Prawie 40 lat po premierze pierwszej części Star Wars („Episode IV: A New Hope”) w Internecie ciągle bardzo łatwo natknąć się na portale i fora, na których trwa ożywiona dyskusja na temat siły dział laserowych czy mocy silników najróżniejszych istniejących w świecie Gwiezdnych Wojen statków, czy rodzajów broni. Przez lata fani zapisali z całą pewnością tysiące stron i stworzyli setki arkuszy kalkulacyjnych, w których opierając się na fizyce, matematyce oraz czystej fantazji :) starają się udowodnić zalety swoich ulubionych technologii. Chociaż na pierwszy rzut oka takie debaty mogą wydać się co najmniej oryginalne, to jednak tak naprawdę nie ma się co dziwić. Stworzona przez Georga Lucasa wypełniona blasterami, machinami kroczącymi i legendarnymi mieczami świetlnymi odległa galaktyka jest w końcu jednym z czołowych osiągnięć kreatywności popkulturowych twórców XX wieku.
[showads ad=rek2]
Ja oczywiście (jako że nauki ścisłe nigdy nie była moją mocną stroną) nie mam zamiaru włączać się teraz w tę dyskusję. To, co jest dla mnie dużo bardziej interesujące to sposób, w jaki pod koniec lat 70. korzystając z dostępnych wtedy (i jak na nasze standardy bardzo archaicznych) metod udało się osiągnąć poziom efektów specjalnych, które do dzisiaj potrafią rozpalać do czerwoności serca miłośników science fiction.
[showads ad=rek1]
Zobrazowanie artystycznej wizji George’a Lukasa w świecie, w którym renderowanie modeli 3D było tak samo fantastyczne, jak Gwiazda Śmierci z całą pewnością nie było łatwe. Jak wspominał po latach John Dykstra (odpowiedzialny od początku za efekty w „Star Wars”) zaczęło się w zasadzie od grupy ludzi siedzących w pustym magazynie, zastanawiających się, od czego w ogóle należałoby zacząć. Ta sama grupa ludzi miała jednak w przeciągu kilku kolejnych lat stworzyć zupełnie nowe rozwiązania w tworzeniu efektów specjalnych i w ten sposób na zawsze zrewolucjonizować kino.
Zaczęło się oczywiście od wykonania bardzo szczegółowych modeli i makiet statków oraz wyposażenia. Największym i najbardziej ambitnym projektem był zajmujący ważne miejsce w filmie Sokół Millenium, w przypadku którego Lukas chciał uzyskać klaustrofobiczny efekt łodzi podwodnej oraz wrażenie tego, że statek poskładany jest z różnych przypadkowych elementów. Stworzenie go zajęło projektantom kilka tygodni, a do budowy wykorzystano między innymi stare samoloty oraz porozkładane na części silniki odrzutowe. O tym, że większość postawionych przed twórcami zadań wymagała bardzo żmudnej pracy, a jednocześnie (z uwagi na koszt produkcji) musiało zostać wykonanych bardzo szybko, nie muszę chyba nawet wspominać.
[showads ad=rek3]
Kreatywności wymagały zresztą nie tylko statki i broń – wymyślić też trzeba było sposób na pokazanie fantastycznych obcych planet, co bez udziału efektów komputerowych, wymagało nie lada kreatywności. Świetnym przykładem na rozwiązanie tego problemu jest na pewno baza rebeliantów na Yavin 4, do której stworzenia wykorzystano pejzaż z ruin miasta Majów w Tikal w Gwatemali oraz sprytnie umiejscowioną kamerę.
Osobnym problemem, na który nie udało się szybko znaleźć idealnego rozwiązania, było stworzenie mieczy świetlnych, bez których nie możemy sobie dzisiaj Gwiezdnych Wojen wyobrazić. Pierwsze modele tej broni stworzono przez oklejenie taśmą filmową drewnianych drągów i zamocowanie ich na rękojeści, która obracała nimi w czasie walki, tak by lepiej odbijały światło. Problemem jednak w tym rozwiązaniu była delikatność takich rekwizytów (aktorzy nie mogli absolutnie uderzać nimi o siebie) oraz to, że wymagały trzymania mniej więcej w jednym miejscu, tak by prawidłowo odbijać światło. Później zrezygnowano z takiego rozwiązania na rzecz dodawania większej części efektów w postprodukcji, tak czy inaczej wymagały one bardzo nowatorskiego podejścia, a twórcom od samego początku zależało na tym, aby końcowy efekt nie wyglądał w żadnej mierze bajkowo czy niepoważnie. Sam Lukas opowiada zresztą dość szczegółowo o tworzeniu broni rycerzy Jedi w filmiku, do którego link zamieszczam poniżej.
Problemów technicznych wymuszających tworzenie zupełnie nowych rozwiązań było zresztą bardzo dużo niemal na każdym kolejnym kroku. Bitwa na Hoth wymusiła ręczne malowanie dużej części scenerii, ponieważ korzystanie z nagrywania poklatkowego modeli na jasnym tle przy konieczności zachowania ich realistycznego wyglądu jest dużo trudniejsze niż bitwy toczone głównie w czarnym kosmosie. Dodatkowo niektóre pomysły, jak np. umieszczenie okien w korytarzach miasta chmur były po prostu niemożliwe i dodane one zostały w nowej edycji trylogii (nowe wydania były tak naprawdę dwa: pierwsze, kinowe w 1997 roku i drugie na DVD w roku 2004). Całość tych wysiłków bardzo się jednak opłaciła, ponieważ stworzone na potrzeby “Star Wars” studio efektów „Industrial Light & Magic” (na którego czele stał wtedy wspomniany John Dykstra) miało w następnych dekadach kontynuować rewolucjonizowanie kina między innymi przy takich filmach jak “E.T.”, “Park Jurajski” czy trylogia “Indiana Jones”.
Uff, efekty specjalne do pierwszej trylogii “Gwiezdnych Wojen” to z całą pewnością temat rzeka i chociaż jak wspomniałem ostatnio przy okazji “unReal” – wizualny płynący z ekranu miód nie jest dla mnie najważniejszy, to jednak muszę przyznać, że fantazja i kreatywność, jakie pozwoliły na zrealizowanie filmowych marzeń Lukasa, warte są dużego uznania, zwłaszcza biorąc pod uwagę, to jak łatwe jest to dzisiaj, dzięki zastosowaniu grafiki komputerowej.
A właśnie :), nie należy zapominać, że w przypadku Star Wars mówić należy nie o jednej, a o dwóch rewolucjach technologicznych w dziedzinie efektów. W końcu, przy tworzeniu drugiej trylogii, Industrial Light & Magic opracowało cały szereg nowych narzędzi i metod pracy, które spopularyzowały używanie efektów komputerowych na bardzo szeroką skalę, co zresztą możemy obserwować w kinach do dzisiaj.
A jak wyglądać będzie przyszłość? No cóż – wydaje się, że pod przewodnictwem Disney’a ekipa odpowiadająca za wchodzący niedługo do kin “Star Wars: The Force Awakens” zdecydowała (moim zdaniem słusznie), że światowa widownia ma już lekko dość oglądania kolejnych superprodukcji kręconych głównie na green screenie i postanowili oni wrócić częściowo do korzeni serii, czyli do większej ilości modeli i efektów praktycznych. Czy twórcom “Gwiezdnych Wojen” uda się po raz kolejny iść w awangardzie i tworzyć nowe trendy w kinowych efektach wizualnych? Patrząc na entuzjazm, jaki wkładają oni w swoją pracę oraz na szacunek, jaki mają dla historii tej gwiezdnej sagi, jestem naprawdę dobrej myśli. Zresztą opublikowany jakiś czas temu trailer, pokazujący kulisy tworzenia nowego filmu jeszcze bardziej mnie w tym optymizmie utwierdza. Co bardziej entuzjastyczni miłośnicy mówią, że „The Force Awakens” będzie hitem, który oglądał będzie cały świat. Jako fan „Star Wars” mam nadzieję, że tak będzie i że nowa trylogia spełni pokładane w niej nadzieje.
Foto: imdb
[showads ad=rek3]