Zastanawialiście się kiedyś, po co Google był potrzebny Chromebook Pixel? Świetnie wykonany, posiadający jeden z najciekawszych pomysłów na design, a do tego rewelacyjnie wyposażony w hardware, który swoją mocą obliczeniową oraz jakością zastosowanej matrycy – dosłownie bił po oczach. Klasa premium w każdym calu. Również cenowym. W USA startował z poziomu 1299 dol. Na polskich aukcjach można go było znaleźć za 5-6 tys. zł. I od dwóch lat cisza.
Tak, bo Chromebook Pixel pojawił się w 2013 roku. Już wówczas na tle konkurencji sprzęt ten wyglądał co najmniej jak przerost formy nad treścią. Ale pokazywał też, że Chrome OS może być platformą dla wymagających użytkowników, ceniących piękno i jeszcze efektywniejszą szybkość działania.
Paradoksalnie Pixelowi udaje się coś, co debiutującym dzisiaj komputerom z innymi systemami operacyjnymi na pewno w perspektywie dwóch lat się nie uda – otóż Pixel jest bez dwóch zdań tak samo wydajny, jak wówczas, kiedy pojawił się na rynku. A to niebanalna zaleta. O ile przy tańszych modelach czuć upływ czasu, to Pixel jest tak zrobiony i tak wyposażony, a przy tym działa na tak lekkiej platformie, że absolutnie nie ma szans na jakikolwiek zawód w codziennych zadaniach.
Dla mnie Pixel był ewidentnie próbą podniesienia wizerunkowej wartości tego sprzętu. Jego cena przez te dwa lata specjalnie nie spadała (na aukcjach dostępny na ok. 900 dol.), nie wiem też, jaki okazał się ostateczny wynik sprzedaży, ale pasjonaci są zdolni do wszystkiego ;). Nie dziwiłem się zatem, że aż tyle wody w rzecze technologii upłynęło, a następcy wciąż brak.
W kończącym się właśnie tygodniu pojawiły się jednak przecieki, sugerujące że najlepsze dopiero przed nami. W drodze ma być Pixel 2. Również wyposażony bardzo atrakcyjnie. Napędzać miałby go układ Intela z rodziny Y, czyli 5. generacji Core M. Poza tym ten Chromebook miałby dostać nowy port USB w standardzie 3.1, pozwalającym jeszcze szybciej przerzucać dane i ładować podłączane peryferia.
OK – jasne, cudów w tych doniesieniach nie ma, ale otwarte pozostaje pytanie związane z tym, czy pojawienie się kolejnego mocnarnego Chromebooka ma jakikolwiek dzisiaj cel? Przecież urządzenia te robią zasadniczą furorę nie wśród specjalistów, nie wśród użytkowników domowych, nie na biurkach fanów multimediów, w tym najnowszych gier. One rządzą przede wszystkim rynkiem edukacyjnym oraz zaskarbiają sobie serca drobniejszych przedsiębiorców. I dzieje się tak dlatego, że świetnie udało się sformatować bebechy, funkcjonalność i cenę.
Po drugie – przez ostatnie dwa lata zmienił się Internet. Stał się on już nie tylko źródłem poszukiwania informacji, ale również miejscem, gdzie je składujemy zostawiając gigabajty danych na serwerach firm zewnętrznych, typu Dropbox, Microsoft czy właśnie Google i na jego Dysku. Znaczenie Chmury przeniosło się z korporacyjnego wyobrażenia zarządzania bazami danych, do każdego urządzenia mobilnego, które służy jako proste wrota do niekończących się własnych zasobów.
W tym kontekście zmalało nie tylko znaczenie fizycznej pamięci, ale dość relatywnie podchodzi się do udostępniania swojej prywatności. Social Media to jedno, ale zaangażowana Chmura to drugie. Tyle tylko, że nie widzę tutaj miejsca dla Pixela 2… Bo przecież najprostszy Chromebook za 199 dol. potrafi dokładnie to samo, co Pixel za 1299 dol! Przekonać do zakupu Google chciałby wzornictwem, jakością wykonania? Czemu nie, ale w tej cenie naprawdę bardziej opłaca się kupić Maca.
Ostatnia rzecz, to moje osobiste oczekiwania. Szczerze pisząc nie mam ich za grosz. Bo to, co daje mi mój Asus Chromebook C200 jest niemal całkowicie wystarczalne w zakresie możliwości Chrome OS i rozwiązań pochodnych. Oczywiście – kiedy pojawi się następca mojego modelu wciąż będę miał go na oku ;), tyle tylko że to on zaoferuje dla mnie więcej aniżeli obecna edycja tego sprzętu, ale równocześnie niewiele mniej niż to, czego spodziewać możemy się po niewyobrażalnie drogim Pixelu 2.
Źródło: omgchrome