SŁOWEM WSTĘPU
Początkowo, gdy dowiedziałem się, że ma do nas przyjść inny model, niż ten zapowiadany (Asus G750J) nieco się zmartwiłem. Jakby nie było – finalnie miałem przetestować jednak słabszy pod względem wnętrzności notebook. Po okresie testów wiem już, że moje obawy były nieco na wyrost. Fakt – nie jest to największy mocarz jakiego możecie sobie wyobrazić, niemniej po pierwsze i tak wyprzedza o lata świetlne mój obecny sprzęt, a po drugie – w zasadzie, czasem z pewnymi kompromisami, zagracie na nim we wszystko. A biorąc pod uwagę niedawne afery z blokowaniem rozdzielczości, mocy obliczeniowej PC-tów itp. tym bardziej powinien Wam wystarczyć na długo.
WYGLĄD
Jeszcze zanim podniesiecie pokrywę, pomyślicie w duchu – cholera jest ładny! No jest. Laptopy dla graczy, wielu kojarzą się z pewnego rodzaju rozdmuchaniem – fantazyjne kształty, eksplozja kolorów itp., itd. Choć mnie osobiście akurat taka forma odpowiada, nie mogę nie przyznać wyglądowi Asusa G56JR punktu za styl. Ten notebook nie krzyczy: Hej, jestem maszyną do grania, zejdźcie mi z drogi! W pewnym sensie przypomina mi Hitmana, znanego z serii gier o tym tytule – czerwono-czarny zabójca, który po cichu pokazuje swoje umiejętności.
A skoro już przy kolorystyce jesteśmy, Asus w tym modelu postawił na kombinację czerni i czerwieni, co zdecydowanie przysługuje się całości, nadając z jednej strony wysmakowanego, a z drugiej – drapieżnego wyglądu. Właściwie jedynymi elementami odbiegającymi od tej stylistyki są: włącznik, przycisk wielozadaniowy (możecie przypisać konkretną czynność pod niego), wyjście VGA oraz oczywiście diodki. Jak wspomniałem wcześniej – ja w sprzęcie do gier lubię krzykliwość, ale ten model kupił mnie zupełnie od drugiej strony. Elegancja rodem ze sklepu z garniturami: tenże czarny, do tego czerwony krawat. To nie może się nie podobać!
Patrząc od samej góry, wita nas logo Asusa, które po podniesieniu będzie świecić oraz delikatny wzór przy górnej krawędzi. Gdy już powiemy magiczną formułkę Sezamie otwórz się naszym oczom ukaże się bardzo ładna klawiatura, w której znalazło się nawet miejsce na panel numeryczny oraz sporej wielkości touchpad. O nich trochę szerzej oczywiście w dalszej części tekstu. Ponadto po obu stronach w górnej części mamy dwa małe głośniki, sekretnie schowane za siatką maskownicy i wcześniej wspomniane dwa przyciski.
Na tylnym panelu dzieję się najmniej, widać tu bowiem jedynie zawiasy oraz fragment baterii. Co ważne – da się ją wyjąć, co dziś nie jest takie oczywiste. Z przodu mamy standardowo diody sygnalizujące Wi-Fi, poziom naładowania baterii, ładowanie z gniazdka itp. Nieco poniżej, w lewym dolnym rogu znajduje się wejście na kartę SD. Jest ono tak zamaskowane, że odkryłem je dopiero pod sam koniec testów.
W miejscu, do którego na co dzień się nie zagląda, czyli tam gdzie laptop łączy się z podłożem, można zobaczyć siatkę od wentylacji, loga Asusa i Windows oraz przycisk, za pomocą którego wyjmiecie wcześniej wspomnianą baterię. Choć ja głównie trzymałem G56JR na kolanach, to jednak muszę przyznać, że solidne, gumowe nóżki bardzo dobrze spełniają swoją funkcję, czyli zapobiegają przed przesuwaniem się np. na biurku.
Lewą stronę zdominowała kolejna kratka wentylacyjna wraz z czerwonymi elementami w środku. Ponadto znajdziemy tu jeszcze wyjście HDMI, port ETH RJ-45 do połączenia z Internetem po kablu, 2xUSB oraz wejście na małego Jacka (jeszcze mniejszego niż 3,5 mm), które służy do podłączenia, dołączonego do zestawu subwoofera wielkości kubka, który poszerzy możliwości audio głośników wbudowanych, ale o tym później. Zaskoczyła mnie również nieco obecność portu VGA, który był standardem przed epoką HD. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że już coraz rzadziej jest ono umieszczane. Tym bardziej biorąc pod uwagę, że jest to sprzęt dla graczy, a więc można by przecież bezpiecznie założyć, że nie korzystają już z monitorów crt (chyba, że chcą się pozbyć input laga, czyli opóźnienia między wciśnięciem klawisza, a reakcją na ekranie, ale to temat na inną rozmowę). Tym niemniej – doceniam taką możliwość.
Patrząc na przeciwległą krawędź również znajdziemy kolejne 2 wejścia USB, zajmujący ponad połowę napęd DVD, gniazdko zasilające, miejsce na Kensington Locka (zabezpieczenie przed kradzieżą za pomocą mocowania stalowej linki z kłódką na szyfr lub kluczem) oraz wejściami na mikrofon i słuchawki.
Jeżeli chodzi o moje prywatne uwagi, to największe baty otrzymuje sama pokrywa i w pewnym sensie wyświetlacz. O co mi chodzi, skoro tak podobała mi się jej wizualna strona? O wytrzymałość. Już pod lekkim naciskiem gnie się i zapada niesamowicie, więc raczej nie polecam kłaść czegoś ciężkiego na nią. Książka, słuchawki, myszka – może być. Podobna kwestia dotyczy również wyświetlacza – po lekkim przyciśnięciu palcem, po pierwsze – na ekranie pojawia się pulsowanie w związku z naciskiem, po drugie – wygina się w stronę pokrywy, po trzecie – wtedy ona trzeszczy. Jasne, w normalnym użytkowaniu raczej nie będziecie tego robić, jednak nie zalecałbym zabijania muchy na tym wyświetlaczu ;)
Ponadto, jeśli jesteście estetami, albo wręcz pedantami i lubicie by sprzęt, na którym pracujecie, gracie był czysty – krzyżyk na drogę. Obudowa tak bardzo zbiera wszelkie odciski palców i pot (no bo nie oszukujmy się – podczas dynamicznej rozgrywki będzie się wydzielał), że nawet nie udało mi się solidnie doczyścić notebooka do zdjęć. Poniżej zresztą możecie zobaczyć fotografię, która pierwotnie nie miała mieć tych skaz, jednak naprawdę ciężko było coś z tym zrobić. Zatem jeśli zobaczycie takie ślady na innych fotografiach – wybaczcie mi, ale po prostu wszystkie materiały użyte do budowy Asusa G56JR mają tę wadę. Choć co ciekawe – nie zbierają za dużo kurzu. Boli mnie to o tyle, że naprawdę podoba mi się stylistyka całości i prezentuje się wyśmienicie. Ale po kilku dniach powstały niezmazywalne ślady, a później dochodziły kolejne.
Została jeszcze kwestia gabarytów Asusa G56JR. Filigranową modelką raczej nie jest, ale jeśli ktoś lubi większe rozmiary z bogatym wnętrzem, nie zawiedzie się: 380 x 255 x 27.2 ~34 mm to wymiary, które nie należą do najmniejszych. Wraz z baterią, całość waży 2,7 kg, więc również całkiem sporo. Jednak wciąż na tyle mało, by bez problemu dało się go przemieścić. Choć muszę przyznać, że na PGA 2014 targałem go na plecach przez cały dzień i zwyzywały mnie bardzo żądając kategorycznie odpoczynku. Mimo wszystko – jest tu jakiś urok, niczym w muscle carach – swoista manifestacja mocy i potęgi, więc nie będę narzekać.
WYŚWIETLACZ – KLAWIATURA – AUDIO
W przypadku wyświetlacza, pomijając kwestię opisaną powyżej, należą się gromkie, całkowicie zasłużone brawa. Otrzymujemy tutaj 15,6 calowy ekran z matrycą IPS, co przede wszystkim daje świetne kąty widzenia. Według strony producenta, dokładnie jest to wartość 178 stopni. Jeżeli cyferki na papierze Wam niewiele mówią, może ujmę to inaczej – gdy przyłożyłem głowę do krawędzi ekranu i patrzyłem niemalże w tej samej linii, byłem w stanie odczytać napisy, co tym bardziej z moim wzrokiem jest dużym sukcesem. Wiadomo, że raczej nikt nie będzie oglądał czegokolwiek w ten sposób, ale jestem pewien, że jeśli puścicie jakiś film w gronie kilku znajomych, każda z osób będzie widzieć wszystko bez większych problemów.
Przy okazji przyczepię się tu do informacji umieszczonej na stronie ze specyfikacją – widnieje tam rozdzielczość 1366x768px, natomiast już na głównej jest Full HD. Jeszcze przed otrzymaniem sprzętu zastanawiałem się nad tym, jednak już po uruchomieniu okazało się, że natywną rozdzielczością jest faktycznie 1920x1080px. Przy okazji skoro już jestem przy błędach strony (tak wiem, że nie ma to nic wspólnego z tą kategorią), zauważyłem, że do wyboru mamy kilka systemów operacyjnych – Windows 8.1, 8.1 pro i… DOS? Serio? Gamingowy sprzęt dla retro-fanów? Nie. Chyba nie. Zawsze jest DOSBox, który na takiej konfiguracji nie powinien sprawiać problemów.
No dobra, dość tych złośliwości, wróćmy do wyświetlacza. To co może się jeszcze w nim podobać, to fakt, że jest on matowy, z technologią Anti-glare, co oznacza, że wszelkie refleksy świetlne nie będą Waszymi dodatkowymi wrogami, oprócz tych w grze. Faktycznie sprawdza się to nieźle i nawet w słoneczny dzień, gdy promienie padają wprost na ekran, wszystko jest doskonale widoczne i nie wytrąca Was ani z immersji, ani z równowagi.
Słowa uznania należą się również klawiaturze, choć akurat w tym wypadku zdaję sobie sprawę, że opinie będą podzielone. Różne są gusta, różne też palce, które będą ją obsługiwać i wyobrażam sobie, że dla części będzie ona po prostu za twarda. To nie jest tak, że klawisze wciskają się ciężko, trzeszczą pod naciskiem lub coś w tym stylu. Po prostu czuć pewien opór pod palcami, ale z drugiej strony – reakcja jest świetna. Wszelkie znaki są wypluwane natychmiastowo niczym naboje z magazynku Tommy Guna, a przy okazji istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że coś wciśnie się przypadkiem. Ja nie narzekam, większość październikowych wpisów powstała właśnie na G56JR, podobnie jak niniejsza recenzja i naprawdę będzie mi tej klawiatury brakować.
Ponadto, co wcale nie jest takie oczywiste w nowoczesnych laptopach, znalazło się tu również miejsce na panel numeryczny, choć z drugiej strony, sprawia to, że całość jest bardziej ściśnięta. To jednak również mi pasowało, bowiem miałem szybki i łatwy dostęp do wszelkich klawiszy i przy pisaniu bezwzrokowym nie było żadnych problemów z trafieniem tam, gdzie chciałem. Mógłbym pokusić się o stwierdzenie, że wręcz pisałem szybciej niż dotychczas.
Również w kwestii wizualnej nie mogę niczego zarzucić. Oznakowanie poszczególnych klawiszy jest wyraźne i duże, a po naciśnięciu Fn+F4 całość podświetli nam się w kolorze czerwonym i przyznam, że korzystałem z tego przez cały czas niezależnie od oświetlenia. A nie muszę chyba dodawać jak sprawowało się to przy wieczornym graniu lub pisaniu materiałów, gdy nie chciało mi się zapalać lampy.
Właściwie istnieje tylko jedna rzecz, do której naprawdę mógłbym się przyczepić – brak sygnalizacji diodami wciśnięcia klawiszy Caps Lock, Num Lock, Scroll Lock. W przypadku tego pierwszego jest to irytujące zwłaszcza, gdy wpisujecie gdzieś hasło maskowane, które zazwyczaj wklepujemy automatycznie z rozpędu. Dopiero gdy pierwsza, druga próba nie przejdzie, widzimy na ekranie komunikat: „klawisz Caps Lock jest włączony”. Aha. Tuś mi bratku! Zdarzało mi się to dosyć często, bowiem często w ferworze walki kliknie się Capsa zamiast Shifta i już mamy klops. Ze Scrolla nie korzystam, natomiast Num Lock też mógłby być jakoś oznaczony. Przekonacie się o tym, gdy zamiast wpisać szóstkę, klawisz zareaguje jak strzałka w prawo. I tak dalej.
Wróć. Właśnie zauważyłem (rychło w czas :)), że dioda od Caps Locka jednak się zaświeca. Tylko… całkowicie na przednim panelu gdzie znajdują się diody od WiFi etc. W tym momencie wkurzyłem się jeszcze bardziej. No bo cały czas byłem przekonany, że tej diody nie ma, ponieważ znajduje się w miejscu, w którym laptop styka się z brzuchem, ew. kołdrą jeśli obsługujecie go w łóżku tak jak ja teraz. No, Panie Asus – wielkie brawa za inteligentne rozmieszczenie. Teraz, gdy będę chciał sprawdzić czy faktycznie piszę z WIELKICH LITER, jestem zmuszony by za każdym razem nieco notebook podnosić. To już chyba wolę wypatrywać komunikatów na ekranie.
Poniżej klawiatury nie mogło zabraknąć touchpada i jest on nad wyraz solidny. Dla mnie jako hardcorowego gracza nie ma opcji, bym nie posługiwał się myszką, jednak w zadaniach, nazwijmy to poza-growych, sprawdzał się wyśmienicie i zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Muszę powiedzieć, że mam lekką awersję do tego rozwiązania – touchpad kojarzył mi się zawsze z mniejszą dokładnością i wolniejszą reakcją. W myszce ustawiam zawsze najwyższe DPI jakie fabryka dała, a więc obrazując – wykonując niewielki ruch ręką, mniej więcej na przestrzeni 2cm, przejeżdżam z jednego końca na drugi. W poziomie oczywiście.
Stąd też pracę prezentowanego panelu dotykowego przyjąłem z otwartymi ramionami. Jasne, nie jest tak szybki jak myszka, ale po zwiększeniu prędkości wskaźnika z panelu sterowania naprawdę potrafi śmigać. Na jego korzyść przemawia też wielkość – zajmuje on na szerokość ok. 1/3 miejsca, przez co nawigacja jest bardzo wygodna. Dodatkowo, jest on na tyle odsunięty od lewego boku, że nie naciśniecie go niechcący dłonią, a na innych laptopach zdarzało mi się to wielokrotnie.
Kolejne brawa należą się dodatkowemu oprogramowaniu jakim jest Asus Smart Gesture. Wiem, że obsługa gestów nie jest niczym nowym, ale ta tutaj jest przygotowana perfekcyjnie i przybliżona, w niektórych przypadkach, do sterowania smartfonem. Przykład? Umieszczając dwa palce na touchpadzie i zwężając je lub rozszerzając, powiększymy, bądź zmniejszymy wyświetlany obraz. Tyczy się to nie tylko zdjęć, ale również chociażby całych stron internetowych. Co prawda, w samym panelu brakuje wydzielonego wycinka do przesuwania tychże. ale tu również z pomocą przychodzą gesty – wystarczy, że przyłożycie dwa palce w dowolne miejsce i przesuniecie nimi w górę lub w dół. To rozwiązanie jest tak intuicyjne, że przyłapałem się nieraz na tym, że podczas obsługi innych notebooków mimowolnie tak robiłem, dopiero po chwili orientując się, że przecież to nie jest standardem.
Gestów oczywiście jest więcej, choć nie korzystałem z wszystkich, to naprawdę doceniam to rozwiązanie i jego realizację. Jednak przy okazji muszę się przyczepić do jednej rzeczy. W dolnej części touchpada mamy przedzielony na pół fragment, który odpowiada za lewy i prawy przycisk myszy. Problem polega na tym, że choć w teorii nie powinien on wchodzić w interakcję z ruchem, to często zdarzało mi się podczas wciskania lewego klawisza jednocześnie np. zmniejszać to co widzę na ekranie. Bywało to czasem uciążliwe i dopiero naciskanie na sam koniec rozwiązywało sprawę. Jeszcze ostatnia kwestia. Mała rzecz, a cieszy – możemy ustawić opcję wyłączania touchpada po wykryciu myszy. Jest to wyśmienite rozwiązanie głównie podczas gier, bowiem nie ryzykujemy niechcianego ruchu, a cała kontrola pozostaje w naszej ręce. I myszce.
Przejdźmy teraz do ostatniej kwestii – systemu audio. Jak każdy szanujący się gracz, oczywiście posiadam słuchawki do lepszej lokalizacji wroga w terenie, jednak zdarzają się sytuacje i to dość częste, że nie mam ochoty ich zakładać, bo np. nie wymaga tego dany moment, boli mnie głowa lub po prostu je komuś pożyczyłem. Wtedy jestem zmuszony włączyć głośniki wbudowan. Z czym kojarzą się Wam takie głośniki? Myślę, że zdecydowana większość z Was odpowiedziałaby: z kiepską jakością i dużą ilością wysokich tonów. A tu psikus.
Nie tylko nie mogę, chyba po raz pierwszy, narzekać na dźwięk płynący wprost z laptopa, ale wręcz mogę powiedzieć, że jestem bardzo kontent. Nie syczą przy wyższych partiach, wszelkie instrumenty i wokale są wyraźne, w ogóle całość jest niesamowicie stonowana, albo raczej powinienem użyć sformułowania „zbalansowana”. A przecież napędza je jedynie karta zintegrowana!
Po części jest to zasługą kolejnego oprogramowania opracowanego przez Asusa. A właściwie kilku elementów składowych: SonicMaster, ROG Audio Wizard oraz Maxx Audio. Przyznam, że do tego pierwszego nie znalazłem żadnych opcji, ale wygląda na to, że jest to ogólna technologia, która odpowiada za jakość dźwięku. ROG Audio Wizard to z kolei narzędzie mające dostosować rodzaj dźwięku do sposobu w jaki chcemy go używać. Przykładowo zakładka Multimedia najlepiej współpracuje z odtwarzaniem muzyki czy wideo, a z kolei Battlefield… tego chyba nie muszę tłumaczyć – miłośnicy strzelanek powinni docenić to ustawienie.
Ostatnim składnikiem jest Maxx Audio. Jakkolwiek tajemnicza nazwa by to nie była, wątpliwości zostają rozwiane, gdy rozwiniemy do pełnego ekranu Audio Wizard – jest to po prostu equalizer, dodatkowo z opcją wyrównania poziomu natężenia dźwięku oraz zakładką Maxx Volume, której działania de facto nie zauważyłem, niezależnie od ustawionej głośności. To wszystko sprawia, że dźwięk jest naprawdę dobrej jakości, a dodatkowo możemy go regulować w całkiem dużym zakresie. Jednak i tutaj znalazła się łyżka dziegciu – gdy chcący lub nie klikniemy na off, nie da się później wcisnąć konkretnego presetu. Być może była to jedynie wada dostarczonego modelu, tego nie wiem na 100 proc. W każdym razie – jedyną opcją by przywrócić dodatkowe bajery, było całkowite zresetowanie ustawień, a więc ustawienie equalizera od nowa, tak samo ilości basów i wysokich tonów. Ale nie zdarzało mi się to na tyle często, by wyprowadzić mnie z równowagi, ot po prostu upierdliwa przypadłość.
A jeśli Wam jeszcze mało – co powiecie na dodatkowy subwoofer dołączany do zestawu? Okej, nie oczekujcie dudnienia, od którego pękają ściany, bowiem jest on wielkości Waszego ulubionego kubka do kawy, jednakże dodaje muzyce i efektom pewnej głębi oraz, jak sama nazwa wskazuje, basu. Przyznam, że kilka razy bawiłem się po prostu odłączając i podłączając go na nowo, by za każdym razem przekonywać się, że różnica jest ogromna. A ponadto jego rozmiar sprawia, że możecie go w łatwy sposób przenieść w każde miejsce. Mógłbym się przyczepić ewentualnie zbyt krótkiego kabla, ale to jest drobnostka. Aha, jeszcze jedno – raczej go nie użyjecie w modelach innych producentów, bowiem wtyczka jest mniejsza niż standardowy jack 3,5 mm, więc po prostu go nie podłączycie.
Wybaczcie peany sięgające zenitu, ale nic nie poradzę na to, jak dobre wrażenie sprawiają na mnie te elementy. Czy wspomniałem już, że zestaw potrafi grać naprawdę głośno? I wierzcie mi, jako fan ciężkiej muzyki, wiem co to znaczy głośno. I właśnie to mam na myśli. Tak naprawdę, Asus G56JR sprawdziłby się na większości domówek (no może mimo wszystko bardziej kameralnych), a przy rozkręceniu na full z podłączonym subwooferem, musielibyście się przekrzykiwać. Zdecydowana perełka wśród wbudowanych głośników.
Jeżeli chodzi o dźwięk na słuchawkach, cóż mogę więcej dodać. Nie spodziewajcie się, że będzie gorzej. Ja używałem do testów HyperX Cloud, których swoją drogą recenzję możecie przeczytać TUTAJ oraz Koss Porta Pro. Pomijając fakt, że jedne i drugie, to w swojej klasie cenowej zdecydowanie dobre produkty, w połączeniu z wszystkimi opcjami od Asusa rozwijają skrzydła – grają głośno, czysto i z solidnym basem, a świst przelatującej rakiety koło głowy w partyjce Battlefielda wyrwie Was z kapci.
WYDAJNOŚĆ
Dotarliśmy właśnie do najważniejszego punktu całego zestawu. Asus G56JR przynależy do linii ROG, czyli Republic of Gamers i powinniśmy od niego oczekiwać maksymalnej mocy obliczeniowej. Oczywiście biorąc pod uwagę pułap cenowy i specyfikację. Skoro już przy niej jesteśmy, podczas kupna mamy do wyboru dwie opcje procesora: Intel Core i7 4700HQ lub Intel Core i5 4200H. Karta graficzna to NVIDIA GeForce GTX 760M 2GB GDDR5 VRAM, a pamięć RAM to maksymalnie 16GB. Sprzęt jaki otrzymaliśmy do testów miał mocniejszy procesor i7, 8 GB RAMu i 750 GB dysk HDD (istnieje wersja 500GB i dodatkowymi 125 GB SSD, ale tej nie mieliśmy okazji sprawdzić). I muszę przyznać, że wystarczało to do komfortowego obcowania zarówno z grami, jak i ogólnego działania sprzętu.
Zanim przejdę do prawdziwego mięska, czyli opinii jak laptop sprawuje się w grach, i czy faktycznie należy zaliczać go do Republiki Graczy, postanowiłem sprawdzić, jak radzi sobie w jednym z popularniejszych benchmarków, czyli 3D Mark. Tak, wiem – to tylko liczby, sam ich nie lubię, ale myślę, że w przypadku takiego sprzętu, warto było chociaż sprawdzić jak sytuacja wygląda.
A wygląda… cóż, średnio szczerze mówiąc. Zapewne niektórzy z Was wiedzą, że w skład 3Marka wchodzą 3 komponenty testujące: Ice Storm, Cloud Gate i Fire Strike. Każdy z nich jest bardziej zaawansowany technologicznie od poprzedniego i mierzy nie tylko FPSy, ale również temperaturę CPU i GPU, które w moim przypadku wykazywały zatrważające wartości, ale o tym będzie później.
Zaczynając od Ice Storma. Tutaj niespodzianek nie ma – notebook popędził i przebił się niczym nóż przez masło. Osiągnął wynik 86252 punktów, choć po zrobieniu kilku prób, zauważyłem, że ta wartość waha się w jedną lub drugą stronę o kilkaset punktów. Może nie jest to wynik porażający (najlepsze sprzęty na stronie 3D Marka uzyskały powyżej 250 tysięcy), jednak 600 klatek i powyżej na sekundę robi wrażenie.
Następny w kolejce był Cloud Gate, którego graficznie mógłbym porównać do gier generacji nowych konsol. I tutaj było znośnie. Nie, to może złe słowo – było naprawdę dobrze. Wynik punktowy to 10550, co przekładało się na ok. 55-90 klatek na sekundę. Dodajmy dla przypomnienia, że już 30 to ilość, w której tworzona jest większość gier, a te, jeszcze niezbyt liczne, które wykorzystują zdwojoną wartość dają obraz ultrapłynny i właściwie powyżej już nie ma sensu podbijać.
Fire Strike okazał się z kolei twardym orzechem do zgryzienia, wynik 2119 przełożył się na pokaz slajdów (choć nie powiem – ładnych) i liczbę klatek 4-10, a więc gdyby był grą, nie dałoby się w żaden sposób z nią obcować. I szczerze mówiąc, nie mam tu do napisania nic więcej. Obecnie jeszcze ciężko szukać takiej grafiki w grach, jednak myślę, że pod koniec obecnej generacji, zaczną się pojawiać, a wtedy już ciężko będzie uciągnąć cokolwiek. Dodam jeszcze, że testy były wykonywane w rozdzielczości HD, a więc mimo wszystko poniżej obecnych standardów. Ale to nie do końca przypadek, bowiem w tytułach, które przeznaczyłem do testów, właśnie w tej rozdzielczości w większości wypadków grało się najlepiej i najpłynniej.
Dobra, zmieńmy już cyfry na twarde fakty. Na podstawowe pytanie – jak się grało, odpowiem – ze wszech miar zadowalająco. Jednak musicie wziąć pod uwagę, że nie jestem graficznym geekiem. Owszem, lubię fajerwerki i rozmaite wodotryski, ale nie sprawia mi większych problemów obniżenie lub wyłączenie cieni czy antyaliasingu. Poza tym – Asus G56JR to nie konfiguracja, która pretenduje do miana najbardziej wydajnego notebooka na rynku. A mimo to – jest naprawdę świetnie!
Z najbardziej zaawansowanych technologicznie tytułów, jakich użyłem do testów były to: Evil Within, Ryse: Son of Rome oraz nieco starszy, ale wciąż dobrze prezentujący się Battlefield 3. Już na wstępie powiem, że we wszystkie z nich byłem w stanie grać, bez nadmiernego ucinania kolejnych efektów i jestem w stanie wyobrazić sobie przyszłość tego sprzętu.
Zacznijmy może od najbardziej leciwego – dzieła studia Dice. Była to gra, którą zawsze chciałem zobaczyć na żywo. Pamiętam jakie podniecenie ogarnęło branżę, gdy zostało wystosowane oświadczenie, że twórcy nie mają zamiaru patyczkować się z konsolami i robią grę na miarę możliwości ówczesnych PC-tów, a potem pierwsze pokazy po prostu pozamiatały. I choć ma już 3 lata, to wciąż może się podobać i nie ustępuje wielu nowym tytułom.
Po uruchomieniu, grafika ustawi się w trybie automatycznym i wartości, które dobierze w przypadku tego notebooka nie są rewelacyjne. Jedynie jakość tekstur będzie ustawiona na ultra, a reszta to raczej stany średnie. Jako, że mam nawyk spadania z wysokiego konia i najpierw zaznaczam wszystko na full, a potem dopiero zaniżam poszczególne opcje i tak też zrobiłem w tym wypadku. A wierzcie mi, że korzystając z wolniejszych maszyn, potrafiłem spędzić czas na konfigurowaniu przez kilka godzin, by dobrać maksymalnie ładną grafikę do płynnego działania. Tutaj na szczęście obyło się bez tego i w kilka minut ustawiłem wszystko tak, by mnie zadowalało.
Gdy wszystkie możliwe suwaki osiągnęły wartość Ultra w rozdzielczości Full HD i zostały włączone wszelkie dodatkowe bajery, uznałem, że czas zacząć kampanię (Multi zostawiłem sobie na później). I tutaj czekała na mnie niemiła niespodzianka w postaci lekkiego, no może nie szarpania, ale czegoś, co dawało mi poczucie, że gra może działać płynniej. Fraps pokazał, że FPSy nie dobijają do trzydziestki. Pewne doświadczenie oraz intuicja, podpowiedziały mi, bym odznaczył opóźniony antyaliasing 4x i faktycznie pomogło. Wciąż mogłem cieszyć się maksymalną jakością, a szczerze mówiąc, aż tak braku tej opcji nie odczuwałem. No może w płynności, która podskoczyła o kilkanaście klatek, dając pełny komfort i tu już osiągałem wartość 45-60 klatek na sekundę, w zależności od ilości efektów na ekranie. Jeżeli chodzi o tryb multiplayer, tu różnic nie było, natomiast ja sam świadomie zaznaczyłem mimo wszystko opcję auto, żeby czas reakcji był szybszy. Żałuję tylko, że nie da się wyeliminować wszędobylskich flar, które nieraz utrudniały trafienie wroga.
Idąc chronologicznie, następny jest Ryse. I tu mogę się pokusić o stwierdzenie, że gra wygląda faktycznie jak next-gen. Tu również ujawniły się pewne kompromisy, na które będziecie musieli pójść. I co ciekawe – nie dotyczy to antyaliasingu, jak w poprzednim przypadku. Tym razem winowajczynią okazała się rozdzielczość. W 1080p za bardzo nie pogracie. Sprawdziłem zarówno na ustawieniach najwyższych, jak i średnich, co zresztą nie przełożyło się na jakąkolwiek zmianę w płynności i uzyskałem 17 klatek, a więc już radość prysła. Wystarczyło jednak obniżyć do zwykłego HD i już wartość wynosiła 26-35 klatek, więc jak najbardziej OK. Tym bardziej, że grafika jest śliczna i na monitorze 15,6 cala nie było aż tak dużej różnicy, choć podejrzewam, że przy podłączeniu do kilkudziesięciocalowego ekranu, może to być zauważalne. Tym niemniej jest to jedna z najbardziej zaawansowanych graficznie produkcji i fakt, że Asus G56JR jest ją w stanie uciągnąć bez większego obniżania ustawień, jest godny pochwały.
Ostatni na liście to Evil Within. Horror prosto od Shinji Mikamiego, twórcy serii Resident Evil. Tu sytuacja miała się bardzo podobnie – obniżenie do zwykłego HD i zostawienie reszty ustawień na full skutkowało płynną rozgrywką na poziomie 30-23 klatek na sekundę. Nie kryję, zdarzały się tu zawiechy w przypadku dużej ilości elementów graficznych i cząsteczkowych, jednakże byłem w stanie to przełknąć, bo wciąż reakcje był na tyle szybkie, by nie stracić poczucia komfortu. Raz Fraps pokazał 17 FPSów, jednak była to sytuacja wyjątkowa. Nie jest to może tytuł tak ładnie graficzny jak poprzednik, ale rozmaite filtry, brudny i siarczysty obraz oprócz stworzenia klimatu, mogą sprawić, że wiele sprzętów się zakrztusi.
Podsumowując kwestię wydajności – myślę, że sprzęt powinien Wam wystarczyć na kilka lat cieszenia się nowymi produkcjami. Tym bardziej biorąc pod uwagę afery, jakie mają miejsce, w związku z ograniczaniem możliwości pod konsole (vide – 900p w Assassin’s Creed Unity i nie tylko). Właściwie, wydaje mi się, że podobnie jak miało to miejsce w poprzednich generacjach, za dwa, trzy lata, wszystko się unormuje i kupując sprzęt, nie będziemy się musieli martwić o doposażanie w kolejne podzespoły. Kosztem jakości graficznej, ale to temat na inną rozmowę.
BATERIA I TEMPERATURA
Jako, że jest to laptop dla graczy, nie oczekujcie wygórowanego czasu pracy na baterii. Jej pojemność wynosi 3000 mAh i nie jest to wartość, która przyprawia o zawroty głowy. Podczas pisania wpisów i korzystania z WiFi, siadała mi ona po ok. 2,5 godzinach, co nie jest wynikiem rewelacyjnym, ale z drugiej strony – tragicznym też nie. Bardziej przeszkadzała inna sprawa – po odłączeniu zasilania, spada wydajność podzespołów i nie znalazłem opcji by to zmienić. Mimo, że w ustawieniach miałem zaznaczoną maksymalną wydajność, ilość klatek w grach drastycznie spadała, psując całą frajdę.
Na plus oczywiście należy zaznaczyć, że baterię można wyjąć, choć osobiście z tego nie korzystałem. Jeśli jednak wierzyć informacjom, że z włożoną baterią i włączonym zasilaniem, spada jej pojemność, fajnie że można zapobiec jej powolnemu zużywaniu.
W związku z ograniczeniem mocy podzespołów oraz połączeniu tego ze sporą wagą, nie można nie zauważyć, że jeśli chce się grać, to tylko właściwie stacjonarnie. Jak wspomniałem wcześniej, można w miarę bezboleśnie notebooka przemieścić, jednak w pełni komfortowe użytkowanie objawia się jedynie przy zasilaniu zewnętrznym. Choć z drugiej strony – jeśli chcecie po prostu poprzeglądać stronki lub coś napisać te dwie i pół godzinki powinny Wam wystarczyć. Zaznaczę jeszcze, że wg niektórych portali, bateria powinna wytrzymać nawet do 4 godzin. W związku z tym, nie jestem w stanie ocenić, czy rację mam ja, czy model, który otrzymaliśmy fabrycznie tyle wytrzymuje. Tym bardziej, że nie jesteśmy pierwsi, którzy go testują.
Temperatura. Boże. Gdy wykonywałem benchmarki nie mogłem uwierzyć w wyniki, które ujrzałem. Owszem, po przyłożeniu ręki do lewej krawędzi, gdzie umieszczona jest kratka wentylacji, można się było wręcz poparzyć, ale myślałem że po prostu w środku chłodzenie jest super i stopnie Celsjusza muszą gdzieś ulecieć. Myliłem się.
Gdy odpalacie zaawansowaną technologicznie grę, właśnie po lewej stronie możecie poczuć wyraźny skok temperatury. Podczas wykonywania testów 3D Marka, okazało się, że CPU może grzać się nawet do 89 stopni (!), a karta graficzna do ok. 76 st. Cholera, przecież 80 st. to podobno najlepsza wartość by zalać kawę rozpuszczalną! Nie mogąc uwierzyć własnym oczom, zainstalowałem jeszcze programy GPU Temp oraz Core Temp, które mierzą stopień nagrzania, odpowiednio, grafiki i procesora. Niestety moje niedowierzanie zostało bezczelnie zmasakrowane potwierdzeniem się wyników. Z kolei podczas pisania tej recenzji, temperatura wszystkich rdzeni wynosiła ok. 50 stopni i podobnie kwestia wyglądała w przypadku grafiki. Nie wiem, może to efekt, zaznaczenia jako domyślnej karty Nvidii, a nie zintegrowanego Intela 4600? Nie mam pojęcia, ale przypominam sobie, że nawet na standardowych ustawieniach, grzanie na zewnątrz było olbrzymie. Co w tym wszystkim naprawdę ciekawe – ani razu nie uświadczyłem jakiegokolwiek ścinania się, spowalniania etc. Słowem – wydajność bez zmian.
PODSUMOWANIE
Asus G56JR to zdecydowanie laptop dla graczy. Trzeba jednak zaznaczyć, że dla tych z pewną dozą wyrozumiałości, bowiem nie gwarantuje maksymalnej wydajności w taki sposób, w jaki byście tego chcieli. Ale z drugiej strony, sprzęt w konfiguracji podobnej do naszej, kosztuje ok. 4200 zł, a chcąc osiągnąć wartość, która wykraczałaby ponad nasze czasy, trzeba dopłacić kilka tysięcy więcej.
Koniec końców i tak Wam serdecznie tę maszynkę polecam. Dostajemy bowiem notebook nie tylko wydajny, ale również świetnie i stylowo wykonany, z doskonałym dźwiękiem, a przy okazji nie krzyczącym z każdego zakamarka designu Hej! Jestem platformą dla graczy! Jeśli więc zastanawiacie się między stacjonarką, a laptopem… radziłbym wybrać desktopa, bowiem podobne parametry uzyskacie w nim za mniejszą kwotę. Jeśli jednak potrzebujecie dodatkowo mobilności, a wszędzie, gdzie się udacie, macie dostęp do gniazdka – kupujcie w ciemno! Asus G56JR otrzymuje moją rekomendację, jako kawał solidnego sprzętu.
****
Zdjęcia – Artur Polachowski, którego fotografie możecie zobaczyć na Facebooku oraz 500px
Pełna specyfikacja urządzenia
Werdykt 90sekund:
Asus G56JR to świetna i stylowa maszyna dla graczy. Nie obyło się co prawda bez niedoróbek, pewnych kompromisów, jednak nie zmienia to faktu, że granie (i nie tylko) na tym sprzęcie było ogromną przyjemnością!
-
Wygląd
-
Wydajność
-
Hardware
-
Bateria
-
Cena/Jakość