[showads ad=rek3]
Tak się jakoś dziwnie złożyło, że w ostatnich tygodniach 20th Century Fox i Paramount zdecydowały się (być może częściowo za sprawą popularności innego tytułu z gatunku SF) odkryć przed fanami swoje własne propozycje na przygody nie z tej Ziemi, które planują wprowadzić do kin w nowym 2016 roku :). ”Star Trek Beyond” i “Independence Day: Resurgence”, bo o nich mowa, pojawią się na wielkim ekranie już za kilka miesięcy (odpowiednio w lipcu i w czerwcu). O ile w przypadku Star Treka nowy tytuł nie dziwi (w końcu rozpoczęty w 2009 roku reboot serii trwa w najlepsze), o tyle sequel “Dnia Niepodległości” wprawił mnie w co najmniej lekkie zdziwienie. Nie mam wątpliwości, że dla wielbicieli science fiction Święta w tym roku są wyjątkowo szczęśliwe, nie jestem jednak do końca przekonany, czy te dwa tytuły możemy traktować, jako kolejne długo wyczekiwane podarunki, czy raczej jako zerwane przez przypadek z choinki skamieniałe zeszłoroczne cukierki.
Zacznijmy od „Star Treka”, ponieważ tutaj, jak już wspomniałem, niespodzianka jest zdecydowanie mniejsza. Kolejna, trzecia już część odnowionej sagi o przygodach załogi USS Enterprise z tego, co do tej pory pokazano widzom, nie będzie zbytnio odbiegać od przyjętej przez J.J. Abramsa konwencji (chociaż on sam ze zrozumiałych względów musiał zrezygnować z reżyserii i pozostał jedynie jako jeden z producentów nowego filmu). Na najważniejszym krześle na planie zasiadł tym razem Justin Lin – reżyser znany głównie z pracy nad czterema częściami “Szybkich i Wściekłych”. Do scenariusza natomiast dorzucił swoje trzy grosze aktor Simon Pegg (ekranowy Scotty). W pierwszej sekundzie ta akurat informacja szczerze mnie ucieszyła, oznacza to jednak, że przy “Beyond” pracować będzie pięci pisarzy i nie jestem pewien, czy koniecznie musi to wyjść “Star Trekowi” na dobre. W rolach głównych poza wspomnianym Peggiem wrócą też Chris Pine, Zoe Saldana i Zachary Quinto, czyli obsada, która była moim zdaniem jedną z mocniejszych stron dwóch poprzednich filmów.
Osobiście, jeżeli chodzi o całą markę „Star Trek” mogę bez wątpliwości zaklasyfikować samego siebie, jako dużego fana, w zasadzie jestem o jeden krok przed zawieszeniem w szafie własnego munduru Federacji Gwiezdnej. Niemniej jednak kierunek, w którym od 2009 roku podążają twórcy, nie do końca mi odpowiada i patrząc na nową zapowiedź, nie mogę uwolnić się od wrażania, że coraz bardziej odsuwamy się od stylu przygód, które zapierały mi dech w czasach, gdy kapitanem USS Enterprise był Jean Luke Picard (serial “Star Trek: The Next Generation”). Boję się, że nowe filmowe epizody mają coraz mniej wspólnego z przygodowo-filozoficzną wizją Gene’a Roddenberry’ego (który był twórcą całego “trekowego” universum), a coraz bardziej wchodzą w rolę typowego popychanego popcornem kina akcji, z domieszką znanego tytułu science fiction.
A teraz czas na niespodziankę miesiąca :). Po dwudziestu latach Paramount uznał, że przyszedł czas na kolejną część “Dnia Niepodległości”, pomysł w równej mierze oryginalny, co moim zdaniem lekko zadziwiający. Przebój Rolanda Emmericha z Willem Smithem w latach 90. XX wieku, z całą pewnością był bardzo popularny i przyznam, że jako dziecko byłem naprawdę pod wrażeniem. Tyle tylko, że to naprawdę było dość dawno temu :), i obawiam się, że dwie dekady od premiery wyłaniające się z chmur zwiastujące nieuniknioną inwazję statki kosmiczne, mogą już nie robić na widowni takiego wrażenia jak kiedyś. Teraz oczywiście wszystko będzie odpowiednio większe i – jak to na Hollywood przystało – efekty specjalne oraz mieszanka akcji, poczucia humoru i kilku patriotycznych akcentów na pewno zostanie wykonana bardzo efektownie. Pytanie tylko, czy ostatecznie ten koktajl (pozbawiony dodatkowo Willa Smitha) przypadnie widowni do gustu?
Fabuła “Independence Day: Resurgence” będzie, jak się wydaje, typowo sequelowa. Chcący zawładnąć naszą planetą kosmici mimo tego, że w poprzedniej konfrontacji zostali znokautowani, postanawiają zaryzykować rewanż i – jak widać w zapowiedzi – chcą go przeprowadzić przy pomocy bardzo dużych statków kosmicznych. Ziemianie też oczywiście nie próżnowali przez ten czas i teraz nasza technologia zbrojeniowa ma pozwolić na odparcie kolejnej inwazji (no przynajmniej w teorii) :). Za realizację po raz kolejny odpowiada Roland Emmerich, co znaczy, że widowiskowych scen globalnego zniszczenia na pewno nie zabraknie. W filmie wystąpią między innymi Liam Hemsworth, Joey King, Jeff Goldblum i Brent Spiner (czyli legendarny Data ze wspominanego już “Star Trek: TNG”), a premiera planowana jest (całkiem zaskakująco) nie na 4 lipca, a na 24 czerwca.
Obydwie produkcje – z uwagi na podobny okres premier – będą bezpośrednio rywalizowały o przeznaczone na kino domowe budżety. Na ten moment trudno by mi było ocenić, który z nich wyjdzie z tego pojedynku zwycięsko. Dodam szczerze, iż po emocjach związanych z ostatnią wielką zeszłoroczną premierą SF (która tydzień po tygodniu zmiata bez trudności kolejne box office-owe rekordy), te nowe zapowiedzi nie zrobiły na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia (być może tematyka lekko mi się na tę chwilę przejadła). Mam nadzieję, że do początku lata moje wątpliwości uda się twórcom rozwiać,a tymczasem Szczęśliwego Nowego – 2016. – Roku i niech Moc będzie z Wami :).
[showads ad=rek3]