MIUI – nakładka na system Android, która dostarczana jest wraz ze smartfonami Xiaomi w Chinach, to kawał świetnie wykonanego softu. Właściwie traktuję ją jako zupełnie samodzielny system, bo wrażenia z codziennej pracy z MIUI są bardzo dobre i zupełnie różne od modyfikacji, które znaleźć możecie w sieci. O swoich wrażeniach pisałem już TUTAJ i TUTAJ. System pracuje zupełnie inaczej niż typowy Android. Myślę, że wielu producentów mogłoby się sporo nauczyć od kolegów z Chin, zwłaszcza pod względem optymalizacji. Swoją wersję MIUI zainstalowałem na Galaxy Nexusie, jednak po kilku tygodniach przygody z tym systemem postanowiłem wrócić do Jelly Bean’a 4.3.
Nie mogę nie zacząć od superlatyw. MIUI pracuje bardzo, ale to bardzo stabilnie. Wprawdzie na moim smartfonie system nie działał najszybciej i po wywołaniu jakiejkolwiek funkcji za każdym razem musiałem odczekać kilka drobnych chwil (od 1 sekundy do ok. 3 sekund), to jednak stabilność była osłodą wszelkich niedogodności w tym względzie. Tej słodyczy nie wystarczyło jednak na długo. W chwilach pośpiechu, trudno było mi o cierpliwość, w ciągłym oczekiwaniu aż coś się włączy…
Co jednak sprawia, że nie chcę pracować z MIUI? Przecież system posiada szereg zalet – po pierwsze jest ciągle aktualizowany (co tydzień w piątek), po drugie jest świetnie zoptymalizowany, jak już wspominałem wcześniej – bardzo stabilny, aczkolwiek delikatnie mułowaty. To, co mnie od MIUI odpycha to jego cukierkowa kolorowość, która zasadniczo mi nie przeszkadzała na początku, ale w końcu zaczęła uwierać, i która przypomina mi swoim układem system iOS. I jest to cecha systemu, która nie dawała mi ciągle spokoju.
Nie znoszę niekończącej się ilości pulpitów, na których dodawane są wszystkie aplikacje instalowane w systemie. U siebie w standardzie korzystam dosłownie z 3-4 dodatkowych ekranów, na których mam wyciągnięte najważniejsze apki i to wszystko. Po inne sięgam do menu głównego, kiedy ich potrzebuję. W MIUI wszystko wyrzuca się na pulpity i trzeba nad tym panować. A ja tego nie znoszę. Nie znoszę gąszczu ikon, wśród których wciąż szukam i szukam swoich aplikacji.
Nie przekonują mnie argumenty, że wymusza to instalowanie tylko potrzebnych rzeczy, bo przez lata pracy z Androidem mam dokładnie to czego potrzebuję i rzadko instaluję na stałe nowe rzeczy. Kolejny argument, który od razu wrzucam do kosza, to sugerowanie, że można tworzyć foldery, w których da się trzymać określone aplikacje. W porządku – w Jelly Bean mam dwa takie – z aplikacjami Google oraz wszystkimi społecznościówkami, bo trochę jednak ich już jest i w bardzo wielu się udzielam. Ale nic ponad to, a i tak pójście na kompromis w tych dwóch przypadkach jest i tak dla mnie mocnym nagięciem swoich przyzwyczajeń do rozwiązania, które mnie zasadniczo drażni, bo w praktyce do takich folderów nie zaglądam (poza dwoma wspomnianymi wyżej). Ale – OK – są tacy, którym to odpowiada – szanuję, rozumiem, pod tym względem doceniam takie możliwości.
Ze skojarzeniem z iOS można oczywiście polemizować. Ale mi się ono wręcz narzuca, i nie jestem w stanie – mimo, że to wciąż dobrze nam znany i solidny Android – przestawić się mentalnie, że jednak nie jest to system firmy z Cupertino. Wystarczy mi, że mam iOS-a na iPadzie, chociaż MIUI najbardziej przypomina go teraz, od kiedy jest na rynku w wersji 7 (lub na odwrót?).
Ostatnią wadą, która definitywnie zdecydowała, że postanowiłem wrócić do czystego Androida był brak całkowicie funkcjonalnej obsługi powiadomień z ekranu blokady. Oczywiście wszystko działało do momentu, aż nie chciałem palcem rozwinąć całego określonego powiadomienia. Jak już nie raz wspominałem, większość czynności w Androidzie wykonuję na ekranie blokady. Czytam wiadomości, odpowiadam na nie, usuwam je itp. Tutaj wielokrotnie było tak, że widziałem tylko fragment rozpoczynającej się treści i nie mogłem za nic w świecie rozsunąć dalszej treści. W innych informacjach takie dane można było odczytywać połowicznie. Nie mam pojęcia od czego to zależało?
Rozumiem, że jest to kwestia do rozwiązania pewnie z jakąś aktualizacją lub możliwe, że steruje tym jakaś funkcja w ustawieniach, do której ostatecznie nie dotarłem. Ale już mi się nie chciało nad tym dłużej siedzieć. Myślę, że najwięcej w tym wszystkim zabrakło czasu. Pracuję zbyt intensywnie, żeby tak głęboko wchodzić w określone rozwiązania. Nie zmienia to jednak faktu, że wyobraziłem sobie pracę MIUI na np. SGS4 i pomyślałem, że gdym miał ten smartfon, to z pewnością ponownie system od Xiaomi by tam zagościł. Kiedy już się dorobię Nexusa 5, bez dwóch zdań zdecyduję się na kolejne testy MIUI, właśnie na urządzeniu od Google.
Argumentując jednak, dlaczego zdecydowałem się odejść od tej nakładki na Androida, nie chcę wzbudzić mylnego wrażenia, że coś z tym systemem jest nie tak. Na polskiej stronie poświęconej MIUI jest bardzo sensownie rozwinięta społeczność fanów i eksperymentatorów, także takich, którzy nie dają za wygraną i z podziwem obserwuję, jak świetnie polska ekipa rozwija projekt na naszym rynku, skrzętnie opisując wszystkie nowości, które zaimplementowano w nakładce i udostępniając ROM-y.
Ja cenię sobie przede wszystkim prostotę. Nie przeszkadza mi nudny i dość monotonny interfejs zwykłego Androida. Nie potrzebuję tych wszystkich wodotrysków, możliwości konfiguracyjnych. Dla mnie liczy się przede wszystkim szybkość i stabilność. Ten drugi warunek modyfikacja od Xiaomi spełnia wybitnie. Ten pierwszy – możliwe, że winę za to ponosi mój leciwy Galaxy Nexus – już niekoniecznie, co daje się mocno w znaki, kiedy działamy pod presją czasu.
Ostatecznie oceniam MIUI bardzo dobrze. Chętnie wrócę do tego systemu, ale na mocniejszym smartfonie. Nie zostanę jednak (chyba) nigdy z nim na dłużej, ponieważ wizualnie za bardzo przypomina mi system iOS i jak na razie nie wszystkie rozwiązania, które świetnie działają w czystym Androidzie, prawidłowo w nim funkcjonują. Tyle na dziś.
Do następnego razu MIUI!