alternatyw. Największą wadą klawiatury jest dziwaczne rozmieszczenie polskich znaków diakrytycznych. Po przytrzymaniu danej litery pojawią się oczywiście różne warianty zapisu, ale znak, który nas interesuje jest albo w innym rzędzie, albo występuje jako któryś z kolei, zamiast idealnie znajdować się pod palcem, jak jest to w standardzie. Poza tym trzeba dość precyzyjnie celować w określone przyciski.
Ale największym dziwadłem jest jakaś totalna niespójność całego interfejsu. Po pierwsze dlatego, że – abstrahując od Huawei i Honoru 6 – wśród projektantów środowiska graficznego dominuje tzw. flat design, a po Androidzie Lollipop w ogóle wszystko jest płaskie, kanciaste, przestrzenne. Tutaj natomiast nie rozumiem dlaczego pasek z przyciskami powrotu, Home i wielozdaniowości są raz na polu wyszarzonym, które całkowicie odrywa się od kolorystyki interfejsu, a raz na przezroczystym? Ponadto nie znika on we wszystkich aplikacjach, jak to przecież ma miejsce w standardowym KitKacie, zatem spory minus za to, bo zabiera wiele miejsca zawężając pole działania.
Dominują więc żywe, połyskujące kolory, a całość pomyślana jest trochę bez składu i ładu. Oczywiście to są wrażenia głównie estetyczne. Być może nie zwrócicie na to uwagi, aczkolwiek mnie strasznie raziło, że wszystkie ikony aplikacji są jakby zagnieżdżone w foldery interfejsu EMUI, co kontrastowało chociażby przy aplikacjach Google, które przeprojektowano w Material Design i zupełnie nie pasowały do tej estetyki.
Tak samo menu Ustawień – jakby stworzyła je zupełnie inna osoba. Nawiguje się po tym wszystkim dość sprawnie, ale tych różnic wizualnych jest naprawdę dużo. Mnie one nie przekonują i wręcz irytują. Lubię spójny, dobrze ułożony i przemyślany interfejs. Tutaj czułem się, jak bym obsługiwał drzewko choinkowe na 5-calowym ekranie.
OK – ale jak wspomniałem na początku – EMUI to wielkie możliwości zabawy z interfejsem. Można zatem ustawić inną tapetę na ekranie blokady i inną na ekranie głównym. Co więcej – tą drugą można zdefiniować, czy ma po przeskoczeniu na kolejny pulpit wyświetlać ten sam fragment obrazu, czy jego dalszą część.
Bez problemu da się powiększyć czcionki, jeśli szukacie uproszczonego interfejsu, to również można go włączyć, gdzie wszystko jest już bardzo spójne – przynajmniej powierzchownie – i nawet fajnie się to obsługuje. Pewnie powstało to z myślą o osobach starszych, ale i ja się dobrze tutaj czułem.
Można ponadto zmienić sposób przejść pomiędzy poszczególnymi ekranami i jest tych propozycji sporo. Naprawdę, aż nie chce się sięgać po launchery konkurencji. Ciekawie funkcjonuje pasek z Szybkimi Ustawieniami wyjeżdżający po ściągnięciu palcem górnej belki i posiadający gigantyczną wręcz paletę propozycji do ustawienia, włączenia, wyłączenia itp.
Znalazło się też miejsce na odcięcie nas od powiadomień i aktywności, kiedy np. idziemy spać, a tylko prawdziwi natręci (jeżeli oczywiście to zdefiniujemy) po jakimś czasie będą się w stanie do nas dodzwonić. Do dyspozycji dostajemy bardzo dużo efektownych tapet, a bardzo ciekawym dodatkiem jest okrągły pasek/punkt zwany Przyciskiem Pływającym, który pojawia się przy jednej z krawędzi ekranu (można go przenosić góra-dół i z jednego boku na drugi), który kryje w sobie skróty do podstawowych aplikacji. Uruchomicie z niego kalkulator, sporządzicie notatkę itp., a wszystko z poziomu małego pływającego okna. Szkoda, że tylko jedno z nich można tak uruchomić.
Ponadto dużej renowacji poddano ekran blokady. Ładnie wygląda animacja odblokowująca go, bowiem prezentuje się to tak, jak byśmy uchylali przezroczystą kotarę, która stopniowo ustępuje. Zresztą poniższy zrzut dobrze to obrazuje :)
Oprócz tego przeciągając palcem na aktywnym ekranie blokady z dołu do góry – wysunie się podręczne menu z aplikacjami takimi, jak Latarka, Kalkulator, czy Lustro. Ta ostatnia – jak sama nazwa wskazuje – dzięki frontowej kamerce wyświetli na całym panelu naszą twarz (możemy też włączyć ramę wokół zwierciadła, żeby czuć się bardziej swojsko), a dmuchając w mikrofon doprowadzimy do jego zaparowania. Oczywiście poruszając po ekranie palcem usuniemy parę. Gadżet efektowny, ale czy przydatny?
Nie mogę pochwalić Honoru 6 za odtwarzanie muzyki. Czy to był streaming z Deezera, czy odsłuch własnych utworów, czy na głośniku, czy też na słuchawkach – generalnie było fatalnie. To nie jest zdecydowanie smartfon muzyczny i nawet nie próbuje takiego udawać. Sama aplikacja do odtwarzania muzyki jest tak uboga, że dobre wrażenie robi tylko przez chwilę, kiedy ją otworzymy. Poza tym nie ma absolutnie żadnych opcji podkręcających dźwięk, czy equalizera, a w dodatku samo brzmienie jest… w koszmarnej jakości. Możecie mieć plik skompresowany w bezstratnym FLAC-u, ale usłyszycie totalną miernotę. Naprawdę szybko przestałem słuchać z Honoru 6 muzykę. Po prostu kaleczy uszy!
Jest też tutaj trochę aplikacji dodanych na siłę, np. zewnętrzny sklep z aplikacjami, który działa w ten sposób, że nie zawsze reaguje na dotyk umożliwiając wybór i zainstalowanie pojawiającej się propozycji, a jeśli już się to uda, to i tak przełącza się… do Sklepu Play… i tam finalizuje cały proces. Wie ktoś po co takie coś?
Albo inny przykład – widzę, że jest folder z grami. Uruchamiam tytuł, szczęśliwy widząc np. Spierdmana, a po otwarciu okazuje się, że mam tylko kilka włączeń do dyspozycji, a do tego każde może trwać maksymalnie 180 sekund. Cóż, podziękuję za taką rozgrywkę… W tym miejscu polecam Huawei wziąć przykład z Samsunga, który zapewnia darmowe subskrypcje przez określony czas na pewne usługi, aplikacje i gry. I to już ma sens.
Jest też apka ze wsparciem od Huawei i ona zasadniczo podobała mi się najbardziej. Łatwo możemy zlokalizować centra serwisowe, są ich adresy i numery telefonów, ale że występują wyłącznie w Warszawie (jestem z Poznania), to niestety nie dla każdego będzie to przydatna informacja. Na szczęście można zostawić też opinię, więc kiedy coś Was rozzłości w Honorze 6, to będziecie mogli nawrzucać producentowi ;)
APARAT
Jeśli nie muzyczny to może chociaż fotograficzny…? TAK JEST! Huawei Honor 6, to bezwzględnie jeden z ciekawszych smartfonów fotograficznych, na które w ostatnim czasie trafiłem. Wiadomo – fajerwerków nie ma, ale iskierki, które są – robią bardzo, ale to bardzo dobre wrażenie. Do wykorzystania otrzymujemy 13 Mpx matrycę, tryb HDR, możliwość kręcenia filmów FHD, a do tego bardzo szybki autofocus, dzięki któremu złapanie w kadrze umykających szybko chwil jest dziecinnie proste.
Honor 6 nie jest najlepszym smartfonem fotograficznym, ale radzi sobie całkiem nieźle. Jeśli szukacie takiego właśnie urządzenia, ale nie chcecie przepłacać – ten model z pewnością zrealizuje się w Waszych dłoniach. Poniżej dodaję kilka zdjęć poglądowych, w zmniejszonej rozdzielczości, a w oryginalnej przejrzycie je na naszym koncie w serwisie Flickr.
BATERIA I TEMPERATURA
Honor 6 to całkiem wydajny na jednym ładowaniu smartfon. Co to oznacza w rzeczywistości? Jedno ładowanie wystarcza na długi czas pracy, nawet przy większym obciążeniu. W moim przypadku wystarczało na 1,5 dnia! To bardzo dużo! Czyli, kiedy odłączałem go o 07:00 od ładowarki, to następnego dnia o tej samej porze miałem ok. 35 proc. zapasu energii. Uznaję to za bardzo dobry rezultat, bowiem finalnie bateria rozładowywała się około południa lub godziny 14:00. Tak, ten rezultat jest bardzo zadowalający – biorąc pod uwagę dzisiejsze standardy oraz… podzespoły, które w Honorze 6 zastosowano. Pomimo sporej mocy obliczeniowej, radził sobie z gospodarowaniem energii bardzo przyzwoicie, chociaż w ogólnym podsumowaniu czas pracy wyświetlacza nie był porażający, zawsze jednak oscylował pomiędzy ok. 2,5h a 3h.
Za taką efektywność odpowiada ogniwo o pojemności 3000 mAh. Co ciekawe Honor 6 jest również wyposażony w tryb oszczędzania baterii i działa to podobnie, jak we flagowcach. Smartfon przełącza się w uproszczony system pracy, na pulpicie pojawiają się tylko najpotrzebniejsze aplikacje, staje się on oczywiście czarno-biały, ale jak wspominałem wcześniej – i tutaj brakuje konsekwencji. Po wybraniu książki telefonicznej, obraz znowu robi się… kolorowy ;) Co więcej – po wyłączeniu tego trybu przywracała się samoistnie standardowa tapeta, co było trochę denerwujące.
Oprócz tego mamy w Ustawieniach możliwość zarządzania energią, toteż wybierzemy w jaki sposób Honor 6 ma pracować – bardziej oszczędnie, czy niezwykle wydajnie. Oczywiście u mnie był włączony zawsze ten maksymalny tryb, toteż to 1,5 dnia uzyskiwałem właśnie na nim. Widać tam też, ile czasu teoretycznie dłużej powinien pracować smartfon. Pomiędzy trybem Inteligentnym, a Wydajnościowym nie ma za wielkiej różnicy, ale w kryzysie – każda minuta jest ważna!
Na temat ciepłoty urządzenia wypowiedziałem się już w znacznej mierze nieco wyżej, kiedy opisywałem wrażenia przy silnym obciążeniu podzespołów, np. w czasie grania. Reasumując – w przy dużej, wymagającej pracy Honor 6 potrafi się zgrzać, ale nie przegrzać. Nigdy mnie nie parzył, zawsze to ciepło rozchodziło się jakoś równomiernie. Jedyne zastrzeżenie miałem do utrzymującej się w trybie standby delikatnej ciepłoty, jakby coś tam w tle cały czas się kręciło. Nie miało to jednak wpływu na wydajność.
PODSUMOWANIE
Niezły ten Honor 6. Naprawdę, uczciwie muszę przyznać to z ręką na sercu. Nie jest za drogi (cena półkowa to 1399 zł), a i tak szybko spadnie, więc kiedy wyląduje w granicach 1000 zł będzie rzeczywiście opłacalne kupienie tego smartfona (o ile tyle wytrzymacie, czekając na stosowny moment). Po drugie jest nieźle wykonany, chociaż nie ma tutaj najlepszych jakościowo materiałów, ale za tę cenę – umówmy się – warto kupić produkt, który ze swoim hardware stoi wyżej niż inne średniopółkowe telefony.
Mamy 8-rdzeniowy procesor, aż 3 GB RAM-u, wydajny układ graficzny, niezłą baterię, tryb oszczędności energii taki jak w smartfonach premium, do tego ładną bryłę z ciekawym logotypem i nazwą, która może na pierwszy rzut oka trochę trąci myszką, ale finalnie, po połączeniu w jedno z tym produktem, mimo wszystko współgra zgrabnie z całością i przywodzi na myśl skojarzenie z czymś ważnym, obiecującym jakieś ważniejsze racje, a przy okazji nie uznającym kompromisów.
I coś w tym jest. Bo Honor 6 jest szybki, kopiuje wzornictwo, ale czerpie przy tym z dobrych pomysłów swojego wybitnego konkurenta, do tego dostajemy ekran z rozdzielczością Full HD oraz nieźle pracujący system, który… niestety rozjeżdża się pod względem wizualnym. Wszystko jest tutaj z innej parafii, ale na osłodę otrzymujemy sporo opcji personalizacyjnych, które pozwolą dostosować go do własnego stylu i swoich potrzeb. Nie chcę dorabiać teorii do Honoru 6 (jak już wcześniej wspominałem), ale nawet aparat fotograficzny wypada tutaj całkiem nieźle, więc pod bardzo wieloma względami urządzenie to broni się samo.
****
Pełna specyfikacja smartfona Huawei Honor 6
Werdykt 90sekund
-
Wygląd
-
Wydajność
-
Hardware
-
Bateria
-
Cena/Jakość